Nie wierzę B(l)ogom
Nie wierzę B(l)ogom
Imię: Stefan
Wiek: 56 lat
Status: Żonaty
STEFAN
Warszawa. Pętla autobusowa. Gdzieś na Starej Pradze. Godzina 5.00 czasu środkowoeuropejskiego.
Ciemno jak w dupie. O piątej rano zawsze jest ciemno jak w dupie. No chyba, że to już
wiosna. Późna wiosna. Albo lato. Wtedy da się nawet jakoś wstać o czwartej. A jak jest ciemno, to
chuj. Wstaniesz, bo musisz, ale z przyjemnością to się jednak mija. Mam na imię Stefan. Mam 56
lat. Jestem kierowca autobusu. Od trzydziestu lat. Za długo. O trzydzieści lat za długo.
Każdy dzień wygląda tak samo. Wstaje o czwartej. Twarz przemywam. Pije kawę. Czarną jak śląski
węgiel, mocną jak columbijski koks. A potem idę tam, gdzie nie chciałbym iść, a gdzie iść muszę –
do pracy.
Wiecie jak rano wygląd autobus? Jak tupolew pod Smoleńskiem. Z tym wyjątkiem, że pod
Smoleńskiem nikt nie rzygał, ale za to wszyscy żyją. Chyba. Niestety. O świcie w sumie się
najlepiej jedzie. Nikt dupy nie zawraca, bo wszyscy śpią, albo pijani, albo regenerują siły przed
pracą. Albo jedno i drugie. Nigdy nie wiesz. Więc mogę sobię spokojnie jechać. Robić trasę,
zataczać koła, niczym orzeł polujący nad bezkresem łąk zielonych. Wtedy czuję się jak ptak.
Wolny, bez jakichkolwiek ograniczeń. Lecę przed siebie. Mam w dupie przystanki na żądanie. Nikt
nie prosi o bilet. Tak mógłbym pracować kolejne trzydzieści lat. Gdyby nie to, że zaraz siódma, a
wtedy wszystko się zaczyna. Zaczyna się życie.
Puk. Puk .W okienko. Patrzę. Jakaś dupa. Młoda. Nawet fajna. Studentka. Taka okularnica,
niby mądra, ale wiadomo, że tylko taką udaje. Okularki Ray Ban-ki, krótka spódniczka, torebka. Na
twarzy zero oznak inteligencji, ale nadrabia cyckami. Puk. Puk. W okienko. Udaje, że nie słyszę,
ale słyszę - “ma pan bilet?”. Kiedyś już widziałem taką jedną, nawet podobną do tej, taka zdrowa
fajna laska. Też pytała o bilet, a ja jak każdy szanujący się facet mam zasady - pomagam kobietom.
Więc odparłem, że oczywiście mam i że trzy czterdzieści się należy. A ona mówi, że ma dychę. A
ja, że spoko, mam wydać. Idiota. To sięgam do kieszeni po pieniądze i wyciągam tą kondonierę na
monety. No i się posrało. Rozsunięta była. Wszystkie drobne rozsypały się po podłodze alarmując
tym samym pasażerów o mojej wpadce, tylko ten kozi pęcherz w dłoni został. Miękki, jak na mój
wiek przystało. Ratuję sytuację, w końcu miała ładny hmm... uśmiech. Lewą ręką trzymam
kierownicę, prawą staram się pozbierać leżące u stóp monety. Nic z tego. Kurwa! Jeszcze
przystanek ominąłem. Ktoś zaczął z tyłu krzyczeć, żebym się zatrzymał. Za późno gościu. Czeka
cie spacerek. “Stary pedał!” - słyszę. Ignoruję, piękna dama przecież stoi obok. Wracam więc do
poszukiwań kasy. W prawej garści na oko już miałem wystarczającą ilość, to i liczyć zaczynam.
Przystanek! Zjeżdżam na bok. Hamuję, trochę za gwałtownie, bo niektórzy ledwo ustali na nogach.
To za “starego pedała” gnojku. A co! Mój autobus, wolno mi! Wyciągam bilet, nieco czerwony na
gębie. W garści sześć sześćdziesiąt reszty. Podnoszę wzrok. Dziewczyna stoi przede mną z takim
smutnym, ale jednak uroczym uśmiechem na twarzy i mówi niepewnie “wie pan, właściwie to już
nie trzeba, bo ja tu wysiadam”, po czym odwróciła się na pięcie i tak jak zapowiedziała – wysiadła.
Puk. Puk. W okienko. Wspomnienie pęka niczym mydlana bańka. “No ma pan dla mnie ten
bilet?!”. - Spierdalaj – grzecznie odparłem, po czym ruszyłem w dalszą drogę.
Emerytów nie lubię. Gdzie jadą? Po co? Tego nie wie nikt. Normalnie z archiwum x. A te
ich pierdolenie między sobą.. “A bo mój wnusio już do przedszkola chodzi”, “a bo ona się
puszczała i ją zostawił”, “jak panią plecy bolą to trzeba do dr Mierzejewskiego, on specjalistą jest,
urologiem”. I tak w kółko. Radio mi się zepsuło i słucham tych starych bab, mózg ciężki od
mimowolnie wchłanianego gówna. Autobus – zaraz po przychodni, najciekawsza alternatywa na
przeżycie życia, starości znaczy się. Kiedyś przynajmniej radio włączyłem. Nie słychać ich było. A
teraz.. “A Mierzejewski to nie jest urologiem od mózgu? Bo mnie wnuczka zapisała..” Ech. W
takich chwilach zawszę się zastanawiam, czy ja za dwadzieścia lat też będę tak pieprzyć bez sensu?
Czy będę znawcą medycyny i osiedlowym źródłem informacji? Przecież oni też kiedyś byli młodzi,
inteligentni, normalni. Według mnie to wszystko wina dużej ilości wolnego czasu. Jak człowiek nie
ma się czym zająć, to dziwaczeje, staje się pospolitym polskim dziadem. Mam pomysł! Niech
podwyższą jeszcze wiek emerytalny, a problem emerytów zostanie ostatecznie rozwiązany. Tylko
wtedy już nigdy stąd nie wyjdę. A co tam! Wesołe jest życie staruszka!
Komentarze (7)
P.S. zapraszam do mnie ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania