Księżycowe Wspomnienia - Część 3 - Schronienie

Ciekawość żarzy się jak ogień

Można się oparzyć próbując ją zgasić

Lub z oddali patrzeć jak traci swój płomień

 

Tyle czasu minęło, a ja wciąż czuję się w swoim pokoju całkiem nieswojo. Muszę się przejść. Nawet jeśli robi się już całkiem chłodno. Chyba ten dom mnie nie lubi. Szkoda, bo sama bardzo się staram, żeby go polubić.

 

Tamerion.

Jesień.

Ósma jesień bez jednego wschodu słońca. Skąd wiem, że nadeszła, skoro nie mam kalendarza a dzień ani na chwilę nie staje się krótszy? Trochę chłodu, czasem pada zimny deszczyk… nic szczególnego. Chyba najbardziej zdradzają ją spadające z drzew liście.

Swoją drogą, te liście to niezła zagadka. Czasem w ciągu dnia spadnie ich cała sterta tak, że można z nich tworzyć piękne bukiety! Ale gdy minie wieczór, minie noc i nastanie nowy dzień, nieważne jak wiele ich spadło wczoraj, na ziemi nie ma ani jednego! Nie pojawiają się też z powrotem na drzewach, jak kiedyś myślałam. Po prostu ot tak, znikają!

Podejrzewam, że ktoś je po cichu zbiera. Nie wiem, jak mógłby zebrać wszystkie w ciągu jednej nocy, ale przecież same się nie zbierają. Już wiem! Chyba jutro sprawdzę, czy liście zniknęły także spod najdalszych, najdalszych drzew. Jeśli zbieracze liści się tego nie spodziewają, znajdę ich całą stertę! Ach, jak fajnie byłoby wytarzać się kiedyś w takich liściach... wszystkie dzieci ze schronienia by mi zazdrościły!

Muszę się poprawić. Myślałam, że Dama żartowała, mówiąc, że ten dom ma swój własny charakter. Wiesz co? Wcale nie żartowała. To miejsce ma nawet swoje własne imię. To Tamerion, księżycowe schronienie.

Stojąc któregoś dnia obok mnie na jednym ze wzniesień, Dama zwróciła mi uwagę, że jeśli zamierzam zagrzać tu swoje miejsce, powinnam przywyknąć do kilku nowych określeń. Otóż wschód księżyca dla mieszkańców Tamerionu znaczy początek dnia. Gdy księżyc zachodzi, nastaje noc. Stąd jasne, że wieczór, to wtedy, gdy księżyc jest już nisko nad ziemią. Księżyc, wyjaśniła Dama, jest dla Tamerionu tym, czym słońce dla reszty świata. Dlatego nie powinnam myśleć, że nigdy nie zobaczę wschodu słońca. Widzę go przecież codziennie.

Spodobała mi się ta myśl. Chyba już trochę mniej tęsknię za słońcem. A tak naprawdę powinnam w ogóle przestać za nim tęsknić. Wśród wielu opowieści o tym miejscu Dama zdradziła mi jakiś czas temu, że dawno temu Tamerion ujrzał wschód prawdziwego słońca. Od razu mnie przy tym uprzedziła, że dla kogoś, kto całe życie żyje w ciemności, taki nagły, jasny blask sprowadza jedynie nieszczęście. Wcale nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nawet bym o tym nie pomyślała. Dwie dziewczynki, w tym samym wieku co ja, taki właśnie wschód słońca sprowadziły do Tamerionu. Tego dnia wydarzyło się wielkie nieszczęście.

Dama nie chciała zbyt wiele o tym mówić. Zdradziła mi tylko, że Tamerion wiele wycierpiał i na długi czas zamknął swoje bramy, nie wpuszczając do siebie nikogo. Pogrążył się w głębokim smutku. Dama mówi, że z tego smutku porzucił nawet swojego właściciela. Przedziwnie brzmi, prawda? Ale tak właśnie się stało. Właściciel domu go nie opuścił, to dom wygnał go ze swoich progów.

Od tamtej pory Tamerion bardzo się zmienił i stał się takim schronieniem, jakim jest teraz. Jestem ciekawa, jaki był przedtem. Pytałam, ale Dama nie chciała mi powiedzieć. Gdy Dama przybyła do schronienia, nie było w nim nikogo, kto by się nim opiekował. Nie popadł w ruinę, o nie! Wiele istot wciąż o niego dbało. Tylko dzięki nim powrócił do swojej dawnej świetności. Ale bez Damy i bez właściciela nie było nikogo, kto zaprosiłby do niego nowych gości czy zadbał o inne wewnętrzne sprawy niż sam porządek. Przez długi czas do schronienia nie przybył nikt z zewnątrz. Aż strach pomyśleć. Dama mówi, że gdyby nie ona... przede mną też nie miałby kto otworzyć bramy. Co ja bym wtedy zrobiła?

Gdy Dama mi to opowiedziała, pomyślałam, że te dwie dziewczynki musiały być bardzo niegrzeczne, skoro sprawiły Tamerionowi tyle problemów. Dama szybko skarciła mnie za tak pochopną ocenę. Nie wiesz, mówiła, dlaczego to zrobiły, więc czemu je oceniasz? Miały powód, by sprowadzić tu słońce. Dobrze wiedziały, jakie są tego konsekwencje. Tak naprawdę, to one ucierpiały na tym najbardziej, ale zrobiły to, mimo swojego cierpienia. Dlaczego? Dama mówi, że nie muszę tego wiedzieć. Pozostało mi wierzyć jej słowom, że nie zrobiły tego dla siebie.

Przytulając mnie, Dama wyjaśniała mi to wszystko ciepłym głosem. Dama mówi, że może kiedyś to wszystko zrozumiem. Tymczasem powinnam jej posłuchać i dłużej się nad tym nie zastanawiać. Dla mnie wciąż całe to schronienie pozostawało jedną wielką zagadką. Zagadka wschodu słońca jest największą dotychczas. Ale przecież wcale nie muszę jej rozwiązywać. Mam wiele innych, którymi mogę się zająć. Ich liczba z dnia na dzień rośnie i rośnie. To dlatego, że mam w sobie coś takiego, co każe mi zajrzeć w każdą, nawet najmniejszą dziurę, w poszukiwaniu różnych ciekawostek. Już nieraz dostałam za to po łapach, ale co mi tam! Jestem nieustępliwa. Nie przestanę ich szukać!

Na przykład dom latarników stoi zamknięty dla wszystkich mieszkańców Tamerionu. Zamknięty? No to skoro tak, trzeba mi było wymyślić plan, żeby zajrzeć do środka! To było trudne zadanie, bo drzwi latarnicy otwierają tylko dwa razy dziennie. Rano i wieczorem. W dodatku tak wcześnie rano, że jeszcze wszyscy śpią i tak późno w nocy, że już dawno leżę w łóżku. Musiał istnieć jakiś inny sposób, by zajrzeć do środka. Tak powstał doskonały plan, który musiałam, oczywiście, zaraz przetestować.

Ale muszę wpierw wspomnieć o samych latarnikach. Otóż jak się domyślasz, nie są to zwyczajne istoty, takie jak ja czy Dama. To specjalne istnienia stworzone przez sam Tamerion niezliczony szmat czasu temu. Dama mówi, że to trochę tak, jakby Tamerion powstał od razu wraz z nimi. To one opiekują się domem i ogrodem. Sprzątają, przycinają krzaki, czasem grabią liście.

Ach, ale żeby nie było, nie wyjaśniają zaginięcia jesiennych liści! Liście znikają nocą, gdy latarnicy już śpią! Szkoda. To byłoby dobre rozwiązanie tej zagadki.

Wracając do sprawy, ci latarnicy to bardzo miłe istnienia. Posturą przypominają przygarbionych staruszków. Są spowici czernią, jakby wciąż chodzili w bardzo ciemnym płaszczu na plecach. Patrząc na ich plecy, można pomyśleć, że są niczym innym, jak chodzącym obłokiem cienia. To, że patrzą na ciebie, poznasz tylko po ich małych, żółtych, świecących oczkach.

Latarnie zdają się trzymać w dłoni, ale z jakiegoś powodu nie sposób dostrzec ich palców. Ich podstarzałe, podrdzewiałe latarnie z woskową świecą w środku nie dają zbyt silnego światła. Wystarczają zaledwie by nieco oświetlić korytarz w domu. Latarnicy zdają się sunąć płynnie po korytarzach, jakby pod ich płaszczem z cienia nie chowały się nogi.

Latarnicy to bardzo trudna zagadka, ale już prawie udało mi się ją rozgryźć. Wiem, że nie suną po ziemi, a po prostu stawiają kroki. Drewniana podłoga domu od czasu do czasu skrzypi pod ich stopami. Mają też palce. Już raz widziałam, jak latarnik daje cukierka jednemu z dzieci. Na moich oczach rozwijał papierek. Nie widziałam jego palców, ale jak bez nich mogliby rozwinąć papierek? Nie wiem, skąd ten latarnik wyciągnął cukierek, ale szelest wskazywał, jakby wyjął go prosto z kieszeni. Wszystko powoli zaczęło nabierać sensu. Ich oczy tak naprawdę nie świecą, a odbijają światło latarni. To wiem, bo gdy raz silny wiatr zgasił płomień świecy, wraz z płomieniem… zgasły oczy latarnika!

Pamiętam, że bardzo się wtedy przestraszyłam. Myślałam, że latarnik zniknął w mroku na zawsze! Jeśli zgasły mu oczy, czy widzi, dokąd idzie? Czy nie zgubi się w ciemności? W obawie o jego los czym prędzej pobiegłam po Damę, ale ona szybko mnie uspokoiła. Z pewnością wrócił do swojego domku, by tam ponownie zapalić latarnię. Uspokoiłam się, że wszystko będzie w porządku.

Zatem zagadka latarników jest już prawie rozwiązana. Jedno, co pozostało wyjaśnić, to dlaczego otaczający ich cień nie znika pod wpływem światła latarni? Tego nie wiem, ale gdyby odpowiedź była prosta, nie byłaby to zagadka. Tymczasem zdmuchnięty płomień nasunął mi pewien pomysł. Jeśli zdmuchnę latarnię, latarnik będzie musiał otworzyć drzwi, by wejść do swojego domu i wrócić do swojego pokoju. Z początku pomyślałam, że to świetny pomysł, by zajrzeć do środka, ale Dama dość szybko wybiła mi go z głowy. Surowo skarciła mnie, mówiąc, że lepiej, żebym nie sprawiała latarnikom kłopotu.

Żałowałam, że zdradziłam jej mój pomysł, ale przecież miała rację. Zamiast tego postanowiłam poczekać. W końcu któregoś dnia znów zawieje mocniejszy wiatr i zdmuchnie latarnię. Albo to, albo liście spadną na drogę i trzeba będzie je zamieść. Poczekam na odpowiednią chwilę, a gdy latarnik wejdzie do domku zapalić świecę lub wziąć grabie, niepostrzeżenie wślizgnę się do środka! Rozwiążę kolejną zagadkę. Dowiem się, jak wygląda dom latarników!

Tak właśnie myślałam. Tymczasem zbliżała się zima. Można było to poczuć po narastającym każdego kolejnego dnia chłodzie. Właśnie wtedy, gdy na drzewach nie było już ani jednego liścia, udało mi się podpatrzyć jednego z latarników, gdy zakradał się do ogrodu.

Pomyślałam, że może będzie przycinał krzaki, ale przecież latarnicy robią to zwykle na wiosnę. Może Dama kazała mu coś posprzątać? Nie liście, bo tych już dawno nie było. Co latarnik mógł robić w ogrodzie? Nie mając pomysłu, ruszyłam za nim. Zwłaszcza, że dzięki temu mogłam skorzystać z jego światła, by obejrzeć kawałek ogrodu, a to zdarzało się bardzo, bardzo rzadko.

Zawsze żałowałam, że nie wolno nam nosić ze sobą latarni. Dama mówi, że to niebezpieczne, i że grozi pożarem. Nie dała się przekonać, nawet, gdy jej obiecałam, że będę bardzo ostrożna. Latarnicy natomiast nie słuchają, gdy prosi się ich, by poszli z nami do ogrodu. Nie są niemili, czasem podświetlą to, czy tamto, jeśli nie wymaga to od nich zbyt dużego wysiłku. Ale do ogrodu zwykle się nie zapuszczają. Dlatego cieszyłam się, że chociaż raz dzięki latarnikowi mogę skorzystać z odrobiny rozświetlającego ogród światła.

Latarnik natomiast wcale się mną nie przejmował. Zaniepokoiłam się, bo coraz bardziej oddalał się od domu. Klucząc między rzędami żywopłotów, co chwila zmieniał kierunek. Dokąd zmierzał? Wszystko się wyjaśniło, gdy w końcu dotarł do celu. Tam, w głębi ogrodu, prawie na skraju lasu istniał mały okrąg poszarzałych kamieni, wewnątrz którego rosło…

Pięć kwiatków. Pięć małych, białych zawilców.

Były piękne! Nie aż tak kolorowe, jak kwiaty w klombie przed domem, ani tak duże, jak przy wejściu do ogrodu. Wręcz przeciwnie, były małe i bezkolorowe, ale piękno ich delikatnej bieli i tak było ujmujące.

Latarnik przygarbił się nad kwiatami i wyjmując konewkę, jakby cały czas chował ją pod połami płaszcza, delikatnie zrosił ziemię wodą. Zdawało się, że zawilce ożyły. Jakby poruszyły się, ciesząc się z jego wizyty. Wiem, że to tylko padające na nie krople wody dawały im takie wrażenie, ale tak właśnie pomyślałam.

Czy tylko on o nie dbał? Tylko on je podlewał? Spytałam, ale oczywiście nie odpowiedział. Latarnicy nie mają swojego głosu. Dama mówi, że głos nie jest im do niczego potrzebny. Wręcz przeciwnie, tylko by im przeszkadzał. Pomyślałam, że to trochę smutne nie móc wyrazić swoich myśli słowami, ale i na to Dama miała odpowiedź. Nie potrzebują słów, by wyrażać swoje myśli. Wyrażają je samymi gestami.

Jeśli tak, to czy tym gestem wyrażał swoją troskę o ich zdrowie? Gdy tylko ta myśl przeszła mi przez głowę, od razu pomyślałam, że to muszą być najpiękniejsze kwiaty w całym Tamerionie! Popatrz! Ukryte głęboko w ogrodzie, na skraju lasu… nikt o nich nie wie, poza latarnikiem! A on sam przychodzi tu i dba o nie jak o żadne inne w ogrodzie. Są takie małe, tak słabe, że większy powiew wiatru mógłby je złamać, ale rosną i wciąż mają się dobrze.

Są białe jak żadne inne w Tamerionie. Brak koloru dodaje im wspaniałego blasku.

Pomyślałam, że chciałabym być drugą osobą, wraz z latarnikiem, który o nie zadba. Byłby to nasz wspólny sekret. Sekret przed całym Tamerionem. Niestety, niedane mi było już nigdy więcej podziwiać ich piękna. Sama jestem temu winna. To kara za mój wścibski nos.

Wracając z latarnikiem, wykorzystałam okazję, by zrealizować mój plan. Wiedziałam, że zechce odłożyć konewkę, dlatego cały czas szłam za nim, w oddali. Pewnie mnie słyszał, jak mówiłam do niego w ogrodzie, ale zaraz po tym zniknęłam, więc mógł już o mnie zapomnieć. Gdyby mnie zauważył, nie wszedłby do domu, tylko czekał, aż sobie pójdę. Wiem, bo już tego próbowałam. Dlatego szłam w oddali, a im bliżej latarnik był swojego domu, tym bardziej skracałam dystans.

Szeroko otworzył drzwi i wszedł do środka, a gdy tylko puścił drewnianą klamkę prędko, w dwóch susach, wskoczyłam za nim. Nawet nie myślałam, że mogę zrobić coś złego. Chęć rozwiązania zagadki była silniejsza ode mnie. W tamtej chwili wcale nie myślałam o konsekwencjach mojej ciekawości. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby Dama w porę mnie nie zauważyła.

Ciemności wnętrza domu latarników nie rozświetlało żadne światło. Nawet to, które miał ze sobą wchodzący do środka latarnik. Nie słyszałam jego kroków, jakby zatrzymał się w chwili, gdy weszłam za nim. Chociaż latarnicy poruszają się bardzo cicho, powinnam była słyszeć choćby szelest. Może szedł dalej, ale nie słyszałam, bo podłoga nie była z drewna? Właściwie nie wiem, czy podłoga w ogóle istniała. Ciemność była tak nieprzenikliwa, że nie widziałam nawet swojego tułowia. Nie czułam też, żebym na czymś stała.

Podniosłam dłoń przed siebie. Jej też nie widziałam.

Pisnęłam w przerażeniu, robiąc krok wstecz. Nie oparłam się o drzwi, choć przecież były tuż za mną! Nie pomogło obrócenie się czy rozglądanie na boki. Zaraz, zaraz, przecież ten dom miał i z przodu i z tyłu po dwa okna. Czemu nie widzę ich teraz? Czemu nie widzę przez nie światła? Nie raz stawałam na palcach i patrzyłam przez nie z zewnątrz. Choć wtedy widziałam tylko ciemność, stojąc w środku, powinnam widzieć przez nie blask księżyca.

Zadrżałam z przerażenia. Nie miałam pojęcia, gdzie byłam, ani jak się stąd wydostać, a w którąkolwiek stronę nie postawiłam kroku, nic się nie zmieniało. Jakbym stała wciąż w tym samym miejscu.

Byłam przerażona. Tak bardzo, że chciałam płakać. Minęła chwila, nim w końcu usłyszałam karcący głos Damy, która w gniewie złapała mnie za ramię. Poznałam jej jasną dłoń. Zdawało się, jakby ta dłoń jako jedyna świeciła w ciemności. Nie widziałam mojego ramienia, ale jej dłoń zdawała się na nim spoczywać.

Nie czułam jej dotyku.

Szarpnęła mnie za ramię, ale tego też nie poczułam. Widziałam tylko ruch jej ręki. Szarpnęła mocniej. Nie wiedziałam, czy wciąż stoję, czy ciągnie mnie w swoją stronę. Szarpnęła jeszcze mocniej.

Zabolało. Jęknęłam, upadając na ziemię. Na moment zmrużyłam oczy, a gdy już je otworzyłam, leżałam na trawie przed domem latarników. Stojąca nade mną Dama przyjęła groźną minę. Pospiesznie zebrałam się i stanęłam na nogi. Nie wiedziałam, co się stało, ale mina Damy była bardzo poważna. Skrzyczała mnie i skarciła za moją wścibskość i wskazując palcem ceglany dom powtarzała, że tylko latarnikom wolno tam wchodzić. Tylko oni potrafią odnaleźć się w całkowitej ciemności.

Dama westchnęła zrezygnowana, widząc, że dopóki nie ukoi mojej ciekawości, nie poprzestanę szukać odpowiedzi. Wyjaśniła mi w końcu, że wnętrze ich domu jest zupełnie pozbawione światła. W takim miejscu czują się najwygodniej. W końcu nie bez powodu chodzą odziani w przykrywające ich od góry do dołu płaszcze. To też powód, dla którego śpią osobno od mieszkańców Tamerionu. Śpią w domu bez nawet jednego promienia księżyca.

Ucieszyłam się, że kolejna zagadka została rozwiązana, ale… Dama strasznie się na mnie pogniewała. Surowym wzrokiem nakazała, bym nigdy więcej tego nie próbowała. Gdyby nie ona, sama nie potrafiłabym stamtąd wyjść, a przecież ona nie zawsze będzie przy moim boku.

Nie zawsze… Ta myśl była trochę przerażająca. Do tej pory zawsze tu była. Gdy tylko tego chciałam, była przy mnie. Sprawiała, że czułam się bezpiecznie. Mysłałam, że cokolwiek by się nie stało, zawsze będzie gotowa mi pomóc. Od tamtej pory przestałam tak usilnie poszukiwać rozwiązań zagadek. Już nigdy nie odnalazłam też małego kręgu w ogrodzie, gdzie rosło pięcioro małych kwiatków. Nie spotkałam też latarnika, który szedł, by je podlać. Nie wiem, czy Dama zabroniła mu podlewać kwiaty, czy kazała robić to nocą, ale jestem pewna, że to właśnie przeze mnie zaszła ta zmiana.

A przecież rozwiązanie tej zagadki wcale nie było tego wszystkiego warte.

Gdybym mogła, zostawiłabym ją nierozwiązaną, byle tylko wrócić do tych białych, najpiękniejszych ze wszystkich kwiatów. Kto wie, może jeszcze kiedyś je zobaczę? Może kiedyś, gdy Dama mi wybaczy, poproszę ją, by mnie do nich zaprowadziła? Może spyta latarników i powiedzą jej, jak do nich dotrzeć?

Tymczasem… to moja kara. Muszę nauczyć się, że nie mogę robić wszystkiego, co tylko mi się podoba. A już przede wszystkim nie wolno mi sprawiać kłopotu innym istotom wewnątrz Tamerionu. Zwłaszcza latarnikom. W końcu opiekują się mną i dbają o moje dobro.

Przepraszam.

Więcej tego nie zrobię.

Przecież wcale nie chcę być niegrzeczna.

Ach… proszę… a przecież jestem. Ta sama ja, która nazwała dwie nieznajome dziewczynki z opowiadania niegrzecznymi, teraz sama jest niegrzeczna. Kim były te dwie dziewczyny? Jednak wciąż o nich myślę. Chyba nie dadzą mi spokoju. Muszę kiedyś poprosić Damę, by zdradziła mi tę opowieść.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania