maskarada żałoby
Przychodzą gromadą,
w szelestach czarnych płaszczy,
sztywni, poważni,
choć maski ciążyły im jeszcze wczoraj.
Łzy na zawołanie –
lśnią na policzkach jak biżuteria,
słone i zimne, choć
w środku – zupełnie suche.
Wzrok spuszczony na ziemię,
z rękami splecionymi,
dłońmi, które przed chwilą
darły na strzępy twoje imię.
A teraz płaczą –
lecz płacz ich nie boli,
bo łzy są tu tylko na pokaz,
a ból – ledwo zasłoną, cieniem pod powieką.
Ja też nie przyszłam z miłości,
może i nie znałam cię dobrze,
ale nie udaję łez na twoje pożegnanie –
wystarczy cisza i prosta obecność.
Fałszywe twarze pochylają się nad tobą,
szepczą słowa, w które sami nie wierzą,
tak, jakby smutek był rolą do odegrania,
a żal – rekwizytem, który łatwo odłożyć.
Kwiaty kładą na grobie,
ale nawet one –
zakwitły pod przykrywką,
jak ich litość, jak ich zmyślone łzy.
Patrzysz na nich z oddali –
gdzie maski nie sięgają,
gdzie prawda jest naga,
gdzie fałsz nie wchodzi.
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania