Poprzednie częściOstatni Imperator- Prolog

Ostatni Imperator Rozdział 2 - Szepty

Słońce powoli zbliżało się do linii horyzontu. Było około godziny siedemnastej gdy Dernier postanowił wyruszyć po dodatkowe drewno na opał. Noce stawały się coraz chłodniejsze, a drewniane ściany i słomiany dach nie zapewniały pełnej ochrony przed złymi warunkami pogodowymi. Mężczyzna skrzywił się pod nosem. Wciąż nie naprawił przeciekającej strzechy. Na werandzie zarzucił specjalnie przygotowany plecak, który przypominał kołczan jednakże zamiast strzał znaleźć miały się w nim drewniane szczapy. Drzwi domu zaskrzypiały cicho. Do Derniera stojącego na schodach powoli podeszła kobieta, której włosy pokrywały pierwsze siwe kosmyki. Jej oczy były błękitne, o barwie letniego nieba, nos mały, prosty, usta zaciśnięte w surową, wąską linię, wyraźne rysy podbródka oraz kości policzkowych. Typowa uroda kobiet które miały w sobie krew Wiedzących.

- Pamiętaj- Powiedziała cicho kobieta- 1000 kroków i wróć przed zmrokiem.

-Spokojnie mamo -Uśmiechnął się Dernier, pstrykając palcami-Arthal! Wrócę za niecałą godzinę.

Mężczyzna odwrócił się ruszając w stronę pierwszych drzew wpatrując się w zbliżającą się krawędź kniei. Gdy tylko wkroczył między drzewa wyczuł zmianę temperatury. Spadła ona o kilka stopni. Mężczyzna zawsze tłumaczył sobie to cieniem padającym od koron drzew, brakiem wiatru i większą wilgocią. Arthal posłusznie dreptał przy nodze swego pana co jakiś czas obwąchując mijany patyk lub leżące w trawie gnijące części ekosystemu. Dernier podążał w głąb lasu ponieważ to tam dało się znaleźć młodsze drzewa, których czas ścięcia mieścił się w granicach przyzwoitości. Mężczyzna jako pół Wiedzący posiadał trochę silniejsze zmysły niż zwykły człowiek, słyszał rzeczy których inni nie byliby w stanie usłyszeć. I to właśnie dzięki temu usłyszał za sobą szelest biegnących przez leśne poszycie stóp. Odwrócił się gwałtownie rozglądając się wokół. Nic... pusto, wszędzie tylko drzewa, mech i grzyby. Derniera zastanowiła także reakcja psa. Jak gdyby nigdy nic obwąchiwał jedno z drzew.

-Jestem przewrażliwiony-Pomyślał wzdychając i znów ruszając przed siebie.

Kilkanaście kroków dalej mężczyzna zdjął z pleców plecak i przystąpił do ścinania jednego z młodych drzewek. Gdy skończył wrzucił szczapy do pojemnika i zarzuciwszy go na plecy ruszył dalej. Nie liczył kroków, nie potrzebował tego doskonale wiedział jak daleko może zapuścić się w las. Znowu! Szelest biegnących stóp tuż za plecami Derniera. Mężczyzna obrócił się gwałtownie, dobitnie odczuwając nagły przypływ adrenaliny. Arthal zastrzygł uszami jednakże nie wykonał żadnej czynności, która mogłaby świadczyć o tym, że wyczuł jakąś istotę. Dernier podrapał się po głowie znów powoli ruszając przed siebie, raz... dwa... trzy! Postac gwałtownie odwróciła się napotykając spojrzenie istoty skrytej za jednym z drzew która ubrana była w czarną, przylegającą do ciała szatę. Jej twarz skryta była w cieniu obszernego kaptura. Mężczyzna warknął cicho ruszając w stronę tajemniczego Czegoś. W biegu poprawił chwyt siekiery nie spuszczając wzroku z Istoty.

Ta zauważywszy szarżującego Derniera czym prędzej ruszyła do ucieczki klucząc zapamiętale pomiędzy korzeniami i innymi tego typu przeszkodami. Arthal zaszczekał głośno ruszając za uciekinierem, który jeszcze bardziej przyspieszył biegu. Był nadludzko szybki, już po chwili mężczyzna począł tracić go z oczu. Nie przerywając biegu, dysząc ciężko zrzucił zawadzający plecak po który zamierzał wrócić gdy tylko wyjaśni czym było to mroczne Coś. W tym momencie bez wyraźnej przyczyny dookoła mężczyzny zapadła noc. W jednej chwili Dernier znajdował się w lesie w którym panował wczesny zmierzch, a w następnym mrugnięciu okiem mrok, tak ciemny, tak nieprzyjazny że mężczyzna momentalnie poczuł strach ściskający jego serce.

-Kroki... -Pomyślał wyczuwając suchość w gardle powstałą przez przerażenie i wcześniejszy bieg.

Arthal położył uszy przy sobie przywierając do ziemi i warcząc cicho, bezcelowo rozglądając się wokół. Dernier wyciągając przed siebie dłoń ruszył gdy nagle zesztywniał ze strachu. Zdawało mu się, że słyszy głosy... nie, nie głosy szepty... Mężczyzna wytężył słuch próbując zrozumieć ciche słowa, których wyraźność narastała z każdą chwilą. Tak jakby osoba wypowiadająca je przybliżała się bezszelestnie.

-Śmierć... -Szeptał coraz wyraźniej głos -Zginiesz... Pochłonie cię las...

Dernier począł gwałtownie obracać się machając siekierą w każdym kierunku.

- Boisz się -Szeptał Nieznajomy-Czuje to... czuje to i kocham to uczucie... bezbronny... zagubiony...

Serce mężczyzny galopowało w zawrotnym tempie. I nagle jak gdyby ktoś wyłączył dźwięk, w lesie zapanowała nienaturalna, głucha cisza... Arthal wciąż warczał cicho rozglądając się dookoła. Dernier przyklęknął przy psie gładząc go po wielkim łbie.

-Spokojnie -Wyszeptał drżącym głosem -Wyjdziemy stąd...

Przerażony Wiedzący ruszył powoli przed siebie wyciągając dłoń by nie zderzyć się z drzewem. Kilkukrotnie potykał się on na korzeniu próbując ignorować dźwięki za sobą takie jak szelest poszycia czy trzask łamanych gałązek, które z pewnością powodował podążający za nim Nieznajomy. Czuł jego obecność, jego wzrok na swoich plecach przez które co jakiś czas przebiegał dreszcz gdy niespodziewane odgłosy rozlegały się bliżej. Arthal posłusznie dreptał obok mężczyzny co chwile strzygąc uszami. Dernier przystanął na moment znów przyklękając obok psa, któremu udzielało się zdenerwowanie właściciela. Mężczyzna spojrzał w mądre psie oczy próbując przywołać uśmiech na swojej twarzy. Zdecydowanie nie przyniosło to oczekiwanego skutku. Spięte nerwami i strachem oblicze Derniera bardziej przypominało szczerzącego się gargulca.

-Wyjdziemy z tego przyjacielu -Wyszeptał Wiedzący.

-Nie wyjdziecie- Odpowiedział odległy szept.

-Jestem Berserkiem półkrwi- Mężczyzna postanowił zignorować Nieznajomego -A ty jesteś wielki jak chuj, damy rade, mam racje?

Arthal zamachał ogonem przeciągając mokrym językiem po policzku Derniera.

-To nic nie da -Znów szeptała śledząca ich Istota.

Pół Berserker zerwał się na równe nogi spoglądając w mrok skąd dochodził do niego głos.

-Pokaż sie pizdo!-Krzyknął-przestań się chować! POKAŻ SIĘ!

Nieznajomy zaśmiał się pod nosem nie podchodząc ani kroku.

-Uwierz mi, że ujrzenie mnie jest ostatnią rzeczą jakiej chcesz doświadczyć -Wyszeptał.

Dernier wzdrygnął się gdy usłyszał kolejny szelest kroków, tym razem po swojej prawej stronie. Istoty osaczały go niczym szczura nie mając problemu z wszechobecną ciemnością. Dernier znów wyciągnął przed siebie dłoń ruszając powoli naprzód. Postaci w mroku z cichym szelestem podążały za mężczyzną oraz psem niczym cienie dysząc cicho, co jednakże w martwym, nocnym lesie było doskonale słyszalne.

-Wataha nadchodzi -Wyszeptał nowy głos, nadzwyczaj blisko ucha Derniera.

Wiedzący bezwiednie machnął trzymaną w dłoni siekierą jednak, jak można było się spodziewać nie napotkała ona żadnego celu. Mężczyzna zatrzymał się spinając w sobie. Do szelestu dwóch osób w mroku powoli dołączały kolejne. Jedna osoba... druga, trzecia, czwarta...

Dernier machnął głową rzucając się do ucieczki z trudem lawirując pomiędzy drzewami. Arthal posłusznie ruszył zaraz za swoim właścicielem, momentalnie go przeganiając. Odgłosy kroków znacznie przyspieszyły. Istoty rzuciły się w pogoń za wymykającą się im zwierzyną. Mężczyzna biegł bardziej ufając swemu instynktowi aniżeli pozostałym zmysłom, które, nawet wyczulone były kompletnie bezużyteczne w takich ciemnościach. Nagle Dernier poczuł próżnię pod stopą, potknął się i upadł na brzuch, sunąc po wilgotnych liściach. Teren począł opadać, a Wiedzący wyczuł, że zaczyna niekontrolowanie zsuwać się w dół wzniesienia. Nagle żołądek mężczyzny podjechał do gardła gdy wyczuł pustkę, a następnie obrzydliwe uczucie spadania.

Ostatnią rzeczą jaką usłyszał był nadciągający szelest. Potem było tylko ciężkie uderzenie o ziemię, ciemność i odległe szczekanie Arthala...

~~~~~

Derniera obudził mokry dotyk psiego języka na policzku. Powoli otworzył oczy patrząc wprost w ślepia Arthala. Wiedzący podniósł się na nogi wciąż walcząc z zawrotami głowy. Mężczyzna odwrócił się spoglądając na niemal pionową ścianę przed sobą. Jego oczy coraz bardziej przyzwyczajały się do mroku, który na dole nie był aż tak nieprzebrany jak na linii drzew. Dernier potrząsnął głową wzdychając cicho i ruszając do wnętrza zagłębienia. Szybko okazało się, że nie jest to dolina, kotlina ani żadne chwilowe wgłębienie terenu. Była to jaskinia, pokryta delikatnym, drobnym piachem wewnątrz której znajdowało się kilkanaście tuneli. Wiedzący przystanął na rozstaju wchodząc do pierwszego lepszego korytarza. Był on na tyle wysoki, że mężczyzna mógł poruszać się w nim wyprostowany. Po kilku minutach wędrówki przystanął zerkając na swojego towarzysza.

-Widzisz? -Uśmiechnął się Dernier-Teraz musimy tylko wyjść z jaskinii, przestali nas gonić.

Arthal zapiszczał cicho co było dźwiękiem tak niezwykle niepasującym do jego budowy, iż można byłoby nie uwierzyć, że owy pisk został wydany przez wielkiego psa. Wiedzący uśmiechnął się pod nosem znów ruszając przed siebie. Chwilę później, gdy Dernier wyszedł zza jednego z wielu zakrętów, korytarz zakończył się tak nagle jak się zaczął. Wpadał on, wraz z pozostałymi tunelami do wnętrza groty pośrodku której znajdowało się ognisko z wciąż żarzącymi się szczapami drewna oraz kilkoma posłaniami dookoła paleniska. Dernier wciągnął powietrze ruszając w stronę prowizorycznego obozowiska z każdą chwilą czując narastającą nadzieję na ratunek ze strony innych zaginionych, którzy zgubili się w lesie. Nadzieja ta została jednak błyskawicznie stłamszona ustępując uczuciu strachu. Przy jednym z posłań leżała czarna szata, taka sama jak ta w którą odziana była istota, którą mężczyzna ujrzał podczas poszukiwania opału. Na jednym z "łóżek" leżała złożona na czworo kartka. Dernier rozejrzał się dookoła przyklękając i rozwijając papier. Każdy kto miał w sobie krew Wiedzących musiał potrafić czytać i pisać we wspólnej mowie. Prócz tego mężczyzna znał także podstawy języka Pradawnych oraz archaicznego już teraz języka Wiedzących, który używany był tylko przy bardzo oficjalnych okazjach. Jednak pomimo swojej lingwistycznej wiedzy nie był on w stanie odczytać treści listu. Został on zapisany w nieznanym języku co nie zmieniło poczucia Derniera, że powinien rozumieć treść wiadomości. Cała kartka zwieńczona była pieczęcią w kształcie ptaka o imponujących skrzydłach, który szybował nad szczytami gór. Wiedzący zerwał się z ziemi wpychając kartkę do kieszeni swoich roboczych spodni.

-Chodź -Powiedział cicho-Wynosimy się stąd....

~~~~~~~~~

Po kilkunastu minutach poszukiwań wyjścia Dernier dojrzał niewielką szczelinę w skałach. Z trudem przecisnął się przez wąskie przejście, przyklękając po drugiej stronie i przeciągając przez nie Arthala. Pies znów oblizał policzek swego właściciela ruszając w górę łagodnego wzniesienia. Gdy tylko Wiedzący znów stanął na poziomie linii drzew zesztywniał, nasłuchując. Cisza... pozbawiona szeptów, szelestów i innych cholernych dźwięków wydawanych przez Istoty, które ich śledziły. Wiedzący powoli ruszył przed siebie próbując uniknąć wydawania jakichkolwiek szelestów. Było to trudne ponieważ ziemię pokrywała warstwa zaschniętych, jesiennych liści. Dernier klasnął cicho językiem przywołując Arthala do siebie.

-Wyjdziemy -Wyszeptał mężczyzna nie przestając przeć naprzód -Obiecuje...

Świst... ostra jak brzytwa strzała zagłębiła się w plecach Wiedzącego aż po brzechwę. Z ust rannego wydał się okrzyk zdumienia i bólu, który momentalnie ustąpił ciężkiemu pojękiwaniu. Pies momentalnie zawarczał jeszcze bardziej zbliżając się do właściciela i rozglądając się wokół. Dernier wyczuł ruch za sobą, szybciej niż byłby pomyśleć uniósł ramię by osłonić się przed ciosem. Czysto instynktowna reakcja. Ostrze krótkiego miecza wgryzło się w dłoń Wiedzącego, zatrzymując się na kości. Mężczyzna z niedowierzaniem spojrzał na tryskającą dookoła posokę. Poczuł falę gorąca uderzającą w niego niczym taran. Kurwa,kurwa,kurwa... W tym momencie odziana w czerń Istota wyrwała miecz z ciała Derniera szykując się do zadania kolejnego, tym razem śmiertelnego ciosu gdy nagle na jego ramieniu uwiesił się ogromny, czarny kształt, który szarpał łbem na lewo i prawo warcząc przy tym zaciekle. Wiedzący padł na kolano, słabnąc z każdą chwilą z powodu krwi buchającej z jego ran. Czarna postać rzuciła się do tyłu upuszczając miecz i próbując złapać równowagę. Arthal z wściekłym ujadaniem wgryzał się coraz bardziej w ciało prześladowcy. Dernier zacisnął zęby wstając z ziemi i ruszając chwiejnym krokiem w stronę atakowanej Istoty. Jednakże w tym momencie pies na moment zluzował swój chwyt co okazało się błędem. Ogromnym błędem... Czarna postać złapała Arthala za kark unosząc go w powietrze i ciskając nim w pobliskie drzewo niczym szmacianą lalką. Wiedzący spojrzał z przerażeniem na nieruchome zwierzę, którego łeb zwisał pod nienaturalnym kątem w stosunku do ułożenia ciała. Tylne psie łapy drżały konwulsyjnie jednakże Dernier kilkukrotnie widział już taką reakcję organizmu na niespodziewaną śmierć. Mężczyzna poczuł łzy zbierające się pod powiekami zauważając zbliżający się w jego stronę postać ubraną w czarną szatę z poszarpanym rękawem. Arthal... nie żyje... przez to Coś...

-Jesteś...martwy -Wyszeptał Wiedzący opuszczając głowę i czując zalewający jego wnętrze, bezrozumny gniew.

Istota zachichotała cicho unosząc broń.

-Z mojego punktu widzenia sprawa ma się inaczej -Zaśmiała się czarna postać- Twój kundel okazał się bardziej wymagającym przeciwnikiem od ciebie...

Ciszę rozdarł ostrza przecinającego powietrze w morderczym ciosie skierowanym w głowę mężczyzny. Kompletnie zregenerowana dłoń, szybsza niż mrugnięcie oka pochwyciła broń, która nie uczyniła żadnej krzywdy Wiedzącemu-Berserkerowi. Dernier uniósł głowę, która rzucała się na boki w niekontrolowanych spazmach, powieka prawego oka zamykała się i otwierała w szalonym tempie ukazując znajdującą się pod nią czerwoną źrenicę natomiast kolor lewej gałki nie uległ zmianie pozostając akwamarynowy. Mężczyzna nie próbując nawet zapanować nad niekontrolowanymi drgawkami, westchnął cicho patrząc wprost Istotę naprzeciw siebie.

-Zabije -Warknął Berserker drugą dłonią łapiąc czarną postać za kark -Sponiewieram, Rozerwę... Wygryzę sobię drogę do twojego serca...

Prześladowca zacharczał cicho próbując zerwać żelazny uchwyt ściskający jego drogi oddechowe. Niepotrzebnie... w czasie wydzielania się Genu Berserka do krwioobiegu siła Berserkera ulegała zwiększeniu, tak samo jak jego zdolność regeneracji proporcjonalnie do opanowującego go gniewu.

-Im więcej Genu wewnątrz mnie tym jestem silniejszy-Wykrzyczał wprost w twarz Istoty Dernier wciąż nie próbując panować nad miotającą się na boki głkwą -Im więcej gniewu tym więcej genu...

Berserker uniósł nogę przyciągając czarną postać bliżej siebie.

-A! TAK! SIĘ! SKŁADA! ŻE! JESTEM! NA! CIEBIE! CHOLERNIE! WKURWIONY!-Ryczał mężczyzna po każdym słowie wbijając kolano w żołądek Istoty -ZABIŁEŚ! MOJEGO! PRZYJACIELA!

Dernier krzyknął bezmyślnie unosząc prześladowcę nad głowę i rzucając nim o ziemię momentalnie kopiąc leżącego przeciwnika. Czarną szatę zalały ogromne krople szkarłatnej krwi. Berserker przyklęknął obok leżącej postaci łapiąc w dłonie jego czoło i podbródek.

-Poczujesz to co On...-Wyszeptał przekręcając dłonie w przeciwnych kierunkach napawając się okropnym dźwiękiem chrupnięcia...

----------------

Dernier ruszył powoli w stronę leżącego pod drzewem ciała Arthala. Przyklęknął przy nim zamykając palcami powieki zwierzęcia czując, że gniew powoli zaczyna ustępować miejsca uczuciu smutku. Mężczyzna poczuł straszliwy ból w nerkach. Z jego ust dobył się cichy krzyk gdy padł na ziemię tuż obok ciała swojego towarzysza zwijając się z bólu. Ból... pustka... ciepło i cisza...

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Nefer 04.05.2019
    Ciekawa wizja. Masz talent do konstruowania swiatow rzadzanych niezwyklymi prawami. Do tego dobra narracja i poprawny jezyk. Za to plus. Minus za braki techniczne. Dlaczego rozpoczynasz wypowiedzi bohaterow z malej litery? Sporo powtorzen, np. ciagle uzywanie slowa "mezczyzna" w odniesieniu do glownej postaci. Podobnie, przy opisie Vyberna w czesci drugiej, nastepuje po sobie sekwencja zdan opartych na czasowniku "byc". To slowo wytrych, uzywane czesto w mowie potocznej i wpychajace sie do tekstow pisanych, gdy tylko przestac nad nim panowac. A w narracji prezentuje sie o wiele gorzej. Warto popracowac nad zastapieniem go innymi czasownikami. Pozdrawiam.
    Ps. Pisze to z telefonu, co utrudnia wstawianie polskich liter.
  • A. Hope.S 07.05.2019
    Prześladowca zacharczał cicho próbując zerwać żelany - żelazny 'z' ;)
    Dobrze, że czytałam to w ciągu dnia inaczej bym miała koszmar i popuściłabym w portki, bo nie jestem fanką mordobicia, ale bardzo mnie wciąga. :D V dla ciebie.
  • Alentin 07.05.2019
    Eh te literówki, przy takiej ścianie tekstu nie da się wyłapać wszystkich. Dzięki bardzo i lece poprawić!
  • A. Hope.S 07.05.2019
    Alentin Eh te literówki, przy takiej ścianie tekstu nie da się wyłapać wszystkich.- nie jesteś sam, ja mam ten sam problem, widziałeś sam - a to dlatego sie dziej bo wykonawca utworu czyta automatycznie a czytelnik, jak to czytelnik... wyłapie wszystko. Dlatego sama jestem wdzięczna, kiedy ktoś mi coś w kom napisze gdzie coś do poprawki. ;)
  • A. Hope.S 07.05.2019
    A. Hope.S aaaa i leć jeszcze rozdział wstecz ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania