Obłoki, chmury, kłębowiska
Tego dnia słońce obudziło mnie, gdy było jeszcze nisko, leżąc tak na ciemnozielonej trawie, skażony instynktami, zjadałem malowane na błękitnym niebie obłokami, przesuwające się leniwie, gorące bochenki białego. Za chlebem jechały niczym wagony kolejowe, rogale z ciasta półfrancuskiego, szklanki pełne soku z pomarańczy i różnego kształtu filiżanki z kawą. Po takim dostojnym śniadaniu jak to mam w zwyczaju, pozostałem w pozycji poziomej, już syty oglądając dalej film wyświetlany na błękitnym tle. Obrazy o zabarwieniu kulinarnym rozmywały się w ociekające seksem okrągłe kształty Soni. Pomyślałem: piękny to widok dla ducha, zanim rejsowy Aerofłotu rozdzielił wolne od pruderii chmury na wiele kawałków, a na każdym twarz zdradliwa i chytra, patrząca na świat oczyma drapieżnika, za nimi jakiejś mojej żony córka z czekiem bez pokrycia w dłoni, komornicy, adwokaci i kasjer za kuloodporną szybą pocierający banknot dwudziestodolarowy, rozmyte obrazy nabierały ostrości brzytwy, opadając na gardło. Stanowczo zamknąłem oczy, przerywając projekcję.
Komentarze (23)
A ciekawe jak by było nocą, czy gwiaździste projekcje także byłyby zmorą?
cul8r
Zaimek "jakiejś" tutaj robi całą robotę.
o nim pseud, a jaką robi robotę i co zmienia?
Opowiada niejasną historię (różnie widzianą), która pokazuje wytarte ścieżki w głowach czytających.
A tego się nie dowiesz ;)
Ps. Jeżeli mamy na myśli sprawy sercowe to jeszcze się taki nie narodził, który wydumałby cos, co się jeszcze nie wydarzyło — życie.
Tego nie jestem pewien, gdyż PL mówiąc "mojej żony córka" mógł mieć na myśli, że: Nie wychowywałem to nie moje.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania