Poprzednie częściOdwrócony Świat - 1

Odwrócony Świat - 2

- Och, Anastazjo! - zawołał aktor numer jeden.

- ... - nie odpowiedział aktor numer dwa.

Krępująca cisza na scenie wywoływała szepty wśród widowni.

- Och, Henryku - podpowiedział stojący za improwizowaną kurtyną sufler.

Cisza trwała.

- Och, Henryku! - powtórzył głośniej, tym razem wysuwając nieco głowę zza brudnej zasłony.

- Och, Henryku - wydusił z siebie aktor z wdziękiem rozkładającej się padliny na drodze.

- Och, Henryku, gdzież błądziłeś? - podpowiedział ponownie sufler.

- ... gdzie byłeś? - wydukał aktor numer dwa.

- Błądziłeś... - poprawił go aktor odgrywający rolę Henryka.

- A co za różnica?

- Jakby nie było różnicy to nie znalazłoby się w scenariuszu!

To nie było najgorsze przedstawienie trupy teatralnej. Zdarzały się gorsze, lepsze również, ale były one rzadkością niczym śnieg na południu Odwróconego Świata. Wystarczy wyjaśnić, iż był to "uliczny teatr amatorski", aby usprawiedliwić antytalent całej, jakże rosłej, trzyosobowej grupy. "Teatr" (cudzysłów można traktować jako złośliwy przytyk do amatorstwa panów, z którymi prawdopodobnie utkniemy na resztę historii) został założony trzy lata wcześniej w mieście Aipes przez dwójkę studentów, obecnie piastujących na przemian role reżyserów, scenarzystów, aktorów, kostiumografów i scenografów.

- Słuchaj, Barry – zaczął tamtego pamiętnego wieczora Pete, który był wystarczająco podchmielony, aby idiotyczne pomysły przychodziły mu do głowy z prędkością rozpędzonej ciuchci. - Studiów nie skończymy.

- Skończymy, skończymy... - w głosie brakowało pewności siebie.

- Nie... Nie skończymy... Przynajmniej ja nie skończę.

- A widzisz, mówiłem, że lepiej będzie, jak pójdziemy na kurs krawiectwa, zamiast na nieszczęsne studia matematyczne.

- Krakasz.

- Krakam? Dobrze tabliczki mnożenia nie umiem.

- Jutro znajdziemy sobie pracę.

- Gdzie?

Pete dopił śmierdzionkę (zgodnie z definicją Kotletburgera, mocny alkohol produkowany w Aipes), skrzywił się i wreszcie odparł:

- W kulturze i oświacie. Założymy teatr.

Barry'emu było wszystko jedno. Był pijany, nie zdał ostatnich egzaminów z tabliczki mnożenia i kończył trzydzieści lat, a teatr w tamtej chwili nie wydawał mu, aż tak złym pomysłem. Tamtego wieczoru wybrali się na uczelnię zrezygnować ze studiów, a przy okazji ubliżyli kilku profesorom oraz paniom w dziekanacie. I tak w skrócie wyglądało założenie ulicznego teatru amatorskiego.

Pete jako pomysłodawca zajął się reżyserowaniem, a także pisaniem scenariuszy. Pierwszą sztuką napisaną i zagraną była Tragedia miłości. Dzieje przystojnego i wspaniałego hrabiego Henryka z zamku na Miedzianej Górze oraz królewny Anastazji zwanej dziewicą, którą Henryk oswobodzić musi z rąk wrednego rywala Jakuba. Później tytuł skrócili do samego Tragedia miłości, gdyż zdarzało się, że widzowie wychodzili podczas czytania tytułu. Panowie nie przemęczali się nazbyt, dlatego kolejne sztuki opowiadały o tym samym: zawsze był jakiś przystojny Henryk, dziewica Anastazja i palant Jakub, który musiał wszystko psuć. Zmieniały się miejsca, okazjonalnie imiona bohaterów, ale zamysł pozostawał ten sam.

Pete miał dwadzieścia sześć lat. Był wysokim, atletycznie zbudowanym chłopakiem o jasnej karnacji i złotym uśmiechu (tak, pił dużo kawy, stąd pożółkłe zęby). Doskonale nadawał się do ról amantów, herosów i innych idealnych ludzi, którym kibicuje się w takich historiach. Inaczej było z Barrym. Miał trzydzieści cztery lata, odstający brzuch, sianowate włosy, małe oczy oraz zarost. Nie pasował do roli amanta Henryka, ani dziewicy Anastazji. Anastazję odgrywał raz, ale gdy tylko pojawił się na scenie z widowni ktoś zawołał: "Zobaczcie na jej brzuch! Dziewica jest w ciąży". Po tym występie Barry został oddelegowany do ról pociesznych głupoli oraz czarnych charakterów. I szczerze powiedziawszy, wolał to, nie musiał się, ani golić, ani wpadać w kompleksy z powodu zbyt ciasnych kostiumów.

Był jeszcze brat Pete, Fin. Do trupy dołączył jakieś pół roku wcześniej, po tragicznej śmierci rodziców. Miał szesnaście lat i wyglądał jak wierna kopia brata. Cechował go spokój, a może nawet obojętność na wszystko wokoło i nie było to spowodowane stratą rodziców. Fin był taki od zawsze – siadał z boku, nie angażował się w dyskusje i był najszczęśliwszy na świecie, gdy wszyscy wokoło ignorowali jego obecność. Przez sporą różnicę wieku Pete nie miał najlepszego kontaktu z bratem, ale wypadało mu się nim zająć. Fin porzucił szkołę w imię "rozwijania artystycznej osobowości" (jak napisano w rezygnacji) i trochę prawdy w tym było. Fin wydawał się nieco weselszy, częściej zabierał głos. Nadal jednak miał ogromną tremę przed występami. Jednak trudno było stwierdzić, czy wstydził się recytowania idiotycznych monologów, czy przebierania za Anastazję.

Zaraz po przedstawieniu panowie udali się na obiad do gospody pod wieśniakiem. Było wczesne popołudnie, a knajpa świeciła pustkami. Po wielkiej, nieco przyciemnionej sali kręciła się córka właściciela, zaś przy barze stało kilka wiejskich lep. Fin zajął miejsce przy ścianie na przeciwko drzwi wejściowych. Tuż obok niego usiadł Pete. Popatrzył na brata, ale nic nie powiedział.

- Izalobara, chcemy złożyć zamówienie – zawołał Barry dosiadając się do towarzyszy.

Do ich stolika podeszła kobieta o urodzie zawodowego boksera. Miała na sobie zieloną suknię i przybrudzony fartuszek z wyhaftowanym imieniem "Izalobara". Specyficzne imię kelnerki było zasługą wyjątkowo zapracowanego ojca. Nie mając czasu na wymyślenie zwyczajnego imienia otworzył on słownik wyrazów obcych na stronie 491 i wybrał pierwsze z brzegu hasło. Tak więc jego córka musiała dzielić imię wraz z linią na mapie pogody łączącą punkty odpowiadające jednakowej zmianie ciśnienia w określonych odcinkach czasu.

- Pieniądze mają? - zapytała niegrzecznie.

Pete wysypał na stół miedziaki i zaczął pośpiesznie liczyć.

Kelnerka pokręciła głową. To nie był dobry dzień na denerwowanie jej. Jej charakter tworzył doskonałą parę z wyglądem. W Izalobarze irytację budziło wszystko: praca w ojcowej gospodzie, podatki, niskie napiwki, pogoda, polityka, a największą złość budzili trzej pseudoaktorzy. Stołowali się codziennie, a z każdym dniem coraz większą miała ochotę zadźgać ich widelcem, albo zatłuc krzesłem.

- Żeby oni chociaż docenili jak bardzo staram się być do nich uprzejma – mruknęła pod nosem i odeszła z zamówieniem.

- Jak tak dalej pójdzie to nie będzie nas stać nawet na posiłek – stwierdził Barry przeliczając cydry.

- Potrzebujemy nowego scenariusza – odparł Pete. - Świeża historia przyciągnie do nas ludzi.

Pete był jedyną osobą, która wierzyła w sukces teatru.

- Trzy lata i niczego się nie dorobiliśmy.

- Daj nam czas – nie zaprzestawał optymizmu starszy z braci. - Może zauważy nas jakiś krytyk, albo łowca talentów?

- Na ulicy? - zaśmiał się Fin.

- Dlatego właśnie potrzebujemy nowego repertuaru – upierał się przy swoim. - Ludzie chcą słuchać o heroizmie i sprawach bieżących.

- Strażnicy Bulwarowi.

- Dobry pomysł, młody – pochwalił brata.

- Nie – wskazał palcem na wejście do gospody.

W progu stała trójka mężczyzn odzianych w granatowe mundury z emblematami Odwróconego Świata. Dwóch z nich miało stopień zwykłego wojownika i najprostszy z możliwych krojów uniformu, zaś strój trzeciego ozdabiał czerwony pas ciągnący się pionowo przez lewe ramię i oznaczał generała. Strażnicy Bulwaru, niegdyś zaufani obrońcy Odwróconego Świata, dzisiaj wrogowie całego świata. Byli bezczelni, albo odważni, bo jak inaczej nazwać pojawienie się w miejscu publicznym w pełnym umundurowaniu?

- To nasza szansa! Napiszemy o Strażnikach Bulwaru – oznajmił tryumfalnie Pete.

- Fajnie, a co o nich wiesz?

- Nic!

Barry i Fin spojrzeli po sobie.

- Nikt nic o nich nie wie, a przynajmniej od momentu, kiedy wypowiedzieli wojnę baronom – wyjaśnił nastolatek.

- Dlatego my będziemy pierwsi, którzy o tym opowiemy.

- Chcesz na nich kapować? - zmartwił się Fin. - Nie popieram ich działań, ale nie możemy...

- Nie! - przerwał mu. - Wyruszymy za nimi. Będziemy zbierać materiały na ich temat i na ich podstawie stworzymy nową sztukę – wyjaśnił. - Już to widzę... Henryk wypowiada wojnę bezwzględnym tyranom... Co wy na to?

Zapadła chwila milczenia.

- Jeśli to znaczy, że nie będę musiał grać Anastazji to jestem za.

Barry przytaknął. Miał wrażenie, że pomysł Pete jak zwykle wyjdzie im bokiem, ale przynajmniej na ten moment podróż wydawała się lepszą alternatywą od kolejnych żenujących występów teatralnych.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • alfonsyna 17.11.2015
    Tu już parę drobnych błędów wyłapałam, ale to pewnie wynik zwykłego niedopatrzenia.
    - "w tamtej chwili nie wydawał mu, aż tak złym pomysłem" - nie wydawał mu się aż tak złym pomysłem
    - "nie musiał się, ani golić, ani wpadać w kompleksy" - przecinek przed pierwszym "ani" moim zdaniem niepotrzebny
    - "Był jeszcze brat Pete, Fin" - brat Pete'a - zabrakło odmiany imienia Pete
    - "na obiad do gospody pod wieśniakiem" - jeśli "pod wieśniakiem" jest nazwą własną to może trzeba by to zapisać wielką literą, no chyba że chodzi o to, że gospoda po prostu leży pod jakimś tam wieśniakiem, co teoretycznie może być możliwe... :)
    - "przy ścianie na przeciwko drzwi wejściowych" - naprzeciwko
    - "pomysł Pete jak zwykle wyjdzie im bokiem" - pomysł Pete'a - tu też zabrakło odmiany
    Aha, no i liczby powinno się pisać słownie.
    I tyle z mojego "czepiania się", bo całość oczywiście bardzo mi się podoba, a szczególnie wybieranie córce imienia przy pomocy słownika wyrazów obcych, może kiedyś skorzystam z tego pomysłu :D
  • Szczur 18.11.2015
    Dziękuję. Co do sposobu wybierania imienia - nie polecam - dziecko raczej nie będzie wdzięczne za takie imię ;D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania