Maciejewski - Light
W domu przywitał go ten sam znajomy zapach gotowanej kapusty i pieczonego chleba. Na widok odrapanych, brązowych drzwi z krzyżem wyrytym gdzieś w nadprożu, Maciejewski ściągnął czapkę, a później pochylając lekko głowę uronił dwie srebrzyste krople.
Przedpokój zastawiały graty, blachy, etażerki, i jeśli ktoś stąpał nieuważnie, mógł wpaść prosto w mosiężne naczynia.
Matka przywitała go w otwartych drzwiach, aż zapadł się w muślinową miękkość jej bluzki. Cmoknęła go w czoło, ochrzciła łzą i poprowadziła do wnętrza na pajdę z miodem i herbatę.
— Synu... — zachrypiała, ale szybko zamilkła i zaczęła w jakimś dziwnym roztargnieniu przesuwać wszystkie słoiki, sprawdzać czy nakrętki dobrze trzymają, a to podkładać rychlej do pieca, choć ziąb wcale nie rozpanoszył się w izbie, a to grzać wodę i rozkładać starannie przemaglowane prześcieradła.
W końcu przystanęła pod zbutwiałą już meblościanką, tak, że zapomniane pajęczyny z książek i gratów zawisły tuż nad jej ramieniem.
Przytuliła ręce do siebie, a kiedy ich wzrok, wzrok matki i syna spotkał się ponownie, zaczęła:
— Jak ci tam było, powiedz? Dobrze cię traktowali? Miałeś ty... — tu znów ciepła łza zaznaczyła policzek — opiekę?
Maciejewski rzucił trzymane nadal bagaże na stare linoleum i kleknął przed staruszką. Wziął spracowane ręce i przytknął do policzka, a później gorąco ucałował. Spoglądał to na chleb z pieca, to na baniak pełen kapusty i jął raz po raz chylić się niżej ziemi. Kiedy prawie już dotykał głową kostek, coś w nim pękło.
— Ojciec twój — kontynuowała, i znowu — Ojciec twój — ale mężczyzna nie słyszał tych słów, bo coś na krańcu języka próbowało się usilnie wydostać na zewnątrz i myśl ta zagłuszała wszystkie inne dźwięki.
— Dobrze, matko. Ale nie tak dobrze jak tu.
— Ojciec twój zachorował — dokończyła — i nikt nie chce nam pomóc. Kaszle dzień w dzień.
Słysząc to Maciejewski zatroskał się mocno na sercu, bo wiedział, że nie może teraz opuścić matki. Myślał o tym, że dobrze by było gdyby ojciec ozdrowiał, on zmówiłby pacierz w jego intencji i wszystko by się naprostowało. Widząc minę staruszki porzucił jednak nadzieję na to co planował, a tajemnicę, z którą wrócił zamknął w duszy, powtarzając po raz kolejny:
— Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Jak ja się stęskniłem za tym smakiem! — Ugryzł kawał chleba i uśmiechnął się blado.
Komentarze (17)
A przynajmniej, dopóki nie dopasuje ci innego tekstu:)
Bardzo ciekawe opowiadanie i z meską narracją. Czy to dla zmyłki, czy?
Obstawiam pkropkę
Bardzo smutny obraz powrotów do miejsc nam naznaczonych. Wspomnienia i górująca nad nimi nadzieja jest zawsze drogowskazem do domu.
Pozdrawiam
Miałam trochę niedosyt po tym tekście. Czytał się dobrze, wczułam się w klimat i się urwało. Tym bardziej, że jestem ciekawa jaką tajemnicę ukrył (może była wskazówka, której nie załapałam... Starałam się znaleźć jakąś)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania