Narodziny potwora część 5 - Piołun w ustach, węzeł we włosach
Soleil nie patrzyła w jego stronę, gdy ten nie wstając z fotela, pozbierał kartki w jedną schludną kupkę, ułożoną przy bocznej krawędzi stołu. Szybko zmył tusz z dłoni i wziął od Sebastiana nowe, już zaostrzone pióro. Odchrząknął:
– Możemy kontynuować.
Jakby wyrwana z transu oderwała oczy od trzaskającego ognia w kominku, by na niego spojrzeć, jednak zaraz powróciła do wpatrywania się w pomarańczowo-czerwone płomienie. Alexander pomyślał, że musiała wyjątkowo lubić tenże żywioł.
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, gdyż melodyjny głos podjął przerwany wątek:
„Odnaleźli rzekę. Obawy mężczyzny okazały się próżne, gdyż dookoła nie było żywej duszy. Przynajmniej widocznej.
Odłożył synka na ziemię, a sam ukucnął, nabierając czystej wody w ręce i pijąc ze smakiem. Zapomniał już, jaki cudowny smak miała chłodna woda. Pił łapczywie, wypełniając jedynie w połowie pełny żołądek cudownie orzeźwiającą cieczą. Oblał kark, ręce i nagi tors. Żałował jedynie, że nie miał żadnego bukłaka, butelki lub czegokolwiek, żeby nabrać wody na drogę. Nie chciał zostawiać tego cudownego znaleziska jedynie zwierzętom.
Rozejrzał się dookoła. Po ułożeniu szczytów gór ocenił, że musiałby zboczyć odrobinę z obranego kursu, lecz nic nie powstrzymywało go przed podążaniem z brzegiem rzeki. Mógł również łowić ryby i w końcu pójść spać o pełnym brzuchu. Zadowolony z obrotu sytuacji, z nową energią ruszył wzdłuż koryta, wciąż mając w głowie cel podróży. Przynajmniej dopóty, dopóki uda mu się dotrzeć do sąsiedniej wioski w tajemnicy, nie zwracając niczyjej uwagi.
Przez trzy dni łowił ryby gołymi rękami, rozpalał ogniska, nareszcie chodził spać syty. Jednak w końcu przyszedł czas, kiedy musiał zostawić życiodajny cud o błyszczącej w promieniach letniego słońca tafli. Na szczęście obrzeża wioski, do której tak zawzięcie zmierzał były tylko kilka godzin drogi dalej.
Pozwolił się napić synkowi ze schwytanej sarny, po czym ją rozwiązał. Zwierzę, które straciło całą wolę walki, zerwało się do biegu, znikając między drzewami. Ojciec z psem u boku i dzieckiem w ramionach pokonał ten odcinek drogi, który mu pozostał.
Po cichu obeszli wioskę dookoła obrzeżem lasu. Niezauważeni przez nikogo znaleźli mały domek z jedną, uwiązaną kozą pasącą się za nim i praniem wywieszonym na sznurku między dwoma drzewami.
Zajrzał przez okno, dostrzegł starszą panią, siedząca w bujanym fotelu. Nuciła melodię, dziergając krzywymi, pomarszczonymi palcami. Rozejrzał się dookoła. Siekiera wbita w pień drzewa, zdecydowanie nieużywana od lat. Tak samo pług zagrzebany w ziemi oraz piła ręczna, wciąż tkwiąca w nadciętym drzewie. Wszystko wskazywało na to, że żyła samotnie, lecz nie chcąc popełnić żadnego błędu, postanowił poobserwować przez jakiś czas.
Przez tydzień żywił się grzybami i tym, co znalazł w lesie lub złowił w pobliskiej rzece. Synka karmił, używając kozy Babki, a pies był na tyle mądry, żeby samemu łowić pyskiem ryby i zżerać je na surowo.
W ciągu tych siedmiu nikt się nie pojawił. Babka radziła sobie sama. Oczywiście, nie rąbała drewna ani nie paliła w palenisku, ale doiła kozę, robiła sery i masło, wymieniała je w wiosce na mięso i zboże. Pomimo swoich siwych włosów i pooranej zmarszczkami twarzy zdecydowanie żyła komfortowo. Samotnie, z dala od ludzi, nieodwiedzana… Idealnie.
Nocą zakradł się do jej chatki, nigdy jej nie zamykała. Używając jej własnej bielizny, zdjętej ze sznurka, udusił ją. Szamotała się tylko przez chwilę. Starcze płuca szybko się poddały. Dla pewności przytrzymał pantalony na jej głowie jeszcze przez kilka minut, a kiedy nawet nie drgnęła, wyszedł na dwór, zerwał kilka ziół piołunu i wepchnął do cienkich otoczonych zmarszczkami ust. Następnie wziął nóż, odciął kawałek sznurka, zawiązał na nim kilka węzełków i przywiązał go do siwych, rzadkich włosów.
Wyszedł na dwór. Nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek zobaczył go w pobliżu, nawet jeżeli szanse na to były wyjątkowo nikłe, nie miał zamiaru podejmować ryzyka.
Przez prawie cztery tygodnie nikt się nie pofatygował, aby sprawdzić, dlaczego staruszka nie pojawiała się w wiosce. Smród gnijącego na posłaniu ciała wypełniał powietrze. Nie do wytrzymania, niemożliwy do przyzwyczajenia się.
Ojciec trzymał się z dala od chatki, w której staruszka dopełniła swego żywota. Mieszkał blisko rzeki w zrobionym z gałęzi i liści małym szałasie, jedząc sery, które kobieta zdążyła zrobić, suszone mięso oraz chleb. Kozę również zabrał ze sobą, żeby dziecko miało mleko. Ryby jadł na surowo, dym mógłby przyciągnąć niechcianą uwagę. W jego mniemaniu nie było tak źle. Przynajmniej na razie, jednak nie mógł się skupiać na niepewnym „na razie”. Musiał myśleć o przyszłości. O nadchodzącej jesieni, później zimie. Niedługo liście miały opaść, śnieg pokryć ziemię. Zimy w górach były srogie, sam jakoś dałby radę, jednak nie z niemowlęciem. Dlatego z niecierpliwością czekał, aż wieśniacy odkryją martwą staruszkę. Wtedy jego misterny plan miał nabrać sensu. Czekanie było najgorsze. Za dużo myśli kołatało się w jego głowie.
W końcu upragniony przez niego dzień nadszedł. Młoda dziewczyna zaniepokojona nieobecnością miłej staruszki na głównym placu w wiosce, choć bardziej znudzona grą z młodszymi siostrami, postanowiła odwiedzić starszą panią, która zawsze dawała jej dużą pajdę z jeszcze większym kawałkiem sera. Prawdziwa uczta dla kogoś, kto musiał czekać, aż mężczyźni w domu się najedzą. Dwóch braci wraz z ojcem zostawiali same ochłapy dla niej, czterech młodszych sióstr oraz matki.
Dziewczyna z daleka poczuła smród padliny. Natychmiast ogarnęła ją chęć ucieczki, jednak zmusiła się, by iść dalej, sądząc, iż to tylko jakieś zwierzę padło gdzieś w pobliżu.
Jej krzyk rozdarł powietrze, kiedy otworzyła drzwi z wahaniem, coraz bardziej zaniepokojona nasilającym się smrodem, zobaczyła zgniłe ciało, pożerane przez larwy.
Echo odbiło się od drzew, docierając do mężczyzny, który akurat obmywał synka z przykrej niespodzianki. Zdeformowana buzia rozciągała się w głośnym chichocie, kiedy ocieplona przez słońce woda obmywała dolne części ciała małego ciałka. Gdy się śmiał był jeszcze brzydszy, lecz w oczach Ojca ta brzydota nie istniała. Liczył się tylko dźwięk wesołego śmiechu, prawie zagłuszający słabe już echo dziewczęcego wrzasku.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania