Mała burza - Rozdział 2

Zatrzasnęła się w pokoju, jak zawsze kiedy miała już wszystkiego dość. Czyli często.

Cała dzieciarnia i zwierzyniec dobijały się do drzwi, ale Maia po prostu naciągnęła kołdrę na głowę i zaczęła krzyczeć w poduszkę.

Mogła co prawda nakrzyczeć na Chevaliera, ale podobno już tego pierwszego dnia jego "prezydentury", kiedy ktoś cicho go wyzwał musiał szorować łazienkę. Naprawdę nie wiedziała, dlaczego dyrektor pozwalał mu na takie fanaberie, musiał mieć z nim dobre układy. Lizus jak nic. Albo bogacz.

Chociaż ich dyrektor był naprawdę w porządku na tyle na ile go na razie poznała.

Zaczęła boksować zwiniętą kołdrę, mając tę głupią świadomość, że pościel się jednak nie obroni. Ale przynajmniej wysłucha jak zawsze.

Przez chwilę zastanawiała się, czy Zoe myśli choć trochę o tym, co jej powiedziała, ale SMS tylko utwierdził ją w przekonaniu, że nie.

"I jak tam po rozmowie z Donatello? :D Jest niesamowicie przystojny prawda? <3"

Ewidentnie nie wzięła jej na poważnie. Telefon zabrzęczał jeszcze raz, ale Maia zrezygnowana rzuciła go na drugi koniec łóżka.

Nie za bardzo wiedziała, co mogłaby teraz zrobić. Potrzebowała trochę czasu, żeby jeszcze raz się tak zmobilizować. I tym razem powinna zrobić to jakoś dosadniej. A jednocześnie tak, żeby było jej łatwiej.

Powiadomienie listowne, plan idealny.

Pokręciła głową na własną głupotę.

- Maia, ja chcę jeść! - wydarła się Liz.

Jeszcze raz wykrzyczała się w poduszkę. Nie dość, że ma swoje problemy, to jeszcze tą całą zgraję głodnych gęb. Porzucała się przez chwilę na łóżku i w końcu wygrzebała w pokoju.

Miała czwórkę rodzeństwa i dwójkę przyrodniego z pierwszego małżeństwa taty, ale Nico mieszkał już sam, a Romano ze swoją mamą.

Liz miała dziesięć lat. Nella była rok starsza od Liz, a najmłodsze były bliźniaki - Adelle i Saverio, mieli po siedem lat. Naprawdę nie wiedziała, co jej mama takiego fajnego w rodzeniu, szczególnie, że oboje z tatą pracowali na zmiany. Kiedy oboje mieli pierwszą, to Maia musiała wszystkich odprowadzać do szkoły, robić im śniadanie i pomagać się pakować. Kiedy mieli na drugą, musiała robić im jedzenie. I to było najgorsze. Liz miała uczelenie na laktozę, Saverio nienawidził pomidorów, Adelle trzeba było pilnować, żeby zjadła jakiekolwiek warzywa, a Nelle w ogóle nie chciała jeść mięsa. Mama robiła obiady, ale to Maia musiała je odgrzewać, wydzielać, pilnować i często coś dorabiała, bo mamie już brakowało czasu.

Przez to ich marudzenie sama mogła zjeść wszystko. Choć najczęściej po prostu dojadała po nich. Najczęściej doprawiając czekoladą. Na samej glukozie przecież da się przeżyć.

Ach, no i nie zapominajmy o tym, że to ona musiała wychodzić z psami, sprzątać kuwetę kota, klatkę szczura i karmić te wszystkie małe potwory. Ogólnie kochała zwierzęta, ale dostawała już przez nie szału.

Dzisiaj mama miała dużo do załatwienia, więc obiad zrobił tata Jeśli obiadem można nazwać tę karteczkę na lodówce, mówiącą "Maia, zrób proszę spaghetti, kocham cię, tata". Nawet uśmiechniętą buźkę narysował. Szkoda tylko że Maia raczej się do niego przez najbliższy miesiąc nie uśmiechnie. Wyzywała na niego pod nosem, wstawiając makaron. Na jednej patelni miała sos bez mięsa, na drugiej ten normalny. Talerz dla Saverio ma być bez pomidorów, więc jemu zrobi pesto.

- Maia on mi zabrał lalkę i nie chce oddać! - piszczała Adelle, biegnąc przez mieszkanie.

- Saverio, bo zblenduję ci pomidory do pesto i zjesz je nieświadomie - rzuciła Maia, a chłopak tylko pokazał jej język. - No i super, teraz w ogóle jeść nie dostaniesz.

Przewrócił oczami, ale chyba oddał lalkę, bo krzyki ustały. Do czasu.

- Pizza zjada mi buta! - Noelle już prawie błyszczały łzy w oczach.

Maia starała się zdusić westchnienie.

- Jakbyś chociaż czasem sprawdziła, czy zwierzęta mają wodę w misce, może by cię nie nienawidziły. Nie chcesz zjadać kurczaków, ale psa to ci już nie szkoda?

Czerwona jak burak Noelle uciekła do pokoju. Skoro się tak zawstydziła, to mogłaby chociaż wziąć psy na spacer. Ale po co, przecież Maia miała za mało obowiązków.

Zaczęła tak nienawistnie mieszać sos, że Liz, która najwidoczniej też szła już z jakimś zażaleniem, zatrzymała się w pół kroku i zawróciła.

W końcu naszykowała talerze, przypilnowała wszystkich, sama coś przekąsiła i uciekła z psami na dwór. Pomimo szumu samochodów wychwalała pod niebiosa tę cudowną ciszę.

Wszyscy uważali ją za dziecinną. Była niska, drobna, miała dziecięcą buzię. Nigdy jej to nie przeszkadzało, mogła być słodka i urocza. Ale kiedy wracała do domu, czuła jak momentalnie staje się zmęczona i starsza o kilka lat.

Kochała swoje rodzeństwo i ten cały harmider, ale nie była pewna, czy tak samo by było, gdyby nie miała swojego własnego pokoju. Z porządnymi drzwiami, z zamkiem. I tajną skrytką na słodycze.

Westchnęła i starała się wykorzystać tę chwilę spokoju. Wdech, wydech, wdech, wydech, wdech, wdech, wdech...!

- Cześć, Zoe...?

Naprawdę załamał jej się głos? Żałosne.

Powyzywała na siebie w myślach, zanim jej przyjaciółka zdążyła do niej podejść.

Właściwie to jak powinna się teraz zachowywać? Pokazywać, że coś się zmieniło? Udawać, że wszystko jest w porządku?

Co robić, co robićcorobićcorobićcorobić.

- Heh - ziewnęła Zoe, w zamierzeniu to chyba miało być "cześć".

Uśmiechnęła się na tak swojski widok. Zoe ciągle ziewała, bo spała tak krótko, jak tylko się dało. Szkoda jej było czasu. Mai z kolei szkoda go było, na coś innego niż sen.

Stwierdziła, że póki co po prostu się dostosuje.

- Nie odpisałaś. Pomyślałam, że się do ciebie przejdę.

Maia wzruszyła ramionami.

- Chciałam chwilę odpocząć, potem robiłam obiad. A ten Chevalier i tak nic specjalnego - rzuciła leniwie. Byle się nie rozpłakać.

Chcąc nie chcąc widok Zoe przypominał Mai o złamanym sercu, a wzmianka o przewodniczącym wywoływała u niej całe fale nienawiści.

- Daj spokój. - Zoe machnęła ręką. - Świetny jest. Zaraz obok Chrisa Killiana najprzystojniejszy chłopak w szkole. Swoją drogą on chyba też jest w tym roku w samorządzie.

Kolejne ukłucie. Nienawiść. Zazdrość.

- Tak, jest wiceprzewodniczącym - odpowiedziała ostrożnie. Czuła jakby miała gdzieś w piersi odłamki szkła. Nie chciała, żeby wbiły się głębiej, płytko oddychała.

- A czego właściwie chciał Donatello? Bo chyba mi w końcu nie powiedziałaś. - Uśmiechnęła się i kucnęła, żeby pogłaskać psy. Taką Maia ją lubiła - ciepłą. - Czekaj, zgadnę. Będziesz skarbnikiem.

Westchnęła cicho i usiadła na najbliższej ławce. Zoe powoli poszła za nią.

- Chyba już jestem. Ale wcale nie chcę. Tam jest taki harmider. Chevalier jest chory psychicznie. Razem z Killianem chyba rekreacyjnie okazują sobie nienawiść. Agnes Chevalier już w ogóle jest... Brak mi słów. I nikt mnie tam nie słucha! A Chevalier nawet mi groził!

- No on jest taki specyficzny. Jak jeszcze był asystentem to się rządził.

- Psychol - mruknęła.

- Ale ogólnie to raczej wszyscy, którzy są z nim bliżej mówią, że jest dobrą osobą.

Maia wzruszyła ramionami i podniosła wzrok na Zoe.

Naprawdę była śliczna. Chciałaby móc jej to codziennie powtarzać.

I mówić jej co chwila, że ją kocha. Tak, wtedy by było idealnie.

- Mam coś na twarzy? - zdziwiła się Zoe, widząc jej spojrzenie i zaczęła się wycierać.

- Tylko brzydotę. I pryszcze. - Przecież musiała zachować twarz, prawda?

Zoe się zaśmiała. Znała ją na tyle, żeby nie przejmować się docinkami.

- Przynajmniej mam trochę więcej niż metr trzydzieści wzrostu.

- Niewiele więcej.

Zagwizdała za Mozarellą i Pizzą, które odbiegły już całkiem daleko. Przy okazji mogła ukryć uśmiech.

- Nie chce mi się iść jutro do szkoły - westchnęła.

- Wiesz, jaką masz frekwencję - mruknęła Zoe. - A poza tym coś czuję, że Donatello byłby skłonny wyciągnąć cię osobiście.

Maia wzdrygnęła się ostentacyjnie.

- Znowu by mnie szarpał.

- No muszę przyznać, że z szatni cię dosłownie wyciągnął - odpowiedziała Zoe, śmiejąc się.

Z szatni. Zaraz po tym jak wyznała jej swoje uczucia.

Cała się spięła, ale wolała obserwować reakcję przyjaciółki.

Uśmiechała się delikatnie. Poza tym nic. Zero.

Odwzajemniła uśmiech, chociaż w środku aż ją skręcało. Miała ochotę wstać, uciec i z powrotem schować się w łóżku. Albo w Meksyku. Poznałaby jakiego przystojniaka w sombrero, wzięli by ślub i mieli szóstkę dzieci z oczami czarnymi jak węgielki.

W sumie nie znała się na Meksykaninach, ale nawet to wydawało się łatwiejsze niż zejść się z Zoe.

Wszystko wydawało się łatwiejsze.

- Nie martw się, na pewno zyskuje przy bliższym spotkaniu - odezwała się Zoe, najwidoczniej Maia wyglądała na co najmniej nieszczęśliwą.

Przez chwilę zastanawiała się, czy mowa o jej potencjalnym meksykańskim mężu, ale w końcu załapała, że chodziło o Chevaliera.

- Sformułowanie "zyskiwać minusy" jest chyba niepoprawne - rzuciła. Ale to już był ten moment. - Muszę wracać, dzieciaki są same - powiedziała, wstając.

Zoe zaśmiała się, ale też powoli się podniosła.

- Brzmisz jak nastoletnia matka.

Maia tylko wzruszyła ramionami. Właściwie mogła jeszcze posiedzieć. Mogła nawet ją zaprosić.

Ale nawet jeśli kochała Zoe tak bardzo, jak tylko mogła swoim małym serduszkiem, to czasami ból stawał się nie do zniesienia.

♥♥♥

Czekał na nią w holu wejściowym. Psychol.

- Popytałem u nauczycieli - rzucił zamiast jakiegokolwiek powitania.

Przystanęła. Nie był typowo groźny. Był wysoki, ale nie jakoś niesamowicie zbudowany. Do tego był niesamowicie blady, jakby przechorował pół życia.

I postawiłaby konkretne pieniądze na to, że tlenił włosy.

Wstał z ławeczki i podszedł do niej powoli.

Nie wyglądał groźnie. Ale mimo wszystko jego widok powodował u niej niepewność, dziwny lęk czający się gdzieś z tyłu głowy.

- Masz beznadziejną frekwencję. Dużo nieusprawiedliwionych godzin. Często uciekasz z ostatnich godzin, zasypiasz albo, co najlepsze, znikasz z jednej czy dwóch lekcji w środku dnia.

- To ja - rzuciła. Mogła mieć ciarki, ale nie zapomniała o tym, że są tylko dwójką licealistów. Oparła rękę na biodrze i spojrzała na niego wyzywająco. - Maia Zanetti. Miło poznać.

- Nauczyciele wspominali też, że jesteś wycofana na tle klasy - dodał, unosząc brew. - Nie widzę tego wycofania.

- Nie czuję potrzeby się angażować w życie społeczne, ale nie dam się zastraszać.

Zamrugał szybko kilka razy, ale poza tym nic po sobie nie pokazał. Chyba po prostu chciał wyjść na kogoś bez uczuć.

- Sądzisz, że cię zastraszam?

Sama nie wiedziała, czy była bardziej zdziwiona, czy zdenerwowana.

- A co to niby miało być wczoraj?

- Zwyczajnie jasno postawiłem sprawę - stwierdził leniwie.

Wstępna diagnoza była taka, że Chevalier dopiero zaczynał zdawać sobie sprawę z tego jakie wywoływał emocje. Było też milion opcji, ale ta się na razie wydawała najtrafniejsza.

- Jesteś naprawdę okropny - powiedziała, tak dla pewności.

I faktycznie - znowu zamrugał, a przez sekundę jego oczy wyrażały tak bezbrzeżne zagubienie, że prawie zrobiło jej się go szkoda.

Westchnęła i zaczęła zmieniać buty. Czyli faktycznie nie był aż tak zły.

Teraz pozostał tylko jeden prosty problem. Jak urobić dyktatora?

- Swoją drogą - odezwał się znowu - spanie w szkolnych łazienkach jest obrzydliwie.

- KTO CI O TYM POWIEDZIAŁ?!

 

 

[Miały być rozdziały co dwa tygodnie, minął miesiąc... Cóż. Trudno mi było tak porządnie wejść w nowe opowiadanie. Mam nadzieję, że będę stopniowo przyspieszać.]

[Plus jeśli ktoś jeszcze nie zajrzał, to ponownie zapraszam do Szklanych Deszczy ♥]

Średnia ocena: 3.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Paradise 20.05.2017
    Poprawiłaś mi humor tym opowiadaniem :) Donatello najlepszy na poprawę humoru po powrocie z pracy padając na twarz xD świetne imiona dla psów :D dla rodzeństwa Mai też :) w ogóle ładnie Ci to wszystko wyszło :) zostawiam 5 i czekam na kolejną część i Małej Burzy i Szklanych Deszczy :)
  • Ichigo-chan 21.05.2017
    Dziękuję ❤
  • Ichigo-chan 24.05.2017
    Dwie anonimowe jedynki? Może chociaż jakaś argumentacja? :)
  • Dpdk Games 15.06.2017
    Zapowiada się ciekawie. Ja daje 5 za dobrze zrobioną fabułe i ciekawe imiona , które tak troche kojażą się z imionami bochaterów z mangi lub anime.
  • Ichigo-chan 19.06.2017
    Jeśli chodzi o imiona rodzeństwa Mai to stawiałam na włoskie :) Dziękuję za komentarz i 5♥

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania