Opowieść ze świata fikcji - Część 3.
Nie miałem zielonego pojęcia dokąd zmierzają, lecz miałem tylko jedną, cichą nadzieję - że już wkrótce się dowiem. Po zaledwie trzech minutach drogi bolał mnie każdy mięsień mego ciała, gdy to musiałem się w ułamku sekundy schylać, odskakiwać bądź też zamierać w bezruchu, uważając aby sokoli wzrok Marka uważnie przeczesujący widoki, nigdzie mnie nie wychwycił.
Tak właściwie to czemu to robię?
Może jednak zrezygnować? Śmiało, mam jeszcze czas.
Zawrócić? Cholera, przeszedłem już spory kawałek.
Odpuścić? Czuję, że to już niedaleko!
Minąłem bramkę cmentarną, powolnym kroczkiem wkraczając na mały dziedziniec kościelny, gdzie to znów musiałem popisywać się swoją zaiste spektakularną gimnastyką. Cóż, w końcu nie bez powodu było się kiedyś ulubieńcem wuefisty. Ostrożnie przebiegłem tuż obok wysokiej na trzy metry fontanny, cały czas nie spuszczając ze wzroku dwójki staruszków, dosyć prężnie poruszających się w wyznaczonym przez siebie kierunku. Udało mi się dotrzeć do ogromnego dębu rosnącego na samym skraju dziedzińca, a potem w pełnym sprincie osiągnąłem swój upragniony cel - dopadłem do kościoła, przywierając z ulgą plecami do muru i chowając się jednocześnie za wystającą ścianą wieży.
Ach, gdyby asystentka wuefisty zobaczyła mnie teraz w akcji...
Moment, co? Skończ tyle marzyć!
Wychynąłem ostrożnie zza swojej kryjówki w momencie, w którym pastor wraz z Markiem skręcali w lewo, kompletnie znikając mi w ułamku sekundy z oczu. Odetchnąłem głęboko i wybiegłem ze swego schronu, czując coraz silniejsze podniecenie w powietrzu, ale i większe ryzyko niebezpieczeństwa.
- CZYŚ TY ZWARIOWAŁ DO RESZTY?! - przystanąłem tylko w miejscu i zacząłem się przysłuchiwać, chcąc usłyszeć wszystko podane jak na tacy. Cisza. Cisza, po której nie chciało nastąpić nic. No tak, Mark nigdy się nie unosił. Zawsze to on był tutaj tym spokojnym i opanowanym, nawet w przypadkach, w których ktoś podnosił na niego głos (dokładnie tak jak teraz).
Mimo wszystko...
Czyżby się kłócili?
*
Zaintrygowany tym faktem, postanowiłem dalszą drogę przekraść się cicho, sunąc obok muru kościoła niczym senna mara - równo i bezszelestnie, aż znalazłem się na terenie przybudówki Marka, służącej mu za dom. Ciężko w to uwierzyć, ale pomimo swego wyglądu, rezydencja grabarza była całkiem nieźle urządzona od wewnątrz. Wiem to, ponieważ kiedyś wraz z kumplami odwiedziliśmy Marka na święto halloween. Pastor nie pochwala tego święta, ale Mark akurat nie był taki zły. Uraczył nas oczywiście swoim ponurym uśmiechem i szorstkim ''jasne, jasne, a teraz zjeżdżać'', ale koniec końców obdarował nas całą masą cuksów.
- Dosyć, skończ! - Nie mogłem uwierzyć w to, że ten głos mógł należeć do pastora. Był... wściekły. Pierwszy raz go takim słyszałem. Zawsze imponował mi jego spokój, opanowanie i chęć niesienia innym pomocy, w nawet tych najtrudniejszych chwilach. - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziałeś?
Ouć, jego głos był naprawdę przerażający. Uniesiony, zajeżdżał odrobiną niemocy, jak to zwykle bywa u starszych ludzi.
- Wiem, co widziałem - odparł na spokojnie Mark. Tak, akurat on jako jedyny nigdy nie tracił nad sobą kontroli. - Wczoraj, właśnie w tym lesie - uderzył pięścią o stół - w tym samym lesie, w którym nie widziano dzikiej zwierzyny od kilkunastu lat - dodał dobitnie - słyszałem ludzkie krzyki. Z początku jeden, potem drugi... przy trzecim w środku przerwano. Nie miałem odwagi aby wyjść nocą i sprawdzić co się dzieje, ale poszedłem to zrobić dziś. I wiesz co znalazłem, Tom? Znalazłem trupa. Ciało zostało dosłownie ZMASAKROWANE.
Słucham?
Morderstwo? Tutaj, w Cardif?
To, co powiedział Mark wydawało mi się tak bardzo niedorzeczne, że aż postanowiłem przekraść się jeszcze bliżej domku, aby być pewnym, że żadne słowa przypadkowo nie utoną gdzieś po drodze.
- O ile można było to coś nazwać ciałem... - mruknął cicho Mark, wzbudzając we mnie drobny odruch wymiotny, który jedynie jakimś siódmym cudem świata w sobie pohamowałem. Uff.
- Starczy - nakazał pastor, tym razem jednak już znacznie łagodniej. - Zastanów się co mówisz. Cardif to spokojne miasteczko, w którym nie ma miejsc na takie burdy.
Prychnięcie Marka.
Potem długo, długo nic.
Ponowne prychnięcie.
- Nie udawaj skończonego głupca - poprosił grabarz, a w jego głosie wyczułem lekką nutę zmęczenia. - Znaleźli nas, Thomasie Fredericku Showenhallsie. Wiesz dobrze, czego chcą. Kogo chcą. Kogo pominęli w swojej czystce... - odetchnął głęboko i uderzył ponownie pięściami o blat stołu. - JASNY SZLAG, I WIESZ TAKŻE DOSKONALE, PO KOGO WRÓCILI.
Ten widok był bezcenny.
Aczkolwiek rozmowa coraz bardziej zaczynała mi się niepodobać. Było w niej zbyt wiele niejasności, których odkrycie podświadomie czułem, że może mnie wiele kosztować. Nie chciałem się w to wciągać. Miałem w końcu swoje życie, normalne. To znaczy prawie, ale... ale nadal je sobie ceniłem.
Uf, zaspokoiłem ciekawość.
Pora wracać.
Omiotłem szerokim wzrokiem plac, a w głowie już rysował mi się plan drogi powrotnej. Żałowałem, że tu przyszedłem i słuchałem tego wszystkiego. Było mi odrobinę wstyd, ale i bałem się jednocześnie.
- Nie... - do moich uszu dotarł głuchy szept pastora. Płakał? Usłyszałem stąd skrzypienie fotela, więc odruchowo odskoczyłem od ściany, wiedząc, że mogę zostać w każdej chwili zauważonym. - NIE! Mark, obiecałem dla Samanthy, że jej dzieciom nic się nie stanie! Przysięgałem, że jako Łącznik uda mi się je ochronić!
To było jak grom z jasnego nieba.
Pustka. Długa, wielka i czarna pustka.
Brak emocji. Zero. Nic.
A potem dotarło do mnie w zdwojonym znaczeniu. Informacja, która zamiast ugodzić w samo serce, uderzyła we wszystko, co tylko możliwe. Mózg rozpadł mi się na miliony mniejszych kawałków, płuca jakby zapomniały do czego służą, a samo serce wstrzymało swoją pracę na kilkanaście dobrych sekund, nie pozwalając wykonać jakichkolwiek reakcji życiowych.
Straciłem równowagę.
Zatoczyłem się do tyłu i upadłem.
A wraz z upadkiem cała moja duma.
- Samantha wierzyła, że jeśli zabierze tajemnicę do grobu, nic się nie stanie jej dzieciom - postanowił dobić mnie jeszcze bardziej pastor. - Nie powiesz mi teraz, że jej śmierć była na nic.
O CO TU CHODZI?
CO TU SIĘ DZIEJE?
DLACZEGO JESTEM W TO ZAMIESZANY JA?
Mark westchnął tylko głośno.
- Wiem, co sobie teraz myślisz, Thomasie. Kombinujesz, ponieważ za wszelką cenę chcesz od siebie odrzucić tę prawdę jak najdalej. Nie, to nie był mój drogi przyjacielu przypadkowy atak pomiota w tych rejonach. Ofiara w ręku... chyba w ręku - poprawił się szybko - miała także to.
Zerknąłem beznamiętnym wzrokiem z dołu na okno.
Co? Co takiego?
- Nie wierzę... - odezwał się w końcu pastor, głosem ledwo słyszalnym. Musiałem naprawdę się postarać, aby usłyszeć jego mocno ochrypły głos. Ba, w dodatku pająk łaził mi po bucie, więc musiałem zająć się odganianiem małego stworzenia. - Po prostu w to nie wierzę. Nie mogli nas znaleźć. W życiu by im się nie udało. Zaprowadź mnie do miejsca tej masakry, proszę. Jeśli to prawda, będziesz musiał natychmiast ściągnąć mi tu obu Casterlanów. Muszą uciekać.
Każda część mego ciała była rozdygotana do granic możliwości, ale ostatkiem sił rzuciłem się odruchowo do tyłu, za skrzynki przy przybudówce Marka, starając się nie wpaść tylko na nic, co narobiłoby zbędnego hałasu. Dzięki Bogu, lądowanie było pomyślne i w miarę ciche.
Odetchnąłem głośno, starając się uspokoić swoje mięśnie.
Swoje nerwy.
Swoje myśli.
Swoje impulsy.
Swój oddech.
Spojrzałem z dystansem na wychodzących ze środka domku, jednocześnie zaciskając mocno usta.
Muszę pójść za nimi, prawda? Tak, muszę. Jeśli tego nie zrobię, będę mógł do końca życia żałować, że czegoś nie zobaczyłem. A chyba lepiej jest żałować tego, że się coś zobaczyło, niż tego, że się mogło coś zobaczyć.
Cóż, prawdę mówiąc - wybór w tej sprawie nie istniał.
Kwestia sporna? Na pewno nie ta.
Ciekawość bezwzględnie przewyższała racjonalizm, nie dopuszczając zdrowego rozsądku nawet do głosu.
Początkowo kroczyłem drogą udeptaną przez miejscowych imprezowiczów, jednak z czasem musiałem przenieść się w bardziej dzikie tereny, zapajęczone i zagałęzione. Znów musiałem się schylać, skradać i starać się zostać nie wykrytym. Czułem się jak prawdziwy... paparazzi! Starałem się być niesamowicie do bólu ostrożny, dlatego wyczuliłem nawet wszystkie swoje zmysły do prawdziwego maksimum. Z dosyć mizernym jednak skutkiem, jeśli mam być szczery. Jedyne co słyszałem w tej nie przemijającej gęstwinie zarośli i komarów, to bicie mego serca.
Bałem się, tego chyba podkreślać nie muszę.
Nie wiedziałem jednak czy mam to poznać po biciu swego serca, które jeszcze lada moment i będzie mogło zastąpić dzwon z Notterdamu, czy też po prostu z rozjechanych myśli, imitujących w tej chwili samochody na niesamowicie ogromnej autostradzie.
Jezu, co ja tu robię?
Ja, zwykły szesnastolatek, śledzący swego pastora wchodzącego do ciemnego lasu wraz ze swym wiernym grabarzem u boku, w poszukiwaniu jakiegoś zmasakrowanego ciała.
Brzmi niesamowicie!
O nie.
Nagle jakaś niewidzialna bariera pękła, ponieważ w moje nozdrza dopiero teraz uderzył silny zapach rozkładanego ciała. Z trudem powstrzymałem w sobie odruch wymiotny już drugi raz tego dnia, zasłaniając nos kawałkiem bluzy, i brnąc dalej w samą gęstwinę lasu, byleby tylko nie zgubić z oczu duchownego.
Smród rósł na sile.
Nie pomagało nawet oddychanie ustami.
Wkrótce, gdy dwójka śledzonych przeze mnie osobników, idąca cały czas z przodu nieoczekiwanie się zatrzymała na małej polanie w środku lasu, przebrnąłem za gruby pień dębu, aby mieć lepszy widok na te całe pobojowisko.
Było okropnie.
Naprawdę.
W wielkim skrócie - Mark nie przesadził nic a nic w swoich relacjach.
Było gorzej niż w moich koszmarach sennych.
To, co się tu wydarzyło, to była prawdziwa egzekucja.
Sprawca był bezwzględny. I okrutny.
Ciała nie było, zostały tylko kawałki skóry porozrzucane po całej polanie jak imigranci po Europie. Dopiero teraz dojrzałem chmarę czarnych kruków krążących nad polaną. Jedna część była nawet na tyle odważna, że skryła się na niższych gałęziach i obserwowała przybyszów z góry, czekając aż tylko sobie pójdą, aby mogli dokończyć ucztę. Nad całym tym obrazem zalegało bzyczenie rozwścieczonych much, które także domagały się swojej części padliny.
To nie tylko sama skóra. Tutaj były także ludzkie wnętrzności.
Nie wytrzymałem.
Zwróciłem całe swoje dzisiejsze śniadanie na ładnie rosnący krzaczek bzu.
Krew zmieniła swoje zastosowania.
Od dziś nie płynie w ciele człowieka, tylko farbuje las na szkarłat.
To było okrutne.
Straszne.
Brutalne.
I potworne.
Pomimo tego, że najprawdopodobniej nie znałem ofiary, sama świadomość tego, że ktoś był w stanie dokonać czegoś takiego była przerażająca. Łzy same cisnęły mi się do oczu.
Pastor przełknął tylko ślinę, i jeszcze mocniej wybałuszył oczy, rozglądając się na wszystkie możliwe strony naraz. Wyglądał na przerażonego równie mocno jak ja.
Pokręcił głową z niedowierzania.
- Bestialstwo... - szepnął. - Nawet nie można pochować ciała, aby spoczęło w spokoju... - uniósł wzrok i ręce jednocześnie do góry, a po jego policzku spłynęła pierwsza łza, zwiastująca odbywającą się modlitwę w jego duszy za pokutnika. - Panie Boże, któryś w niebie... miej nas wszystkich w swej opiece.
Mark spojrzał poważnie na swego towarzysza, wyczekując dalszych słów modlitwy. Te nie chciały jednak nastąpić. Pastor milczał. Milczał również cały las.
Cisza, i smutny wzrok Thomasa Fredericka Showenhallsa utkwiony w jednym z kawałków ciała ofiary tuż przed nim.
- Nie powiedziałeś ''amen'' - zauważył cicho grabarz.
Opanuj do cholery oddech, idioto! Za chwilę cię wykryją!
Uf, to prawda, że w tej chwili oddychałem mniej więcej tak, jak zażynana świnia. Cóż, tuż przed momentem nadepnąłem na coś, co się zadziwiająco gładko dało zdeptać. Miałem tylko nadzieję, ze to nie było to, co pomyślałem w pierwszej chwili.
Staruszek odetchnął głęboko.
- Widzisz, możesz mieć mnie za głupiego starca, przegrańca życiowego i naiwnego obrońcę starych ideałów, ale... nie za idiotę. Doskonale wiemy, że nie jesteś już Łącznikiem. Nie grasz po tej samej stronie co ja. I nie jesteś opętany. Jesteś tego świadom, po tych wszystkich latach, po prostu mnie zdradziłeś.
O co tu tak naprawdę chodzi?
Nie chciałem już nawet mrugać oczami. Wiedziałem, że w tej chwili każdy zapisane obraz liczy się na wagę złota. Każda chwila stąd utknie mi głęboko w pamięci. Podświadomie wiedziałem, że szykuje się coś grubszego.
- Muszę przyznać, nieco wybiłeś mnie z rytmu - zaśmiał się cicho grabarz, machając głową z lewej na prawą, w oznace ukazania przeciwnikowi wyrazów uznania. - Ale wiesz co? Jesteś idiotą. Jeśli wydaje ci się, że Łącznicy nadal jeszcze istnieją. Egzekutorów już nie ma, a ostatnia dwójka jest bez przyszłości, bez wyszkolenia, bez niczego. Nie ma Egzekutorów, nie ma sojuszu. Wybacz mi Tom, osobiście naprawdę nic do ciebie nie miałem.
Zamknij oczy.
Nie.
Zamknij.
Nie.
Scena rozegrała się w spowolnionym tempie, zupełnie jak w tych nowoczesnych filmach akcji.
Mark rzucił ostatnie, długie spojrzenie w stronę staruszka, a ja zrozumiałem o sekundę za późno sens jego słów. Doskoczył do pastora, a w jego dłoni znikąd zmaterializowało się długie, lśniące ostrze sztyletu, które z łatwością zatopiło się w piersi duchownego, farbując na jeszcze ciemniejszy kolor jego szatę. Weszło tak gładko, że początkowo sam nie dowierzałem czy to prawda czy jawa.
To nie był koniec.
Pastor, w ostatnich drgawkach obrócił się w moją stronę. Patrzył się bezpośrednio na mnie. Chciałem krzyknąć, ale głos uwiązł mi bezpośrednio w gardle. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
O, nie.
Przed oczami znów pojawiła mi się ta charakterystyczna szarość, zwiastująca tylko jedno - wizję.
Nie, nie teraz. Błagam, nie teraz!
W tej chwili uciekaj stąd, i za nic w świecie nie oglądaj się za siebie. Biegnij prosto do domu, zabierz brata i jedz do Aspen Lake. Znajdź tam mężczyznę o imieniu Gordon, on wam pomoże. Odwiedź grób swojej matki, a poznasz część prawdy... Odwagi i wiary w siebie, Aspen Lake to miejsce, gdzie dowiesz się czegoś o sobie, o swoim przeznaczeniu.
Bum, wizja się rozmyła.
Wszystko było jak dawniej, z tą jednak różnicą, że...
To był mój pokój.
Dopiero co się zbudziłem.

Komentarze (5)
" gdy to musiałem się w ułamku sekundy schylać, odskakiwać bądź też zamierać w bezruchu, gdy to sokoli wzrok Marka znów uważnie przeczesywał widoki." - dwa razy użyłaś wyrażenia "gdy to" i chyba lepiej brzmiałoby w zdaniu"gdyż" lub samo "gdy",
"Cholera, przeszedłem już mały kawałek..." - lepiej by było, gdybyś napisała "przeszedłem już spory kawałek",
"Dopadłem do ogromnego dębu rosnącego na skraju dziedzińca, a potem na pełnym sprincie osiągnąłem swój upragniony cel - dopadłem do kościoła, przywierając z ulgą plecami do muru i chowając się jednocześnie za wystającą ścianą wieży." - dwa razy "dopadłem", nie wiem, czy nie lepiej sprawdziło by się tu "dotarłem" i raczej "w pełnym sprincie" zamiast "na",
"Nie miałem zielonego pojęcia dokąd to zmierza dwójka śledzonych przeze mnie osobników" - "to" jest tutaj niepotrzebne, staraj się unikać takich wyrazów, tylko zaśmiecają tekst,
"Cisza, po której nie chciało nastąpić nic." - nie wiem, czy to zdanie jest celowo tak skonstruowane, ale bardziej pasuje " Cisza, po której nie nastąpiło nic",
"nieźle urządzona od wewnątrz" - po prostu "wewnątrz" lub "w środku",
" Tak, akurat on jako jedyny nigdy nie tracił nad sobą kontroli" - "on jako jedyny" brzmi tak, jakby on jedyny na świecie umiał nad sobą zapanować, lepiej brzmi: "tak, akurat on nigdy nie tracił nad sobą kontroli" ewentualnie "akurat on jeden nie tracił nad sobą kontroli",
"uderzył pięścią o stół" - to zachowanie jest trochę sprzeczne z osobą, która kontroluje swoje emocje,
" przy trzecim w środku przerwano." - "trzeci przerwano"
"że żadne słowa przypadkowo nie utoną gdzieś po drodze" - "że żadne słowa nie zginą", "że wszystkie słowa do mnie dotrą", "że żadne słowa nie utoną",
"- O ile można było to coś nazwać ciałem... - mruknął cicho Mark, wzbudzając we mnie drobny odruch wymiotny, który jedynie jakimś siódmym cudem świata w sobie pohamowałem." - raczej nie miewa się odruchów wymiotnych od samego słuchania o zabójstwie, ewentualnym stanie w jakim znajduje się ciało, nawet, gdy to ciało znajduje się blisko naszego miejsca zamieszkania etc. dzisiaj ludzie są do tego przyzwyczajeni, bo często słyszą o morderstwach chociażby w telewizji. Jak dla mnie to trochę za ostra reakcja,
"Było mi odrobinę wstyd, ale i bałem się jednocześnie." - "Było mi odrobinę wstyd, ale jednocześnie odczuwałem strach",
"A potem dotarło do mnie w zdwojonym znaczeniu." - "A potem dotarło to do mnie", " w zdwojonym znaczeniu" brzmi dziwnie, raczej "z podwójną siłą",
"reakcji życiowych" - raczej "procesów",
"A wraz z upadkiem cała moja duma." - to zdanie wygląda jak niedokończone,
"chcesz od siebie odrzucić tę prawdę jak najdalej" - po prostu: "odrzucić tę prawdę",
"Każda część mego ciała była rozdygotana do granic możliwości" - lepiej: "mojego",
"Spojrzałem z dystansem" - nie bardzo rozumiem sens tego wyrażenia,
"będę mógł do końca życia żałować" - "będę do końca życia żałować" lub "mogę do końca życia żałować",
"Ciekawość bezwzględnie przewyższała racjonalizm" - "ciekawość bezwzględnie przewyższała racjonalne myślenie", "racjonalizm" to termin filozoficzny i nie używa się tego słowa w ten sposób w zdaniu,
"nie dopuszczając zdrowego rozsądku nawet do głosu" - "nawet nie dopuszczając zdrowego rozsądku do głosu",
"dlatego wyczuliłem nawet wszystkie swoje zmysły do prawdziwego maksimum - "dlatego wyczuliłem wszystkie swoje zmysły do maksimum",
"Z dosyć mizernym jednak skutkiem" - "z dość mizernym skutkiem",
"bicie mego serca" - "bicie mojego serca",
"jeszcze lada moment i będzie mogło zastąpić dzwon z Notterdamu" - "jeszcze moment"
"Nie wiedziałem jednak czy mam to poznać po biciu swego serca" - to jest trochę nielogiczne, wygląda jakbyś nie wiedziała, jak masz sformułować myśl, i tak to zostawiła. Bohater doskonale zna swoje uczucia i nie musi się zastanawiać, po czym ma je poznać. Inaczej byłoby, gdyby chodziło o uczucia drugiej osoby,
"na te całe pobojowisko." - "to" zamiast "te",
"aby mogli dokończyć ucztę" - "mogły" zamiast "mogli"
"Zwróciłem całe swoje dzisiejsze śniadanie na ładnie rosnący krzaczek bzu.", "Opanuj do cholery oddech, idioto! Za chwilę cię wykryją!" - to trochę dziwne, że nie usłyszeli odgłosów wymiotowania, a mieliby usłyszeć oddech,
"rozglądając się na wszystkie możliwe strony naraz" - "rozglądając się na wszystkie możliwe strony",
"uniósł wzrok i ręce jednocześnie do góry" - "jednocześnie uniósł wzrok i ręce", nie da się unieść w inną stronę niż do góry,
"zwiastująca odbywającą się modlitwę w jego duszy za pokutnika" - "zwiastująca odbywającą się w jego duszy modlitwę za pokutnika",
" Te nie chciały jednak nastąpić." - "te jednak nie nastąpiły",
"kawałków ciała ofiary tuż przed nim" - "kawałów ciała ofiary leżących tuż przed nim",
"co się zadziwiająco gładko dało zdeptać" - "co dało się zdeptać zadziwiająco gładko" i moim zdaniem bardziej pasowałoby "łatwo" zamiast "gładko",
"co pomyślałem w pierwszej chwili" - "o czym pomyślałem",
"Nie chciałem już nawet mrugać oczami" - "nie chciałem już nawet mrugać", a chyba lepiej "przestałem już nawet mrugać",
"każdy zapisane" - literówka "zapisany",
"Każda chwila stąd utknie mi głęboko w pamięci." - bez "stąd",
"nadal jeszcze istnieją" - po porostu "nadal istnieją" lub "jeszcze istnieją",
"Patrzył się bezpośrednio na mnie." - "Patrzył bezpośrednio na mnie",
"ale głos uwiązł mi bezpośrednio w gardle" - "głos uwiązł mi w gardle",
"ale głos uwiązł mi bezpośrednio w gardle. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa." -powtórzenie "mi".
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania