Na naszym osiedlu jest spokojnie
Na naszym osiedlu jest spokojnie.
Przez większość czasu każdy z nas siedzi u siebie, pochłonięty swoimi sprawami. Czasami odwiedzamy się wzajemnie, ale nawet wtedy rozmawiamy cicho; można by to pomylić z szumem wiatru w koronach pobliskich drzew. Albo spacerujemy między siedzibami – miło mieć tyle zieleni w okolicy. Dzieci najbardziej psocą; czasami biegają po alejkach, ścigając się nawzajem, zamieniają miejscami przydomowe lampy, żeby sprawdzić, czy ktoś zauważy, albo huśtają się na furtce. Ale to nic złego. Nie ma ich tu zresztą zbyt wiele. To dobrze. Krótko mówiąc, jest spokojnie.
Niestety, o sąsiednim osiedlu nie można powiedzieć tego samego.
Jest dużo brzydsze od naszego. I mniej zielone. Ale też znacznie większe. I ludzie są znacznie bardziej głośni. Tam też się gonią, ale nie tak, jak dzieci u nas, które najwyżej przewracają się na trawę. Oni kogoś przewracają i kopią. I wrzeszczą. Nie brzmi to jak dobra zabawa.
Ludzie w oknach też wrzeszczą. Czasem puszczają głośną, obrzydliwą muzykę. Zwłaszcza po nocach. Czasem coś wylatuje przez okno.
A jak jest tego za dużo, przyjeżdża policja. I mamy jeszcze więcej krzyku i hałasu.
Oczywiście żyją tam też dobrzy ludzie. Czasami nas odwiedzają, choć nie do końca umieją się z nami porozumieć, ale wiemy, że dobrze nam życzą. To jeszcze smutniejsze. Musi im być ciężko tu mieszkać. A jeśli jeszcze się nie wyprowadzili, to pewnie nie mogą. My też nie możemy.
Ostatecznie mieliśmy tego dość, i, choć jesteśmy domatorami i bardzo nie lubimy opuszczać naszego osiedla, postanowiliśmy wysłać komitet do naszych drogich sąsiadów.
Komitet był pięcioosobowy i stanowił cały przekrój wiekowy naszej szaro-zielonej przystani. Chcieliśmy w ten sposób pokazać, że jesteśmy wszyscy tego samego zdania. Nie czekając, ruszyliśmy w drogę. Reszta naszych stała przy bramie, czekając niecierpliwie na nasz powrót. I efekty akcji.
Weszliśmy najpierw do mieszkania, w którym zawsze było najgłośniej. Szczęśliwie nie mieliśmy żadnych problemów z dostaniem się do środka, tacy już jesteśmy. Jednak kiedy tylko przekroczyliśmy próg, mieszkańcy lokalu – kilku młodych i w większości łysych mężczyzn – natychmiast zamarło, po czym zaczęło wrzeszczeć. I to jakie okropne rzeczy wywrzaskiwali. Nie, w taki sposób rozmawiać się nie da. Postanowiliśmy przyjść znowu jutro, może będą bardziej skłonni do rozmowy.
Okazało się, że nie była potrzebna. Kiedy nazajutrz wróciliśmy, był tam już tylko jeden z nich. Kiedy nas zobaczył, padł na kolana i zaczął jęczeć, nie, Boże, nie. Przysięgam, już nie będę.
Byliśmy zaskoczenie naszą skutecznością. Powtórzyliśmy to jeszcze w kilku innych mieszkaniach. Często za pierwszym razem nie dało się rozmawiać, ale za drugim od razu rozumieli. Chociaż bywało, że za tym drugim razem już nie było po nich śladu. Mamy nadzieję, że znaleźli inny bezpieczny dom, gdzie nie przeszkadzają swoim sąsiadom.
Z czasem staliśmy się bardziej odważni i ingerowaliśmy też w uliczne bójki. Rozróby, poprawił nas Sebastian, najmłodszy z komitetu. (Dzieci nie chcieliśmy zabierać, jeszcze by zobaczyły albo usłyszały coś nieodpowiedniego.) Zginął w jednej z nich, to wie. Czasami tamci nie tylko przestawali i uciekali, ale wręcz padali sobie w objęcia, choć przed chwilą jeden groził drugiemu rozbitą butelką. Mamy zatem moc godzenia zwaśnionych stron. To miłe. Choć jeden ze zwaśnionych na odchodnym rzucił w Herberta swoją butelką. Na szczęście nic mu się nie stało, ale przyznał, że woli te tulipany, które stoją w naszych wazonach. Odtąd dzielimy się nimi, bo on już żadnych nie dostaje. Jest tu już od zbyt długiego czasu.
Nasza kampania odniosła niesamowity sukces – tak wielki, że niektórzy starsi ludzie nam gratulowali. Nie bezpośrednio, oczywiście. Ale odwiedzali nas częściej i przynosili dużo kwiatów. Herbertowi też, i innym, którzy dotąd byli zaniedbywani. Dzięki nim – i pośrednio dzięki nam, bo to od naszej działalności się zaczęło – nasi przyjaciele byli szczęśliwsi.
Teraz już nie musimy tak często wychodzić. To dobrze, bo jednak wolimy być u siebie. Zwłaszcza, gdy już nic nam nie przeszkadza. Wszyscy z drugiego osiedla albo zgrzecznieli, albo zniknęli. Jest tam cicho i spokojnie.
Prawie tak, jak tutaj na cmentarzu.
Kto czytał "Księgę cmentarną" Neila Gaimana? :)
Komentarze (13)
Pozdrawiam👻 👻 👻
Napisane spokojnie, rzeczowo i co najważniejsze, skutecznie w działaniach. Pełen rozkład złych nawyków wśród mieszkańców. "Księgę cmentarną" nie czytałem i nie wiedziałem o istnieniu, lecz wyguglałem
i bez zwłoki wzbudził zainteresowanie me. Też mam kilka opków cmentarnych:)↔Pozdrawiam😊
Oj wiem, że lubisz takie klimaty, choć pewnie masz tego znacznie więcej, niż widziałam. Dzięki za komentarz, pozdrawiam 👻
W to mi graj. :)
Dzięki za komentarz :)) Dawno mi się nie zdarzyło napisać i wrzucić czegoś aż tak "z przyłożenia" - obudziłam się, przyszło mi do głowy i po niecałej godzinie już tu było.
Pozdrawiam
Pozdrawiam😊
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania