Ola i adorator

Gdy Endymion zmarł, a Jakub uciekł, Ola pozostała zupełnie sama. Błąkała się po pustym domu szukając ukojenia. Zwolniła się z pracy, ostatnie pieniądze przeznaczyła na alkohol i inne używki. Doprowadziła się na skraj śmierci. Jej rozpacz wypalała duszę i zostawiała krwawe znamiona na ciele. Nie potrafiła się pozbierać. Kruche serce rozmarzonej kobiety przyjęło o jeden cios za dużo. Nokaut bez szansy powrotu.

Jednego z wielu wieczorów, gdy zapijała smutki oglądając "Modę na sukces", naszła ją wybawicielska myśl. Otóż, w alkoholowym amoku stwierdziła, że tak naprawdę brakuje jej mężczyzn. Przewlekle chory ojciec, Endymion, młody jeszcze Jakub – ci trzej byli wzorami cnót i antycznego piękna, które Ola ponad wszystko podziwiała i miłowała. Tego jej zabrakło, jak pomyślała – męskiego uroku, małżeńskiej dłoni i dziecięcego szczęścia. Odłożywszy butelkę jabola na szklany stół, wstała, poprawiła włosy i weszła na górę, gdzie był jej pokój. Drzwi otworzyła energicznie, niemalże wyrywając je z zawiasów i usiadła przy biurku obarczonym ciężarem starego komputera niegdyś należącego do męża. Uruchomiła go ostrożnie (od pogrzebu go nie tykała, a i jego stan techniczny był w zasadzie nieznany) i przeczekawszy chwilkę ujrzała przed sobą dobrze znane "okienka". Kursor zjechał na ikonę przeglądarki i zaczęło się:

— Co by tu wpisać? — mówiła do siebie. — Coś zachęcającego... Jestem jeszcze młoda, zdjęcie mogę dać swoje, ale że wdowa... Lepiej to pominąć.

Kilkaset kliknięć później, co daje koło pół godziny użytkowania, profil Oli na portalu randkowym był już skończony i w pełni wyposażony w sprawdzone wabiki. Samotna kobieta wróciła do salonu, gdzie telenowela ustąpiła miejsca ciągnącemu się w nieskończoność blokowi reklam, a tanie wino przeistoczyło się samoistnie w wodę (co według Oli było dobrym omenem). Usiadła, tak jak uprzednio, na wysłużonej kanapie i tym razem nie sięgnęła po trunek, a po schowany pod poduszką pilot. Wyłączyła telewizor. Siedząc w ciszy, poczęła porządkować roztrzęsione przez rozpacz myśli. "Pozostaje mi czekać" – pomyślała, zamykając oczy. Pogrążając umysł w ciemności, lewą ręką wymacała leżącą na ławie obrączkę.

— Endymionie... — rzekła. — Przysięgłam ci wierność w życiu i po życiu, ale wiem, że zrozumiesz. Skarbie, potrzebuję wytchnienia.

Skończywszy mówić, otworzyła oczy i wstała chwiejąc się na boki. Alkohol coraz mocniej wdzierał się do głowy, odbierał świadomość. Powtórnie weszła po schodach, po drodze zgasiła światło i padła na łóżko, wyczekując snu. Zjednoczyła się z miękkim materiałem, brązowe włosy wtopiły się w materac. Oczy ciągle miała otwarte, bystre, choć widok rozmazany. Widziała twarz ukochanego, dziecko w piaskownicy i zasnęła, trzymając w dłoni złoty pierścionek.

~

Pierwszy przybył Marcin z Jarocina, nazywany Stajennym. Był on mężczyzną o dziecięcej urodzie. Twarz jego była gładka, różowa, oczy małe, błękitne jak Bałtyk, a włosy, ah, te włosy... żółciejsze były od pszenicy. Gdyby tak patrzeć tylko na jego śliczne oblicze, można by go pomylić z nowo narodzonym dziecięciem, ale jego sylwetka dorównywała atletycznej posturze Endymiona. Ramiona miał silne, twarde jak podkowy, nogi długie i sprężyste, a klatkę wielką jak okno wystawowe. Liczył przeszło dwa metry, co w zestawieniu z jego muskulaturą tworzyło obraz człowieka niemalże idealnego i stworzonego jakby na podobieństwo najwspanialszych greckich bogów.

Przekroczył granicę Sosnowca Górnego powoli i władczo. Jechał na srebrzystym koniu, równie silnym co on sam, a drogę przed nim słano różami i liśćmi palmy. Czynili to członkowie jego cudownego orszaku – wysportowani dżokeje, stajenni i pospolici farmerzy. Wędrowali oni wszędzie z nim i oddając mu cześć wchłaniali jego konny blask. Z zawodu i zamiłowania był bowiem jeźdźcem – bez sukcesów i trofeów, ale za to z rzeszą fanów i adoratorów. Odrzucał jednak wszelkie miłostki, gdyż sam wolał znaleźć swą miłość i oto znalazł. Wiele kobiet już odrzucił, ale tej jednej nie mógł. Gdy przeczytał jej życiorys, skonfrontował zainteresowania ze swoimi pasjami i obejrzał dokładnie zdjęcia był już pewien – to ta jedyna.

Tak więc przybył w chwale i blasku by osobiście poznać Olę Pociągałę i rozbudzić jej pokiereszowane serce.

Dotarłszy pod dom na Pana Tadeusza 18, zapukał trzykrotnie jak zwykł to czynić, gdy odwiedzał osoby kochane.

— Proszę wejść — dosłyszał słodki głos z zewnątrz.

Znakiem nakazał swoim towarzyszom zostać, wziął za to od jednego z nich bukiet kwiatów zerwanych w Jarocinie i otworzył białe drzwi, które przeciągłym skrzypnięciem powitały go w środku. Rozejrzał się trochę, schylił głowę co by nie uderzyć w mijany właśnie żyrandol i będąc na środku salonu zawołał:

— Oto jestem!

Wtem zjawiła się Ola, która idąc z strony kuchni dzierżyła w ręku filiżankę herbaty.

— Łoł — rzekła na powitanie, oglądając atletyczne ciało Marcina z Jarocina.

— Widzę, że wprawiłem cię w zdumienie — odpowiedział i wziął przygotowany dla siebie napój. — Miło mi cię poznać Olu, a jeszcze milej móc oglądać twą twarz w tym zacnym domostwie.

— Dziękuję — odrzekła delikatnie. — Proszę usiąść, zaraz dołączę.

Olbrzym z dziecięcą twarzą rozsiadł się wygodnie na czarnej kanapie. Ta lekko trzeszczała i się uginała pod ciężarem jeźdźca, lecz nie przeszkodziło to w niczym i ostatecznie wytrzymała cały ten napór. Marcin zaś nadal się rozglądał, a to dostrzegając zdjęcie Endymiona, a to jeden z namalowanych przez niego obrazów, a i jeszcze fikuśny wazon postawiony na półce nad telewizorem. Zdawało mu się, że ten skromny, w porównaniu do niego, dom wypełniają liczne małe szczególiki, które czynią go zaprawdę urokliwym. Przejechał muskularnym palcem po ławie, zachłysnął się wypełnionym nostalgią powietrzem. Odetchnął ciężko i łapiąc słodki zapach herbaty, przysunął trzymaną w dłoni filiżankę do ust i począł powoli siorbać gorący napar.

— Widzę, że się już rozgościłeś — przerwała ciszę Ola, która właśnie wracała ze swoim kubkiem.

— Tak — przyznał jej rację Marcin. — Bardzo łatwo się rozgościć w tak przytulnym domu.

— Dziękuję. — Kobieta zdobyła się na uśmiech.

Ola przysiadła koło niego i tak samo jak on, zaczęła powoli delektować się herbatą.

— Zaprawdę zacna herbata, Olu — pochwalił ją Marcin.

— Starałam się by właśnie taka była. Czytając o tobie zrozumiałam, że jesteś wyjątkowym człowiekiem i muszę się postarać by godnie cię przyjąć.

— Ah, nie trzeba było — machnął ręką. — Nie potrzebuję zbytnich luksusów. Szanuję skromność i nie mam nic przeciwko braku wyrafinowania.

— Uff — odetchnęła Ola. — Niepotrzebnie się stresowałam. Cieszę się, że jesteś właśnie takim człowiekiem.

Kobieta spojrzała mu prosto w oczy. Mężczyzna patrzył w niebyt, lecz udało jej się wychwycić blask błękitnych źrenic. Zatopiła się w nich w jak morzu i przez chwilę już pomyślała, że się nie wydostanie, lecz jego aksamitny głos przerwał jej trans:

— Zaprawdę, jesteś o wiele piękniejsza, niż się zdawałaś na zdjęciach.

— Dziękuję. To bardzo miłe z twojej strony.

Stresowała się. Dawno już z nikim nie rozmawiała. Jeszcze dzień wcześniej jej dom to była ruina. Butelki porozrzucane po podłodze, kurz, wywrócone meble (na szczęście nie w salonie). Wydobyła z siebie resztki sił by to wszystko uporządkować. Nadal nie było idealnie, ale czuła się bezpiecznie; wystarczająco godnie by przyjąć takiego gościa.

— Nie jesteś zbyt rozmowna, prawda? — Olbrzym odłożył filiżankę. — Nie szkodzi. Nie potrzebuję wielu słów.

— Nie, nie o to chodzi — zaprzeczyła Ola. — Nie pisałam ci o tym, ale ostatnio miałam ciężki okres. Potrzebuję jeszcze trochę czasu by się pozbierać.

— Rozumiem — odrzekł, łapiąc się za podbródek. — Sam też przeżywałem gorsze chwile. Widzisz... Moje ciało — naprężył mięśnie, które rozciągały flanelową koszulę. — Musiałem wiele poświęcić by to osiągnąć.

— Ale było warto... — dopowiedziała Ola patrząc na jego pomięte jeansy.

— Tak — przyznał jej rację. — Zdecydowanie było warto. — Zza okna wychylił się jeden z członków orszaku, po czym szybko się schował, dostrzegając, że jego mistrz już go dostrzegł.

Kolejne chwile mijały im na pogawędce, później, z nastaniem wieczora, jeździe konnej (którą Ola hobbistycznie uprawiała w młodości) i wspólnym spacerze, tym razem bez koni i upierdliwego, według kobiety, orszaku.

— Nie rozumiem — zaczęła, owijając jeszcze bardziej szyję szalikiem. — jak możesz wytrzymywać z tymi wszystkimi ludźmi plączącymi się pod nogami.

— Widzisz... — Olbrzym podrapał się po głowie. — Już się tego przyzwyczaiłem. W Jarocinie to popularna praktyka. Każdy ważniejszy człowiek ma tam swój orszak.

— To prawie jak u nas — stwierdziła Ola. — Widziałam nieraz jak wokół mojego męża kręciło się stadko jakichś facetów.

— Endymiona, tak? — zmienił temat Marcin. — Ciągle za nim tęsknisz, prawda?

— Tak... — odrzekła marzycielsko Ola. — Był wspaniałym człowiekiem. Trudno się pogodzić z jego stratą.

— Zaprawdę czuję się niegodny by zastępować twego ukochanego.

— Nie, Marcinie — złapała go za otuloną płaszczem rękę. — Nie sądzę, że jesteś wiele gorszy od niego. Jestem pewien, że Endymion by chciał bym poznała tak wspaniałego mężczyznę.

— Nie, Olu... — Marcin trochę się oddalił. — Przyznam szczerze — naprawdę, naprawdę cię kocham, ale nie mogę. Twoja utracona miłość jest zbyt głęboka byś mogła ją przelać w to samo naczynie.

Przystanął, złapał ją za rękę.

— Olu, potrzebujesz być matką. — Lekko zapłakał. — Wyczuwam to w tobie tak, jak wyczuwam to w moich klaczach. Musisz przekazać swe uczucia w następne pokolenie, a nie ofiarować je równemu sobie.

— Marcinie... — Objęła go. — Jesteś tego pewien? Ledwie się poznaliśmy. Czy chcesz już zrezygnować?

— Jeszcze nie. Dlatego, dla przyszłości, chcę dla ciebie jak najlepiej. Teraz nie potrzebujesz mężczyzny, potrzebujesz dziecka — powiedział poważnym głosem, oddalił się od Oli.

— Marcinie... — Wyciągnęła przed siebie rękę. — Czy to naprawdę jest twoje życzenie? Czy na powrót mam zostać matką?

— Tak — rzekł zdecydowanie. — Tego właśnie potrzebujesz, by odzyskać swoje szczęście.

Po tym już nic nie mówili, tylko poszli dalej, przemierzając zamierający park. Trzymali się nadal za ręce, zupełnie jak kochankowie, lecz to był uścisk anioła, który prowadził umęczoną duszę do boskiego światła.

Przed frontowymi drzwiami, gdy już mieli się żegnać, Ola złożyła na policzku Marcina przyjacielski pocałunek. Stołek, na którym stała, by dosięgnąć jego twarzy lekko się zachwiał i byłaby upadła, lecz adorator w ostatniej chwili pochwycił jej wiotkie ciało. Pożegnali się raz jeszcze, tym razem już tylko do siebie machając, gdy Marcin na swoim koniu odjeżdżał w pobliską ulicę. Orszak ciągnął się za nim jak cień, lecz tym razem już nie sypali przed nim kwiatów, a jedynie jęczeli trochę i sapali zmęczeni daleką podróżą. Ola jeszcze przez chwilę patrzyła jak liczne sylwetki znikają w mroku późnego wieczora i myśląc o swojej przyszłości, zamknęła się w domu.

"Dziecko, Marcinie?" – pomyślała leżąc już w łóżku. "Pozostaje mi adoptacja. To ryzyko, ale w imię swego szczęścia zaryzykuję."

Kilka miesięcy później w opustoszałym domu Pociągałów zjawił się anielski promyk, który rozświetlił ustępującą już rozpacz.

— Witaj w domu, Julia — Kobieta przywitała swoje dziecko – chudą dziewczynkę o wystraszonych oczach.

W życiu Oli ponownie zagościła radość.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Angela 06.03.2019
    Kupiłeś mnie już samym imieniem Endymion, aż ryjek się ucieszył.
    Co do opowiadania to podobało mi się z tą lekką nutką pomieszania współczesności z epokowym słownictwem : )
  • Pan Buczybór 06.03.2019
    Dzięki
  • Margerita 06.03.2019
    Endymion to jest moje imię ja je pierwsza wymyśliłam i nie przypominam sobie bym dawała pozwolenie na wykorzystywanie go
  • Zaciekawiony 06.03.2019
    Endymion to postać mitologiczna. Był ukochanym bogini Selene, która kochała go niestety platonicznie. Młodzieniec naprzykrzał się Herze, Zeus ukarał go niekończącym się snem. Gdy Selene zaczęła go odwiedzać aby patrzeć jak pięknie śni, wybłagała aby w komplecie Zeus dał mu wieczną młodość.
  • Margerita 06.03.2019
    Zaciekawiony
    Endymion był też w Czarodziejce z Księżyca
  • Pan Buczybór 06.03.2019
    czepialstwo dla czepialstwa...
  • kalaallisut 07.03.2019
    Pan Buczybor, odaj pan imię :D! ;)) Romantico i dziecko które daje radość.
  • Pan Buczybór 07.03.2019
    Imiona to własność wspólna. Nie oddam!
  • Bożena Joanna 07.03.2019
    Przyjemna opowieść napisana ładnym stylem. Trochę zawiódł mnie Endymion, samotne macierzyństwo jest próbą dla silnych kobiet. Julia zapełni pustkę Oli, ale czy do końca będzie szczęśliwa? Dzieciom z reguły potrzebni są dwoje rodziców. Czyżby Endymion nie był tego świadom? Serdecznie pozdrawiam!
  • Mia123a 13.03.2019
    Całkiem przyjemne. Dobry kawałek tekstu :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania