Literkowa Bitwa na Prozę VII - Dziwni ludzie - Gdzie popita...?

Nie mam pojęcia, czy rzeczywiście wstrzeliłam się w temat, ale skoro zapodający określił ten jako na luzie, tak:

>>><><<<

Muzyka poszła w bar.

Widok samotnej, siedzącej przy barze z kieliszkiem w ręku, nie był niczym szczególnym, ale tu jakby bulwersował otoczenie, gdyż nikt nie zajmował pozostałych stołków. Taki stan rzeczy w czymkolwiek jednak kobiecie nie przeszkadzał albo może był następstwem jej wyrazu twarzy i postawy. Wyglądała na uzbrojoną w coś kolczastego, informującego świat, aby się trzymał z daleka, a jeżeli na kogoś czekała, to tak jakby ten ktoś miał już przerąbane.

— To kiedy zaczynamy karaoke?! — zaszczebiotało z tyłu nastoletnie dziewczę.

Barman rozejrzał się po sali.

— Właściwie, to już możemy — odpowiedział, widząc ponad połowę zajętych miejsc.

— To ja bym chciała demo Despacito...

— Gdzieee po-pita? Ja się, kurwa, pytam, gdzie po-pita?! — zaintonowała siedząca.

Barman zdębiał i parsknął wesoło, acz dyskretnie, natychmiast stawiając na barze wysoką szklanicę.

— Może być tonik? — zapytał. Odpowiedziało mu twierdzące skinienie głową. — A może demo? — zaproponował cicho, napełniając szklankę. — Uratowałaby pani publiczność przed...

— To będzie to demo? — domagało się posłuchu dziewczę.

— A będzie! — warknęła starsza. — Ale „Gdzie popita?" zamówiłam ja!

— Nieprawda!

— Najpierw „Popita", a potem ty, złociutka — Kobieta wychyliła miarkę i po nawilżeniu tonikiem, spojrzała z wyższością na młokosa swej płci. — Czyżbyś się bała rywalizacji z poetką...?

— Gdzie po-pi-ta!!! — wywrzasnął ktoś z głębi lokalu z jednoznacznym poparciem.

Odpowiedziało temu kilka zaśmiechów i nieco mniej głośnych, ale wyraźnych zachęt w kierunku starszej. Było jasne, że despacito w oryginale, a tym bardziej pseudooryginale, już dawno wyszło dla większości bokiem.

Nastolatka poczerwieniała, ale wcale nie ze złości. W całe to karaoke wmanewrowali ją inni za przegrany w Sylwestra głupi zakładzik. I tylko z małą poprawką. Zawsze chciała zaśpiewać publicznie, ale za bardzo się krępowała.

Szukając pomocy, rzuciła okiem w stronę zajmowanego przez siebie i znajomków stolika, lecz zamiast wsparcia, ze zgrozą ujrzała ich wzrok skierowany z nadzieją na „staruchę”. Z minką skrzywdzonego dziecka zaniechała więc kłótni z kobietą i powróciła do nich, z uroczystym postanowieniem wyhodowania trzymiesięcznego focha. I z ulgą.

Wredna stara baba, z jeszcze wredniejszą miną, wyjęła tymczasem z torebki nowiutkiego smartfona.

— Mam tu gdzieś wspomagające zapiski — wyjaśniła barmanowi, przeszukując telefon. Rozejrzała się także po sali, próbując wyłowić z tłumu ewentualnych współwykonawców.

I pokręciła głową niezadowolona. Nikt nie wyglądał na wystarczająco nadziabanego, żeby zaryzykować. Widać to było wyraźnie po ich zalęknionych oczach, gdy świdrowała ich swoimi. Wyglądali na uczniaków, w chwili poszukiwania przez nauczycielkę skazańca na wyciągnięcie do tablicy. Wreszcie zaśmiała się, zadowolona.

— Mam! — wykrzyknęła radośnie, pukając pazurem w ekran telefonu. — Możesz, waść, muze zapodawać!

Nie lada przerażony barman, bo z tym: „Może demo?", to wyskoczył jak Filip z konopi, lecz jako z żarcikiem przecież, spojrzał błagalnie na kobietę. Nie zareagowała. Uznając, że nie ma wyboru, znalazł rzeczony kawałek i z miną skazańca przygotował go do puszczenia w bar:

— Na scenę, złociutka! Raz, raz! — usłyszał bar najpierw.

Dziewczyna, do której słowa zostały zaadresowane, przez chwilę udawała, że jej nie dotyczą. Zareagowała, dopiero gdy koleżka siedzący obok trącił ją ze śmiechem łokciem.

— Wypchajcie się! — wyrzuciła zaczerwieniona, zaraz szybko dodając: — To było do nich, nie do pani. — Wskazała znajomych. — A poza tym, to miała być „Gdzie popita?" — dodała naburmuszona.

— Popita jest na miejscu. — Kobieta wskazała szklankę. — A ty za bardzo przejmujesz się, jak to wy mówicie, pierdoletami... Na scenę! — powtórzyła. — Chyba że masz zamiar wykorzystywać każdą, najmniejszą wymówkę, jako przeszkodę w posuwaniu się do przodu przez życie.

— Jest pani psycholożką? Może filozofką...?!

— Poetką, złociutka, ale to nie mój wieczorek autorski, lecz twoje karaoke... Zapodawaj panience, gospodarzu! — krzyknęła się do barmana. — Może nie stchórzy...?!

Zrobiła z siebie widowisko i poczuła wyrzuty sumienia, bez trudu odgadując położenie młodej w całej hecy, gdyż sama znajdowała się w podobnym. Pozwoliła przyjaciółkom na umówienie jej na randkę w ciemno i zgodziła się na nie dla świętego spokoju, bo podobno tamten ją znał. Zamierzając jednak amanta zniechęcić i spławić, liczyła, że siedzi gdzieś w kącie baru i ją obserwuje. Mimo że do spotkania jeszcze brakowało.

Dziewczyna wstała, z malującą się na twarzy gniewną determinacją, ale coś ją jeszcze przed ostatecznym wejściem w rolę powstrzymywało. Chichoty i wzbraniania się, pośród jej towarzystwa. Patrząc na starszą, wskazała jednego ze znajomych.

— Miał mi pomóc w tej części mówionej — oświadczyła z pretensją. — A teraz się wyłamuje!

— Niczego nie obiecywałem! — zaprotestował ten na to. Typowy gnojek od czerpania przyjemności z życia wyłącznie kosztem innych.

— Olałabym go — z grubej rury zawyrokowała poetka. — Chyba że chcesz do końca życia wysłuchiwać, jaki to był ci pomocny...

Po wyrazie twarzy pozostałych wywnioskowała, że trafiła bez pudła, a na wściekłe spojrzenie młokosa odpowiedziała takim ładunkiem pogardy, że tamten spuścił wzrok.

— Sama odśpiewasz tę kwestię. Założę się, że słowa znasz...?

— A czy to musi być to?! — odezwał się jakiś kibic.

— Musi — odparło dziewczę.

— Też już tym rzygam. Mój sąsiad ma w zwyczaju przesiadywać po całych dniach w warsztacie i puszczać to gówno na okrągło...

— Więc dlaczego chce mi pani pomagać? — młoda zwietrzyła szansę ucieczki.

— Wcale nie chcę ­— odpowiedziała starsza. — Wygłupiłam się, przerwałam ci wejście i czuję się w obowiązku. Tak bądź miła i miejmy to już za sobą.

— Ale pani mnie peszy! — Jeszcze się młode zapierało.

— Usiądę do ciebie plecami — zgodziła się z zarzutem kobieta. — I wejdę z tym... Wiesz, czym... A ty nie strój min! — Odwróciła się do barmana.

>>><><<<

Muzyka poszła w bar.

>>><><<<

— Ajjj! — zaintonowała Klaudia cichutko zmodulowanym głosem. — Syb-ciej! Nie-tak! Ooo! O nie! O nie! Nieee! — I początek mając za sobą, chlapnęła jednego na chybcika.

Nie wypadając z rytmu, zionąc oddechem smoka, bo na popitkę nie wystarczyło czasu, domorosła poetka-grafomanka, o której twórczości nikt dotąd nie słyszał i wyłącznie dla uszu barmana, koncertowała.

I większość tekstu wymyślając na poczekaniu, na potrzebę chwili:

— Piiić!!!

Nie bądź mendą zdzia-działą, po-le-waj żeee!

W gardle. Zaschło. Dawno mi - że hej!

Raz-dwa!

Piiić!!!

Nie odwracaj ode mnie, ty głowy sweeej!

Mordo. Moja. Flachę bierz i lej!

Oooo!

Tuuu!

Ci tam z tyłu kolesie to de-tal

Ważne jest tu-teraz, to mój plan...

Solo tutaj sobie siedzę i do wzięcia.

O, jeee!" — Śmiejąc się oczami, rzuciła chłopu ostatnie w twarz.

Barman wytrzeszczył gały, bo mu podrywem zapachniało, a kobieta, i owszem, podobała mu się. Nie będąc jednak uzbrojonym w odwagę na tyle, by móc się pakować w spotkanie czwartego stopnia, minę zrobił głupszą od sytuacji. O ile było to w ogóle możliwe.

Dziewczyna w głębi, na scenie, śpiewała tymczasem jedną ze spolszczonych, internetowych wersji, na co zgromadzenie reagowało zwyczajowymi w tych wypadkach: olewaniem tematu albo zażenowaniem. W zależności od stopnia zaangażowania alkoholu w krwiobieg.

Poetka otworzyła usta, aby kontynuować. I zamknęła. W drzwiach stał facet, ubrany według planu i gapił się na nią i na kieliszek w jej dłoni, najwyraźniej skonsternowany. Udając, że go nie widzi, złośliwie uśmiechnęła się do barmana, gdy w pomieszczeniu rozlegało się głośne, chóralne i niegrzeczne:

— Gdzie po-pi-ta?!

— Ja się, kurwa, pytam, gdzie po-pita?! — darli się niemal wszyscy, a barman spojrzał na nią wzrokiem mówiącym: „I widzisz, co narobiłaś...?!” Ale i bez cienia pretensji.

Nastolatka jakoś przez to przebrnęła, a nawet złośliwie, bezczelnie i wyzywająco popatrzyła na siedzącą, przyłączając się sama do refrenu.

>>><><<<

Dziewczyna zakończyła.

Aplauz, który się rozległ w barze, był długi, głośny i w większości szczery, i dotyczył zapewne wykonawczyni, jak i faktu, że wreszcie zakończyła. Klaudia zaś spojrzała w kierunku drzwi. W miejsce, gdzie od dłuższej chwili przyzywało ją czające się, namacalne napięcie. I momentalnie zrozumiała, że to by było na tyle, jeśli chodzi o zniechęcenie do siebie oczekiwanego ciemnorandkowicza.

W idącym ku niej było coś z wędkarza, który oto właśnie ujrzał wynurzającą się z najgłębszej wodnej toni rybę życia. Podekscytowany, na drżących nogach, zbliżał się do domniemanej zdobyczy, z odwiecznym, łowczym lękiem: „Oby się tylko nie urwała w ostatniej chwili.”

Właśnie.

„No to chodź, złociutki, pokażę ci swe ząbki...”

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Brawo! Brawo! Brawo! Witamy w gronie uczestników Bitwy
  • Pasja 09.02.2018
    Luz - Blues i fajnie ci wyszło. Szalona poetka z kolcami na twarzy rozbujała bar.
    Refren jak z rękawa wyleciał i nawet w rytmie gorącego przeboju.
    Koniec jest zarębisty i to chyba cały sens po- pity.
    Pozdrawiam serdecznie
  • Felicjanna 09.02.2018
    pasja - tak mam nadzieję, że było choć trochu zabawnie.
    Dzięki i pozdrówka
  • Głosowanie rozpoczęte - zapraszamy do udziału na Forum Autorze

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania