Ostatni Templariusz kontra Święta Inkwizycja. Walka o przetrwanie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Ucieczka na kwaśno”
Magdeburg, rok 1314. W lochu czuć było stęchliznę, gnijącą słomę i coś, co można by określić mianem " potwornego rozczarowania". Krople wody spadały ze sklepania, odliczając czas do świtu, którego więźniowie mogli nigdy nie zobaczyć.” Brat Innocenty Kwitariusz, inkwizytor-biurokrata, pochylił się nad pergaminem, gotowy do napisania kolejnego zeznania. Zamoczył pióro w kałamarzu, przeciągnął nim po papierze i… nic. Atrament się skończył.
Serce podeszło mu do gardła. Na jego twarzy gniew malował się wyraźnie, ale w jego oczach tliła się także panika, jakby chaos w tym wszystkim groził zniszczeniem jego uświęconego porządku. Spanikowany sięgnął do pasa, gdzie zawsze nosił zapasowe kałamarze. Otworzył jeden, potem drugi – oba puste. Nadal jednak starał się zachować maskę urzędniczej powagi. Jego cienkie usta zacisnęły się w wąską kreskę, a nozdrza drżały przy każdym urywanym oddechu. Oczy, zazwyczaj zimne i wyprane z emocji, teraz błyszczały niezdrowym ogniem. Przez jego chude policzki przebiegł nerwowy tik, gdy wbijając spojrzenie w templariusza o imieniu Godfryd, zgrzytnął zębami. Dłonie, zwykle precyzyjne i pewne w prowadzeniu pióra, zacisnęły się w pięści, aż zbielały mu knykcie. W powietrzu zawisła złowroga cisza.
– Atrament – westchnął pod nosem. – Nie mam atramentu…
W półmroku wilgotnego lochu Godfryd wyglądał jak ktoś, kto nie pasował do tego miejsca. Jego biała tunika, choć zabrudzona i podarta, wciąż nosiła ślady czerwonego krzyża – znak rozpoznawczy templariuszy. Czarny płaszcz, ciężki od wilgoci, zwisał z jego szerokich ramion. Skórzane pasy, niegdyś starannie zapinane, teraz były poluzowane, ale wciąż trzymały resztki ekwipunku. Buty, solidne i przystosowane do długiej drogi, nosiły ślady kurzu i błota, jakby przebył nimi pół Europy.
Godfryd dopiero przyzwyczajał wzrok do ciemności, gdy poczuł nagły, delikatny ruch przy swoim boku. Ktoś, kogo wcześniej nie dostrzegł w mroku lochu, wsunął dłoń do jego kieszeni i niepostrzeżenie podrzucił mu niewielką fiolkę. To była kobieta, stała teraz tuż obok niego i mógł zobaczyć, jak jej oczy błysnęły figlarnie, a kącik ust uniósł się w ledwie zauważalnym uśmiechu.
— Atrament — szepnęła ledwie słyszalnie.
Godfryd nie miał czasu na pytania. Wziął fiolkę i z kamienną twarzą podsunął ją Bratu Innocentemu.
– Może ten się nada?
Brat Innocenty spojrzał na niego, zbyt zrozpaczony, by zarejestrować sarkazm. Bez chwili wahania zanurzył pióro i zamaszyście przeciągnął nim po pergaminie. Po chwili patrzył z przerażeniem na krwistoczerwone litery.
Atrament. Był. Czerwony.
Piekielna, szatańska substancja zbezcześciła jego pergamin. Brat Innocenty upadł na kolana, dysząc, a Godfryd tylko wzruszył ramionami.
– Cóż, dziś buraki miały wyjątkowo intensywny kolor – mruknął, nieświadomy, że rzeczywiście trzyma w rękach sok z buraków. Kobieta, która podała mu flakonik, nie miała nic lepszego pod ręką – tylko tę fiolkę udało jej się ukryć przed strażnikami podczas zatrzymania.
Twarz inkwizytora pobladła, a potem przybrała chorobliwie zielonkawy odcień. Otworzył usta, lecz zamiast słów wydobył się z nich jedynie cichy pisk.
– HERETYKU! – wrzasnął w końcu, cisnął pergamin na ziemię i zerwał się na równe nogi. Kałamarze poleciały w powietrze, strażnicy wbiegli do celi, a Godfryd w myślach pogratulował sobie odwagi, choć uznał, że może jednak był to błąd.
– Nie mówiłam? – dobiegł go głos tajemniczej kobiety– Za dużo atramentu, źle. Za mało atramentu, panika. Ten człowiek nigdy nie jest zadowolony.
Godfryd, zanim strażnicy go dopadli ujrzał jej rude, długie, lekko kręcone włosy opadające na ramiona niczym płomienie, kontrastując z ponurym otoczeniem. Twarz nieznajomej była usiana piegami, które dodawały jej uroku, a zielone oczy błyszczały inteligencją i determinacją, mimo trudnych warunków.
– Ach, przepraszam, zapomniałam się przedstawić – powiedziała z uśmiechem. – Mam na imię Hildegarda, ale mów mi Hilda. A teraz uważaj, bo zaraz oberwiesz.
Godfryd nie zdążył odpowiedzieć, bo pięść strażnika skutecznie zakończyła jego udział w tej scenie.
Brat Innocenty wciąż wpatrywał się w leżący na podłodze pergamin pokryty krwistoczerwonymi literami, jego twarz była zastygła w wyrazie niedowierzania. Strażnik, który chwilę wcześniej wymierzył cios Godfrydowi, czekał na rozkazy, ocierając wierzchem dłoni pot z czoła.
Inkwizytor powoli podniósł wzrok i spojrzał na bezwładnie osuwającego się templariusza. Wyprostował się, strzepując z szaty niewidoczny pył, jakby chciał podkreślić swoją wyższość nad tymi, którzy brudzili mu lochy swoją obecnością. Odwrócił głowę w stronę Hildy.
– Ty będziesz następna – oznajmił spokojnym, niemal łagodnym tonem, który wcale nie maskował ukrytej groźby. – Ale najpierw… – spojrzał na jednego ze strażników – mój przyboczny przyniesie mi atrament.
Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu – krótki, niemal mechaniczny, pozbawiony cienia radości.
Hilda uniosła brew, krzyżując ramiona.
– Obyś się nie poplamił, braciszku – mruknęła, obserwując, jak Innocenty i strażnicy opuszczają celę.
Drzwi zaskrzypiały i zatrzasnęły się z głuchym echem, zostawiając Hildę i nieprzytomnego Godfryda samych w ciemności.
Komentarze (2)
widzę, że czytacie – i bardzo mnie to cieszy! Ale jeśli historia „Ostatniego Templariusza kontra Świętej Inkwizycji. Walka o przetrwanie” naprawdę Was wciąga (albo przeciwnie – coś Was drażni, zastanawia, zaskakuje), dajcie mi znać w komentarzach.
Piszę tę opowieść z pasją i konkretną wizją, ale każde słowo od Was – pochwała, krytyka, pytanie – to dla mnie cenna informacja. Chcecie więcej humoru? Mniej opisów? Bardziej bezlitosnego Godfryda? A może kibicujecie Hildzie? Piszcie!
Milczenie jest złotem – ale nie tutaj 😉
Czekam na Wasze opinie!
/nigdy nie zobaczyć.” Brat Innocenty/ – ten cudzysłów chyba się zabłąkał
/głos tajemniczej kobiety– Za dużo/ – kropka i spacja
Na razie nie ma co komentować.
cul8r
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania