Nie wierzę B(l)ogom #2
Palma Wam odbiła, Jajo w Majo i Miss mokrego podkoszulka, czyli Pan B(l)og Zmartwychwstał!
Dopiero czwartek, a ja już widzę oczami wyobraźni, jak mój tatuś oddalony ode mnie o 150
km, gotuje żurek. Taki wielkanocny. Z ćwikłą. Stoi On nad ogromnym garem, mieszając wielką
łychą parujący wywar. Obok na drewnianej desce, niczym na weselnym wiejskim stole, leży
potężny kawał boczku i zwój białej kiełbasy, a w moje nozdrza uderza intensywny zapach
suszonego majeranku. Ech.. Jeszcze tylko parę dni! Ale do Wielkanocy trzeba się przygotować dużo
wcześniej. Dla niektórych to czas pokuty, ścisłego postu, przemyśleń i odrodzenia, jednak dla mnie
to czas, gdy muszę umyć stare słoiki zanim zabiorę je do rodzinnego domu, aby w magiczny sposób
napełniły się opisanym wyżej żurkiem, sałatką jarzynową i innymi smakołykami, za którymi
szczerzę tęsknie. W Warszawie takiego żarcia nie znają. Frajerzy. Teraz pytanie do was: Jak kochani
obchodzicie święta w waszych domach? Co można znaleźć na wielkanocnych stołach? Czekam na
odpowiedzi, które wysyłajcie na adres gówno.mnie.to.obchodzi.gmail.com
Wierzcie lub nie, ale jestem typem romantyka. Lubię o tym przypominać mojej
dziewczynie, więc kilka dni temu postanowiłem kupić jej wino i róże. Czerwone. Znak miłości.
Romantyczny wieczór i te sprawy. Wracając z pracy do mojego mieszkania na Pradze, zawsze
mijam taką starszą panią sprzedającą na ulicy kwiaty. Deszcz czy słońce, śnieg czy pioruny na
niebie – ona zawsze tam stoi, więc gdy skręcałem w Krakowskie Przedmieście, widok kobiety
stojącej zaraz za kioskiem, wcale mnie nie zdziwił. Nie wiem też czy wiecie, że jestem dobrze
wychowany (tu chylę czoła swoim rodzicom), więc zanim wypaliłem, iż dziesięć róż potrzebuję,
wymieniłem kilka zdań, typu: “co u pani słychać? Jak się pani dzisiaj czuję? Niech pani na siebie
uważa, gdyż grypa na mieście panuje”, po czym przeszedłem do sedna sprawy i mówię: dziesięć
róż czerwonych, proszę. A ona na to, że “nie ma”. W głowie, a właściwie w jakimś konkretnym
miejscu mojej głowy, tam gdzie powstają wszystkie myśli, pojawiła się jedna – JAK TO KURWA
NIE MA?! Dziwny grymas na twarzy starszej pani, uświadomił mi, że wypowiedziałem to zdanie
na głos, zwracając tym samym uwagę ludzi mnie mijających. “A no nie ma. Palmowa niedziela
dzisiaj. Palmę mam. Kupisz pan? Mała za dyszkę, duża za dwie” - powiedziała kobieta. Wziąłem
małą. Odszedłem. Po drodze udało mi się kupić wino. Pocieszając się znanym polskim przysłowiem
– lepszy rydz, niż nic – wchodzę do mieszkania. Niczym w amerykańskim filmie, ściągam buty
krzycząc – Kochanie! Wróciłem! - odpowiada mi jednak cisza. Po dłuższym obchodzie mojego
ogromnego trzydziestocztero metrowego mieszkania, spostrzegam kartkę na lodówce. “Mam
zebranie. Wrócę późno. Buzi”. Spojrzałem na butelkę wina, mocno trzymaną w prawej dłoni, po
czym uznałem, że dzień święty święcić trzeba, a niedziela palmowa do takich okazji niewątpliwie
należy. Wypiłem samotnie wino. Przy świecach. Patrząc intensywnie w niewielką palmę, którą
kupiłem za dziesięć złotych i zastanawiając się – na chuj mi ona? Trudne jest życie romantyków.
Myjąc zakurzone, nie ruszane od poprzednich świąt słoiki, słyszę znany mi głos dobiegający
z telewizora. “Majo, Majo!”. Po czym wraz z melodią zaczynam nucić, wręcz śpiewać – Majo,
Majo! Tym ty ry ry rym! Majo, Majo! Tym ty ry ry! Wycieram mokre ręce i biegnę do pokoju obok.
A tam kto? Krzysztof Kowalewski, śpiewający w rubaszny wręcz sposób z wtórującą mu małą
dziewczynką. Śmieszne. Mnie śmieszy. Wracam do kuchni świadom, że ten obraz na długo
pozostanie w mojej głowie. Mimo to śpiewam dalej. Lepsze to niż kolędy. Magia zbliżających się
świąt!
Umyte! Teraz muszą trochę wyschnąć, abym następnie mógł je staranie owinąć stara gazetą.
Tu ciekawostka dla Warszawiaków: Słoiki owijamy w gazety by się nie potłukły. Nie wiedzieliście?
Już wiecie!
Śmigus dyngus! Kiedyś mieliśmy z kumplami z osiedla taki zwyczaj, że zamiast oblewać
się zimną wodą, woleliśmy wypić zimną wódę. Robiło się grilla i zalewało w trupa. Myślę, że
większość z was tak robi, robiła, albo będzie robić. Tu jest Polska, tu się pije. Jednak w tym roku
poświęcę chwilę, żeby lepiej przyjrzeć się tradycji lanego poniedziałku. Dlaczego? Widziałem
prognozę pogody. Ma być zimno. Małe gnojki nie odpuszczą, żeby nie oblać jakiejś niezłej laski
wodą. Zimno + woda + dziewczyna = stojące suty! Więc pomyślałem, że fajnie było by połączyć
tradycję śmigusa dyngusa i zalanego poniedziałku. I wyszło mi, że przed domem organizuję grilla, a
atrakcją główną oprócz wódy i kiełbasy, będzie Miss Mokrego Podkoszulka. Gorąco was
wszystkich zapraszam, a tymczasem życzę wesołych świąt i wracam do słoików. Majo, Majo!
Komentarze (1)
Tekst napisany humorystycznie, fajnie na 4 :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania