Nie będę więcej pisał. Dziękuję. Do widzenia

Nie podniecajcie się. To nie jest trolling, a zwyczajne ogłoszenie. Dla mnie to przede wszystkim trudna decyzja, bo mam świadomość jak wiele osób zaboli brak historii wychodzących spod moich paluszków i klawiatury. Sam z ogromnym bólem myślę o niepowetowanej stracie dla świata kultury internetowej muszącego od dnia jutrzejszego żyć bez moich wybitnych dzieł. Ze łzami w oczach podejmuję ów decyzję. Ktoś dociekliwy zapyta – dlaczego? A ja odpowiem – to długa historia. Zauważyłem, że gdy ludzie nie chcą o czymś mówić, odpowiadają – to długa historia. Wymówka jak wymówka, ale gdy oponent kontruje – mamy sporo czasu – nie masz wyjścia i musisz opowiedzieć. To zdarzyło się dnia wczorajszego. Wracałem do domu z kolejnym pomysłem na opowiadanie mające dziać się w epoce romantyzmu, gdy tuż przede mną w ziemię uderzył statek kosmiczny. Jak to uderzył statek kosmiczny? Ano uderzył – sraknął w chodnik wydając z siebie "bździąg" i tyle. W jednej sekundzie przed oczyma przeszło całe moje krótkie życie. W takich chwilach najczęściej myślisz o końcu świata, śmierci i innych dekadenckich bredniach, o których pisał Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Latający lub jak kto woli spadający spodek i tu zaznaczę, że pojazd nie przypominał stereotypowego pojazdu kosmitów, ale nazywając go spodkiem będzie mi najłatwiej przedstawić późniejsze meandry całego zdarzenia, które ostatecznie pchnęło mnie do zaprzestania pisarskiej kariery. Właz spodka otwarł się na oścież. Z wnętrza dało się usłyszeć piosenkę Abby – niestety nie pamiętam już którą.

- Kurwa, nie włączyłaś migacza przy parkowaniu – rozległo się.

Z wnętrza wyskoczyły dwie kobiety. Moją uwagę całkowicie pochłonęła wysoka blondynka. Mogła mieć około czterdziestu lat. Ubrana była jedynie w bieliznę kąpielową, zaś na ramieniu miała zawieszoną farelkę. Zdenerwowana nieudanym lądowaniem zaczęła kląć na wszystko wokoło, co było nawet zabawne, bo natężenie słów wypadających z jej ust w akompaniamencie piosenki Abby przypominało nieudolny rap jakiegoś początkującego rapera.

- Niech ciocia się uspokoi – zażądała jej towarzyszka.

- Kurwa, Grechen, co mi tu pierdolisz?! - wrzeszczała, zaciskając dłonie na farelce. - Rozjebałyśmy się na jakimś wygnajewie, świat się kończy, ja jestem ubrana jak idiotka, a mój królewicz wyznał mi, że jest... - zacisnęła wargi. Nie dokończyła zdania.

- Wszystko naprawimy – uspokoiła ją i zaczęła coś majstrować przy drzwiach.

Z ubioru brunetki wywnioskowałem, że jest jakimś technikiem albo kimś bardzo mądrym – miała na sobie granatowy kombinezon i wielkie bryle w hipsterskich oprawkach. Miała około dwudziestu pięciu lat (w zasadzie dwadzieścia siedem, ale to okaże się później).

- Prze... praszam – wydukałem.

- Nie ma za co – odparła blondynka. - Ty to ty? - zapytała podchodząc do mnie.

- Ja to ja.

- A więc jednak! - uradowała się. - Szukałyśmy cię po wszystkich kwanto-wymiarach rzeczywistych.

- Że mnie? - odpowiedziałem speszony i nie dziwcie mi się, bo rzadko mi się zdarza być szukanym przez kobiety w bieliźnie kąpielowej.

- Tak! Na szczęście znalazłyśmy cię i możemy ruszać.

- Ale gdzie?

- Do sąsiedniego kwanto-wymiaru – odparła brunetka w dalszym ciągu majstrując coś przy drzwiach.

- Nic wielkiego! Szukałyśmy cię wszędzie, ale już znalazłyśmy – dodała blondynka bez słowa prowadząc mnie na pokład statku.

- Jesteście kosmitkami?

- W żadnym razie – odparła techniczka zamykając za mną drzwi. - Ja jestem Grechen, a to moja ciocia...

- Mów mi Lynn – odparła, próbując zaprezentować przede mną wszystkie swoje wdzięki, których mógłbym nie dostrzec pod bielizną kąpielową.

Nim się spostrzegłem siedziałem w wielkim czerwonym fotelu na miejscu pasażera. Za mną były jeszcze cztery inne fotele, a po lewej ode mnie znajdował się kokpit z jeszcze dwoma miejscami dla kierowcy i jego zastępcy. Za sterami zasiadła Grechen. Lynn tuż obok mnie, podała mi farelkę, która, sądząc po wyglądzie, doskonale pamiętała czasy PRL-u. Ścisnąłem przyrząd i wydukałem:

- Czy jestem porwany?

Lynn nie zdążyła odpowiedzieć, gdy do pomieszczeni a wtarabaniło się metalowe pudło na kółkach, które jak się później okazało było wielofunkcyjnym robotem najnowszej generacji. ULVA czyli robot wielofunkcyjny, który potrafił czytać mapy, pilotować statek, rozmawiać biegle w języku polskim ze specjalnością śląskiej gwary, prasować koszule i znał na pamięć wszystkie książki Stephanie Meyer.

- To on? - zapytał mechanicznym głosem ULVA.

- Na sto procent – przyznała Lynn.

- Chyba jednak nie ja – wyszeptałem. - Jeśli porwaliście mnie dla okupu to informuję uczciwie i lojalnie, że nie jestem zamożny tak jak moi sąsiedzi.

- Jacy sąsiedzi? - zdziwił się robot.

- Prudzyńscy – odparłem z niekrytą niechęcią. - Myślą, że są fajni, bo są bogaci, a ich syn uważa się za super utalentowanego, bo wszyscy zachwalają jego opowiadania, a moje zwyczajnie ignorują i...

Nie dokończyłem. Z przerażeniem spoglądałem jak spodek latający unosi się nad ziemię. Do sterowni (zdaje mi się, że tak nazywało się ów pomieszczenie) wszedł jeszcze jeden człowiek. Mężczyzna był po czterdziestce, miał ciemne włosy zaczesane do tyłu i niebieski garnitur, którego rękawy były przybrudzone smarem. Rzucił sucho cześć i usiadł na miejscu obok Grechen.

- Anders to jest chłopak. Chłopcze to jest Anders, nasz główny mechanik – przedstawiła nas sobie nawet na chwilę nie odrywając się od kokpitu.

- Jestem Marcin – odparłem.

- Mało epickie – skomentowała Lynn. - Jestem trochę rozczarowana.

- Czym? - spytał Anders.

- Przemierzamy miliony światów kwanto-wymiarów, aby znaleźć jedyną osobę, która może uratować całą ludzkość i trafiamy na kogoś o imieniu Marcin.- No i?- Liczyłam, że będzie nazywał się bardziej... jakoś... nie wiem – mruknęła Lynn.

- Chwila! O czym gadacie?! Dlaczego tutaj jestem?! - wzburzyłem się.

- Pochodzimy z kwanto-wymiaru numer 2016 – Grechen udzieliła mi pierwszych informacji.

- Co to jest kwanto-wymiar?

- Nasz świat – wyjaśnił Anders.

- Ktoś po prostu chciał, aby nazwa brzmiała mądrze i nazwał go kwanto-wymiarem.

- Aha... Ale czego chcecie ode mnie?- W naszym wymiarze doszło do małej potyczki z władzami.

- Małej potyczki? - powtórzyłem.

- Ano, tak się wydarzyło, że król Kopnął W. Kalendarz umarł i władzę przejęła jego sukowata żona – wyjaśniała dalej Grechen.

- Ta zołza! - rozjuszyła się Lynn: - Ukradła mojego mężczyznę!

- Ciocia przesadza! Nikogo cioci nie ukradła!

- Ukradła! Książę kochał mnie!

Anders parsknął śmiechem. Szybko przeprosił, pozwalając kontynuować Lynn:

- Połączyło mnie ogromne uczucie z księciem Pusty Kalendarz. Czułam, że wkrótce poprosi mnie o rękę, ale wtedy zmarł jego ojciec i do władzy się dobrała zła macocha.

- On nawet cię nie znał – skomentował robot.

- Milcz, puszko! – ryknęła, a następnie z łagodnością sarenki przemówiła do mojej osoby. - Spotkaliśmy się na otwarciu nowej galerii handlowej.

- On ją otwierał, a ty stałaś w tłumie – sprostował Anders.

- Wtedy właśnie nasze oczy spotkały się i...

- I on ci wyznał, że jest gejem - ucięła temat Grechen.

- Nie jest! - rozjuszyła się Lynn. - Macocha rzuciła na niego zły urok, aby zniszczyć naszą miłość – wyjaśniła. - Wyruszyliśmy w epicką podróż, aby cię znaleźć.

- I czego chcecie ode mnie?

- W naszym kwanto-wymiarze wszyscy uwielbiają czytać twoje fanfiki i opowiadania – wyjaśnił ULVA. - Chcielibyśmy, abyś niósł obywatelom naszego świata nadzieję. Żebyś tworzył ku pokrzepieniu naszych serc.

W jednej chwili przestała mnie zastanawiać ogromna liczba wyświetleń mojego bloga. Ilość wyświetleń bloga zawsze stanowiła dla mnie powód do domy i tego nie mógł mi odebrać żaden Prudzyński ze swoimi fanfikami do "Shingeki no Kyojin". Liczbą wyświetleń zawsze z nim wygrywałem. Nasunęło się za to inne, oszczercze, pytanie. Dlaczego w takim razie nikt nie komentuje? Szybko jednak opanowałem niezadowolenie i ugryzłem się w język. Od niechcenia spojrzałem na farelkę i zapytałem:

- A to wszystko... Jak dotarliście na Ziemię?

- Długa historia – odpowiedział Anders.

Nie śmiałem pytać o szczegóły. Odłożyłem farelkę na siedzenie obok.

- Nie! Uważaj! Nie kładź jej tam! - zawołała Grechen.

Przestraszony pochwyciłem urządzenie.

- Na tym miejscu siedzi pan Czwartek – wyjaśniła.

Spojrzałem na Grechen, a potem na miejsce obok. W tym momencie w mojej głowie narosło kilka pytań, które zdawały się być właściwymi. Czy oślepłem? Czy pan Czwartek jest niewidzialny? Czy może jest tak niewielki, że go nie zauważam?

- To jej wymyślony przyjaciel – odparła Lynn. Znudzona wstała z miejsca i pospacerowała do okna.

- Nie jest wymyślony! Ojciec pana Czwartka pochodził był przedstawicielem gatunku Niewidzęcię, czyli ludzi, którzy są zwyczajnie przeźroczyści i niezauważalni dla innych.

Anders zaśmiał się. Doskonale wiedział dokąd zmierza dyskusja Grechen i Lynn.

- A dlaczego nic nie mówi?

- Oj, ciociu – westchnęła dziewczyna. - To z kolei zasługa matki pana Czwartka, która była przedstawicielką gatunku Niemówię, którzy jak wiadomo nie wydają z siebie żadnych dźwięków.

Pan Czwartek miał to szczęście, że odziedziczył po rodzicach najlepsze cechy: niewidzialność ojca i brak mowy matki, co tworzyło z niego intrygującą postać literacką. W głowie zaświtał mi pomysł na opowiadanie o panu Czwartku, który mówiłby w każdą nieparzystą środę i był widoczny w parzyste piątki. Pomysł szybko ewakuował się z mojej głowy.

W taki właśnie sposób poznałem dziwaczną grupę i swój cel – pisać ku pokrzepieniu serc. Mając na uwadze późniejsze wydarzenia: wredną królową, mega walki z wielkimi robotami, wskrzeszenia ludzi z epoki renesansu, epizod w knajpie Daktyl, wyścig bawołów indyjskich, a co za tym wszystkim idzie walkę dobra ze złem...

Stwierdzam - koniec z pisaniem - same z tego kłopoty. Dziękuję i do widzenia.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Slugalegionu 31.12.2015
    Aha. Spoko troll, normalnie dałbym Ci bańkę za chamstwo, ale napracowałeś się. :D Może kiedyś dokończę. :)
  • Anonim 31.12.2015
    sakal, należy docenić dobrego trolla, to rzadki gatunek na wymarciu
  • Slugalegionu 01.01.2016
    I dlatego nie ma bani. :D
  • Vampircia 01.01.2016
    No i popatrz, ludzie nazywają cię trollem, haha. Dla mnie to nie troll tylko po prostu dobre opowiadanie.
  • Pan Nikt 01.01.2016
    Świetne opowiadanie z jajem. Chciałbym poznać przygody Marcina. Co do cholery stało się w tej knajpie?
  • Angela 01.01.2016
    Tekst świetny, lekki i zabawny. W fragment głoszący " koniec z pisaniem" nie wierzę, uznając go jedynie za element opowiadania : ) 5
  • alfonsyna 01.01.2016
    Przez chwilę nawet uwierzyłam, że to na poważnie... :D Ale coś w tym jest, że z tego pisania to tylko same kłopoty...
  • KarolaKorman 01.01.2016
    Ja też nie odebrałam tego, jako opowieść o odejściu, ale jako zwykły tytuł :)
  • patyy 01.01.2016
    Widzisz, jak cos mnie wciaga to czytam od razu. Pod kazdym rozdzialem zostawilabym bardziej rozbudowsny komentarz ale jestem na tel i przez pekniety ekran wkurzam sie niesamowicie bo nie mg pisac
  • Szczur 06.01.2016
    Dzięki za komentarze. Fajnie, że się podobało.
  • Okropny 21.03.2016
    podejmuję ów decyzję XD
  • Nazareth 21.03.2016
    Cakiem nieźle. Czytałbym dalej, ale skończyłeś z pisaniem więc dupa...
  • Szczur 23.03.2016
    Życie... Czasem trzema zejść ze sceny mimo ogromnej sławy.
  • Szczur 23.03.2016
    *trzeba

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania