Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Ośrodek (The Trumna Show), część 2.-ostatnia

Wojciech

 

Nie rozumiem, nic nie rozumiem. Nie wierzę po prostu. To jest jak z jakiegoś pojebanego thrillera, jakieś upiorne Truman Show po polsku. Śmierć rodziców, wyjebanie mnie na spadku, podrzucona nielegalna pornografia, niepowodzenia w związkach, niepowodzenia zawodowe, ruina życiowa... To jest zaplanowane? Alprazolam, już.

 

Opiekun

 

Stary mnie dzisiaj wezwał na rozmowę. Swoim zwyczajem zadzwonił i zaprosił do biura. To nigdy nie zwiastuje nic dobrego. Wolałbym, żeby wybuchł od razu, a on nie.

 

- Czy wiesz, do jakich informacji się dostałem, opiekunie? - zapytał bardzo spokojnym głosem.

 

- Nie wiem, do czego pan dotarł - odpowiedziałem próbując się opanować.

 

- Mam tu w teczce parę wydruków, przyznam, że nie spodobały mi się. To poważne naruszenie zasad Organizacji - odparł wciąż patrząc w monitor i stukając w klawiaturę.

 

- Nie wiem, o czym pan mówi i jaki to ma związek ze mną - wciąż trzymałem kamienny wyraz twarzy.

 

Stary na chwilę umilkł, przybliżył twarz do monitora. Ma problemy ze wzrokiem, czasami musi przybliżać oczy do tekstu. Westchnął.

 

- CZY TY SIĘ Z CHUJEM NA ŁEB ZAMIENIŁEŚ? - wybuchnął - ILE LAT TU JESTEŚ, NIE ROZUMIESZ REGULAMINU, PAJACU? - wrzeszczał rozpryskując ślinę.

 

Szybko, myśl. Udawać, że nie wiesz, o co mu chodzi? Spróbować się usprawiedliwić? Przyznać się do wszystkiego? To ostatnie oznacza mój koniec. Że po tylu latach łudziłem się, że korzystanie z innego smartfonu i innego numeru na kartę mnie ochroni przed wykryciem. Dodatkowe szyfrowanie? Jak widać, żart. Stary ciężko oddychał, uspokajał się. Jestem pewien, że przed chwilą byłby w stanie wyjąć pistolet i strzelić mi prosto w głowę. On jest do tego zdolny.

 

- Wyjdź, zejdź mi z oczu - sapał nie patrząc na mnie.

 

- Przepraszam - odpowiedziałem i wyszedłem z biura.

 

Przesrane. O co innego może chodzić, jeśli nie o list do Obiektu 179? Nigdy nie uchybiłem. Co prawda zdarzało się mi nawiązywać kontakt z Obiektami, ale to było w czasach, kiedy internet był w powijakach i trudno było mnie tak ściśle kontrolować. Jasne, Organizacja miała zawsze podsłuchy, miała zawsze szpicli - też nim jestem, my, Opiekunowie kontrolujemy się nawzajem, ale jednak łatwiej było przechytrzyć system i doprowadzić Obiekt do samobójstwa. Debil, debil, debil. Ja, debil. Nic, wracam do pracy.

 

Wojciech

 

Siedzę znowu na kanapie, w ciszy. Nie chcę nic oglądać, niczego słuchać, z nikim przebywać. Teoretycznie mógł to napisać każdy. Tylko tu się wszystko zgadza. Mam tego dość, nie mam ochoty na zadawanie sobie pytań, co komuś zrobiłem i takich innych. Po prostu zostałem wytypowany. Miałem spory potencjał, więc tym większa zabawa z niszczenia mi życia. Nie podniosę się z tego. Przeszłość potwierdza to, co ten typ do mnie napisał. Chciałbym, żeby zdychali w męczarniach. Ale co mogę w tym kierunku zrobić? Nic? No właśnie, nic. Nie musisz być chory, szalony. Wystarczy, że ktoś sobie cię upatrzy i zrobi to, co zrobił ze mną. Nie jesteś kowalem swojego losu, to oni nim są, o ile można ich nazwać kowalami. Zrobili z mojego życia to, że zamienili je w gówno i w tym gównie rzeźbią przerażające figury. Nie ma sensu z tym walczyć. Wreszcie wiem, o co chodzi. Idę sprawdzić, ile mam alprazolamu... Sporo. Mam też wódkę. Raz, dwa, trzy, pięć, dziesięć. Dodam do tego całą apteczkę. Od ibuprofenu po klonazepam. Przyjaciółko wódeczko, chodź tu. Zabijesz mnie bezboleśnie, mam nadzieję. Usypuję kupkę tabletek, najwięcej alprazolamu, później trochę klonazepamu i cały blister sertraliny. Połykam część z tej górki. Popijam wódką. Kolejna garść - kolejna dawka wódki. Jeszcze dwie i pół litra prawie wypite. Już mam tej wódki dość, ale wypijam do dna. Przez chwilę patrzę w ścianę, czuję głównie wpływ wódki. Czy zrobiłem dobrze? Nie wiem. Piszę to, kiedy już mam problem z utrzymaniem pionu, czyli leki w połączeniu z alkoholem wchodzą do krwi. Kogo miałbym przepraszać? Nikogo. Rodzicom to i tak już wszystko jedno. Tomek? Dawno zerwaliśmy. Anka, Karolina? Kopnęły mnie w dupę. Nie mam nawet psa ani kota, który by mnie powstrzymał przed tym krokiem. No to chlup w dziób. Odpływam.

 

Opiekun

 

Znowu wezwał mnie Stary. Idę na miękkich nogach, ale trzymam się - bo jakie mam wyjście?

 

- Usiądź - powiedział.

 

Usiadłem na krześle przed biurkiem. Robił swoje, coś na komputerze, pewnie przy okazji gapił się na jakieś dupy w internecie. Ja siedzę i czekam. Patrzę w brudne okno za nim, żeby unikać jego twarzy. Wiem, jak wielki popełniłem błąd. Zabezpieczenia mnie nie ochroniły. Przecież związując się z Organizacją, jesteś ich. A oni są w stanie cię przechytrzyć. Jesteś tylko średnią matrioszką, której braku nikt zbytnio nie odczuje, jest łatwa do zastąpienia. Nawet nie zarejestrowałem utraty przytomności. Usłyszałem jak przez sen tylko słowa: do windy towarowej.

 

Obudziłem się w jasno oświetlonym z jednym oknem przywiązany do krzesła i zakneblowany. Nie miałem jednak zawiązanych oczu. Siedziałem dokładnie naprzeciwko delikwenta, który znalazł się w takim samym położeniu. Jakiś młody blondyn, nie znam typa, ale kiedyś go już widziałem. Wyrywa się i jęczy. Trochę godności, kurwa, przecież za chwilę umrzesz. Teraz właśnie spostrzegam, że obydwaj w przywiązanych do krzeseł dłoniach trzymamy pistolety i wtedy odsłania się okno obok drzwi. Stary w towarzystwie dwojga współpracowników, ubrany w garnitur, trzyma w dłoni mikrofon. Zastukał, podmuchał. Blondyn chyba się zeszczał, bo czuję mocz.

 

- Dzień dobry, panowie. Nie będę wam opowiadał o tym, dlaczego tu jesteście w takim właśnie położeniu, bo sami wiecie najlepiej. Każdy z was trzyma w dłoni odbezpieczony pistolet skierowany prosto w brzuch przeciwnika. Ale uwaga - tylko jeden z nich jest nabity. Nawet nie próbujcie sztuczek z próbą ognia przed pozwoleniem, bo wtedy zastrzelimy was obydwu. Na nasz sygnał macie pociągnąć za spust. Jeśli któryś z was tego nie zrobi, i tak zostanie zastrzelony przez nas. Wszystko jasne? No, jasne, nie? Macie szanse pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Więc. Dziesięć, dziewięć...

 

Patrzę na tego typa naprzeciwko i próbuję sobie przypomnieć, kim jest. To jakiś nowy, coś pewnie zjebał i Stary postanowił się go pozbyć.

 

Osiem, siedem...

 

Czy on w ogóle wystrzeli? Cały się trzęsie. Ja wystrzelę.

 

Sześć, pięć...

 

Boli mnie wszystko, właśnie odkryłem, że mam połamane palce lewej ręki, ale pistolet trzymam w prawej. Nie mogę go odrzucić. Jest przywiązany do dłoni, a dłoń przywiązana do podparcia.

 

Cztery, trzy...

 

Kogoś mam przepraszać? Nigdy nie czułem potrzeby przepraszania za cokolwiek. Boję się? Tak. Czuję winę? Nie wiem.

 

Dwa, jeden...

 

Słychać wystrzał. Ale nie jeden, tylko dwa niemal równocześnie. Obydwaj zostaliśmy postrzeleni. Widzę blondyna naprzeciwko, krwawi z okolic żołądka. Ja też. O co chodzi, przecież tylko jeden pistolet miał być nabity. Rozlega się głos Starego:

 

- Haaa, haaaa, patrzcie, jak ich zrobiłem w chuja! - bawi się, jakby oglądał właśnie mecz swojej ulubionej drużyny strzelającej właśnie gola. Obok niego stoją jego współpracownicy. Korpulentna kobieta i szczupły młody mężczyzna. Obydwoje się uśmiechają.

 

Widzę swoje wnętrzności wychodzące na zewnątrz. Blondyn naprzeciwko już umiera. Byłem celniejszy. Słyszę głos, chyba w mojej głowie.

 

Zasłużyłem na to.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania