Narodziny potwora część 1 - Lady Soleil

Ogień wesoło tańczył w kominku, do rytmu wytwarzanego przez trzaski spalanego drewna. Oświetlał mały salon w wielkim dworze, osłonionym olbrzymimi, ponad stuletnimi świerkami. Z dala od wzroku ludzi i wprawianego przez nich w nieustanny ruch świata, blisko minionych wieków i zapomnianych opowieści.

Pomarańczowo-żółte płomienie nadawały nienaturalnych kolorów dwóm twarzom – jednej całkowicie zwyczajnej, drugiej, przywodzącej na myśl wykonaną ręką mistrza porcelanową lalkę. Mężczyzna i kobieta siedzieli naprzeciwko siebie w wygodnych, obszernych fotelach. Uśmiechała się delikatnie – robiła to, odkąd kamerdyner poinformował ją o jego niezapowiedzianym przybyciu. Wyszła mu na spotkanie w prostej sukni, nie pasującej do tak okazałej posiadłości. Pomimo iż zapukał już po zapadnięciu zmroku, powitała go z otwartymi ramionami.

Czuł się dość nieswojo, choć sam nie wiedział dlaczego. Nie było w niej nic strasznego. Zapierała dech w piersiach. Dostrzeżona przez malarza lub poetę, momentalnie stałaby się muzą, podziwianą przez wieki. Gdyby pisał wiersze zamiast opowieści, bez wątpienia zostałaby jego natchnieniem.

Jednak nie mógł się rozluźnić. Było w niej coś takiego… coś… Sam nie wiedział, co. Może chodziło o niespotykany kolor jej oczu (niebieski, wpadający w jasny fiolet)? Może o to, że cała jej postać była całkowicie biała – zaczynając od włosów na głowie, idąc przez brwi do rzęs, aż po palce u rąk? Podejrzewał, iż każdy centymetr jej ciała był równie śnieżnobiały. A może nieludzki bezruch w jakim trwała ta nieziemsko piękna twarz? Przywodziła my na myśl anioły. Gdyby żyły wśród ludzi, mogłyby tak wyglądać.

Odkąd pierwszy raz ją zobaczył nie zmieniła wyrazu twarzy. Jakby różowe usta zastygły w tym delikatnym uśmiechu, niczym u wyżłobionej dłutem rzeźby.

Lady Soleil. Usłyszał o niej od wieśniaków, kiedy próbował zebrać legendy, baśnie oraz opowieści krążące po tutejszych ziemiach. W małej wiosce nie było czegoś takiego, jak biblioteka, a mieszkańcy nie mieli czasu opowiadać mu bajek. Żniwa nie mogły czekać. W końcu zirytowany chłop odesłał go do tej posiadłości w środku ciemnego lasu. Nie mógł zaprzeczyć, iż ciarki przechodziły mu plecach, gdy kroczył między drzewami po niewidocznych ścieżkach. Jednak był wystarczająco zdeterminowany, by przełknąć swój strach przed cieniami i w końcu, po trzech godzinach krążenia, udało mu się odnaleźć wielki dwór.

– Nie przypominam sobie, aby mi się pan przedstawił, panie… – głos Soleil był niczym aksamit utkany z pajęczej sieci. Delikatny, otulający znienacka.

– Jak mówiłem wcześniej mam na imię Alexander i pochodzę… – nie lubił się powtarzać.

Irytowało go, gdy był niesłuchany. Normalnie pewnie nie wahałby się przed udzieleniem jej lekcji dobrych manier, jednak nie mógł sobie pozwolić na urażenie jedynej osoby, która była gotowa z nim porozmawiać.

– Co pana sprowadza do mojego skromnego domostwa? – przekręciła głowę w bok, jak ciekawski kot. Przerwała mu zanim opowiedział o swoim pochodzeniu. Nie była zainteresowana.

Wpatrywała się w jego najzwyklejsze w świecie brązowe oczy nieruchomym wzrokiem.

Ludzkie oczy zawsze były w ruchu. Zawieszając się na ciekawych rzeczach, skupiając się tylko na chwilę. Nawet podczas rozmowy rzadko kto podtrzymywał stały kontakt wzrokowy. Ona nie miała z tym problemu. Nie mrugała. Jej źrenice nie zmieniały wielkości, gałki oczne nie drżały. Alexander czuł, jakby wpatrywała się jego duszę, widziała każdy skrywany sekret. Przełknął ślinę, założył nogę na nogę, odchrząknął i przemówił swoim naturalnie autorytatywnym głosem:

– Jak poinformowałem panienkę wcześniej…

– Proszę mówić mu po imieniu, Soleil wystarczy – wtrąciła.

Skinął głową:

– Jak sobie życzysz, Soleil – kąciki idealnie pełnych ust powędrowały odrobinę wyżej, jednak policzki pozostały nieruchome. Miał ochotę się wzdrygnąć na tę subtelną zmianę. Z trudem się powstrzymał.

– Jak mówiłem wcześniej, jestem pisarzem. Ostatnio wpadłem na pomysł, żeby zebrać i spisać legendy i baśnie z różnych regionów w różnych krajach. Niestety w wiosce wszyscy byli zbyt zajęci, aby ze mną rozmawiać, jednak jeden z wieśniaków przysłał mnie tutaj. Podobno możesz mi pomóc.

Wysłuchała go w milczeniu. Gdy skończył mówić nie odezwała się przez dobrych kilka minut. W końcu delikatnie różowe usta uchyliły się i aksamitny głos otulił jego uszy pajęczyną jedwabiu:

– Wieśniacy w wiosce nie lubią obcych – patrzyła na ogień w kominku. – Dlatego nie chcieli z panem rozmawiać. Dlatego też wysłali pana do mnie – powolnym ruchem ponownie zwróciła twarz w jego stronę. – Z przykrością muszę pana poinformować, iż nie znam żadnych tutejszych legend czy baśni.

Rozczarowanie przygniotło go niczym kowadło. Spędził miesiąc by dotrzeć do tej wioski. Dwa tygodnie zajęło mu skłonienie kogoś na odezwanie się do niego. Cztery godziny szukał tego strasznego dworu i to wszystko na nic. Nie mógł powstrzymać ciężkiego westchnienia zawodu i irytacji.

– Rozumiem – odchylił się w swoim fotelu, zatapiając plecy w oparciu. – W takim razie będę…

– Jednak znam jedną historię, która może pana zainteresować – ponownie wcięła mu się w pół zdania. – Nie jestem pewna czy można to sklasyfikować jako baśń lub legendę, jednak uważam, że byłby pan zainteresowany wysłuchaniem jej.

– Co to za historia? – jego ciekawość rozbudzona.

Odwróciła swoją głowę, ukazując mu idealny profil, podczas gdy jej nieruchomy wzrok ponownie zaciął się na tańczących płomieniach.

– Historia dziecka zmienionego w potwora – aksamitność nie zniknęła z jej głosu, jednak i tak przeszedł go dreszcz.

– Chciałbym jej wysłuchać.

Spojrzała na niego jedynie kątem oka.

– Jest pan pewien? – skinął głową wyjmując z wewnętrznej kieszeni marynarki kilka kartek pergaminu i gęsie pióro. – Kałamarz jest w gablocie pod tamtą ścianą. Pierwsza szuflada.

Zrozumiał, że sam miał wstać i wziąć sobie kałamarz. Zrobił to z wahaniem, czując na sobie wzrok Soleil, mimo że nawet na chwilę nie odwróciła się od ognia. Z ulgą wrócił na swoje miejsce, rozłożył pergamin, otworzył kałamarz, zanurzył pióro w czarnym tuszu i pochylił się nad niskim stolikiem.

– Jestem gotowy, możesz zaczynać.

Milczała przez bardzo długą chwilę. Minęła jedna minuta, potem druga…, pięć minut… dziesięć… Nie poganiał jej, kiedy chciał mógł wykazać się cierpliwością. Wybiła północ, jedwabisty głos Soleil zaczął snuć powieść nieznaną nikomu.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania