Madeline – prolog

Nie pamiętam dokładnie momentu, w którym skończył się sen, a zaczęła świadomość. To nieznane zlało się z momentem, który jestem w stanie przywołać w pamięci. Ciemność i obezwładniające uczucie paraliżu. Sytuacja, w której mózg podsuwa jedno słowo. „Koniec”. Trudno wyobrazić sobie, jak miałaby wyglądać śmierć. Czy samo odejście boli? Czy chwila, w której kończą się cierpienia i zaczyna wieczność jest bolesna? A może wtedy, gdy już nie mamy ciała fizycznego, nie może boleć? A jeśli ból egzystencjalny...

Dun dun, dun dun, dun dun, dun dun.

Głuchy odgłos przekierował moje myśli na zupełnie inny tor. Ciemność wypełniło echo niosące z sobą dziwne poczucie niepokoju. Miarowe dudnienie przenikało przeze mnie, szukając miejsca do odpoczynku. Najpierw nastąpił moment zastanowienia. Nie wiedziałam, co ów odgłos oznacza. Mogłam się bać, no bo co się stanie, jeśli to zwiastun czegoś złego? Zaraz później zrozumiałam swój błąd. Zdecydowanie zbyt dużo myślałam.

Mimo czerni czułam przestrzeń wokół siebie. Ciężko było wyjaśnić poczucie miejsca w zupełnie obcej przestrzeni. Mogłabym porównać to do czarnej piwnicy. Pusto i całkowicie ciemno, nie czujesz gruntu pod nogami, lecz wiesz, że coś tutaj jest. Wyczuwasz mury i chłód bezczelnie plątający się między nogami. Jest jak kot, którego nie widać. Jak wiatr plączący włosy.

Ale miejsce, w którym się znajdowałam, nie było piwnicą. Świadczyło o tym oślepiające, żółte światło pląsające gdzieś w górze. Dołączyło do dudnienia i migało w tym samym rytmie. Trudno było pominąć żółć przechodzącą w biel, którą ktoś pomazał tamte światło. Co za chochlik tak bawi się tak poważnymi sprawami?

Dun dun, dun dun, dun dun, dun dun.

Nie wiem w którym momencie powolne huki zaczęły przyspieszać. Dun, dun, dun, dun, dun. Migawka u góry jak odbicie lustrzane powtarzała tempo. Miałam wrażenie, że echo powoli nie nadąża. Ja sama też zaczęłam gubić się w harmonii. Muszę przyznać, że bardzo tego nie lubię. Coraz szybciej i szybciej, zupełnie jak ruszająca lokomotywa. Dźwięk przypominający szum towarzyszący kartkowaniu grubej książki.

Dun, dun, dun, dun, dun, dun...

I w chwili, która nadeszła zdecydowanie zbyt szybko, dudnienie przerodziło się w przyspieszone pikanie. Cała zatonęłam w świetle i nabrałam fizycznego ciała.

Najwyraźniejszym dźwiękiem, dochodzącym z bardzo bliska, był przyspieszony oddech. Potrzebowałam dwóch sekund na zrozumienie, że to właśnie ja oddycham tak szybko.

– Maddy, spokojnie...

Przełknęłam ślinę i całkowicie zdezorientowana rozejrzałam się wokół siebie. Światło dochodzące gdzieś znad mojej głowy powoli ustępowało, przez co mogłam dostrzec kontury przedmiotów znajdujących się w pobliżu. Z każdym mrugnięciem linie symbolizujące przedmioty znikały i pojawiały się na nowo.

– Spokojnie... – powtórzył ktoś. – Wszystko jest dobrze.

Kiedy rozpoznałam w głosie znajomą nutę, pikanie w tle trochę się uspokoiło.

– Wujek? – wychrypiałam cicho. Gardło szczypało mnie w cholerę, mięśnie bolały, a głowa pulsowała. Przed sobą dostrzegłam białą ścianę, ulokowane na niej dość duże okno i metalową poręcz łóżka. Po prawej dostrzegłam znajomą sylwetkę.

– Tak, słońce – potwierdził. – Czy teraz możemy zostać sami?

Słysząc to, przekręciłam głowę lekko w lewo, co pozwoliło mi ujrzeć drobną kobietę przyglądającą mi się z uwagą. Wszystko zadziało się zbyt prędko. Wujek mówił za szybko, ja myślałam za szybko, a kobieta ruszała się za szybko. Świat mógłby być wolniejszy. Wtedy wszystko byłoby lepsze.

– Powinnam zbadać podopieczną – odparła stanowczo. Miała na sobie ciemnoniebieskie spodnie i koszulkę w tym samym kolorze. Włosy upięte w kucyk sięgały jej do ramion, a oczy spoglądające zza okularów nie pozostawiały wątpliwości, że nie ma zamiaru teraz wyjść. Wyglądała na pielęgniarkę, co niezmiernie pasowało do wystroju wnętrza. Przez „wystrój” rozumiem oczywiście „biel”. – Informacje zostawimy na później.

Później odwróciła się do mnie i z uspokajającym uśmiechem zaczęła mówić:

– Maddy, możesz odpowiedzieć mi na parę pytań?

Pokiwałam głową.

– Dziękuję. Znajdujemy się w szpitalu, miałaś wypadek.

Powtórzyłam gest, przełknęłam ślinę i skrzywiłam się z bólu spowodowanego piekącym gardłem. Skoro leżałam w szpitalu, nie mogli podać mi jakiegokolwiek leku przeciwbólowego?

Chwilka.

– Co? – Dość dużo kosztowało mnie powiedzenie czegokolwiek.

Pikanie przyspieszyło, a ja odruchowo rozejrzałam się, szukając źródła dźwięku. No tak, szpital wiązał się z pewnego rodzaju zawiłościami. To znaczy wtedy, gdy mój mózg był jeszcze w połowie zamglony i nie dochodziły do niego niektóre informacje, nie było dla mnie takie oczywiste, że podłączą mnie do aparatury. A jednak, po mojej lewej na ciemnym ekranie wyświetlał się rytm serca. Pip, pip, pip, pip.

– Miałam... Co?

– Spokojnie, Maddy. Nic ci się nie stało – uspokajała pielęgniarka.

– Czy ktoś był ze mną?

– Słońce, to nie czas na pytania – wtrącił się wujek Arthur, zwracając na siebie moją uwagę. – Daj sobie czas, pozwól się zbadać. Wszystko będzie dobrze.

To ostatnie zdanie nieco mnie zaniepokoiło, ale rady wujka zawsze były tymi najlepszymi. Co miałam więc robić?

– Mmm... Dobrze, Maddy, pamiętasz, co się wydarzyło?

– Nie.

Krótkie odpowiedzi musiały jej wystarczyć.

– Dobrze, posłuchaj, wybudziłaś się właśnie ze śpiączki farmakologicznej. Możesz mi powiedzieć, co cię teraz boli?

– Gardło, głowa. Trochę mięśnie.

– Coś jeszcze?

– Nie.

Większość odpowiedzi, które otrzymywała kobieta brzmiały „tak” lub „nie”. W każdym razie, zadała jeszcze parę pytań, podłączyła mi kroplówkę i pozwoliła porozmawiać z wujkiem. Wyraźnie zaznaczyła, iż nie powinien poruszać teraz tematów „delikatnych”.

– Dobrze, że już cię wybudzili – powiedział wujek Arthur.

– Faktycznie miałam wypadek?

– Tak, kochanie, ale...

– Mogę coś wiedzieć? Cokolwiek? Dobrze wiesz, że nienawidzę niewiedzy.

Wujek westchnął, wziął moją dłoń w swoje i ze swym stoickim spokojem odrzekł:

– Teraz odpoczywaj. Później wszystkiego się dowiesz.

 

* * *

 

Zmiany bywają niezwykle zadziwiające. Czasem bolą fizycznie, czasem psychicznie, a innym razem są o tyle pozytywne, że nie odnosimy żadnych obrażeń. Gorzej jest, gdy już zasiało się w nas świadomość, że coś jest nie tak, lecz nie wytłumaczyło się, dlaczego. Dlaczego wszyscy dokoła patrzą tak dziwnie? Dlaczego atmosfera wśród białych ścian zgęstnaiła do konsystencji budyniu, ale nikt nie wytłumaczył tego zjawiska? Dlaczego nie mogę dowiedzieć się, co zaszło?

Argument „powinnaś odpoczywać” nie jest argumentem.

Tak właśnie było przez pierwsze parę dni w szpitalu. Leżałam podłączona do kroplówki, do której na dokładkę łykałam wymarzone leki przeciwbólowe. Gardło nie piekło mnie już tak bardzo, głowa nie pulsowała, a mięśnie odczuwałam normalnie. Tamtego dnia lekarz stwierdził, że jestem gotowa. Na co? Nie miałam pojęcia. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia.

– Maddy? – zagadnął cicho wujek Arthur, stojąc w progu białego pokoju. – Mogę?

– Jasne. – Podciągnęłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na niego. – Słucham.

– Muszę ci coś opowiedzieć. Ale, Maddy, najpierw musisz wiedzieć, że to, na co czekasz zmieni bardzo dużo. Pomyślałem...

Przerwał, wbijając wzrok w podłogę.

Na początku byłam ciekawa, lecz teraz nabrałam wątpliwości, czy na pewno chcę wiedzieć. Wujek nie był osobą, która ma problem ze szczerością. W sumie działało to trochę w drugą stronę. On zawsze mówił co myślał. Tak po prostu. Ja tak nie potrafiłam, i mimo, że nigdy się nie przyznałam, w głębi bardzo go za to podziwiałam.

– Pomyślałem, że to ci pomoże – wydusił w końcu, podając mi pluszowego, fioletowego króliczka z uszami dłuższymi od mojego łokcia.

– Andy?

Tak miał na imię. Nie jestem pewna, kto mu je nadał. Andy był ze mną od kiedy pamiętam. Przeszedł ze mną przez podstawówkę, gimnazjum i pomagał w liceum.

– Dziękuję – powiedziałam, biorąc króliczka w ręce i sadzając go sobie na kolanach.

– Maddy. Spójrz na mnie – poprosił wujek Arthur. – W wypadku nie wzięłaś udziału sama. Nie chcieliśmy obciążać cię świadomością, że był tam z tobą ktoś jeszcze.

W tamtym momencie poczułam się, jakbym wzięła udział w horrorze. To dziwne uczucie. Wiem, że nie byłam w pojedynkę. Obok siedział ktoś inny. Kto? Zmazana twarz. Wyobraziłam sobie ducha. Była to jedna z tym chwil, w której wstrzymywałam się z całych sił. Przed czym? Sama nie wiem, to dość trudne pytanie. Może po prostu odcinałam emocją dostęp do świadomości?

– Kto?

– Skarbie, naprawdę...

– Kto?

Bardzo nie lubię przeciągania. To jedna z rzeczy, która irytuje mnie najbardziej. Potrafię przyjąć informację na klatę. Przeciąganie to pewna forma wątpienia we mnie. Może to tylko pewna forma hipokryzji? Nie wiem. Nie wiem co myśleć na ten temat.

– Nick prowadził, a tamten pijany kierowca wjechał w jego samochód akurat od strony kierowcy... Ja... Maddy, przykro mi, naprawdę mi przykro. Nie miał szans, lekarze próbowali...

Nie żyje? Nie powiedział tego wprost. Nie powiedział tak.

– Zmarł w szpitalu.

Zbyt dużo łez zebrało się na szklanej powierzchni moich oczu.

Następne częściMadeline – rozdział 1

Średnia ocena: 2.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • zsrrknight 3 miesiące temu
    dramat, pewnie nie medyczny, ale zaczyna się w szpitalu... Czyli potem będzie opłakiwanie, godzenie się za śmiercią, a w życiu głównej bohaterki pewnie pojawi się jakaś nowa osoba, która będzie z nią w tych mrocznych chwilach i poprowadzi ją ku tych jaśniejszych...
    Dosyć standardowo póki co, ale napisane sprawnie, a co będzie później - potencjał i solidne podstawy już są.
  • Sandra 3 miesiące temu
    Właśnie w dalszych częściach staram się zrównoważyć to opłakiwanie. Dzięki za przeczytanie :)
  • Józef Kemilk 3 miesiące temu
    Jak dla mnie ok, dobrze się czyta i dosyć ciekawe. Parę powtórzeń można by usunąć i startowanie lokomotywy (ruszyła)
    Pozdrawiam
  • Sandra 3 miesiące temu
    Dzięki, poprawione, miło mi czytać :)
    Również pozdrawiam
  • Charlotte41 3 miesiące temu
    Może być, dosyć ciekawie się czyta. Pozdrawiam :)
  • Sandra 3 miesiące temu
    Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania