Leśne licho.
Na mapie obwodu 3xx należącego do Koła Łowieckiego H. jest wiele bardzo ciekawych miejsc. Jednym z nich jest położona w sercu lasu ambona, przez myśliwych nazywana amboną Grzybowskiego. Nie jest to zwykłe miejsce. Ambona jest bardzo starym obiektem, pamiętającym lata 80 ubiegłego wieku. Wyrasta z brzegu płytkiego wąwozu którego dnem snuje się leniwie kręty strumyk, tworząc tu i ówdzie szerokie na kilka metrów rozlewiska. Ambona z racji wieku doskonale komponuje z okalającymi ją potężnymi bukami. Na przedpolu w pobliżu nęciska znajdują się rozłożyste dęby. Niczym niemi strażnicy, od lat spoglądają swoimi koronami na to co dzieje się wokół. Siedząc tu nocą z oczyma wpatrzonymi w mrok można usłyszeć jak delikatnym szumem swych liści szepcą pomiędzy sobą historie. Po lewej stronie wznosi się masywna ściana wąwozu porośnięta buczyną. Potęguje to wrażenie odcięcia i izolacji. Już samo przebywanie tu ma w sobie coś mistycznego. Od lat chodzą słuchy o niecodziennych zjawiskach związanych z tą okolicą.
Dziś opowiem historie którą usłyszałem od Pana Bogusława Ł. a którą postaram się możliwie dokładnie przekazać.
Działo się to zimą na początku lat 90. Pan Bogdan jest miejscowym Leśniczym. Mieszkał on wówczas na oddalonej o kilka kilometrów leśniczówce w Hxx. Pewnego wieczora postanowił wybrać się na łowy. Z racji braku samochodu poszedł pieszo, choć musiał pokonać dużą odległość. Jak wspomina było to po świeżym śniegu. Mróz był siarczysty a powietrze szkliście nieporuszone. Była pełnia, w lesie oświetlonym blaskiem księżyca było widno jak w dzień. Dostrzegalny był każdy szczegół otoczenia. Nęcisko brunatnym owalem odcinające się od otaczającej bieli podłoża w niemej trwodze kryło się pod dębowym baldachimem. Bezlistna buczyna pokrywająca ścianę wąwozu zdawała się podtrzymywać czarnymi rękoma gałęzi zawieszony na atramentowym niebie księżyc. Mrowie gwiazd niczym diadem uperlało zmrożony nieboskłon. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Las z powagą mędrca nie chciał nawet drobnym szelestem ostrzec przed tym co ma zaraz nastąpić... Pan Bogdan z uwagą śledził ten cichy zimowy spektakl. Jego oczy wpatrzone w knieję cierpliwie oczekiwały ruchu znamionującego obecność zwierza. Uszy nasłuchiwały szelestu lub trzasku gałęzi. Trwał w tej osobliwej koncentracji długi czas nie podejrzewając niczego niezwykłego. W pewnym momencie dostrzegł kątem oka coś co nie przypominało żadnego ze znanych mu mieszkańców lasu... Wytężył wzrok. Z góry wąwozu sunęły bezszelestnie dwie zupełnie czarne postacie. Pomimo zupełnie jasnej nocy ich kształt był jakby rozmyty - owalny. Po dłuższej chwili głębokiego osłupienia zaczęło do niego powoli docierać, że nie mogą to być żadne zwierzęta ani też ludzie. Włosy poczęły jeżyć mu się na głowie, oddech przyśpieszał, serce zabiło mocniej. Czym jest to co widzi? Był tam zupełnie sam. Zagubiony w leśnym mateczniku a w promieniu kilku kilometrów żywej duszy. Z trwogą spoglądał na zjawisko szukając logicznego wyjaśnienia lecz coraz bardziej nabierając świadomości o tym, że to co widzi nie może pochodzić z tego świata. Emocje uderzały jak sztormowe fale. W głowie kłębiły się setki myśli. Co robić? Uciekać? Szukać ratunku? Czekać? Postacie były coraz bliżej! Napięcie znawało się otwierać nowy, nieznany poziom. Groza owładnęła ciało. Ten moment zaważył - paraliżujący strach zamienił się w deczję. Palec poleciał na spust a wraz z nim rozległ się huk wystrzału. Ściany wąwozów zawtórowały mu potężnym echem. W głowie nagle pojawiła się tylko jedna jasna myśl - co ja zrobiłem?!
To było silne przeczucie o fatalności skutków decyzji. Jakiś nowe nieznane mu wcześniej uczucie pojawiło się znikąd i zagłuszało wszystkie inne. Czuł, że zrobił coś bardzo złego, jakby sprofanował świętość. Wytężone do granic możliwości zmysły skupiły się na poszukiwaniu efektu! I tu kolejne nieoczekiwane zdarzenie - postacie jakby porażone hukiem poczęły podążać w górę ściany. Hałas był przy tym tak rozległy jakby cały las łamał się pod wpływem nieopisanej siły. Zapanował trzask i łoskot nie do opowiedzenia. Nasz myśliwy trzęsąc się i nie mogąc dojść do siebie bił się z własnymi myślami. Po krótkim czasie, niczym po burzy - nastała martwa cisza. Buki i dęby nadal stały na swoich miejscach. Księżyc dalej niewzruszenie roztaczał blask nad borem. Wszystko wyglądało tak jakby nic nie zaszło. Las z wyniosłą powagą nie miał ochoty żadnym dźwiękiem skomentować zaistniałej sytuacji. Mętlik w głowie i głuchy szok trwał nie wiadomo jak długo. Czas pędził raz szybciej, raz wolniej. Pan Bogdan stopniowo odzyskiwał trzeźwe myślenie. Przez głowę przechodziły mu jak błyskawice różne myśli. Podjął męską decyzję - pomimo lęku postanowił pójść w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się tajemnicze postacie. Zszedł z ambony, nogi początkowo jak z waty poczęły wracać do właściwej kondycji. Chodził i szukał. Mijały sekundy, minuty. On szukał dalej. Przecież dokładnie wiedział gdzie ma patrzeć. Na świeżym śniegu nie było zupełnie nic... Po długim i bezowocnym badaniu terenu, wyczerpany postanowił wracać. Sam nie wiedział co ma o tym myśleć, szumiało mu w głowie. Droga przed nim była długa, choć jeszcze wtedy nie wiedział, że być może najdłuższa w życiu. Początkowo wszystko sprawiało wrażenie normalności. Szedł przed siebie z kłebiącymi się myślami, lecz w pewnym momencie zimny pot spłynął mu po czole. Usłyszał za sobą wyraźne kroki. Umysł który jeszcze dobrze nie ochłonął począł analizę. Może mi się wydaje? Może to złudzenie? Chciał się obrócić, naocznie sprawdzić. Przypomniał sobie jednak, że starsi ludzie prawili nieraz, że w takich sytuacjach nie można spoglądać za siebie. Szedł więc dalej, nogi same go niosly. Chciał być bliżej cywilizacji, w głowie brzmiała tylko jedna myśl - aby do drogi. Droga... Droga jawiła mu się jako przyjaciel. Łaknął jej widoku. Kroki za nim stawały się coraz wyraźniejsze. Snieg chrupał coraz głośniej. Strach przeważył - zatrzymał się nagle i w jednym momencie obrócił. Zamiast kroków słyszał swój szybki oddech i kołatanie chcącego wyrwać się z piersi serca. Wytężone oczy z roztargnieniem wypatrywały czegokolwiek. Nie było tam nic - grobowa cisza zimowego lasu. Stał tak chwilę w osłupieniu zanim ponownie ruszył w drogę. Uszedł kilka kroków i ponownie usłyszał już znany mu dźwięk... Dźwięk ten i poczucie obecności i bycia obserwowanym towarzyszyły mu aż do domu. Co prawda kiedy doszedł do ludzkich osiedli poczuł wielką ulgę. Miał wrażenie, że całe niebezpieczeństwo przeminęło. Oddech się wyrównał, żyły przestały pulsować. Było już późno, nie chcąc budzić żony i dzieci położył się w swoim gabinecie. Był zmęczony, nie chciał tego analizować, pragnął ulgi, chciał po prostu zasnąć. Sen niczym kojący balsam począł błogo go kołysać. Kiedy już uznał, że wszystko za nim usłyszał coś co w mgnieniu oka podniosło go na równe nogi. Ktoś chodził pod jego oknem! Ktoś lub coś. Podniósł się z łóżka i delikatnie odchylił zasłonę - nic! Wyglądający jak zwykle ogród i cisza. Położył się i gdy tylko dotknął głową poduszki usłyszał to znowu. Pociąg myśli pędził sznurem wagonów przez głowę. Podbiegł do okna i tym razem już bez najmniejszej ostrożności odsunął zasłonę! Nadal nic! Nawet śladu na śniegu! Cóż było robić? Trzeba jakoś przetrwać do rana. Ranek i światło dnia zdawało się być jedynym ratunkiem. Postanowił, że już nie będzie wstawał pod żądnym pozorem. Kiedy na dobre ułożył się w łóżku i zdecydował niczym się już dziś nie przejmować usłyszał coś co zamroziło mu całą krew jaką w sobie posiadał. Były to kroki ale nie te znane z lasu czy zza okna. Były one znacznie bliższe i upiorne bo dochodziły z korytarza. Ich odgłos sukcesywnie zbliżał się do jego gabinetu. Kiedy opowiadał mi o tym czułem, że pomimo upływu wielu lat te emocje nadal w nim żyją. Wyobrazić możemy sobie tylko co czuł w tamtej sytuacji. Dźwięk otwierających się drzwi zbiegł się z momentem w którym nakrywał głowę kołdrą w akcie ostatecznej desperacji. Jak mi powiedział - pomyślał, że niech się dzieje już co chce! Nie wie czy stracił przytomność, czy zasnął. Ranek przywitał go zwyczajnie, świat żył swoim rytmem, nic się nie zmieniło. Ludzie poruszali się po drodze, słońce pokonywało właściwą sobie trasę po nieboskłonie. Mara znikła. Jedyne co mu pozostało po tej sytuacji to przeświadczenie o wyjątkowości wydarzenia i pytania bez odpowiedzi głęboką bruzdą wyryte w pamięci. Dalsze losy Pana Bogdana jeszcze niejednoktotnie staną się tłem różnych opowieści.
Czym właściwie było to co zobaczył? Jaką miało naturę? Jaki cel? Dlaczego za nim szło i dlaczego zniknęło równie szybko jak się pojawiło? Tereny te były wszak areną różnych walk i potyczek rozpiętych szeroko na taśmie czasu. Czy może to zbłąkane dusze tragicznie poległych błąkają się poszukując ukojenia? Może jakieś odwiecznie bytujące tu leśne mary odprawiają niewytłumaczony rytuał? A może sam Las posyła do wybranych rodzaj komunikatu który ma o czymś zaważyć? Może miało wydarzyć się coś tragicznego a to był znak? Moglibyśmy to rozbijać na szczegóły i badać. Moim jednak zdaniem istnieją takie pytania na które po prostu nie należy szukać racjonalnych odpowiedzi. Niech to co się wydarzyło pobudza wyobraźnię i skłania do przemyśleń. Knieja potrafi zaskakiwać i nie materializujmy jej zupełnie. Tym akcentem kończy się rozdział a Ty czytelniku zatrzymaj się czasem podczas życiowego pędu i pomyśl również o tym co nienamacalne.
Komentarze (16)
niezależnie od moich kpinek od czasu do czasu, przyznasz chyba, że jestem do Ciebie życzliwie nastawiony. Ale jeszcze trochę i po prostu o Tobie programowo zapomnę. Czy Ty naprawdę nie potrafisz skupić się na sobie? Obrażasz się za "dziecinadę", za "piaskownicę", ale niestety to się potwierdza. Do tego brak Ci obiektywizmu, a może dystansu - niestety PWK (niezależnie od tego, co o nim sądzę) pisze dużo lepiej od Ciebie!
Uwierz, że nie tylko nie masz "obowiązku uzmysłowić komuś, że fatalnie pisze", ale robiąc to niestety kompromitujesz się. Nadal.
Jednego dnia mówisz mi "tak, Grisza, masz rację", a drugiego wracasz do starych nawyków.
Połowa opowijczyków w ogóle z Tobą nie rozmawia, reszta się z Ciebie śmieje.
A mnie zaczynasz wkurzać!
Nie doprowadź do sytuacji, że ja zacznę recenzować Twoje kawałki...
ale żeś banałem pojechał...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania