Nie można już pracować byle jak.

Coraz trudniej utrzymać się z byle jakiej pracy. Przeciętne zarobki już nie wystarczają, nawet na przeciętne życie. Kto nie zarabia dobrze, to bieduje, po prostu. Nikogo za bardzo to nie obchodzi, że pracujesz czterdzieści godzin lub więcej, a to wciąż za mało. Rozglądałem się ostatnio za ofertami pracy na lokalnym rynku, bo moje zajęcie zarobkowe na samozatrudnieniu, zostało czasowo wstrzymane. Auto stoi u mechanika kolejny raz, więc nie mam narzędzia do pracy. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że to już trzecia poważna naprawa w ciągu czterech miesięcy. Oszczędności topnieją, a wydatki się pomnożyły. Oprócz tych na życie, doszły te na mechanika. Równocześnie nie zarabiam, więc sytuacja dynamicznie się pogarsza. Wciąż jest mały zapas czasu, ale kurczy się z każdym kolejnym dniem bez auta. To sprawia, że więcej myślę na temat tego, jak powinniśmy pracować i dlaczego wspomniane byle co nie wchodzi już w grę. W moim przypadku, poleganie na aucie, które jak wiadomo jest czymś przemijającym, wiąże się z brakiem pewności że coś wpadnie do portfela. Słabo i niedopuszczalnie mając na utrzymaniu pięcioosobową rodzinę. Kombinuję jak to rozwiązać, rozglądam się za etatem, ale ciężko znaleźć coś, co płaciłoby sensownie. Można by powiedzieć: bierz cokolwiek chłopie, byle mieć co do gara włożyć. Ale to nie jest tak oczywiste, bo słaba płaca jest tylko odroczeniem, a nie rozwiązaniem. I jasne, to moja wina że nie mam wyższego wykształcenia czy wyuczonego zawodu. Nigdy nie chciałem kontynuować nauki ponad to, co było obowiązkowe. Skończyłem liceum ogólnokształcące, zdałem maturę i do pracy. Nigdy później nie podjąłem dalszej edukacji w żadnym kierunku. No, poza kursami z coachingu, który porzuciłem, po kilku miesiącach prób pozyskania jakiegokolwiek klienta. Wszystkie moje prace były głównie fizycznymi zajęciami. Obecnie, trzeci raz podjąłem samozatrudnienie. Rozwożę jedzenie z restauracji i zakupy dla klientów aplikacji Uber Eats. I nawet w tak prostym zajęciu mam teraz problem, żeby to działało tak, jakbym sobie tego życzył. A nie wymagam wiele, właściwie to zależy mi tylko na tym, żebym mógł pracować. Doceniam teraz bardziej sam fakt posiadania takiej pracy. Wiele razy, kiedy jeździłem długimi godzinami, narzekałem w myślach na udrękę oraz na fakt, że muszę dużo jeździć żeby zarobić wystarczająco. Teraz, kiedy od ośmiu dni nie mam takiej możliwości, to liczę na jak najszybszy powrót do tego. Trzeba zarabiać, wiadomo. Jeśli przez kolejnych kilka dni nie będę miał takiej możliwości, to niechybnie wrócę na etat, czego chcę uniknąć jak ognia. Wraz z przeprowadzką do nowego miasta, trochę ponad cztery miesiące temu, obiecałem sobie w duszy, że zrobię wszystko, byle nie wrócić nigdy więcej do regularnej pracy u kogoś. Niestety, być może szybko okaże się to koniecznością.

 

Może jednak wrócę do początku historii z przeprowadzką. Zmieniliśmy dom na dużo tańszy, żeby nie spłacać hipoteki przez kolejne dwadzieścia siedem lat. Miałem całkiem niezłą pracę w Birmingham, z zarobkami rzędu trzydziestu sześciu tysięcy funtów rocznie. Dzięki temu moja żona mogła zostać w domu z malutką córeczką. Ma również możliwość rozwijania się w branży, którą sama wybrała. Jednak każda praca, która nie jest etatem, wymaga zazwyczaj sporo czasu zanim przyjdą wymierne efekty. Tak więc układ dla nas był dobry, bo przynajmniej Aga mogła się już wyrwać z magazynowej pracy. Ja z kolei od wielu lat wiem, że nieważne gdzie bym poszedł pracować, to i tak nie zagrzeję dłużej miejsca. To wynika z potrzeby totalnej niezależności, której nikt mi nie zagwarantuje. Na etacie robi się to, czego od ciebie oczekują, a nie to, na co ty masz ochotę. A ja nie mam ochoty tak żyć. Nie chcę być ograniczony. Poza tym, chcę realizować swoje talenty i wartości. Szukałem pracy która będzie moim powołaniem. Znalazłem- pisanie. Jak łatwo się domyślić, nie jest to również coś, jak w przypadku mojej żony, co pozwala z miejsca zarabiać pieniądze. Wymyśliłem sobie w takim razie, że po przeprowadzce wejdę w etap pośredni. Zrezygnuję z etatu i zacznę samozatrudnienie, a docelowo będę mierzył w zarabianie z pisania. Proces trwa, bo piszę regularnie od jakiegoś czasu. A w trakcie pierwszej wymuszonej, tygodniowej przerwy w pracy, również spowodowanej awarią auta – napisałem i wydałem e-booka. Ruszyło i idzie w dobrym kierunku. Tylko że kupione tuż po przeprowadzce auto, które miało być narzędziem zarabiania na bieżąco, delikatnie mówiąc szlag trafił. Trzeci raz w krótkim czasie. Plan był jasny: kupić auto i zacząć od razu jeździć na uber eats żeby mieć na życie. W międzyczasie miałem zrobić licencję na prywatnego taksówkarza, która umożliwi przejście na jazdę jako uberowska taksówka. I to miał być kolejny dobry układ, bo na uberze sam decyduję kiedy, i ile jeżdżę. Kto ma dzieci, na pewno zrozumie dlaczego taka opcja jest jak złoto. To elastyczność która pozwala dostosować pracę do życia, a nie jak w przypadku etatu – życie do pracy. Można też do pewnego stopnia decydować o swoich zarobkach, aczkolwiek wiadomo, że nikt nie będzie jeździć dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Stawki też są mniej więcej określone, a nie bez limitów. Ale to nic, można zarobić wystarczająco żeby utrzymać pięcioosobową rodzinę tutaj, w UK. Przynajmniej taką która nie ma na głowie żadnego kredytu, poza hipotecznym jak my.

 

Czuję się jakbym utknął, ale w razie konieczności podejmę regularną pracę, jasna sprawa. Chciałem tu poruszyć ogólny obraz dzisiejszych realiów zarabiania. Aspekt którego większość z nas nie może pominąć. I nie będę narzekał, że to niefajnie. Dla mnie kwestią ważniejszą jest sposób w jaki zarabiam pieniądze. Można pomęczyć się jakiś czas, w miejscu którego nie lubisz, ale po co? Poza tym wracając do początku tego tekstu, byle jak już nie wystarczy. Czasy zmieniają się dynamicznie i stawiają coraz to nowsze, wyższe wymagania. Jak sobie z tym poradzić, żeby nie skończyć na ulicy, albo przynajmniej w kolejce po zasiłek? Jak przestać żyć w ciągłym stresie i strachu o przetrwanie? Bez wiecznej frustracji, bezsilności, niedoborze motywacji i braku poczucia wpływu na własne życie? Nikomu nie życzę takiego funkcjonowania. Po latach ciężkiej pracy na magazynach i w innych miejscach, gdzie często miałem najniższą krajową lub niewiele więcej, mam tego serdecznie dość. I każdy kto mierzy się z wyzwaniem codziennego, dokuczliwego sposobu życia, też powinien się nad tym zastanowić. Chyba, że wybierasz bylejakość do końca swoich dni?

 

Jakie proponuję rozwiązanie, skoro dostrzegam problem? Bez grania kolejnego guru rozwoju osobistego, bo chodzi o bycie sobą. Może to co powiem teraz zabrzmi jak frazes, ale zastanów się przez chwilę. Jaka praca byłaby dla ciebie lepsza, czy obecna z której nie jesteś zadowolony, czy może coś co obudziłoby w tobie chęci do działania? Bez idealizowania czy pieprzenia głupot o leżeniu kijem do góry na plaży, podczas gdy hajsy się same robią. Fajny kit z mediów społecznościowych, ale wciąż mało praktyczny. Jasne, można stworzyć dochód pasywny. Ba, mało tego, sam w to mierzę. Czego to jednak wymaga? Sporo pracy i wysiłku na początku żeby zbudować takie źródło. I to nigdy nie jest kwestią kilku dni czy miesięcy. Tak więc widzisz, tak czy siak, trzeba wziąć się intensywnie do pracy, przynajmniej przez jakiś czas. A rozwijanie dalej takiego dochodu później też nie odbywa się bez żadnego zaangażowania. Nawet jeśli wysokie tempo nie będzie już konieczne. I czy wiedząc to chętnie poświęcisz swój czas i energię na przedsięwzięcie, które ani cię grzeje ani chłodzi? O tym właśnie myślałem, kiedy powiedziałem o byciu sobą. To może i brzmi jak banał, ale w praktyce wbrew pozorom wcale nie jest łatwizną.

 

Czym tak naprawdę dzisiaj się zajmować, żeby nie tylko można się utrzymać, ale żeby praca nie była głównym czynnikiem odbierającym chęci do życia? Dlaczego w tak rozwiniętym technologicznie świecie, w kraju wcale nie trzeciego świata, wciąż w mieście, choć niewielkim, nie ma możliwości zarabiania pieniędzy? Albo raczej są, ale za stawkę ciężką do strawienia. Przecież pracując za niewiele ponad dwanaście funtów za godzinę, ciężko dzisiaj utrzymać się chyba nawet kawalerowi który nie chce mieszkać ze starymi. Odpływ fizycznej pracy związany jest z wciąż rozwijającą się erą cyfryzacji. Praca też coraz częściej jest cyfrowa, online, a nie w realnym świecie. Nie wszystko można zamienić na cyfrowe, jak na przykład jedzenie, ale to co można jest przenoszone do sieci. Człowiek żyjący w tych czasach albo się dostosuje do nowych warunków, albo jest skazany na klepanie biedy i marne życie.

 

Jeszcze niedawno szukałem odpowiedzi na pytanie – dlaczego praca powinna mieć sens? Jedynym założeniem było wtedy, że powinna być przecież czymś więcej niż tylko środkiem do zarabiania. Chodziło mi wtedy o sens życia, o misję, o pasję, o powołanie. Dalej wierzę w ideę przewagi wewnętrznej motywacji ponad materialnymi korzyściami. Tylko że teraz, wspomniany komfort potencjalnego ignorowania tego znikł. Parę lat temu mogłem pracować w magazynie i wiedziałem, że będzie na utrzymanie. Dzisiaj sprawa jest wątpliwa i nie mówię tego gołosłownie, bo pół godziny temu rozmawiałem z przedstawicielem lokalnej agencji pracy. „Północ, i północny wschód gdzie jesteśmy, słyną z tego, że nie ma tu za wiele pracy, a jeśli już jest, to głównie słabo płatne magazyny i fabryki produkcyjne” – to nie napawa optymizmem. Krótka piłka według mnie, albo odnajdziemy się w zmieniającej się dynamicznie rzeczywistości rynku pracy, albo będziemy żyć w ubóstwie. Nie chcę tego ani dla siebie, ani dla mojej rodziny. Nie chcę też żeby nasze dzieci myślały, że tylko tak można. Albo co gorsza, że niewiele można poradzić, bo słynne – „jest jak jest”. Jeśli kiedyś kwestia pracy mogła być pomijana, to dzisiaj nie ma wyboru.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Marian 3 miesiące temu
    Za komuny był tekst: "Czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy."
    Komuna minęła, reguły pracy stały się inne i "nie można już pracować byle jak".
    Taka jest prawda i żadne filozofowanie nic nie pomoże.
    Umiesz robić coś konkretnego, to masz pracę. Nie umiesz, to musisz się zadowalać tym co dostaniesz.
    Cała filozofia.
  • Kamil Batko 3 miesiące temu
    Pewne umiejętności człowiek zaczyna rozwijać po czasie, bo nie od zawsze wiedział czym chciałby się zajmować. W moim przypadku, nie widziałem sensu iść na studia, skoro nie było kierunku który mnie interesował. W ogóle byłem wtedy na innym etapie w życiu, inaczej myśląc o kwestii pracy. Nie widziałem żeby mój ojciec, matka, wujek, ciotka czy ktokolwiek z dorosłych których znałem, szedł chętnie do pracy bo to było zajęcie które budziło w nim pasję. Kwestia wzorców, które musiałem znaleźć sam w późniejszym czasie. Jako dzieciak grałem w piłkę w klubie i marzyłem żeby być zawodowym piłkarzem. Szkoła nigdy nie była miejscem, gdzie chodziłem chętnie, jak więc szukać w niej swojej przyszłości? Nie narzekam dzisiaj na to, że nie jestem ustawiony do tej pory, albo że nie mam pracy jakiej bym sobie życzył. Zajęło mi sporo lat odkrywanie kim jestem i czego chcę. Teraz mogę to realizować, w wieku trzydziestu sześciu lat. Wykonywałem wiele różnych prac do tej pory i zwiedziłem wiele miejsc, więc i nabyłem różnych umiejętności. Mógłbym postarać się o lepszy etat, ale ja nie chcę etatu w ogóle. I tutaj pies pogrzebany, ale jest ok, bo jak wspomniałem ruszyłem już w swoim kierunku. W powyższym tekście chciałem pokazać jak zmieniły się możliwości wybierania. Zarówno ogólnie dla kogoś, kto nie mierzy w nic konkretnego i po prostu chce się utrzymać, bez chęci doskonalenia się w czymkolwiek. Ale też dla kogoś, kto znalazł takie coś, ale musi wykazać się cierpliwością i wytrwałością żeby zrealizować swoje zamiary.
  • il cuore 3 miesiące temu
    /kolei od wielu lat wiem, że nie ważne gdzie bym/ – nieważne
    /nie będę narzekał, że to nie fajnie./ – niefajnie
    /Chyba, że wybierasz byle jakość do końca swoich dni?/ – bylejakość

    Trochę rozumiem ten dylemat, pracowałem onegdaj jako kurier i miałem problemy z samochodem, gdy powiedziałem o tym na radiu wysokiej rangi przedstawicielowi firmy, ten stwierdził iż powinienem kupić nowy samochód...
    Zaskoczył mnie swoją/mondrością/, postanowiłem go znaleźć i zabić aby nie musiał już dzielić się swym intelektem z innymi, niestety nie spotkałem się ze zrozumieniem osoby, która mogłaby mi pomóc w identyfikacji osobnika.
    Zapewne teraz jest doradcą premiera, prezydenta lub nawet episkopatu, takie talenty nie marnują się nigdy.
    cul8r

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania