Louise - 1

Mój pokój bez względu na porę roku był zawsze najzimniejszy w całym domu. To oznaczało, że we wrześniu zazwyczaj temperatura nie przekraczała siedemnastu stopni, a moje paznokcie przybierały lekko fioletowy kolor, kiedy nie nosiłam na sobie akurat dwóch warstw ubrań. Nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie. Skóra moich nóg i rąk była pokryta gęsią skórką, bo od kilkunastu minut nie miałam siły, żeby wstać z łóżka i się ubrać. Siedziałam tylko ze zgarbionymi plecami, wgapiając się tępo w przestrzeń gdzieś w okolicy listwy podłogowej przy przeciwległej ścianie. Nawet nie byłam już pewna, co tak bardzo wytrąciło mnie z równowagi. Obudziłam się z powodu paskudnego snu, ale obrazy szybko się rozmyły i mogłam wyłącznie tkwić tak z poczucie, że coś jest nie w porządku.

Słyszałam głosy na korytarzu, które świadczyły o tym, że rodzice nie byli w pracy. Która mogła być godzina? W przerwie między ramą okna a roletą widziałam blednące cienie poranka, ale to wcale mi nie pomagało. Równie dobrze pogoda mogła być dziś pod psem.

- Louise nie idzie dziś na zajęcia? – Stłumiony głos mamy rozległ się w pobliżu drzwi do mojej sypialni, więc niechętnie zsunęłam stopy na podłogę. Chłodna.

Akurat dotarłam do szafy, kiedy rozległo się pukanie. Nie zawracałam sobie głowy odpowiadaniem. Doskonale wiedziałam, że wystarczą trzy sekundy milczenia, a mama mimo wszystko wejdzie do środka.

- Wstałaś. – Zgodnie z moimi przewidywaniami, mama stanęła w drzwiach, nie puszczając klamki. – Nie masz dziś zajęć na uczelni?

- Mam.

- Na którą?

Wzruszyłam ramionami. Pewnie od rana, ale nie pomyślałam wcześniej, żeby w ogóle sprawdzić grafik. Wolałabym zakopać się z powrotem w pościeli i odespać ciężką noc.

- Znowu wstałaś lewą nogą?

Znałam ten ton aż zbyt dobrze. W ostatnich tygodniach słuchałam go niemal codziennie, kiedy moim rodzicom wydawało się, że lekceważę ich, swoje obowiązki albo cokolwiek innego. Zupełnie jakbym wcale nie miała dziewiętnastu lat i nie mogła robić, co mi się żywnie podobało.

- Mówię do ciebie. – Matka przeszła na ostrzejszą nutę. – Możesz przestać grzebać w tej szafie?

Westchnęłam i obróciłam się do niej, nawet nie starając się maskować niezadowolenia. Dlatego wiecznie się mnie czepiali? Byłam grzeczną dziewczynką przez całe moje cholerne życie. Przez ostatnie wakacje siedziałam w domu, nie licząc kilku drętwych wypadów ze znajomymi z liceum. Nie piłam, nie ćpałam, nie puszczałam się po kątach. Większość czasu spędzałam przez telewizorem, oglądając w kółko te same seriale. Przeczytałam kilka książek, nikomu nie wchodziłam w paradę i nawet używałam słuchawek, kiedy miałam ochotę posłuchać głośniej muzyki. Byłam lokatorem idealnym. Właściwie jakbym nie istniała.

Ale, rzecz jasna, byłam najgorszym dzieciakiem pod słońcem, bo próbowałam się ubrać do pieprzonej szkoły.

- Co się z tobą ostatnio dzieje? – Na czole mamy pojawiła się bruzda. – Snujesz się po domu jak cień i nie spędzasz nawet z nami czasu. Chcesz o tym porozmawiać?

Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Wiedziałam jednak, że to spowoduje dalszą tyradę, więc zmusiłam się tylko do uprzejmego uśmiechu.

- Jest w porządku. Nowa szkoła i w ogóle. Muszę się przyzwyczaić.

Matka pokręciła głową, jakby moja odpowiedź jej się nie podobała. Tylko, co mnie to obchodziło? Nie chciałam z nią rozmawiać. Marzyłam tylko o tym, żeby się ubrać i móc już stąd wyjść.

- Tata zrobił jajecznicę.

- Nie jestem głodna – mruknęłam machinalnie, odwracając się z powrotem do szafy.

- Ostatnio nigdy nie jesteś głodna – wyrzuciła z frustracją mama.

Na szczęście, zaraz po tym opuściła mój pokój, zostawiając mnie samą. Wyjęłam z szafy pierwsze jeansy, jakie wpadły mi w ręce i rzuciłam je na łóżko za swoimi plecami. Równie niewiele uwagi poświęciłam wyborowi koszulki i bielizny. Wciągnęłam wszystko na siebie, a potem przemknęłam do łazienki, starając się uniknąć kolejnej konfrontacji z rodzicami. Zęby umyłam, niemal nie patrząc w lustro. Wolałam nie przyglądać się skutkom trzeciej niezbyt przespanej nocy z rzędu.

Z sypialni zgarnęłam torbę nadal wypełnioną rzeczami z ubiegłego dnia i ruszyłam do drzwi wyjściowych. Udało mi się minąć kuchnię, nie zwracając niczyjej uwagi, ale kiedy wkładałam buty, na korytarzu pojawił się ojciec. Nie spojrzałam nawet w tamtym kierunku, udając, że go nie zauważyłam.

- Idziesz na uczelnię? – zagadnął po chwili milczenia.

- Ta.

- Podwieźć cię?

Zapięłam zamek przy bucie i wyprostowałam się, poprawiając torbę. Sięgnęłam po kurtkę.

- Nie, dzięki. Na razie.

Wyszłam, nie czekając na odpowiedź. Na schodach przed domem ubrałam pospiesznie kurtkę i wyjęłam z torby słuchawki. Podłączyłam kabel do telefonu, wciskając jednocześnie play, żeby odgrodzić się od świata zewnętrznego. Tak było zdecydowanie lepiej.

Do moich uszu napłynęły pierwsze dźwięki jednej z niewielu piosenek, które uwielbiałam ostatnio słuchać bez przerwy, więc niespiesznie zeszłam na chodnik. Niebo było zachmurzone i wiał mroźny wiatr, ale nie zaprzątałam sobie nawet głowy zapinaniem zamka w kurtce. Na uczelnię miałam jakiś kwadrans drogi pieszo, chociaż jeszcze nie do końca zdecydowałam, czy na pewno tam dotrę. Opcja spędzania kilku godzin z obcymi ludźmi, których nazwisk od dwóch tygodni nie potrafiłam zapamiętać, wydawała mi się nadzwyczaj odpychająca.

Kiedy dotarłam na pierwsze skrzyżowanie, z utęsknieniem spojrzałam w kierunku parku, który leżał kilka ulic dalej. Mogłabym rozsiąść się na jednej z ławek i do woli gapić na taflę wody marszczoną wiatrem. O tej porze roku niewielu osobom chciało się zaglądać nad staw, więc nikt by mi nie przeszkadzał, aż do czasu, gdy przestałabym czuć palce i musiałabym wrócić do domu. Spędziłam tak jednak dwa ostatnie dni szkoły i jeśli chciałam jakkolwiek utrzymać się na studiach, wypadało choć na chwilę pojawić się na zajęciach.

Skręciłam w jedną z głównych ulic, korzystając z tego krótkiego przebłysku odpowiedzialności i rozsądku. Nie łudziłam się, że taki stan rzeczy utrzyma się na dłużej – w ostatnich tygodniach moja zdolność koncentracji była mocno nadwyrężona. Doskonale wiedziałam, co było tego powodem, ale nie potrafiłam nic zmienić. Zupełnie, jakby coś we mnie pękło i przez to nie byłam w stanie przejmować się tym, co powinno być ważne.

- Nie odzywałeś się ostatnio.

- Jestem tu zajęty.

- Za bardzo, żeby mieć dziewczynę?

Przełknęłam ślinę, mijając kolejne skrzyżowanie. Czułam rosnącą gulę w gardle, ale nie zamierzałam pozwalać sobie na płacz w środku miasta.

- Raczej tak.

Przelałam już tyle łez, że powinnam była wyschnąć jak zużyta studnia, a jednak wciąż się przekonywałam, że to źródło nie miało dna. Tym razem także zaszkliły mi się oczy i nic nie pomagało uporczywe przygryzanie wewnętrznej strony policzka. Próbowałam zagłuszyć myśli muzyką, ale jej dołujący ton działał w zupełnie przeciwnym kierunku.

- Co to ma niby znaczyć?

Wydawało mi się, że ktoś machał do mnie z drugiej strony ulicy, ale to nie był najlepszy moment na jakiekolwiek spotkania towarzyskie. Nie należałam do najbardziej rozchwytywanych osób, zwłaszcza odkąd przestałam odpowiadać na zaproszenia w czasie wakacji, jednak nie zamierzałam zrażać do siebie więcej osób swoim podłym humorem. Lepiej było udawać, że nie dostrzegam nikogo wokół.

- Może powinniśmy dać sobie trochę czasu.

Zatrzymałam się na skraju dziedzińca i ze złością spojrzałam na gmach uczelni. Wokół panowała względna cisza, co oznaczało, że nadal trwały zajęcia. Gdybym paliła, mogłabym jeszcze odpalić szluga, żeby mieć pretekst do dłuższego stania pod wielkim dębem, który zazwyczaj służył studentom za palarnię. Ponieważ jednak od zawsze okropnie obrzydzały mnie wszelkiego rodzaju wyroby tytoniowe, odetchnęłam głęboko i ruszyłam przez dziedziniec.

Ledwie weszłam na pierwsze piętro szkoły, a z sal zaczęli wysypywać się pierwsi studenci. Zanim zdążyłam sprawdzić w komórce plan zajęć, dostrzegłam podskakującą w tłumie blond głowę jedynej osoby, którą na całej tej uczelni miałam ochotę oglądać. Zmierzała akurat w moim kierunku, więc chwilę później ona także mnie dostrzegła. Po jej minie łatwo można było się domyślić, że zupełnie nie spodziewała się takiego widoku. Nie mogłam się jej jednak dziwić.

- Kto to nas zaszczycił – rzuciła zamiast powitania, stając przede mną z rękoma złożonymi na piersi. – Prawie zapomniałam, jak wyglądasz.

- Opuściłam tylko dwa dni – odparowałam.

- Nie jestem nauczycielem tylko twoją przyjaciółką. I nie pamiętam już, kiedy robiłyśmy coś razem.

Przewróciłam oczami. Nie miałam ochoty na słuchanie wyrzutów. Jeśli Mia chciała się ze mną spotkać, sama mogła się odezwać. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzie wytykali sobie, że dawno czegoś nie robili. W końcu to była wina obu stron.

- Co teraz mamy? – zapytałam, żeby zmienić temat.

- Historię.

Przemilczałam fakt, że nawet nie zdawałam sobie sprawy z istnienia takiego przedmiotu na naszym kierunku. Tymczasem Mia zachęcona moim pytaniem ruszyła w kierunku odpowiedniej sali.

- Co robiłaś, jak cię nie było? – zagadnęła po krótkiej chwili, zerkając na mnie kątem oka.

Wzruszyłam ramionami.

- Nic.

- To czemu nie przychodziłaś? – drążyła Mia.

- Nie chciało mi się.

Nie umknęło mojej uwadze jej pełne irytacji westchnięcie, ale nie zareagowałam na nie w żaden sposób. Myślami odpłynęłam już w innym kierunku. Wydarzenia sprzed dwóch miesięcy przewijały się w mojej głowie, jakbym miała w niej zamontowany rzutnik z zapętlonym filmem. W kółko i w kółko to samo, aż zaczynało mnie mdlić i byłam w stanie tylko gapić się tępo w jeden punkt, żeby nie ześwirować do reszty.

- Możesz przestać to robić? – Ostry ton Mii zmusił mnie do skupienia na niej całej swojej uwagi.

Byłyśmy niemal tego samego wzrostu, choć przez uwielbienie Mii do obcasów rzadko można było to zauważyć. Teraz także musiałam patrzeć pod kątem, żeby widzieć jej oczy. Jej wyprostowane jak druty włosy gładko spływały przy twarzy, zasłaniając mocno zarysowane kości policzkowe. Mia była jedyną znaną mi osobą, która nie potrzebowała nawet minimalnego konturowania, żeby wyglądać jak z okładki. Nadrabiała to fanatycznym wręcz uwielbieniem do pomadek i błyszczyków, których miała w swojej kolekcji więcej niż cały cholerny katalog w drogerii. Ciężko było jednak zwracać uwagę na kolor jej ust, kiedy patrzyła na mnie z wściekle zmarszczonymi brwiami.

- Co mam przestać? – zapytałam z wahaniem. Co niby zrobiłam?

- Nie słuchasz mnie! Mówię do ciebie od pięciu minut, a ty się zachowujesz, jakbyś była na tym korytarzu sama.

- Mówiłaś coś ważnego? Zamyśliłam się na…

- Jasne – przerwała mi. Machnęła lekceważąco ręką. – Nic nowego. Idę do kibla, więc możesz sobie odpłynąć z powrotem.

- Mia – jęknęłam, ale ona już odeszła w przeciwnym kierunku.

Odprowadziłam ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła za zakrętem, a potem oparłam się o ścianę i na powrót wygrzebałam z kieszeni telefon ze słuchawkami. Nie byłam przyjaciółką idealną, ale Mia zdecydowanie przesadzała. Nie miałyśmy już pięciu lat, żeby obrażać się o takie głupoty. Właśnie dlatego z kompletną obojętnością wcisnęłam sobie do uszu słuchawki i odpaliłam odtwarzacz. Jakież było moje zdziwienie i irytacja, kiedy ułamek sekundy później zatrzymał się przede mną niewysoki chłopak z burzą jasnych loków na głowie. Miał głęboko osadzone, ciemne oczy, którymi patrzył na mnie z sympatią, kompletnie niezrażony słuchawkami i moją – zdawałam sobie z tego sprawę – niezbyt przyjazną miną.

Powoli, dając mu do zrozumienia, że mi przeszkadza, wyjęłam jedną ze słuchawek.

- Jak leci? – zapytał natychmiast chłopak, nie przestając uśmiechać się nawet na chwilę. – Jestem Matt.

Naprawdę? Ledwie powstrzymałam się przed ponownym przewróceniem oczami. Nie chciałam być aż tak nieuprzejma.

- Louise.

- Chyba nie bywałaś ostatnio na zajęciach, co nie?

Obrzuciłam spojrzeniem chłopaków za plecami Matta, którzy zaśmiewali się z czegoś głośno, pokrzykując między sobą.

- Nie bardzo.

Do rozbawionych chłopaków podeszła wysoka dziewczyna z długim, starannie zaplecionym warkoczem. Nie byłam w stanie usłyszeć, co powiedziała, ale jej towarzysze znów wybuchli śmiechem.

- Miejscowa czy przyjezdna?

Nie byłam w stanie stwierdzić, czy jego upór mi imponuje, czy raczej denerwuje. Ponieważ jednak obserwowana przeze mnie grupka wstała z ławki i oddaliła się w kierunku schodów, wróciłam spojrzeniem do Matta. Zasłużyłam tym na kolejny szeroki uśmiech.

- Urodziłam się tutaj.

- Super. Ładne miasto.

- Mhm. – Nie mieszkałam w kompletnej dziurze, ale nie byłam pewna, czy „ładne” to dobre określenie. – Słuchaj, muszę skończyć do toalety.

Wetknęłam do ucha słuchawkę, zanim zdążyłam usłyszeć odpowiedź Matta. Właściwie nie byłam w stanie stwierdzić, dlaczego jego obecność tak działała mi na nerwy. Po prostu nie miałam ochoty rozmawiać, a on nie potrafił tego zrozumieć. Ucieczka była najbardziej uprzejmym rozwiązaniem, jakie znalazłam.

Korytarz był tak przepełniony ludźmi, że musiałam niemal przepychać się, żeby dotrzeć wreszcie do łazienki. Chciałam usiąść w kabinie i przeczekać do końca przerwy, unikając w ten sposób Matta i innych potencjalnych natrętów, na których nie miałam siły. Właśnie dlatego nie lubiłam przychodzić na uczelnię. W parku przynajmniej nie było nieznajomych, którzy czuli się w obowiązku zagadywać każdego, kogo napotkali.

Przed wejściem do łazienki zdjęłam słuchawki, aby nie utopić ich tak jak ostatniej pary, a potem wślizgnęłam się przez uchylone drzwi, walcząc z zamkiem przy kieszeni torby. W nozdrza uderzył mnie duszący zapach fajek, który zmusił mnie do zatrzymania. Nie było mowy, żebym z własnej woli w takim smrodzie wytrzymała choćby minutę. Cały plan ukrycia się tutaj przed resztą świata wziął w łeb, więc odwróciłam się, chcąc opuścić łazienkę, kiedy usłyszałam przytłumiony głos dobiegający zza ściany oddzielającej część z kabinami od umywalek:

- Od tego zerwania jest nie do zniesienia.

Mia najwyraźniej siedziała w jednej z kabin, ale jej głosu nie mogłam pomylić z żadnym innym. Nie miałam też najmniejszych wątpliwości, co do tego, o kim właśnie mówiła. Zamarłam, zapominając nagle o śmierdzącym dymie wypełniającym całe pomieszczenie.

- Mogłaby się już ogarnąć. – Ten głos też dobrze znałam. Donna chodziła z nami do jednej klasy przez ostatnie trzynaście lat. Nie nazwałabym jej przyjaciółką, ale swego czasu spotykałyśmy się dość często. – Bez przerwy łazi z tą naburmuszoną miną i do nikogo się nie odzywa.

Donna musiała stać przed kabiną, bo słyszałam ją dużo wyraźniej niż Mię.

- Ja rozumiem, byli razem ponad trzy lata i Nate zachował się jak skończony dupek. Nie czaję tylko, dlaczego musi być za to obrażona na cały świat. – Przerwała, pewnie po to, żeby wziąć bucha. – Czasem mam ochotę nią potrząsnąć. Minęły ponad dwa miesiące, a ona ciągle siedzi po kątach sama i wszystkich unika.

- W tych pieprzonych słuchawkach – dorzuciła Donna.

Może powinnam była podejść do nich i skonfrontować się z tymi wszystkimi zarzutami. Pewnie swoim zachowaniem tylko potwierdziłam, że wszystko, o czym mówiły, było najprawdziwszą prawdą, ale miałam to gdzieś. Nasłuchałam się wystarczająco dużo, żeby stracić nagle wszelkie chęci do bycia odpowiedzialną i rozsądną. Dlatego odwróciłam się na pięcie i opuściłam uczelnię. Z pieprzonymi słuchawkami w uszach.

Następne częściLouise - 2

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania