Poprzednie częściNecropharus cz.1

Necropharus cz.2

Stukot kopyt o gościniec rozchodził się przeciągłym echem po polanie. Spłoszone kruki dotychczas przesiadujące na pokracznym dębie zerwały się z przeraźliwym krakaniem. Drogą podążało dwóch jeźdźców. Z oddali można byłoby wziąć ich za zwykłych podróżnych. Jednakże były to tylko pozory. Bliższe oględziny ukazywały grubszego jegomościa, kasztelana Wyrwii, znanego w okolicy oraz jego nietypowego towarzysza, którego ubiór oraz styl noszenia się wielu określało bandyckim. Miecz przytroczony do siodła niewątpliwie nie świadczył na jego korzyść, mimo iż były to wyjątkowo paskudne czasy.

-Plugawe miejsce, nie dość, że stara nekropolia, to jeszcze elficka. - splunął przez ramię Małomir, niewątpliwie niezadowolony z towarzystwa chociażby od dawna martwych elfów. Widać było po nim negatywne efekty wczorajszego, nocnego "ustalania planu działania" wespół z łamaczem zaklęć w postaci olbrzymiego kaca. - Pracowałeś kiedyś w okolicy Hvarze?

-Nie.

-Ach prawda. Głupiec ze mnie, przecież dotarłoby to do moich uszu.

Na horyzoncie majaczył skraj lasu. U jego podnóża ciągnął się leniwie strumień. Okolica prezentowała się iście sielankowo, niczym dziewicza puszcza nieskażona ręką człowieka. Niezagrożona, lecz niedostępna i obca. Małomir dał znak łamaczowi zaklęć, aby się zatrzymał:

-To tutaj znaleziono ostatnią ofiarę - palcem wskazał na całkiem niepozorny fragment drogi.

Hvar niezauważalnym ruchem zeskoczył z konia. Podszedł do miejsca wskazanego przez władykę i pochylił się uważnie studiując grunt. Kasztelan przyglądał się ze zdumieniem.

-Ależ mistrzu, czego szukacie? Od czasu znalezienia ofiary minęło ponad tuzin świtań.

W dalszym ciągu pochylony łamacz zaklęć zaczął wykonywać niezrozumiałe dla postronnego obserwatora gesty dłonią. Po upływie niespełna pacierza odrzekł:

-Owszem, jednak człowiek szkolony w fachu wykrywania magii, takim jak te...- urwał w pół słowa porażony swoją lekkomyślnością.

Szybkim skokiem dopadł konia, wyszarpnął miecz z pochwy i stanął w pozycji obronnej lustrując okolicę. Trwało to niespełna jedno uderzenie serca. Zdumienie malujące się na twarzy Małomira zamieniło się w przerażenie.

-Mistrzu, co się stało? - wyszeptał nie chcąc przeszkodzić.

Hvar wpatrywał się w najbliższą im krawędź lasu. Trwał nieruchomo, niczym pantera gotowa w każdej chwili zerwać się i uderzyć w przeciwnika. Panowała grobowa cisza. Nie zmieniając pozycji rzekł do kasztelana:

-Odtrocz od juków moją sakwę z ziołami, to ta mniejsza. Rzuć ją na ziemię i wracaj galopem do osady. Nie oglądaj się za siebie, tu nie jest bezpiecznie. Jeżeli nie wrócę przed świtem nie szukajcie mnie. Roześlij wici, sprowadź arcymaga, bądź innego specjalistę od potworów i klątw. - nie dostrzegając reakcji rzucił krótko - Odjedź stąd, albo obaj zginiemy marnie.

Usłyszał huk torby uderzającej o ziemię i tętent poganianych wierzchowców. Ostrożnie, nie tracąc czujności schylił się po sakwę i przytroczył ją do pasa.

-Jak mogłem być tak lekkomyślny? Zaryzykowałem życie tego człowieka przez własną nieuwagę. Dla moich wyczulonych zmysłów było to oczywiste od samego początku, mimo to zignorowałem niebezpieczeństwo.

Wypuścił ostrożnie powietrze, było to jedyny dźwięk, który zakłócił niezmąconą ciszę lasu od momentu końca ich rozmowy, a wcześniej ucieczki spłoszonych ptaków. Ta nienaturalna cisza słusznie świadczyła o grozy. Była częścią klątwy, równie namacalną co żywa istota. Tej, którą niczym gąbka wodą nasączony był cały las w okolicy nekropolii.

Hvar rozluźnił mięśnie trzymając miecz w pogotowiu. Czuł obecność zła, chociaż nie mógł dostrzec jego cielesnej emanacji. Przycupnął na trawie i ostrożnie otworzył sakwę. Mieszanina ziół, alkoholu i magii uderzyła go w nozdrza z siłą tarana. Uśmiechnął się mimowolnie, gdyż zapach w pełni oddawał siłę ich działania. A także szkodliwość. Bez czarów utrzymujących metabolizm mieszanina niechybnie by go zabiła. Niewykluczone jest również, że coś może pójść nie tak, ale bez podjęcia takiego ryzyka nie miał żadnych szans w starciu z wszelkiego sortu bestiami.

Przygotował zaklęcie ochronne. Odpieczętował flakon i upił solidny łyk. Napój niczym płynny ogień rozlał się po jego trzewiach. Spazm bólu przeszył mu ciało, żyły wystąpiły na wierzch a oddech stał się niesłyszalny . Jednak najstraszliwsze były jego oczy. Źrenice rozszerzyły się do tego stopnia, iż pochłonęły obszar całej gałki ocznej. Tylko dzięki temu widział w całkowitych ciemnościach. Wszystko odczuwał ze zwielokrotnioną siłą, nawet ból, jednak stał się on zaledwie sygnałem, który w żadnym stopniu nie mógł go zdekoncentrować. Wiedział, że stosując mieszaninę igrał z ogniem.

Teraz był gotów.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Tanaris 07.04.2017
    Kolejny, bardzo fajny rozdział, mnie tym przekupiłeś, czekam na więcej, 5 ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania