Ostatnie wspomnienie
#Rozdział 1: Pierwsze dziury w pamięci
Poranek był zwyczajny. Marek Kowalski wymamrotał przekleństwo na budzik, wylał kawę na koszulę i jak zwykle spóźnił się na autobus. Październikowy chłód szczypał w policzki, gdy biegł przez Plac Zbawiciela do stacji metra. Warszawa budziła się leniwie – sklepy otwierały rolety, pierwsi spacerowicze wyprowadzali psy, gdzieś z okna leciała muzyka.
Wszystko normalne. Wszystko jak zawsze.
W kawiarni "Między Słowami" czekała już Ania, jego koleżanka z redakcji. Siedziała przy oknie, mieszając łyżeczką w wysokiej szklance latte, jej rude włosy połyskiwały w słońcu. Gdy go zobaczyła, uniosła brew.
– Znowu się spóźniłeś. I co to za plama na koszuli?
– Kawa. A spóźnienie to artystyczny wybór – wymamrotał Marek, opadając na krzesło naprzeciwko. – Zamówię podwójne espresso, może mnie to ożywi.
– Wyglądasz jak zombie. Znowu całą noc pisałeś?
– Próbowałem. Ale ten cholerny sąsiad znowu słuchał muzyki do trzeciej. Jakiś metal albo co tam. Waliliśmy w ścianę, ale zero reakcji.
Ania zmarszczyła brwi, spojrzenie miała dziwnie puste.
– Jaki sąsiad?
Marek przerwał w pół ruchu, filiżanka zawisła mu w powietrzu.
– No, ten z mieszkania obok. Wysoki, łysy facet, zawsze nosi czarne T-shirty. Mieszka tam od... – urwał. Ile właściwie? – Od jakiegoś czasu.
– Marek, mieszkanie obok ciebie stoi puste. Od kiedy się znam z tobą, opowiadałeś, że masz spokojnych sąsiadów. Starszą parę z prawej i pustkę z lewej.
Serce zaczęło mu bić szybciej. Nie, to niemożliwe. Pamiętał przecież tego faceta. Widział go na klatce schodowej, mijali się rano przy skrzynkach pocztowych. Ten mężczyzna miał charakterystyczne, głębokie zmarszczki wokół oczu, jakby dużo się śmiał.
– Żartujesz sobie – powiedział słabo.
Ania pokręciła głową.
– Naprawdę nie wiem, o czym mówisz.
Reszta spotkania minęła w dziwnej mgle. Omawiali nadchodzący numer magazynu, Ania opowiadała o swoim nowym chłopaku, a Marek przytakiwał mechanicznie. Myślami był gdzie indziej, przy drzwiach mieszkania numer 47.
---
Wracał do domu wcześniej niż zwykle. Wsiadł na Świętokrzyskiej, ale wysiadł już na Politechnice – chciał iść pieszo, potrzebował powietrza i czasu do myślenia. Może Ania ma rację? Może po prostu się pomylił, sąsiad mieszka po drugiej stronie, albo...
Nie. Pamiętał wyraźnie. Drzwi po lewej, numer 47. Ktoś tam mieszkał.
Wszedł po schodach na czwarte piętro, serce waliło mu jak młotem. Mieszkanie 46 – jego. 48 – starsze małżeństwo Kowalczykowie. A między nimi...
Drzwi 47 były zwykłe, brązowe, takie same jak wszystkie inne w bloku. Ale na wysokości oczu, tam gdzie powinien być wizjer, była tylko gładka powierzchnia. Żadnej tabliczki z nazwiskiem. Żadnych śladów, że ktoś tu mieszka.
Marek przyłożył ucho do drzwi. Cisza.
Zapukał. Raz, drugi, trzeci.
Nikt nie odpowiedział.
Wszedł do swojego mieszkania i natychmiast rzucił się do komputera. Google, Facebook, serwisy randkowe – szukał wszędzie. Wpisał każdy wariant opisu: "łysy mężczyzna Warszawa", "sąsiad Wola", "metal muzyka hałas". Nic. Jakby ten człowiek w ogóle nie istniał.
Ale on go pamiętał. Wyraźnie pamiętał.
Wieczorem był już pewien, że oszalał. Przeszukał szuflady w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu – rachunków za prąd z nazwiskami lokatorów, zawiadomień o zebraniu wspólnoty. Znalazł fakturę z ubiegłego miesiąca. Mieszkanie 46 – Marek Kowalski. Mieszkanie 48 – Maria i Stanisław Kowalczykowie. Między nimi pusta rubryka.
Jakby mieszkanie 47 nie istniało.
Nie mógł spać. Chodził po pokoju, palił jednego papierosa za drugim, próbując sobie przypomnieć twarz sąsiada. Im bardziej się skupiał, tym bardziej rysy się rozmazywały. Jak się nazywał? Miał na końcu języka, ale nie mógł tego wypowiedzieć.
O trzeciej nad ranem wziął kartkę i długopis. Napisał wszystko, co pamiętał: "Sąsiad z 47. Łysy. Około 40 lat. Słucha metalowej muzyki po nocach. Ma zmarszczki przy oczach. Imię na M... albo P...?"
Położył kartkę na stoliku nocnym i w końcu zasnął.
---
Obudził go dzwonek budzika. Ręka automatycznie sięgnęła po kartkę na stoliku.
Była czysta.
Kompletnie, idealnie biała, jakby nigdy nic na niej nie napisał.
Marek usiadł na łóżku, serce tłukło mu się o żebra. Patrzył na pustą kartkę, próbując zrozumieć, co się dzieje. Może po prostu mu się śniło? Może wcale nie pisał niczego na tej kartce?
Ale długopis leżał obok, bez nakrętki.
I miał dziwne uczucie, jakby czegoś bardzo ważnego właśnie zapomniał.
Za ścianą, w mieszkaniu 47, panowała absolutna cisza.
Komentarze (1)
/Albo squił/?
/Wsiadł w Świętokrzyskiej, ale/ – na Świętokrzyskiej
/Między nimi pusta rubrika./ – rubryka
Ostatnio sąsiad powiedział mi; dzień dobry... ciekawe o co mu, kurwa, chodzi?
cul8r
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania