Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Mężczyzna, który myślał, że jest szaleńcem

Witam ;) Wrzucam poglądowo rozdział pierwszy. Wszelkie błędy starałam się wyeliminować, ale bardzo możliwe, że pouciekały przecinki lub gdzieniegdzie logika zdania. Pracuję nad tym cały czas. ;)

 

Część I

„Zaburzenia psychiczne – wzorce lub zespoły zachowań, sposobów myślenia, czucia, postrzegania oraz innych czynności umysłowych i relacji z innymi ludźmi, będące źródłem cierpienia lub utrudnień w indywidualnym funkcjonowaniu dotkniętej nimi osoby.”

Rozdział I

Miarowe stukanie klawiszy docierało ze wszystkich stron, zupełnie jakby było jakąś niesamowitą melodią, znaną tylko wtajemniczonym w życie biurokratycznej społeczności. Działała ona bez wytchnienia – dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Bez żadnego wytchnienia ani luzu. Praca idealnie zaplanowana – od wschodu do zachodu słońca, a po zmroku odbywała się zmiana warty.

Każdy dawał z siebie wszystko – byli niczym szczury, pragnące uwagi i uważające się za niezwykłe w tej całej populacji, ale gdyby spojrzały na to wszystko z góry, to dostrzegłyby, że są zaledwie jednym z niewielu kłębków sierści, które posłużą za x milionową dywanu, uginającego się miękko pod stopą pracodawcy.

I tym też był Morgan. Jednym z nich, staranie wyselekcjonowanym pracownikiem. Można rzec, że trudem udało mu się dostać posadę, ale gdy się już dorwał do klawiatury, to nie przestawał pracować. Uważał, że każdy zasługuje na awans, ale tylko i wyłącznie wtedy, gdy na niego zapracuje. Jednak dziś wyjątkowo nie mógł się skupić, a stukanie klawiszy dawało się wyraźniej w znaki niż zazwyczaj. Obok niego, schematycznie, powtarzało tą samą czynność jeszcze ponad stu pracowników, znajdujących się w przeznaczonych do tego boksach.

Mężczyzna przetarł oczy i upuścił długopis, którym bawił się już od dłuższego czasu. Zaklinał w duchu dzisiejszą niedyspozycyjność i roztargnienie. Przecież jeden dzień z obniżoną formą i mogli go zwolnić. Ale mimo tego nie mógł wyrzucić z głowy porannych słów szefa, a im bardziej uciekał czas, to tym bardziej się denerwował.

Podskoczył, gdy ktoś nad nim wymówił jego imię i wyprostował się, nerwowo poprawiając krawat. Mężczyzna, który był wice prezesem biura, spojrzał na Morgana z politowaniem i wsunął dłonie do kieszeni.

– Szef zaprasza cię na rozmowę – powiedział, nie ukrywając pogardy. – Powodzenia, Szatlansky.

– Szatłański – poprawił odruchowo. – Dobrze, dziękuję. Zaraz tam będę.

Sięgnął po dokumenty, które miał już przekazać szefowi od jakiegoś czasu i przełknął ślinę, czując zbierającą się żółć. Miał nadzieję, że nie o to chodziło…

Prezes czekał już za biurkiem, przeglądając katalogi pracowników, które Morgan rozpoznał od razu. Słynna czerwona teczka służyła nie tylko w przypadku zatrudnienia, ale również i zwolnienia. Często można było ją zobaczyć podczas zebrań służbowych. A teraz miał spotkanie oko w oko z żywym koszmarem.

Sięgnął po klamkę, aby pchnąć szklane drzwi i odkrył, że trzęsą mu się dłonie. Szybko wszedł do środka i natychmiast usiadł, uśmiechając się niepewnie.

– Dzień dobry. – Odchrząknął. Ostrożnie położył gęsto zapisane kartki przed mężczyzną. – Proszę mi wybaczyć, że nie oddałem w terminie. Miałem strasznie sporo pracy i…

– W porządku – przerwał Jones.

Morgan wytrzeszczył oczy.

– W porządku… znaczy… tak, oczywiście! Dziękuję.

Poczuł się przez moment nieswojo, gdy Prezes mierzył go uważnym spojrzeniem znad okularów. Powoli złączył opuszki palców i westchnął, jakby przygotowywał się do powiedzenia czegoś, co zdecydowanie nie sprawiało mu przyjemności.

– Niestety, Szatłansky, ale mam złe wieści. Z powodów finansowych musieliśmy nieco zredukować liczbę pracowników. To przejściowy kryzys, ale trochę nas kosztuje i mam nadzieję, że to zrozumiesz.

Morgan na początku odniósł wrażenie, że słowa docierają do niego z pewnym opóźnieniem. Powoli przeanalizował wypowiedziane zdania i nagle poczuł się tak, jakby oberwał w twarz.

– N–nie rozumiem – wymamrotał.

– Jordan. – Szef nachylił się nieco. – Jesteś, albo raczej byłeś zaangażowanym pracownikiem, wiesz więc, że przegraliśmy proces w sprawie zanieczyszczania środowiska. Musieliśmy zapłacić dość spore odszkodowanie mniejszym spółkom i akcjom… Żadne z tych działań nie obyło się bez echa.

– Ale…, ale pracowałem od rana do wieczora, siedem dni w tygodniu… brałem nadgodziny. A wy… ty… tak po prostu mnie zwalniasz? – Nie mógł w to uwierzyć. – Szefie…

– Przykro mi, Jordan… naprawdę mi przykro. To jedyne co mogłem zrobić. Skorzystaj z wolnego czasu i idź się rozerwać, znajdź pasje i znajomych, z którymi wyskoczysz na piwo. Wydaje się to być całkiem dobrą alternatywą, czyż nie? – Mężczyzna sięgnął po czerwoną teczkę i podsunął pod nos Morgana wypowiedzenie. – Podpisz proszę, aby zakończyć formalności.

Morgan, nie widząc innej możliwości, wziął długopis i po raz ostatni spojrzał na szefa, po czym podpisał gwarantowany wyrok śmierci na własną karierę.

Schodząc na dół, czuł wręcz współczujące spojrzenia na plecach, co sprawiało, że kurczył się jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że jedni próbują zalać go empatią, a inni wypalić dziurę w plecach samym wzrokiem. Ale wszystko to miał gdzieś – stracił pracę, chociaż wyrabiał normy, a nawet czasem ponad. Został smagnięty okrutną dłonią niesprawiedliwości i poznał nieczułość szefa. Miał wszystkie dokumenty pracowników, wiedział o nich wszystko, a mimo to nadal ich zwalniał. Nie zważywszy na złą sytuację finansową Morgana, właśnie wystawił go na lód, odbierając jedyną drogę ucieczki od apodyktycznej matki. Tym samym skazał go na powolną śmierć wśród wiecznych pretensji i niezadowolenia.

Z pewną ostrożnością podszedł do nieswojego już biurka, jakby bał się, że zaraz pojawi się ktoś, kto na nowo zajmie to miejsce i okaże się lepszy od Morgana. Kolejny szczur w ogromnej korporacji, która pewno też potraktuje go jak wszystkich innych. Bez zrozumienia i współczucia.

Ze złością chwycił pierwszy lepszy karton, ukryty w boksie i postawił go z trzaskiem na biurku. Póki co wiedział, że jedyną słuszną emocją jest wściekłość, ale nie miał złudzeń, że gdy opuści budynek, to dopadną go zgoła inne wrażenia. Dopadną go demony przeszłości.

Wrzucając cały biurowy dobytek, nagle zamarł, coś sobie uświadomiwszy. Rozejrzał się wokół i odniósł wrażenie, że kilka głów szybko odwróciło się, udając, że nigdy nie patrzyło w jego kierunku. Zaklął cicho, sfrustrowany i jeszcze raz przesunął wzrokiem po twarzach byłych współpracowników.

Gdy już się spakował, to chwycił karton pod pachę i powolnym krokiem ruszył w kierunku drzwi. Czuł się jak skazaniec, idący na szafot. Dyskretne spojrzenia współczucia, ciche szepty złośliwości.

Zatrzymał się na moment w progu i pomyślał z żalem, że przecież każdy szczur zrobi wszystko dla kawałka sera. Miał go przed nosem, ale ktoś się zorientował, że jest zbyt blisko.

Został pokonany.

✯ ✯ ✯

Na zewnątrz dopadł go deszcz, który w momencie zmoczył wszystko. Włosy uporczywie przyklejały się do twarzy, podobnie jak ubrania do ciała. Gdy pokonywał kolejne metry, to słyszał wodę, chlupoczącą w butach.

Cóż, nawet nie zdążył dorobić się samochodu. Znowu jest skazany na rentę matki.

Skrzywił się w duchu, myśląc o schorowanej kobiecinie. Nigdy na nic nie zapracowała sama. Najpierw wykorzystała ojca, a teraz to samo robi z Morganem. Trzyma go uporczywie przy sobie, nawet szantażem, wiedząc, że gdyby odszedł, to zostałaby sama. Tylko gdzie była, kiedy on męczył się z prześladowaniami w szkole średniej? Gdzie była, gdy pobili go do nieprzytomności? Gdzie będzie teraz gdy został bez pracy? Pomyślał sarkastycznie, że zapewne będzie przegrywać w kasynie za jego ostatnie, zarobione pieniądze. I po prawdzie była to jedyna opcja, jaką zakładał.

Dzielnica, w której stał dom Szatłańskich była elegancka nie dlatego, że mieszkali w niej bogaci mieszkańcy. Była taka dlatego, że ludzie, którzy żyli z kablowania i pobierania łapówek, chcieli się dowartościować w jakikolwiek sposób, dlatego też wymyślili elitarny Zarząd Osiedla. Decydował on o wysokości składek, które pobierano regularnie od każdego mieszkańca, bez pytania o to, czy w ogóle jego dochody są wystarczające na tego typu darowiznę. I chociaż część zebranych środków przeznaczano na cele takie jak koszenie ogródków czy naprawianie drobnych usterek w obrębie każdego domu, to jednak zwłaszcza część lądowała w kieszeniach członków Zarządu.

Morgan od początku nie zgadzał się z pseudodarowiznami, ale niewiele miał do powiedzenia w tym temacie. Zdawało się, że w tej dzielnicy, gdy raz zadarło się z elitą, to plama pozostawała do końca, więc już dawno przestało go dziwić to, że z jakiegoś powodu zawsze mają niewykoszony trawnik, ogród chaszczy, zardzewiałą siatkę, która pełniła rolę płotu… Suma summarum, wychodziło na to, że mieszkają w najbrzydszym domu w okolicy, a co za tym szło, to zdecydowany upadek w osiedlanym rankingu. Od samego początku matka miała do niego pretensje o wyszczekaną postawę w stosunku do szefa Zarządu, ale nawet bombonierka z ulubionymi czekoladkami nie zmniejszyła jego ogromnej nienawiści do Morgana. Tym samym zyskał wieczną niechęć rodzicielki.

Z nienawiścią sąsiadów, współpracowników i apodyktyczną matką – tak właśnie żył mężczyzna, z dnia na dzień, myśląc, że nic gorszego nie może mu się przytrafić. I oto jak paskudnie się pomylił.

Zawiasy przywitały go tym samym dźwiękiem, gdy pchnął drzwi. Od razu zaatakował go smród niemytego ciała, fekaliów i różnych specyfików, które matka stosowała, myśląc, że zadziałają odmładzająco. Westchnął cicho, wiedząc, że już czeka w przedpokoju. Gdy tylko oczy przyzwyczaiły się do panującego w holu mroku, to od razu wyłowiły tęgą sylwetkę. Wszystkie zaokrąglenia i boczki wyraźnie odznaczały się w księżycowym blasku, wpadającym przesz kuchenne okna.

– Mamo, powinnaś już spać – rzucił zrezygnowanym tonem. – Chyba nie muszę ci przypominać…

– Milcz gówniarzu! – sarknęła. – Rachunki trzeba zapłacić! A, i elektryk wreszcie był. Światła, skubaniec, nie naprawił, ale czeka na zapłatę.

– Ile? – zapytał, chociaż chciał nie wiedzieć. W końcu nie miał pojęcia czy to wszystko uda mu się spłacić bez regularnych dochodów. – Czy to duża suma?

– Tysiąc pięćset.

Wciągnął głęboko powietrze. Karton z hukiem wylądował na podłodze.

– Ile?

Kobieta stuknęła laską i parsknęła.

– Nie bądź matołem i nie udawaj głupiego. Słyszałeś ile.

– Mamo, my tego nie spłacimy! – zaprotestował gwałtownie. – Przecież wiesz, że ledwo nadążam ze spłacaniem rat!

– Pracujesz! – warknęła poirytowana. – A gdybyś postarał się bardziej, to zarabialibyśmy więcej!

– My? – Poczuł ogarniającą go wściekłość. – Jacy „my”? To ja tu haruję jak wół, od rana do wieczora, a jedyne, co ty potrafisz robić, to wlec dupę do kasyna!

– O, przepraszam bardzo! – Podniosła głos i wycelowała laskę prosto w klatkę piersiową mężczyzny. – Żebym ja ci nie przypomniała, co robił twój ojciec.

– Nie jestem moim ojcem! – ryknął. – Przez całe swoje życie harował na twoje zachcianki, więc nie dziw się, że potem zwariował!

– Zwariował, istotnie! – zaskrzeczała, wymachując rękoma. – Wydawał kasę na dziwki, jakby nie miał żony w domu!

– Bo nie miał! Miał świnię, a nie kobietę!

Po tych słowach zapadła złowroga cisza, przerywana jedynie głośnym sapaniem kobiety. I wtedy Morgan zrozumiał, że przesadził. Nie poznawał samego siebie. Zupełnie, jakby zniknęła jakaś niewidzialna granica pomiędzy tym, co myślał, a co mógł powiedzieć. Odnosił wrażenie, że kobieta również jest zdziwiona zaistniałą sytuacją, ale szok minął tak szybko jak nadszedł. Zrobiła kilka kroków do przodu, zbliżając się niebezpiecznie blisko Morgana.

– Wynoś się. – Uniosła laskę. – Wynoś się, zwyrodnialcu!

Uniósł dłonie, próbując osłonić się przed ciosem, ale bez skutku. Pierwszy smagnął go niczym bicz, a za nim nadeszły kolejne. Krzyknął i zaczął się cofać, a matka unosiła się coraz bardziej, dokładając kolejne niecenzuralne słowa, adresowane w jego kierunku.

– Idiota, niepełnosprawny umysłowo down! Zbyt długo tolerowałam twoje nieróbstwo i obecność w tym domu! Jedyne, co potrafisz przynieść, to wstyd i hańbę! Nawet wśród ludzi nie potrafisz się zachować! – Pchnęła Morgana na drzwi. – Od zawsze byłeś kretynem i niedostosowaną społecznie pomyłką!

Chciała szarpnąć drzwi wyjściowe, ale nie pozwolił jej na to, rzucając się na drewnianą powierzchnię. Zrozumiał, że ona potrzebuje go w takim samym stopniu jak on jej. Cokolwiek by się nie działo, to on zginie na ulicy, a ona zadłuży się w kasynie tak bardzo, aż w końcu albo umrze z głodu albo ją odstrzelą.

– Przestań! – Odepchnął matkę, która zatoczyła się do tyłu i upuściła laskę. – Wyjdziemy z tego, do cholery! Zapłacę twoje wszystkie cholerne długi z ostatnich paru miesięcy, a gdy wreszcie to zrobię, to więcej mnie tu już nie ujrzysz!

Wsparła się dłońmi o kolana i znieruchomiała. Oddech miała chrapliwy, lekko świszczący, co świadczyło o tym, że znowu ma jeden z ataków astmy.

Przez moment poczuł coś na rodzaj żalu, ale zaraz potem uczucie znikło, zastąpione zwyczajną, uczuciową pustką.

– Nie zapłacę elektrykowi – oznajmił beznamiętnie. – Przykro mi, ale w tym miesiącu nie mam jak. Trzeba zapłacić za rachunki, abyśmy mieli chociaż bieżącą wodę… Na tyle mi starczy. A potem… a potem coś wykombinuję. Znajdę pracę i…

– Co zrobisz? – Poderwała głowę, aby spojrzeć na syna. – Co zrobisz?!

– Szef mnie dzisiaj wydalił – przyznał cicho, czując nadchodzącą skruchę. – Podobno mają jakieś cięcia finansowe i…

– Ty cholerny gówniarzu! – wrzasnęła. – Mówiłam, że jedyne co potrafisz, to wszystko zniszczyć! Powinnam była cię zabić, gdy miałam okazję i lekarz powiedział, że tak trzeba…

Zapatrzył się tempo w podłogę, widząc starą i wysłużoną, góralską laskę, którą matka dawno temu dostała w prezencie od ojca. Nagle poczuł, że wszystko co jest wokół jest jakieś nierealne i nierzeczywiste. Słowa kobiety docierały do niego z znacznym opóźnieniem i mimo, że z początku raniły, to teraz pobudzały zupełnie coś innego.

Zacisnął pięści i zamrugał parokrotnie, chcąc się pozbyć nagłych, czarnych plam przed oczami. Zachwiał się i spojrzał w twarz rodzicielki, widząc zupełnie inną osobę. Potwora. Zagrożenie.

Schylił się i sięgnął po laskę.

– Jeśli myślisz, że możesz dalej tu zostać, to się mylisz! – kontynuowała, nadal machając rękoma. – Idiota, debil i down…

Nie, nie mógł tu zostać. Spojrzał na kawałek drewna i ścisnął opiekuńczo. A może mógł?

Uśmiechnął się kpiąco i zrobił krok do przodu. A potem uniósł laskę i zadał cios. Jeden, drugi, trzeci, piąty, dziesiąty. Krew rozbryzgiwała się na boki, chwilę później już razem z mózgiem, ale nie przestawał. Uderzał cały czas, czując coś oczyszczającego. I dopiero gdy odrzucił narzędzie i cofnął się o krok, aby podziwiać dzieło, to zrozumiał co to było.

Po raz pierwszy poznał metaliczny smak wolności.

✯ ✯ ✯

Kilka godzin później, podczas których siedział nieruchomo przy zwłokach, szerząc się do siebie, rzeczywistość powróciła do normalności. W momencie spoważniał i uniósł dłonie do twarzy. Zadrżał. Doczołgał się do zwłok, leżących na podłodze.

– Mamo… – chwycił ją za ramię i potrząsnął. – Mamo, proszę. Nie udawaj. Nie chciałem. Wiesz przecież.

Przyjrzał się czemuś, co kiedyś było twarzą. I wzdrygnął się. Szarpnął kobietę za ramiona i usadził, opierając o ścianę. Gorączkowo zaczął się miotać, poszukując jakiegoś kawałka materiału. W końcu zdarł z siebie wyświechtany już garnitur i przycisnął do miejsca, gdzie, przynajmniej według całej wiedzy anatomicznej, którą posiadał, powinna być skroń.

– Zaraz zadzwonię po karetkę. – Zaczął nerwowo przeszukiwać kieszenie spodni w poszukiwaniu telefonu, ale zamarł, gdy uświadomił sobie, że przecież musiał oddać go na portierni, bo należał do firmy. – Poczekaj…

Zerwał się i dopadł do drzwi, chcąc wyjść, ale w ostatniej chwili powstrzymał się. Powoli spuścił głowę i przyjrzał się czerwonym plamom, gęsto pokrywającym koszulę oraz spodnie. Nie mógł tak wyjść do ludzi, do sąsiadów. Nigdy już nie będą chcieli z nim rozmawiać.

Zaśmiał się nagle, a po chwili zgiął w pół, czując, że napad radości tak szybko nie minie. Łzy spłynęły mu po twarzy. Osunął się na podłogę, uderzając dłońmi we wszystko wokół. Matka wykrwawiała się obok na śmierć, a on myślał tylko o tym, że sąsiedzi go znienawidzą jeszcze bardziej, gdy poprosi ich o pomoc w ubrudzonych ubraniach. Na pewno by go okrzyczała, a jednak milczała.

– Halo? – zaszydził, nadal się śmiejąc. Zgiął dłoń tuż przy uchu. – Co mówisz? Nie słyszę!

Po raz ostatni zatrząsnął się, uważając za niezwykle zabawny fakt, że kobieta nie może teraz odpowiedzieć i nagle spoważniał. Ale dlaczego nie mogła odpowiedzieć?

Błyskawicznie zerwał się i stanął naprzeciwko zwłok.

– Dobra. Musisz teraz pójść ze mną – zarządził. – W kuchni, wiesz… w kuchni będzie coś, czym cię zreperuję. A potem wypoczniesz i wrócisz sobie do tego swojego kasyna.

Ruszył szybkim krokiem, ale po chwili zorientował się, że za nim nie idzie, więc stanął i zaczął stukać stopą w podłogę. Zgromił ją wzrokiem, ale nawet nie drgnęła. „Co, do cholery?!” – pomyślał. „Przecież zazwyczaj nawet po najbardziej bolesnym upadku, wstawała i szła dalej”. Ale nie tym razem.

Westchnął i zawrócił, aby chwycić kobietę pod pachy. Jęknął, z trudem dźwigając sto kilogramów ciężaru i powoli wlókł się do kuchni. Bezwładne nogi zahaczyły o próg, ale zaparł się i szarpnął. Runął do tyłu, a prosto na niego spadła roztrzaskana głowa. Krew ochlapała mu twarz. Otarł osocze i z trudem wygramolił się, aby dokończyć zaczętą czynność.

Gdy wreszcie posadził rodzicielkę na krześle, to wrócił do przedpokoju i zaczął zbierać wszystkie części twarde czaszki, które znalazł. Wyciągał je z miękkich tkanek i czyścił. Na kuchennym stole położył ceratę, miskę z ciepłą wodą i dodatkowy ręcznik na oczyszczone kości. A potem podszedł do starego gramofonu i nastawił płytę. Z głośnika popłynęła melodia wraz z pierwszymi słowami Edith Piaf:

– Non, je ne regrette rien!

Po chwili dołączył, nucąc cicho pod nosem:

– Nie, nie żałuję już niczego! – Odwrócił się w kierunku kobiety i uśmiechnął szeroko. – Widzisz, mamo. Nie ma czego żałować. W szczególności straconej pracy i nieusuniętej ciąży.

Poklepał ją po policzku i schylił się, aby zajrzeć w miejsce, gdzie powinny być oczodoły.

– Jesteśmy w tym razem, moja najdroższa.

Praca w pocie czoła ciągnęła się godzinami, podczas których Morgan oczyszczał, składał i sklejał fragmenty czaszki. Potem nadeszła następna część – dopasowanie sklejanki do pozostałej reszty. Miał niemały dylemat jak to zrobić, aby wszystko trzymało się kupy, ale w końcu udało mu się zrekonstruować twarz i nad ranem, koło godziny piątej, gdy ptaki za oknem zaczynały poranny śpiew, Morgan Jordan Szatłański patrzył na kompletną, w jego mniemaniu i zdrową Mary Ształańską.

Rzeczywistość była zabawnie wykrzywiona już od wieczora – odkrył, że tak naprawdę to zjawisko nie minęło, odkąd matka zaczęła mu ubliżać po raz drugi. A poza tym czuł się całkiem dobrze w takim stanie. Jakby wreszcie znalazł sposób, aby dopasować do tego szalonego świata. Nie pamiętał, dlaczego się pokłócił z matką ani dlaczego ją pobił. Po prostu to zrobił, ale przecież wyjdzie z tego, bo przez całe życie wychodziła ze wszystkiego obronną ręką. Nawet z małżeństwa. Jakie więc były szanse, że i z tym problemem nie da rady?

Gdy wreszcie skończył z reperowaniem rodzicielki, to uznał, że wygląda zbyt niechlujnie w starym, pokrwawionym swetrze i spódnicy naprawianej tyle razy, że stanowiła jeden wielki łachman. Zaanektował więc jej sypialnię i zaczął przekopywać wszystkie ubrania.

– O! – Zachichotał, gdy w ręce wpadła mu marynarka ojca. – Ciekawe, ile razy to nosiłaś, matko?

Przekopał stertę bielizny, koszulek i innych mało atrakcyjnych ubrań. Niektóre z nich przymierzył, a potem rozrzucił po sypialni. Szukał tak długo, aż znalazł nieco nadgryzioną zębem czasu resztę garnituru, po czym wrócił do Mary i przebrał. Przyniósł z łazienki lustro i postawił przed zniekształconym obliczem kobiety.

– Zobacz. – Uśmiechnął się. – Zobacz, jaka jesteś teraz ładna. Ojciec by się wściekł, że ubierasz jego najlepszy garnitur i złoiłby ci skórę. Był jedynym, który potrafił nad tobą zapanować. Dopóki nie wpędziłaś go w chorobę.

Szybko zrzucił wszystkie rzeczy ze stołu i usiadł naprzeciwko.

– Zobacz, co zrobiłaś! – syknął i rozłożył ramiona. – Wszystko zniszczyłaś!

Ostatni raz spojrzał na dzieło życia i pokręcił głową, aby po chwili opuścić kuchnię i udać się do pokoju na pierwszy spoczynek, na który nie miał okazji od ponad kilkunastu godzin.

✯ ✯ ✯

Następne dni spędził w apatycznym nastroju. Na początku jeszcze wściekał się, że kobieta nie odpowiada, pomimo usilnych prób nawiązywania kontaktu. Jednak wraz z mijającym czasem zaczynał obojętnieć. Wychodził rano i wracał późno w nocy, pożywiwszy się tym, co udało mu się kupić za wyżebrane pieniądze. Częstował też matkę, ale ta nie tknęła niczego, więc ochoczo pochłonął wszystkie jej porcje.

Któregoś dnia dobijał się elektryk, przynajmniej tak Morgan wywnioskował, bo darł się długo, krzycząc coś o niezapłaconym rachunku. Jakiś czas później odłączyli gaz, a tym samym ciepłą wodę. Zaczęły się ciężkie dni. Dodatkowo w domu narastał mdły, słodki zapach. Jakimś cudem do kuchni sprowadziły się muchy końskie, które siadały na wszystkim, włącznie z mężczyzną. Jak okiem sięgnąć, widać było kurz i brud, który osiadał na każdej powierzchni, a wiecznie zasłonięte rolety nie wpuszczały nawet odrobiny światła.

Morgan zauważył, że coś jest nie w porządku, dopiero gdy ciało Mary powoli zaczęło czernieć. Już wtedy od dłuższego czasu omijał kuchnię szerokim łukiem, bo nie mógł tam wysiedzieć ani chwili, ale przecież czasami po prostu musiał tam wejść, aby skorzystać z kuchennych akcesoriów. I tego jednego razu, gdy spoglądał na odchodzącą skórę, coś do niego dotarło.

Zmarszczył brwi. Nachylił się nad ciałem i wciągnął głęboko powietrze. Cofnął się gwałtownie, kaszląc i krztusząc się.

– Mamo! – wychrypiał. – Ale ty wierutnie śmierdzisz!

Rzucił się do okna. Podniósł rolety i wpuścił świeże powietrze do środka, ale to wciąż było za mało.

– Cholera! – Kopnął najbliższe krzesło. – Niech to szlak!

Chwycił poły marynarki i potrząsnął bezwładnym cielskiem.

– Ocknij się! No już. To tylko kilka uderzeń laską. Przestań udawać!

Nie uzyskał odpowiedzi. Jedynie sklejony parę dni wcześniej fragment czaszki, postanowił oderwać się od reszty. Spadł wraz z tkanką na podłogę, wydając ostatnie ciche plaśnięcie.

Czarne plamy zamigotały przed oczami Morgana. Tkwił nieruchomo, jakiś czas wpatrując się w zwłoki. A potem wpadł w szał.

Dwie godziny później wyrzucił całą zawartość zamrażarki, która i tak nie działała od paru dni, a poza tym była praktycznie pusta. Pozostały jedynie jakieś marne resztki w postaci warzyw, które zdawały się przeniknąć mdłym zapachem i nie stanowiły żadnej wartości spożywczej. Wyrzucił je do małego ogródka na tyłach domu.

Największy problem miał z znalezieniem odpowiednich narzędzi. Musiało to być coś odpowiednio dużego i ostrego, aby przekroić każde ścięgno, a nawet kość. Przeszukał ponad połowę domu i jedyne co znalazł, to starą, zardzewiałą piłę. Przyglądał się jej zrezygnowany, stojąc w kuchenny progu, ale podjął decyzję od razu, gdy rzucił okiem na nieprzytomną matkę.

Wtargał ciało na stół, nakrywając go wcześniej starą ceratą, aby łatwiej było pozbyć się krwi. Naostrzył narzędzie, założył fartuch. Zapalił świeczki i poustawiał je w kątach kuchni.

Gdy skończył dekorowanie warsztatu, zamarł, aby przyjrzeć się dziełu.

– Wygląda jak prawdziwy seans spirytystyczny! – mruknął, nie ukrywając zachwytu. Spojrzał na Mary i poklepał ją po ramieniu. – Zobaczysz, spodoba ci się.

Wziął piłę do ręki. Jeszcze przez moment odmawiał coś na rodzaj modlitwy, a potem zrobił krok i przystąpił do dzieła.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Narrator 28.10.2020
    Domyślam się, że był to spory wysiłek twórczy, który jak najbardziej należy docenić i nagrodzić.

    Ale czytając miałem wrażenie, że przedzieram się przez gąszcz słów, w którym nie ma ścieżki, żeby akcja toczyła się wartko. Jak coś można napisać w trzech słowach, po co używać czterech? Przeczytaj tekst na głos i wyłapiesz kilka takich miejsc. Nie trać zbyt dużo czasu na szlifowanie tego co już napisałaś, ale zaczynaj następne opowiadanie i sama zobaczysz różnicę.

    Poniżej kilka sugestii, tylko z początku tekstu:
    „Można rzecz, że trudem udało mu się dostać posadę” -> „Można rzecz, że z trudem udało mu się dostać posadę”.
    „niebotycznie trzęsą mu się dłonie” - „niebotyczny” to taki, który dotyka nieba. Moim zdaniem ten przysłówek tutaj nie pasuje.
    „uśmiechając się niemrawo” - zmieniłbym na „uśmiechając się nieśmiało”, albo „uśmiechając się niepewnie”.
    „Mężczyzna sięgnął po czerwoną teczkę i po chwili podsunął pod nos Morgana wypowiedzenie” -> „Mężczyzna sięgnął po czerwoną teczkę i podsunął Morganowi pod nos wypowiedzenie”.
    „Podszedł już do nie swojego biurka z pewną ostrożnością” -> „Z pewną ostrożnością podszedł do już nie swojego biurka”.
    „Po tych słowach zapadła ciężka cisza” -> „Po tych słowach zapadła głucha(martwa/nagła/złowroga) cisza”.
  • Liv12365 28.10.2020
    Dzięki wielkie! ;)
    Zwrócę uwagę.
  • Dekaos Dondi 28.10.2020
    Liv12365→Mnie się dobrze czytało.
    Mam takie - dalekie - skojarzenie z filmem ''Psychoza"
    Gdyby na końcu było zdanie, sugerujące dwuznaczność→zrobił naprawdę czy tylko mu się wydawało,
    to zdaniem mym→byłoby lepiej. A może w tekście, coś takiego jest, tylko nie wyłapałem:)
    Pozdrawiam:)↔5
  • Liv12365 28.10.2020
    Dziękuję za opinię i komentarz!
    Szczerze, bardziej sugerowałam się samą psychologią samą w sobie i zaburzeniami, a myślę, że pewne rzeczy, sugerujące o dwuznaczności, pojawią się w dalszych rozdziałach.
    Pozdrawiam! ;))
  • Onyx 11.11.2020
    Dooobre. Płynna akcja, świetnie zbudowany klimat. Pomysł sam w sobie bardzo ciekawy. Ciekawi mnie, na co Morgan był chory?
    Czekam na dalsze części ;)
  • Liv12365 11.11.2020
    Dzięki za wizytę ;))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania