Lenka - rozdział 7
W sobotni poranek, tuż po śniadaniu, postanowiłam zacząć czytać jedną z książek o powstaniu. Na początek wybrałam tą, w której uczestnicy tego zrywu opowiadali o swoich przeżyciach. Byłam bardzo ciekawa, jak powstanie wyglądało z ich perspektywy, choć jednocześnie obawiałam się, że ich opowieści zwyczajnie mnie znudzą.
Myliłam się. Lektura okazała się być bardzo interesująca i wciągnęła mnie tak bardzo, że nawet nie wiedziałam, kiedy zegarek wybił godzinę jedenastą. Wciąż jeszcze w piżamie, poszłam do kuchni, by zrobić sobie coś na obiad.
Rozmyślałam o przeczytanych rozdziałach książki. W jednych z nich sanitariuszka opowiadała o ślubie dwójki młodych powstańców, w którym uczestniczyła. Po kilku godzinach ponownie spotkała tą samą parę, tyle że w mniej przyjemnych okolicznościach. Mąż i żona zostali ciężko ranni podczas jakiegoś natarcia i trafili na stół operacyjny. Owa sanitariuszka pomagała przy ich operacjach, ale ani kobiety ani mężczyzny nie dało się uratować. Zmarli, będąc małżeństwem raptem kilka godzin.
Chcąc, nie chcąc moje myśli powędrowały ku Karolowi i Lenie. Pierścionek na palcu dziewczyny sugerował, że teraz nie byli oni zwykłymi zakochanymi, lecz narzeczonymi.
Pod wpływem wspomnień spisanych w książce przeszedł mnie zimny dreszcz. Powoli zaczynało docierać do mnie, jakie wydarzenie mogło zmienić na zawsze charakter Leny. Co gorsza, bałam się, że moje przypuszczenia mogły być słuszne.
Usiłując skupić się na czymś innym, zaczęłam skrobać ziemniaki. Wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Otarłam ręce w ścierkę i nie zważając na to, w co jestem ubrana, poszłam otworzyć. Na progu stał Paweł.
Szczerze mówiąc, spodziewałam się jego wizyty.
- Cześć – przywitał się ze mną.
- Cześć – odpowiedziałam cicho. - Może wejdziesz do środka? - zaproponowałam.
Sąsiad przystał na tą propozycję z ochotą.
- Słuchaj – zaczął odrobinę niepewnie – chciałem cię przeprosić za wczoraj. Ja... nie byłem sobą. Przepraszam.
- W porządku – odparłam, uśmiechając się do niego.
Prawdę mówiąc, zapomniałam już o wczorajszym incydencie. Nie potrafiłam się na nikogo zbyt długo gniewać.
Nagle coś mi przyszło do głowy.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie – Paweł odwzajemnił mój uśmiech.
- Oglądałam ostatnio film o powstaniu warszawskim – skłamałam. - I była tam pewna scena... Na ulicy leżały części ludzkich ciał, wszędzie było pełno krwi – wzdrygnęłam się. - Zastanawiam się, czy reżysera przypadkiem nie poniosła wyobraźnia.
Sąsiad pokręcił przecząco głową. Znów w jego czarnych oczach widziałam ten znajomy blask, który pojawiał się, kiedy Paweł mówił o czymś, czym się pasjonował.
- To wydarzenie miało miejsce naprawdę. Stało się to trzynastego sierpnia, była to tak zwana „czarna niedziela” – wyjaśnił mi. - Wtedy na Starym Mieście doszło do eksplozji wybuch czołgu – pułapki. Zginęło w niej ponad trzystu cywilów i powstańców.
Poczułam, że mdłości podchodzą mi do gardła. Znów usłyszałam te nieludzkie wycia, zupełnie jakbym ponownie się tam znalazła.
- To musiało być okropne dla tych, którzy widzieli ten wybuch na własne oczy – powiedziałam, jakby do siebie.
- To prawda – potwierdził Paweł, a ja powróciłam do rzeczywistości. - Nie wiedziałem, że interesujesz się powstaniem – zauważył z uśmiechem.
Wzruszyłam ramionami, udając że jego reakcja wcale nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia.
- Nie chcę w przyszłości wyjść przed swoimi dziećmi na obiboka, który przesypiał lekcje historii – zażartowałam.
- O tym nie pomyślałem – przyznał, śmiejąc się. - Nie będę ci już przeszkadzał, do zobaczenia.
Wracając z powrotem do kuchni, przypomniałam sobie z jaką łatwością przyszło mi kłamstwo. Dobrze, że Paweł nie zapytał mnie o tytuł tego filmu, który rzekomo oglądałam. Nie wiem, czy udałoby mi się wyjść z tego z twarzą.
***
Po południu zadzwoniła do mnie Ulka z nietypowym pomysłem. Twierdząc, że zarówno mnie, jak i jej przyda się chwila odprężenia, postanowiła zaprosić mnie na babski wieczór, który miał się odbyć dzisiaj o szóstej wieczorem w jej mieszkaniu.
Przyjęłam jej zaproszenie, choć na początku miałam lekkie opory.
- Tylko ubierz się jakoś, no wiesz, kobieco – rozkazała Ulka. - I po drodze do mnie, kup jakieś czekoladki.
- Tak jest – odparłam, chichocząc.
Nie wiem, co było powodem mojego dobrego humoru, ale nie zamierzałam się nad tym rozwodzić. Grunt, że chwilowo przestałam się zadręczać niektórymi sprawami.
Około godziny czwartej, postanowiłam „wpaść z wizytą” do Leny.
Tym razem trafiłam do jasnego pomieszczenia pełnego powstańców, poubieranych w „panterki”. To, co wcześnie mylnie nazwałam bluzą moro, było w rzeczywistości maskującym okryciem dla żołnierzy niemieckich. Pochodziły one ze zdobytego pierwszego sierpnia magazynu na Stawkach.
Rozejrzałam się, szukając w otaczającym mnie tłumie jasnowłosej dziewczyny. Dostrzegłam ją, ubraną w piękną zieloną sukienką. W upięte włosy, miała wplecione dwa żółte kwiatki. Wyczytałam z jej miny, że była bardzo szczęśliwa.
Towarzyszył jej Karol, w nieco przybrudzonym garniturze i biało – czerwoną opaską na ramieniu. Na jego twarzy odmalowywało się wzruszenie i radość.
Przed nimi stał ksiądz, który trzymał w ręku niewielką księgę. Momentalnie zrozumiałam, czego byłam świadkiem. Lena i Karol brali ślub.
Łzy wzruszenia momentalnie napłynęły mi do oczu. Równocześnie do moich uszu napłynęły niepokojące dźwięki: odgłosy strzelaniny, krzyki rannych, skrzypienie „szaf”, świst bomb i dalszy czy bliższe huki wybuchów.
Otarłam łzy i popatrzyłam na Lenę i Karola. Ich małżeństwo zostało właśnie przypieczętowane pocałunkiem, a pozostali powstańcy, świadkowie ślubu, zaczęli śpiewać „Sto lat! Sto lat!”.
Znów poczułam napływ złych myśli, których w żaden sposób nie byłam w stanie od siebie odpędzić. Przeczuwałam, że historia tej dwójki nie skończy się szczęśliwie.

Komentarze (7)
Poza tym chyba nie mam się do czego przyczepić. W pełni zgadzam się ze słowami moich poprzedniczek. :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania