Mokry sen ciecia

Wybrał się późną nocą do wesołego miasteczka. Czemu późną nocą? Bo nikogo tam nie ma, jest pusto, głucho, ciemno, mroczno. Nie ma zwyczajowej wrzawy i zgiełku, a on jest cieciem pilnującym diabelskiego młyna, stróżem nocnym, pilnującym by myszy zbytnio nie swawoliły, a szczury nie obgryzały drewnianych koników na karuzeli. A tak na prawdę, to niczego tam nie pilnuje, nie ma takiej potrzeby - wszystko jest zastygłe w mrokach, jak przedpotopowe bestie, czernią się jeno w pomrokach ogromne, metalowe konstrukcje ponurego miasteczka. Ma się wrażenie, że to jakiś kataklizm pozbawił je życia, jakby sam Gniew Boży zamroził je w bezruchu, jakby wszystko zamarło w oczekiwaniu na Dzień Sądu.

Usiadł w wygodnym fotelu i wyjrzał przez małe, zachlapane okienko listopadowymi słotami. Patrzył trochę bezmyślnie, mrugając powiekami, patrzył na zarysy, na czarne kontury wesołomiasteczkowych monstrów, patrzył i trochę dumał, i trochę drzemał, i trochę marzył, zawsze tak ma na pograniczu jawy i snu. Wtedy to fantazja jeszcze nie całkiem pozbawiona hamulców, jeszcze te maligny da się opowiedzieć, jeszcze ma się nad nimi jaką taką kontrolę, ale to tylko cieniutka linia, wiotka zasłona, muślinowa i zwiewna jak sieć pajęcza - łatwo z niej wyskoczyć to w jawę, to w pełnię snów.

Marzył tak i się kiwał nieco, w starym, pokrytym pluszem fotelu i począł widzieć przez małe, zachlapane okienko listopadowymi dżdżami nieco więcej niż zwykle.

Jakieś rojenia z pogranicza trzeźwości i zwidu poczęły mu się ukazywać - był pewny, że to najszczersza, najprawdziwsza prawda, lecz po ocknięciu się już nie był tego tak pewny.

Zobaczył bowiem, pośród metalowych konstrukcji, zwiewną postać. Dał się temu ponieść, wręcz uznał to za zupełnie naturalne, że w mrokach przechadza się, owiana tylko mgłą, srebrzysta, jakby światłem księżycowym utkana, naga całkiem kobieta. Realna i nierealna, jak ze snu właśnie, ale snu jeszcze nie całkowitego, z pogranicza, z tej dziwnej przestrzeni, jaka się rodzi na styku świadomości i podświadomości. Na wyciągnięcie dłoni, ale jednocześnie jak dym ulotna.

Patrzył i czekał - mara się przechadzała, to jawiła się wyraźniej, to zanikała. Zdawała się frunąć unosząc nieznacznie nad ziemią, jak niedokończony anioł, co nie potrafi do końca być aniołem.

Stopniowo zbliżała się do jego stróżówki, nie wprost, ale jakby zakosami, labiryntem jakimś, idąc i nie mogąc dojść do celu, ciągle gdzieś zbaczała na manowce, zamiast iść wprost do niego, do niego już trochę zniecierpliwionego tymi podchodami (nawet mu na myśl nie przyszło, by po prostu samemu do niej wyjść, to by było w niezgodzie z jakimiś dziwnymi, fantasmagorycznymi regułami, wymyślonymi jakby ad hoc, tylko dla tej sytuacji) Siedział jak przymurowany, jak zespolony na stałe ze starym fotelem, czekał cały już rozdygotany na księżycową księżniczkę, nagą i piękną, niewinną i wyuzdaną, anielską i zbrukaną, z wypisanym na czole grzechem, ale nieświadomą tego grzechu, więc bezgrzeszna, niewinna. Niewinna temu, że piękna i bezwstydna, bez wstydu jak Ewa w raju, nawet bez jednego listka figowego, skąpana we mgle.

Starczy już starcze temu przyglądaniu się Zuzannie w księżycowej kąpieli! Czas na pobudkę, koniec tej sromoty, tego bezeceństwa dziadu plugawy! Tylko byś się ślinił na niewinność i brukał swymi ostrymi jak szpony sepie spojrzeniami. Dość tego! Wystarczy! Lecz księżycowa dziewczyna, jakby niepomna tego co jej tu zagraża, szła uparcie swym labiryntem do obrzydliwego Minotaura.

I wbrew swym głosom wewnętrznego sumienia stary dziad zapłakał, załkał jakoś tak dziecinnie, niemowlęco wręcz, załkał a łzy mu pociekły, załkał jakby sępim skrzekiem i wypatrywał usilnie srebrzystej postaci, jutrzenki zarannej, zwiastującej nowy, kolejny dzień.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (18)

  • Canulas 12.11.2017
    Bardzo ciekawie ujęte. Jakby pod tym, co na wierzchu, kryła się druga warstwa. Mam tego niemal pewność. Subtelne. Odczuwam też coś na kształt lekkiego uzewnętrznienia. Jestem bardzo na tak.
  • Nuncjusz 12.11.2017
    Za wiele się nie domyślaj i nie grzeb zbyt głęboko, bo tam moga sie kryć mroki mojej podśwaidomości XD
    Dzięki
  • Pan Buczybór 12.11.2017
    No, nuncjusz w takim trochę innym wydaniu. Na granicy jawy i snu, napisane lekko i zwiewnie. Nawet słownictwo takie trochę mało nuncjuszowe, ale bardzo pasujące. Pozdro.
  • Nuncjusz 12.11.2017
    tak, odszedłem trochę od swojego stylu na rzecz pewnej metafory. Samo mi sie tak napisało, nie chhciało inaczej
  • Witamy kolejne opowiadanie zgłoszone do konkursu LBnP.

    Śledź autorze na Forum dalsze etapy konkursu i zagłosuj.
  • Nuncjusz 12.11.2017
    a nie bo dorsz!
  • Nuncjusz 12.11.2017
    Bo dorsze nie są gorsze od durnych śledzi w śmietanie!
  • fanthomas 12.11.2017
    No i znów mam wrażenie, że wygrasz.
  • Nuncjusz 12.11.2017
    Oby nie :)
  • KarolaKorman 13.11.2017
    Przez moment pomyślałam, że to pląsała w ciemnicy jakaś zabłąkana lunatyczka :) Bardzo ładny tekst. Delikatny, subtelny, metaforyczny. Ja nie miałam zupełnie czasu, by sklecić choć krótką historię. Zarys krążył mi po głowie. Będę Wam kibicować. Pozdrawiam :)
  • Nuncjusz 13.11.2017
    Ja to pisałem 15 minut, ale pomysł wykluwał się sporo dni. Tak, to miała być lunatyczka, ale nierealna. Lunatyczka czyli księżycowa pani, światło księżyca przemienione później w światło dnia
  • Zapraszamy na Forum do zagłosowania na najlepsze opowiadanie zgłoszone do LBnP
  • Ritha 06.08.2018
    „Bo nikogo tam nie ma, jest pusto, głucho, ciemno, mroczno” – ładnie

    „Usiadł w wygodnym fotelu i wyjrzał przez małe, zachlapane okienko listopadowymi słotami. Patrzył trochę bezmyślnie, mrugając powiekami, patrzył na zarysy, na czarne kontury wesołomiasteczkowych monstrów, patrzył i trochę dumał, i trochę drzemał, i trochę marzył, zawsze tak ma na pograniczu jawy i snu. Wtedy to fantazja jeszcze nie całkiem pozbawiona hamulców, jeszcze te maligny da się opowiedzieć, jeszcze ma się nad nimi jaką taką kontrolę, ale to tylko cieniutka linia, wiotka zasłona, muślinowa i zwiewna jak sieć pajęcza - łatwo z niej wyskoczyć to w jawę, to w pełnię snów” – cały fragment zacny

    „listopadowymi dżdżami” – nie wiem co to, ale brzmi spoko :D
    Dżadże listopadowe.

    „a. Realna i nierealna, jak ze snu właśnie, ale snu jeszcze nie całkowitego, z pogranicza, z tej dziwnej przestrzeni, jaka się rodzi na styku świadomości i podświadomości. Na wyciągnięcie dłoni, ale jednocześnie jak dym ulotna” – pięknie (aż nie pasuje do tytułu opka ;))

    „Zdawała się frunąć unosząc nieznacznie nad ziemią, jak niedokończony anioł, co nie potrafi do końca być aniołem” – kurde, serio jestem pod wrażeniem

    „Siedział jak przymurowany, jak zespolony na stałe ze starym fotelem, czekał cały już rozdygotany na księżycową księżniczkę, nagą i piękną, niewinną i wyuzdaną, anielską i zbrukaną, z wypisanym na czole grzechem, ale nieświadomą tego grzechu, więc bezgrzeszna, niewinna” – i tu też

    „dla tej sytuacji) Siedział jak” – kropki tam brakuje na końcu zdania

    Świetny tekst, Nuncjuszu, bez jaj, bardzo dobry.
  • Ritha 06.08.2018
    Dżdże! Nie dżadże xD Co ja pisze :D
  • Ritha 06.08.2018
    Wygrałeś tę bitwę?
    Powinieneś.
  • Nuncjusz 06.08.2018
    Ritha n ie wygrałem bitwy :) Chyba byli lepsi ode mnie, albo nie do końca trafiłem w tamtejsze gusta :)
    Dżdże to rzeczownik od dżdżysty, czyli deszczowy. Chyba od dżdżu wywodzi się dżdżownica, która po deszczach (czyli dżdżach właśnie) udaje się na samobójcze wedrówki, podobnie jak ślimaki
  • Anonim 06.08.2018
    O borze szumiący... Aż dostałam gęsiej skórki. Uwielbiam taki styl, takie metafory, powtórzenia. Uwielbiam końcówkę. Straszną wazelina poleciała, ale serio to jest MEGA DOBRE.
  • Nuncjusz 06.08.2018
    Dzięki :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania