Na słodko
- To kiedy w końcu się ze mną umówisz?
Spojrzałam znad biurka na jego naburmuszoną twarz i musiałam starać się ze wszystkich sił, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Biedny, bogaty dupek, na którego leciały wszystkie słodkie idiotki.
- Nie mam czasu. Wybacz.
Facet mi się ewidentnie nie podobał. Chyba zatańczyłam z nim kilka razy na wyjeździe integracyjnym, ale tańczyłam wtedy ze wszystkimi, poza tym nie miałam zamiaru wchodzić w kolejny romans. Po ostatnim trudno mi było wyzbyć się odruchu wymiotnego.
Przestanę chodzić do fryzjera, kosmetyczki. Żadnych dopasowanych ciuchów, makijażu. A może zacząć z nimi sypiać na ''dzień dobry'', szybciej się odczepią?
Na drugi dzień szef z samego rana poprosił mnie do gabinetu.
- Musimy porozmawiać. Usiądź proszę.
Posłusznie opadłam na fotel zastanawiając się, o co może chodzić.
- Wiesz, ze Hubert W. jest naszym najlepszym klientem. Zależy mi, żeby współpraca z nim przebiegała bez zakłóceń. Niestety, skarżył się na ciebie, że jesteś niemiła, że trudno nawiązać z tobą kontakt. To się musi zmienić!
- Czy mam się umawiać z każdym klientem, który sobie tego życzy? Jeżeli tak, to zaraz przyniosę podanie o zwolnienie.
Ciśnienie miałam chyba dwieście na dwieście. Cholera! Gdzie ja pracuję, w biurze czy w burdelu?
- Nic by ci się nie stało, jakbyś poszła z nim na kawę. To naprawdę w porządku gość.
Tego było za wiele. Taki ten gość w porządku, że bzyka wszystko, co się rusza. Co to, to nie!
Wyszłam, a raczej wyleciałam z gabinetu tak trzaskając drzwiami, że dyscyplinarkę miałam w kieszeni. Trudno, będę zamiatała ulice. Ktoś to musi robić, ale moja noga w tym przybytku więcej nie stanie.
Pojechałam do domu i upiłam się. Zupełnie na trzeźwo i z premedytacją. Tak wściekła już dawno nie byłam. Ostatnio chyba, gdy dzień wcześniej wróciłam ze szkolenia, a w moim domu i w moim łóżku, mój facet zabawiał się z moją przyjaciółką. Do dzisiaj się dziwię, jak to możliwe, że ich wtedy nie zabiłam?
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Kto u licha tak się dobija?
Chciałam wstać, naprawdę, podejmowałam nieludzki wprost wysiłek, ale nogi nie miały najmniejszego zamiaru spełnić mojej woli. Niczym dwie kłody. Pomyśleć, że inni upijają się codziennie i jakoś funkcjonują, a ja raz od wielkiego dzwonu i od razu uziemiona.
Na szczęście ten ktoś sobie poszedł, więc dalej najspokojniej w świecie użalałam się nad swoim pieskim życiem. Zostanę lesbijką, a co tam, szczególnie, że na mężczyzn patrzeć już nie mogłam. Zadufane w sobie męskie świnie.
Obudziła mnie policja, a raczej posterunkowy jakiś tam, oczywiście się przedstawił, ale z przerażenia zapomniałam nazwiska. Myślałam, że nastąpiło trzęsienie ziemi albo pożar, a ja jako jedyna nie wyszłam z bloku. Wytrzeźwiałam w sekundę.
Prawda jednak okazała się całkiem prozaiczna.
Mój szef razem z Hubertem W. byli zaniepokojeni moim zniknięciem na tyle, że postanowili mnie odwiedzić i wyjaśnić nieporozumienie (tak to nazwali delikatnie). Ponieważ nie otworzyłam drzwi, nie odbierałam też telefonu (nie dało się odebrać czegoś, co zostawiłam w pracy), poprosili o pomoc służby mundurowe, jakoby z obawy o moje życie.
Dwóch kretynów pomyślało, że mogę się przez nich zabić. Patrzyłam w osłupieniu to na pana posterunkowego, to na na szefa, to na Huberta W. i szczerze mówiąc, tym razem, mowę mi odjęło.
Wyjadę na bezludną wyspę... albo nie, zamknę się w klasztorze. Tak, tak właśnie zrobię.
I pewnie bym tak zrobiła, gdyby Hubert W. nie przysyłał mi codziennie kwiatów z liścikami, w których ciągle mnie przepraszał, a nawet wiersze zaczął pisać. Tego moje wrażliwa natura nie mogła już ignorować i oddałam mu się bez reszty. Nie na zawsze oczywiście, bo nic nie trwa wiecznie, ale czy życie nie składa się z chwil, gorzkich i słodkich?
Komentarze (15)
Zwykle kopporacyjne gierki i... filmowe chwyty klasy C.
Dam trzy na zachętę.
Ot, życie jak kabaret.
Dzięki za trzy, łaskawco.
Trzy za nieskomplikowaną fabułę o dylematach greyopodobnej bohaterki.
No, wiesz... każdy facet to świania... zabawiał się z moją przyjaciółką... dupki, itp; jakby panie nie zabawiały się z przyjacielami; panów czyszczą z kasy panie, a panowie czyszczą panie. Życie to nie kabaret, niestety...
Ładnie napisane, stawiam 5.
Angela, przepraszam, że naraziłam Ciebie na takie zwykłe, biurowe ploteczki.
Pozdrawiam.
Klaudunia dziękuję za wizytę.
Pozdrawiam.
No może jestem głupia, że mi się to podoba, ale krytyka czasem mnie nie obchodzi :)
Najważniejsze, to żeby pisać dalej
Pozdrawiam.
Dziękuję, Piliery.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania