Poprzednie częściŁapacz snów (1/5) - Ranczo

Łapacz snów (4/5) - Poszukiwania

Pierwsze promienie poranka, wpadające do sali przez szczeliny pomiędzy żaluzjami, zastały go na niewygodnym fotelu w narożniku pomieszczenia i wybudziły z niespokojnego snu, w który zapadł ledwie przed dwoma godzinami. Danny przetarł zaschnięte oczy i spojrzał na swój zegarek. Wskazywał czternaście minut do siódmej. Cztery godziny temu przyjechali z Gregiem i Merry do szpitala.

Jensen również spał na siedząco przy łóżku córki, nadal ściskając jej dłoń w swoich. Dziewczyna pogrążona była w pozbawionym marzeń śnie wywołanym lekami.

Danny wstał i po cichu, żeby nie budzić pozostałej dwójki, wyszedł do szpitalnej toalety. Obmył twarz i przyglądał się swojemu odbiciu w zabrudzonym lustrze, odtwarzając w myślach wydarzenia ostatniej nocy, oraz zastanawiając się nad tym, co powinien zrobić dalej. Tajemniczy cień uciekł, być może na dłużej, wiedząc że jest ktoś, kto może mu zagrozić. Ale nie zmieniało to faktu, że będzie mógł chcieć dokończyć swojego dzieła, które jednoznacznie określił na drzwiach obory. Co z kolei przypomniało Danny’emu o pozostałych symbolach na ścianie. Gdy czekali z Gregiem na koniec badań Merry, przypomniał sobie ich możliwe pochodzenie, a znaczenie powinno być zapisane w jego dzienniku, do którego swojego czasu zmuszony był przenieść wszystkie wirtualne zapiski. Wystarczyło wrócić na ranczo i porównać notatki ze ścianą.

W drzwiach do sali Merry nieomal wpadł na wychodzącą lekarkę. Była młoda, mniej więcej w jego wieku i najwyraźniej właśnie zaczynała dyżur. Wyglądała na wyspaną i gotową do działania, co mężczyzna uznał za znak, że kobieta nie ma jeszcze długiego stażu.

Korzystając z okazji, Danny zapytał ją o stan zdrowia dziewczyny. Zaskoczona pani doktor obejrzała się na pogrążonego we śnie Grega, a następnie przyjrzała Danny’emu.

– A pan to…? – zapytała.

– Przyjaciel rodziny. To ja znalazłem Merry – powiedział po części zgodnie z prawdą, ale przede wszystkim zgodnie z wersją, którą ustalili po drodze z ojcem dziewczyny. Powiedzieli lekarzom, że dziewczyna lunatykowała i we śnie skaleczyła się o wystający z płotu gwóźdź, modląc się, żeby zasinienie i opuchlizna była wynikiem zakażenia, a nie trucizny. Ku radosnemu zaskoczeniu Danny’ego, ich modły zostały wysłuchane.

– Przykro mi, takich informacji mogę udzielać wyłącznie rodzinie – odparła formalnie.

– W takim razie, jestem jej bratem.

Danny uśmiechnął się do lekarki najniewinniej jak potrafił. Podziałało, bo odwzajemniła mu się swoim ładnym, dziewczęcym uśmiechem.

– A mogłabym przysiąc, że jest pan w moim wieku – powiedziała.

– Otóż to, ledwo po dwudziestce.

Kobieta tym razem roześmiała się na głos.

– Nie musi się pan martwić – uległa. – Oczyściliśmy ranę i zaczęła się dobrze goić. Zostanie niezbyt ładna blizna, ale jej zdrowiu nic już nie zagraża.

– Dziękuję serdecznie – powiedział posyłając jej na odchodnym jeszcze jeden uśmiech.

Wszedłszy do sali, delikatnie potrząsnął Gregiem. Gdy zaspany mężczyzna otworzył oczy i choć trochę oprzytomniał, Danny zwrócił się do niego szeptem:

– Pani doktor mówi, że z Merry wszystko w porządku. Skoro tak, muszę wracać na ranczo. Mogę wziąć samochód?

Jensen zamrugał ciężko parę razy i kiwnął głową.

– Trafisz? – zapytał zachrypniętym głosem i odchrząknął.

– Tak.

– Trzymaj – powiedział, wręczając mu kluczyki, które wyciągnął z kieszeni.

Kiedy Danny wychodził, Greg zawołał go jeszcze.

– Cała nasza nadzieja w was – powiedział, głaszcząc rękę uśpionej córki.

***

Naira, Jimmy i Jody jedli śniadanie w cichej i ponurej atmosferze. Przyjemny zapach smażonych jaj i kawy unosił się w kuchni, ale nikomu nie zdołał poprawić nastroju. Naira miała przekrwione oczy, które z widocznym trudem utrzymywała otwarte, a Jimmy był nieco bardziej apatyczny niż poprzedniego dnia. Nawet zazwyczaj pogodna Jody medytowała nad swoim kubkiem ze skwaszoną miną. Gdy tylko Danny wszedł do pomieszczenia, Jody i Jimmy unieśli głowy i posłali mu pytające wspomnienia, a Naira zerwała się z miejsca i podbiegła do niego. Chwyciła za ramiona i spytała:

– Co z nią? Co z Merry?

– Wyjdzie z tego.

Kobieta zamknęła go w niedźwiedzim uścisku i przez łzy dziękowała Bogu. Danny poklepał ją po plecach i zapewnił jeszcze raz, że jej córce już nic nie grozi. Pani Jensen pociągnęła go za rękę i posadziła przy stole, a po chwili postawiła przed nim talerz z ciepłymi tostami i kubek kawy. Tego było mu trzeba po tej nocy.

Pomiędzy kęsami grzanek z dżemem i łykami kawy zrelacjonował wydarzenia ostatnich kilku godzin, kładąc największy nacisk na słowa lekarki o stanie zdrowia Merry, starając się uśmiechem pokrzepić Nairę i małego Jimmy’ego. Kiedy skończył, przybrał na powrót poważny wyraz twarzy i zwrócił się do Jody.

– Czy to coś wróciło jeszcze? – zapytał.

– Jestem pewna, że nie. Nie spodziewało się chyba, że możemy mu coś zrobić – odparła. – Resztę nocy spędziłam czuwając we śnie, ale nic się nie wydarzyło. Naira nie spała, a Jimmy twierdzi, że nic mu się nie śniło.

Chłopiec spoglądał na swój talerz, grzebiąc widelcem w swojej jajecznicy.

– Nic a nic? – spytał go Danny.

Najmłodszy Jensen spojrzał na niego i pokręcił przecząco główką. Danny odetchnął.

– To dobrze. Najbardziej obawiałem się, że skorzysta z okazji i przyjdzie ponownie, kiedy mnie nie będzie.

– Przepraszam, że pytam – odezwała się Naira. – Ale czy wymyśliliście już jakieś rozwiązanie?

– Nie szkodzi – odezwał się Danny. – Rozwiązania jeszcze nie, ale sądzę, że znalazłem dobry punkt zaczepienia. Tej nocy będziemy przygotowani. Nikomu więcej nic się nie stanie, macie moje słowo. – Mężczyzna położył rękę na dłoni pani Jensen i ścisnął ją. – Myślę, że powinna pani pojechać z synem do szpitala. Być przy Merry, kiedy się obudzi. Oczywiście, zawiozę tam panią, zważywszy na nieprzespaną noc. No chyba, że boi się pani zostawić obcych ludzi w domu, to również zrozumiem.

Kolejny uśmiech. Kolejna próba wlania otuchy w zadręczone serce. Danny sam nie wiedział, jak długo jeszcze będzie zdolny wymuszać te uśmiechy. Kiedy wysadził Nairę i Jimmy’ego pod szpitalem i został w wozie sam z Jody, mógł w końcu zrzucić maskę. Na jego twarzy pojawił się ponury wyraz, który mógłby skutecznie odstraszyć wielu ludzi, a którego świat nie oglądał od ponad dekady. Połączenie skrywanego głęboko bólu i ogromnej determinacji.

W drodze powrotnej ustalił z Jody prowizoryczny plan działania. On miał zająć się odkryciem znaczenia kryjącego się za symbolami, a ona jeszcze raz obejrzeć dom i całe ranczo. A przede wszystkim znaleźć sposób na pozbycie się Koszmaru, najlepiej jeszcze tej nocy.

Danny usiadł na przyniesionym przez siebie wiklinowym krześle, które postawił na wprost drzwi do budynku gospodarczego i najpierw otworzył swój nowy dziennik. Na pierwszej wolnej stronie, gdzieś w połowie zeszytu, zapisał datę, miejsce w którym się znajdował, oraz streścił dotychczasowe wydarzenia. Następnie obrócił notes do pozycji poziomej i odtworzył na kartce dokładne rozmieszczenie symboli na ścianie, włącznie z ponurą listą. Merry, Jody, Greg, Naira, Jimmy, Danny. W tej kolejności od góry. Zastanawiał się, czy kolejność ma tutaj jakiekolwiek znaczenie.

Następnie otworzył stary dziennik. Pierwszy. Blisko jego początku odnalazł zapiski z maja dwa tysiące siedemnastego roku. Jeszcze przed wydarzeniami, które całkiem dosłownie wywróciły jego życie. Był wtedy informatycznym mistrzem, przed którym komputery, internet i ich możliwości nie miały tajemnic. Danny z pewnym rozrzewnieniem wspominał te dawno minione czasy. Odnosił wrażenie, że, wbrew pozorom, wtedy wszystko było prostsze.

Wpis do dziennika odnosił się do tajemniczej przysługi, z którą zgłosili się do niego znajomi jego znajomego. Dostał wówczas do rąk cały zestaw tajemniczych dokumentów do odcyfrowania. O ile większość z nich była zakodowana przestarzałym, łatwym do złamania przy użyciu nowoczesnych komputerów szyfrem, o tyle dużo większy problem miał z książką. Zapisana była w zupełnie nieznanym mu alfabecie, a także, jak się później okazało, języku. Poświęcił wiele godzin przed monitorem na nauczenie komputera rozróżniania symboli oraz stworzenie programu, który potrafiłby rozszyfrować zagadkowy tekst. Nawet gdy już mu się to udało, po uruchomieniu program działał bez przerwy przez dwanaście godzin i to bez skutku. Postanowił więc skorzystać z dobrodziejstw otwartej sieci i włamał się do komputera na jednej z wyższych uczelni o znacznie większej mocy obliczeniowej, niż jego i tak, mogłoby się wydawać, potężny sprzęt. Przez ponad dobę, jego program na obcym komputerze próbował przetworzyć symbole w coś zrozumiałego. I udało mu się. Ustalił dzięki temu podstawowe znaczenia symboli, które wraz z pozostałymi dokumentami bez wątpienia mogły pozwolić na przetłumaczenie tej starej księgi o pożółkłych stronicach. Miał to wszystko zapisane na dysku, w chmurze, na przenośnej pamięci. A dziś był zmuszony zmierzyć się z tym w starym-nowy stylu. Na papierze.

Spoglądał na symbole w starym dzienniku, identyczne z tymi zapisanymi w nowym i wyrytymi na ścianie. Nigdy nie przypuszczał, że zetknie się z nimi ponownie. Zaczął mozolne odszyfrowywanie wiadomości zostawionej przez Koszmar na ścianie. Znak za znakiem, słowo za słowem, na czystej kartce pojawiało się tekst w zrozumiałym języku. Jednakże jego treść w kwestii zrozumienia pozostawiała bardzo wiele do życzenia.

Gdy Danny skończył i pierwszy raz przeczytał wynik swojej niemal dwugodzinnej pracy, uznał, że popełnił błąd i raz jeszcze wszystko sprawdził. Błędu nie znalazł, a tłumaczenie, jeśli można w ogóle było użyć tego określenia, pozostawało pozbawione jakiegokolwiek sensu. Choć próbował ułożyć je w oddzielne zdania, odcyfrowane słowa w żaden sposób ze sobą nie współgrały, zupełnie jakby ktoś na ślepo wypisywał je ze słownika. „Odmęty”, „ołtarze”, „podziemne”, „dar”, „świątynia”, „prastare”, „wyspa” i cała masa innych wyrazów bez znaczenia. Do tego dochodziły słowa nieprzetłumaczalne, które mężczyzna uznał za nazwy własne: „Metubris”, „Div Ador” czy „Shandia”. Tylko ostatnie wydawało mu się nieco znajome, prawdopodobnie natknął się na nie wśród tamtych dokumentów.

Kolejne minuty tępego wpatrywania się w ten nielogiczny ciąg przyprawiły go jedynie o ból głowy. Poirytowany zatrzasnął dziennik i poszedł do domu, w nadziei, że Jody nie zmarnowała czasu tak jak on.

Ze swoją partnerką nieomal zderzył się, wchodząc na piętro.

– Właśnie po ciebie szłam – powiedziała zaskoczona. – Jakieś efekty? – zapytała.

Danny westchnął i zaprzeczył ruchem głowy.

– Powiedz, że tobie poszło lepiej – odparł zrezygnowany.

Jody odwróciła się i ruchem ręki kazała mu za sobą iść. Zaprowadziła go do drzwi na końcu korytarza, które spostrzegł już poprzedniego dnia, gdy Merry pokazywała im ich pokój. Kobieta otworzyła je przed Dannym i gestem lokaja zaprosiła do środka.

Wewnątrz panował półmrok. Jedyne okno, znajdujące się naprzeciw drzwi, było zasłonięte. Danny od razu skierował się w jego stronę, po drodze ostrożnie omijając czyhające w ciemności na jego nieostrożny krok przedmioty. Gdy przebrnął przez stosunkowo mały pokoik, zdecydowanym ruchem rozsunął zasłony, wpuszczając do środka światło słoneczne i jednocześnie wzbudzając chmurę kurzu, który teraz w tym świetle się unosił.

Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu. Wyglądało na typową, domową graciarnię. Stały tam stare meble poprzykrywane płachtami, kartony z nieużywanymi sprzętami, ozdobami czy zabawkami. Nic, czego nie miałaby żadna amerykańska rodzina, w którejś części swojego domu.

– Co chciałaś mi niby tutaj pokazać?

Pytanie Danny’ego zawisło w powietrzu i nie doczekało się odpowiedzi. Mężczyzna zorientował się, że nie widzi nigdzie swojej partnerki. Zaniepokoił się.

– Jody?! – zawołał.

– Tutaj! – odpowiedziała kobieta, uspokajając go.

Jody wystawiła uśmiechniętą głowę z kwadratowej dziury w suficie, niedaleko drzwi. Mężczyzna podrapał się po głowie.

– Jak mam tam wejść?

Głowa kobiety zniknęła, a po chwili z dziury wysunęła się drabina.

– Zapraszam! – dobiegł go przytłumiony głos.

Danny wspiął się na poddasze. Jody stała na środku, pod zapaloną żarówką z łańcuszkiem. Stryszek, podobnie jak pokój na dole, również pełnił funkcję składziku, z tą różnicą, że ciągnął się nad całym domem. Stało tam więcej kartonów, sztuczna choinka owinięta w folię, kilka krzeseł i parę innych rzeczy. Danny zastanawiał się, jak Jensenowie je tutaj wtaszczyli po tej drabinie, ale zepchnął te rozmyślania na dalszy plan.

– Nadal nie rozumiem – powiedział.

Jody westchnęła.

– Skup się teraz – powiedziała i pociągnęła za łańcuszek, gasząc światło.

Na poddaszu zapanowała ciemność. Meble i kartony zamieniły się w niewyraźne kontury, obrazy oparte o skosy w czarne prostokąty, a mgiełka kurzu w…

Danny zrozumiał. Nie było mgiełki kurzu. To było to samo, co widział we śnie. Ten nieopisany, nieuchwytny mrok, który zdawał się unosić w powietrzu, tutaj był niemal namacalny. A to był ich świat, nie Koszmaru.

– W tym miejscu się przenikają – powiedziała Jody, odgadując jego myśli. – Tak może przechodzić pomiędzy swoim, a tym światem.

– No dobrze, mógł przypadkiem trafić na bramę, ale dlaczego uwziął się na Jensenów? Przecież poszedł za nimi aż do miasta. Do tego ta lista na drzwiach obory. To wygląda na coś osobistego.

– Może dowiedzielibyśmy się czegoś więcej, gdybyśmy mogli odczytać te symbole – zasugerowała kobieta, zapalając na powrót światło.

Danny jęknął.

– Przykro mi, nie dam rady. Nie bez tych dokumentów. A one przepadły.

– A gdybyśmy skontaktowali się z ich właścicielami? – nie ustępowała.

– Jody, to było piętnaście lat temu. Nawet z internetem trochę by mi to zajęło, a nie mamy tyle czasu. Musimy to rozwiązać dzisiaj.

Kobieta zrobiła zawiedzioną minę. Danny z kolei przechadzał się po stryszku, oglądając zgromadzone tam rzeczy. Zatrzymał się przy jednym z otwartych kartonów i wyciągnął z niego kolejny łapacz snów.

– Dlaczego istota z innego świata boi się indiańskiego talizmanu? – zapytał pokazując Jody plecioną ozdobę.

– A boi się? – zapytała zdziwiona Jody. – Łapacze snów są rozwieszone w każdej sypialni, nawet po kilka, a ona i tak przychodzi.

– Ale na początku się bała, pamiętasz? Naira mówiła, że krótko po tym, kiedy zaczęły się pierwsze koszmary, powiesiła w sypialniach talizmany i przez cały miesiąc przynosiły oczekiwany efekt.

Jody pokiwała głową.

– A potem nagle Koszmar wrócił ze zdwojoną siłą – powiedziała. – Wtedy pierwszy raz pojawiły się symbole i zginął ich pies.

– Spike – potwierdził Danny. Odrzucił łapacz snów do kartonu i szedł dalej. Na chwilę przykucnął przy kilku olejnych obrazach. Przedstawiały ponure, ciemne krajobrazy, przywodzące coś na myśl Danny’emu. Zapewne postapokaliptyczne filmy i książki, z którymi zetknął się w młodości. Nic dziwnego, że nikt ich nie powiesił w domu. – W tym czasie coś się zmieniło – powiedział bardziej do siebie, niż do Jody. – Jego zachowanie przed i po było inne. – Danny podniósł się i odwrócił w stronę partnerki. – Spójrz. Na początku, tak naprawdę był niegroźny. Chodził po ranczu i po domu. Obserwował rodzinę. Nawet próbował bawić się z psem. No dobra, zabił byka – mężczyzna machnął ręką. – Ale zrobił to po tym, jak został zaatakowany. A nie naraził rodziny na nic, poza strachem i niewyspaniem. Zgodzisz się ze mną?

– Powiedzmy – powiedziała Jody, zastanawiając się, do czego zmierza Danny.

– Łapacze snów go przegoniły – kontynuował, wskazując na karton, w którym leżał talizman. – Na miesiąc. A potem pojawił się znowu i co? Zaczyna od zostawienia jakiejś wiadomości na drzewach w nieznanym języku. Potem brutalnie morduje ulubieńca rodziny, powodując traumę u dziecka. Kiedy rodzina ucieka, idzie za nią i dalej dręczy. Później co noc chodzi po domu, a przed naszym przyjazdem, uważnie go obserwuje…

– Krowa – przerwała mu Jody.

– Słucham?

– Zginęła jeszcze jedna krowa, pamiętasz? Koszmar spłoszył stado i jedna utopiła się w rzece.

Danny przez chwilę się zastanawiał.

– Otóż to! – zawołał. – Koszmar spłoszył krowy, chociaż przed rozwieszeniem talizmanów, wyprowadził je na pastwisko i przechadzał się wśród nich całkiem swobodnie.

– W międzyczasie zabił jedną, więc mogły się do niego zrazić – powiedziała Jody nieco sarkastycznie.

– Mogły, albo…

– Albo co?

– Albo to nie była ta sama istota. – Danny powiedział na głos to, co chodziło mu po głowie od jakiegoś czasu.

– Sugerujesz, że istota, którą pierwsza zobaczyła Anna, to było jakaś małe bawiące się dziecko, które spłoszyły łapacze snów, więc poskarżyło się dużej, złej mamusi? – Jody nie kryła sceptycyzmu.

– Może, a może pierwszy cień przypadkiem odkrył przejście i naprowadził na nie kogoś znacznie potężniejszego. Kogoś, kto emanował taką siłą, że oddziaływał na sny domowników, pomimo porozwieszanych wszędzie ochronnych talizmanów. One nie odstraszają potworów, tylko pochłaniają złe sny, Jody. Przez ten miesiąc, Cień być może nadal zwiedzał okolicę, tylko zachowywał się, powiedzmy, przyzwoicie, więc bez snów Jensenowie nie spostrzegli jego obecności. A potem przybył Koszmar.

– No dobrze, to ma jakiś sens – przyznała mu rację Jody. – Ale kim on jest? Jakimś innym, silniejszym gatunkiem tamtego Cienia? I przede wszystkim jak go powstrzymać?

– Obawiam się, że jest czymś jeszcze innym, tylko przybrał taką postać. Musi być jakiś związek z tym, że zna te symbole. Nie sądzę, żeby to był przypadek. A o ile pamiętam, nic z rzeczy, które wtedy odszyfrowywałem nie wspominały o Cieniach czy Koszmarach. On się maskuje. Myślę, że… – Danny urwał.

Jody podeszła do niego i spojrzała mu w oczy.

– Że co? – zachęciła go.

– Że może być pokroju tej istoty, która pojawiła się wtedy, podczas zetknięcia – powiedział, odwzajemniając jej spojrzenie.

Następne częściŁapacz snów (5/5) - Koszmar

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Clariosis 16.10.2020
    No, dostrzegam już coraz więcej nawiązań, ale miałeś rację, że po przeczytaniu zadam sobie jeszcze więcej pytań. ;) No nic, zostaje ostatnia część i zacznę się dopiero głowić, na pewno stosowny komentarz się pojawi. ;)
    Wracając jednak do samej części - bardzo dobrze opisana. Stopniowe budowanie napięcia, odpowiednie zakończenie, po prostu miód. Dlatego tak przekładam ostatnią część, by móc się tym uczuciem cieszyć jak najdłużej, no ale cóż, trzeba w końcu dokończyć czytanie. :)
    Pozdrawiam.
  • Fanifur 13.11.2020
    Dzięki :D
  • Clariosis 13.11.2020
    Fanifur Właśnie skończyłam czytanie, ale muszę się zastanowić i nabrać sił na recenzję. Widzimy się wkrótce. :)
  • Fanifur 14.11.2020
    Clariosis Nie ma pośpiechu ;P

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania