Mrocznego Mucho-mory cz.5
Czerń ciągnęła się za nią aż do granicy światła wypadającego z ledwo pozbijanej z krzywych desek pijalni zbłąkanych wędrowców.
Szyld zawieszony na jednym łańcuchu, obijał głowy wychodzących. Byli na tyle nieuważni, że po powrocie do swoich żon, lądowali na wycieraczkach z brzozowych gałęzi. Zdradzał ich stempel na czołach wybity po wyjściu z "Moczy mordy". Kłamstwo upite rzeźwiało do rana w zimnie.
Odziana w długą togę, zamiatała spojrzeniami bywalców. Spod kaptura wyłaniała się młoda twarz ze wzrokiem wściekłego byka.
— Egzorcysta od zarazy — szepty krążyły z ucha do ucha, aż głuchy telefon zadzwonił też u Mrocznego.
— Sessila! Nie, to nie to, co myślisz. — Dłoń Lokaja trzymała pęk kudłów zarazy, a ona wżerała się w głąb nowego nabytku do strawienia.
Leżał na wznak, kiedy zdzieliła go w pierś krzyżem. Dusznica wrzasnęła, kawałek z serca utknął jej w gardle.
— Giń poczwaro! — Przekręcała krzyż niczym nakręcanie kluczem zegara. Zaraza zwijała się piszcząc i zmniejszając.
— Weź sobie go, on już i tak nikogo nie pokocha, resztki serca połknęła z cynicznym uśmiechem.
— Mam zapasowe, marna istoto. — Ostanie Mam zapasowe, marna istoto. — Ostatnie trzysta sześćdziesiąt stopni zgładziło chorobowego bakcyla magii.
— Puls! Puls! — krzyczała do Lokaja.
— Ale ten rozrusznik Pani jest odzwierzęcy. — Bezbarwność głosu podbiła uczucie niepokoju.
— Należał do zwierzęcia, które było bardziej ludzkie niż ci się wydaje Lokaju.
Odzyskiwał przytomność w swojej komnacie. Kruk siedział nad nagłówkiem łoża i czekał cierpliwie, aż szczury zmienią opatrunki.
— Gdzie ja jestem? — Oddychanie sprawiało mu ból, żal prosto z serca rozlewał się po wszystkich martwiczych tkankach. Mrocznego ogarnął zwierzęcy głód.
— Twoja komnata, kra, kra kra! — Czarne ślepia błyszczały srebrzyście.
Długie pazury wysunęły się nagle, Kruk ledwo uleciał z życiem, przestraszony przysiadł z powrotem na swoim miejscu.
— Wilkołak! — wrzasnął skrzekliwie.
— Wampir! — piszczały szczury biegając po komnacie w panice.
— W ciemnym korytarzu przed komnatą Sessila przygotowywała się na odwiedziny Pana, nie była sama. Wicher zgarnął grzyby do wietrznej torby i Seniora Muchomora, on jeden wiedział jak trucizna może zregenerować pustkę w bolącej klatce.
Wpadli niezapowiedzianie, tak jak Wicher miewał w zwyczaju.
Ogromne ślepia obserwowały przybyszy.
— Żarcie! — Jednym szybkim skokiem powalił na posadzkę Wichra z towarzyszami. Oblizując się dziko.
— Kogo to zamienne części, on nie jest sobą. — Lokaj założył mu obręcz na szyje. Grzyby wypadły z worka przez rozerwany bok.
— Psss! — Muchomor użył spreja skunksa. Wielka chmura opanowała wszystkich.
Komentarze (6)
*
Tak bym napisał początek, gdyby był mój:
Szyld zawieszony na jednym łańcuchu, obijał głowy wychodzących. Byli na tyle nieuważni, że po powrocie do swoich żon, lądowali na wycieraczkach z brzozowych gałęzi. Zdradzał ich stempel na czołach...
*
Mam zapasowe, marna istoto. — Ostatnie trzysta sześćdziesiąt stopni zgładziło...
Pozdrawiam.👺:)
Poprawię zgodnie z Twoim zdaniem, dzięki za pomoc.
Dzięki, dzięki 🙂
Tak, czy siak, nadal super.
Pozdrawiam :)
Dzięki 🙂
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania