O dwóch takich. Wersja druga.
Przestrzegałas przecież.
Że z deszczu pod rynnę, że z klifu
wprost w spienione, zachmurzone łóżka.
A to tylko pierwszy, lepszy miesiąc.
Potem było już tylko bardziej, lepiej,
pomimo tego, że gdzieś u kresu kartki,
rodziły nam się pierwsze didaskalia.
Choć nawet to nie usunęło nas w cień,
nie kojarzyło się jeszcze z "na zawsze".
Więc mam teraz ten wolny termin,
w przyszłym roku minie dokładnie grudzień,
jak ostatni raz wspomniałem o tobie, do ciebie.
I jak cieszyliśmy się na wspólne święto,
choć przestrzegałas przecież, że deszcz.
Że kocie łby u wylotu, a morda nie szklanka
i to też nic nie znaczy, z perspektywy kotów właśnie.
Że dziwią się wciąż, skąd te nazwy od nich,
a ja, jak już - to na zawsze,
więc nawet dziecko nazwę Mruczek, Kropka.
Choć przecież matką zawsze miała być mysz.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania