Pan da pięć biletów do nieba
"Na do widzenia. Bardzo długie, nudne, tytułowe, zmuszające do myślenia i sugerujące innym "litreratom" pracę nad warsztatem.
Jedynkowiczom i adminowi dzięki za idiotyzm."
"Dzisiaj i tylko dzisiaj"
Mlecznobiała mgła przepływała przeze mnie, nasączając światłem i ciepłem każdą komórkę ciała. Nie wiem, czy składam się z czterech, czy czterdziestu milionów takich komórek, ale każda doświadcza tej cudownej energii, która wyłania mnie z niebytu.
Już wiem, Boże, ile lat przeżyję na tym obrzydliwym świecie ludzi oddychających dziwnym, zatrutym powietrzem. To musi być ohydne doświadczenie.
Wiem, co się stanie w każdym momencie mojego życia. I wiem, że stracę tę pamięć, kiedy wyrwą mnie na zewnątrz, każąc żyć w tym toksycznym środowisku zdegenerowanych małp.
Czasami, kiedy coś mi się zatnie w zwojach (zawsze coś się zacina,bo nie jesteśmy najdoskonalszymi tworami, wbrew temu, co nam się wydaje), doznam pewnie swoistego déjà vu. Bo jeszcze chyba nikt nie zrozumiał, że ewolucja też jest Twoim tworem. Nie poszedłeś na skróty, jak wydaje się ortodoksom, konstruując gotowca z gliny. Tak zamotałeś swoje ścieżki, żeby żaden potomek szympansa nie doszedł prawdy. Stworzyłeś i zostawiłeś.
Niech się męczą.
Kiedy byłeś Bogiem Starego Testamentu, grzmiałeś, mściłeś się, interweniowałeś, ale... ale kiedy zawarłeś przymierze na pewnej górze, a potem wysłałeś syna, wszystko się zmieniło. Jesteś najdoskonalszym Bogiem, właśnie dlatego, że się nie wtrącasz. Twój syn nauczał w pismach, że trzeba kochać (kogo?), szanować (dlaczego?), wybaczać (z jakiej racji?), być dobrym (po co?).
Popełniasz błędy, ale dużo rzadziej niż ja i dlatego jesteś, kim jesteś.
Wiem, jak będzie wyglądał mój dom, żona i dzieci. Co będzie z moimi przyjaciółmi: Wojtkiem, Jarkiem, Syskiem, Rysiem i Mirkiem czy Elą. A co u Joli, Kaśki lub Anki? Kim będą, co zrobią lub nie zrobią. Kogo pokochają, a kogo znienawidzą.
Jak będę żył, jak umrę i dlaczego. Ludzką miarą sekund – cyk, cyk, cyk – dałeś mi wiedzę, co stanie się w każdej chwili mojego życia. Potraktowałeś biednego robaczka tym życiem z pamięcią, wsadziłeś do najbezpieczniejszego domu pod słońcem – brzucha mojej matki – a potem mi to zabierzesz.
Dlaczego?
Perwersja istnienia.
Czasami rytmiczne stukanie w mój dom budzi mnie ze słodkiej drzemki. Słyszę przytłumione jęki i stęki. Tatuś dobija się do mojej chatki. A idźże. Mało ci, że jesteś współwinny powołania mojego bytu?
No, ale z drugiej strony, jeśli przeszukujesz czasami ten przedpokój, to znaczy, że chciałeś, aby było to, co będziesz mieć. Przynajmniej uczucia były prawidłowe, choć skutku do końca nie przewidziałeś.
Nawet nie wiesz staruszku, ile zgryzot przysporzę tobie i innym.
Słyszałem, że będę egzystował tam na zewnątrz pod nazwą Piotr. Skała – he, bardzo śmieszne. Wiem, jaką będę skałą. Taką, z której się rzuca, albo o którą się rozbija.
Może to i dobrze, że zapomnę niedługo to, co wiem teraz.
Coś zagrzechotało pod miękkim ciemiączkiem. Jak jest ciemiączko, to znaczy, że tych komórek jest już sporo. Na pewno więcej niż czterdzieści milionów. Poczułem skurcz ścian mojego domu. Matka też musiała to boleśnie odczuć, bo zwinęła się w kłębek. Zauważyłem to poprzez zmianę płaszczyzny podłogi. Poleciałem na sufit. Mamo! Co się dzieje? Mamo!
Mikroskopijna drobina rtęci z rozbitego termometru przesuwała się po moim mózgu – nie uważałaś przy sprzątaniu, mamo – powodując delikatne wyładowania elektryczne, zrywając połączenia – iskrząc i sycząc. Wyrywała z niego dłuto Michała Anioła, pędzel Rafaela, pióro Dantego. Zostawiła wszystkiego po trochu. Z akcentem na „trochę”.
Potem przekonam się zresztą, że posiadanie dłuta Buonarottiego, nie daje jeszcze możliwości wyrzeźbienia „Piety”.
Architektura pofałdowanego pod czaszką tworu staje się coraz bardziej surrealistyczna. Pokiereszowane synapsy kierują mną na manowce, zostawiając tylko zmęczone myśli i wspomnienia oraz starego laptopa, wymęczonego forda i psychodeliczną rzeczywistość XXI wieku.
Taką straszną pretensję mam do Ciebie, Panie, i Czasu, żeście mnie umiejscowili akurat tu i teraz. Coś odebrali, czegoś nie dali.
Słychać chlupotanie i narastający szum kaskady. Jak w kiblu. Strasznie ciasno i boleśnie robi się w tej zwężającej się coraz bardziej rynnie... – Mamo!
Słyszę głos z oddali:
– Wody odeszły... Siostro, kleszcze... Płód jest źle ułożony... Pępowina!
Coraz bardziej duszno. I straszno. Zapominam. Jezu, Zapominam! Zapominam! Pełno śluzu w gardle, który ktoś mi palcem wygrzebuje. Nie chcę! Spieprzaj!
I pierwszy łyk tego strasznego, zatrutego powietrza, wdziera się w gardło razem z krzykiem.
"Szkolny, ulgowy"
Niedawno
Inteligencja to dziwna, niedefiniowalna aberracja mózgu. Podobnie jak miłość, nienawiść, wiara, nadzieja. Niewielki ma związek z temperamentem, charakterem czy moralnością.
Rozszyfrowywanie genotypu też prowadzi donikąd. Nie słyszałem o równie genialnych dzieciach Mozarta, ani wybitnych potomkach Newtona. Dzieci profesora uniwersytetu rodzą się debilami, a te poczęte na klepisku w jurcie zapyziałego Mongoła na pustyni Gobi czasami wyrastają na laureatów Nagrody Nobla.
Inteligencja nie jest mądrością (choć lubi jej towarzyszyć). Mądrość to suma doświadczeń, którą mądry człowiek potrafi spożytkować dla dobra siebie lub (i) ogółu.
Inteligencja nie jest wiedzą (choć lubi jej towarzyszyć). Wiedza to suma informacji padających na żyzną rolę pamięci.
Inteligencja nie jest umiejętnością przystosowania (choć lubi jej towarzyszyć). Inteligent może być życiowo głupi, niezorganizowany, nieumiejący odnaleźć się w otaczającej rzeczywistości. Einstein powiedział kiedyś, że nie rozumie dwóch rzeczy: własnej teorii względności i druku zeznania podatkowego.. Inteligencja umie się do tego przyznać. Pełen wiedzy i z tytułem naukowym bufon – nigdy.
Inteligencja nie lubi władzy (choć czasami jej towarzyszy). Kiedy zderza się z osobnikiem bez moralności lub psychicznym dewiantem, stwarza wielkich zbrodniarzy. Kiedy spenetruje człowieka o silnym charakterze i właściwej etyce, da męża stanu. Nie polityka, a właśnie męża stanu.
Ci, co próbują zdefiniować inteligencję, wykazują się wyjątkowym jej brakiem. Jakaś Mensa z jej testami, formułki psychologów z ich skalą Wechslera; rozważania filozofów i innych mądrali – to tylko przykrywka dla osobników jej pozbawionych. Wymyślą definicję, dostosują ją do rzeczywistości i wyskakują nam tłumy inteligentów. Mój Boże, coś jest cenne z reguły dlatego, że jest rzadkie. Niekoniecznie dobre. Kawałek skamieniałego gówna dinozaura jest cenny, bo rzadki, ale nie wiem, czy dobry.
Inteligencja jest solą dla dobrze dobranych składników potrawy. Wyjdzie wtedy super-żarcie. Ale jak się nie zna smaku soli, też będzie dobrze. Świat pichci swoje jedzonko bez soli, eksterminując domagających się solniczki przy wspólnym stole.
Inteligencja jest myślącą emocją. To tak, jakby opowiadać o racjonalnej miłości – pomyślałem, otwierając kolejne piwo.
Wiele lat temu
– Pani jest durna. – Odsunąłem gwałtownie krzesło, które z hukiem przewróciło się na stojącą z tyłu ławkę. Wiedziałem, że to oznacza kłopoty, ale jak zwykle nie umiałem się powstrzymać.
Lubię to liceum, ludzi, nawet niektórych nauczycieli, lecz… do cholery, niech mi nie robią wody z mózgu! Pani Kawalec, moja polonistka, postawiła mi kolejną pałę za interpretację „Stepów akermańskich” Mickiewicza. Moim zdaniem bredził wieszcz po spożyciu.
– ...poeta ukazał w wierszach tęsknotę i umiłowanie ojczyzny....
– Pani profesor! Poeta nie wyszedł z łona matki odlany ze spiżu. Był taki sam jak my. Kochał, pił, swawolił, chędożył, co się rusza i na drzewo nie ucieka. Czytałem jego biografię. Pewnie zaciągnął się za dużo fają z haszem na tym zadupiu azjatyckim i napisał... Jego wielki talent przejawia się głównie w tym, że mimo swojego stanu, potrafił genialnie rymować i nawet jakichś patriotycznych przemyśleń można się tam doszukać... jak się ktoś uprze.
Cisza w klasie była jak makiem zasiał. Wietrzyli kolejną scysję z moim udziałem i to ich rajcowało. Syn wicedyrektora i znowu dym. Mam jakieś dziwne, nieodparte wrażenie, że przewidywałem kłopoty ojca ze mną już w wieku prenatalnym. Mirek, mój przyjaciel z podwórka, z którym razem poszliśmy do klasy humanistycznej, trącał mnie nerwowo łokciem, coś sycząc przez zęby. Ale już nie potrafiłem się opanować.
Kawalcowa zerknęła na mnie znad okularów.
– Drogi Piotrusiu. Masz podręcznik. Nie jest napisany przez murarza. Tak się składa, że ukończyłam studia, gdzie wykładali nie hydraulicy i ślusarze, a profesorowie, którzy znają temat. Tymczasem ty męczysz trzecią klasę. Więcej pokory.
W wieku, w jakim byłem, najmniej szanowaną cechą charakteru jest pokora.
– Jak przez dwadzieścia sześć godzin na dobę myślał o ojczyźnie uciśnionej, to cud, że miał kiedy zjeść, wysikać się, no i te inne sprawy...
– Piotrek, twój język!
– ... a czy te profesory siedziały obok wieszcza, kiedy pisał swoje rymowanki? A może zajrzeli mu do mózgu jakimś cudownym, naukowym, analitycznym sposobem? Mickiewicz wielkim poetą był... – za późno!
Nauczycielka nerwowo poprawiła okulary na nosie. Widziałem, że ledwo panuje nad sobą. I sprawiało mi to perwersyjną przyjemność.
– Gombrowicza się czytało?! Przecież nie jest w kanonie lektur? Nawet chyba nie jest drukowany. Mój mądralo, muszę porozmawiać z twoim ojcem. A tymczasem będziesz się uczył wedle obowiązującego programu. Jeszcze nie ty go piszesz. No, ale jak będziesz ministrem... Albo jak ustrój się zmieni? – parsknęła ironicznie.
Faktycznie, przeczytałem taką wymiętoszoną broszurę pt. „ Ferdydurke”, drukowaną w Paryżu. Wcale mi się nie podobało, ale tekst ze Słowackim był dobry!
A rozmawiaj sobie. Nie pierwszy raz. I tak będę miał w domu przejebane.
– Pani jest durna.
*
– Obraziłeś panią Kawalec. Przeprosisz ją przy klasie. Stopień ze sprawowania oczywiście będzie obniżony, zostaniesz zawieszony w prawach ucznia na dwa tygodnie, co i tak jest niewielką karą... no, ze względu na ojca. Powinieneś być relegowany. Ma ten twój ojciec z tobą. Co się dzieje, Piotrze?
Gabinet dyrektora ma surowy, ascetyczny charakter. Dyplomy, puchary, zdjęcia. Dyrektor jest jak ten gabinet. Garnitur – fason „średni Gierek. Tego pięćdziesięciolatka o arystokratycznych manierach znamionuje klasa, profesjonalizm i kultura. Nigdy nie słyszałem, żeby podniósł głos i nie widziałem go wkurzonego. Kiedy lekko drżały mu nozdrza, to każdemu uczniowi mocno drżała dupa. Skąd się w związku z tym (lub bez związku z tym) brał się jego autorytet? Muszę to przemyśleć w wolnej chwili, ale chyba w najbliższym czasie nie będę jej miał – „tata nie chciał uczestniczyć w tej rozmowie”. Wiem. Dopadł mnie na korytarzu podczas przerwy jak pies do kości. Czyli głównie warczał i gryzł.
Oczywiście przeproszę panią Kawalec. Nie dlatego, że każe mi dyro, ale dlatego, że faktycznie zachowałem się po chamsku. Kobieta robi, co może. I co umie. Nie jest złośliwa i ma rzeczywiście sporą wiedzę. Wydaje mi się, że mnie lubi, i ja też w jakiś sposób ją lubię. Nie powinienem był... No, ale mleko się rozlało.
Nie wrócę do domu. Matka mnie zarżnie.
*
Zezowata woźna, Durlikowa, nie zdążyła przechwycić mnie, kiedy wyciągałem rzeczy z szatni. Goniła aż na pobliski cmentarz. Musiała mieć chyba specjalne instrukcje od ojca, który coś pewnie dostrzegł w oczach, kiedy ze mną rozmawiał na korytarzu. Mirkowi zdążyłem powiedzieć, że spotkamy się na skałce, i żeby przyszli całą paczką.
Skałka jest częścią rezerwatu geologicznego położonego niedaleko naszego osiedla. Kiedyś były tam kamieniołomy. W latach pięćdziesiątych przerwano eksploatację, a teren częściowo zalały wody podskórne. Utworzyło się przepiękne malachitowe jezioro, w którym kąpaliśmy się, mimo surowego zakazu. Centralnie wypiętrzała się górka zwana „skałką geologów”. Jest tam jaskinia, do której ledwo można wpełznąć. Czasami tam właziliśmy w czasie upałów, ale głównie dlatego, że szesnastolatki lubią włazić tam, gdzie nie wolno. Pordzewiałe tablice z zakazem wstępu wziąłem do domu i przykleiłem na drzwiach pokoju. Po początkowej awanturze o zniszczenie mienia domowego, matka sprawdziła tylko czy klej jest zmywalny.
Mirek przekazał informację pozostałym. O siedemnastej wszyscy przyszli do mojej jaskini Dawida. Lwów prawdziwych wprawdzie nie było, ale moje myśli kąsały równie skutecznie, co te wygłodniałe bestie. Porównanie zresztą do dupy. Porządnego Dawida lwy nie pożarły, a mnie wpieprzały, aż miło.
Każdy z nich, Mirek, Sysek, Wojtek, Jarek, Szeryf, Rysio Kolarz, oraz dziewczyny, przytargali, co się dało. Jarek harcerski śpiwór, Wojtek – paliwo turystyczne – takie śmieszne, białe kostki śmierdzące spirytusem (żebym się nie bał wygłodniałych lwów w nocy), Szeryf – paczkę fajek, nasze squaw jakieś kanapki, a Mirek dwa wina marki „Patykiem Pisane”. Rysio ze spuszczonymi oczami wręczył mi malutką poduszeczkę.
Wdzięczny im byłem. Pewnie wiele ich kosztowało zorganizowanie tego wszystkiego. Inna sprawa, że chyba przewidywali mój pobyt w grocie na lata! Cholera, ja też. Byłem zdeterminowany, zacięty i zdecydowany, że nie ustąpię. Nie bardzo wiedziałem, w czym mam nie ustąpić, ale wiedziałem, że nie ustąpię. Niech się martwią.
Niesprawiedliwość systemu.
Sysek zaczął pierwszy.
– Człowieku! Ale jazda jest na osiedlu. Twoja matula lata jak poparzona po wszystkich chałupach. U moich staruszków też była... – Niezorientowanym wyjaśniam, że były kiedyś takie czasy, że mieszkający obok siebie ludzie, znali się, kontaktowali, zapraszali, bywali na imieninach, urodzinach itd.
– No i dobrze. Nie wrócę.
– Nie bądź idiotą! Mirek nam wszystko opowiedział. Po co ci te powalone dyskusje w szkole. Rób, co każą i zamknij się. – I to mówi Ela, moja skryta miłość!
Liczyłem, że ona właśnie mnie zrozumie. Będzie współczuć, głaskać po głowie, pocieszać, mówić o niesprawiedliwym świecie dorosłych. No, może pocieszać tak trochę bardziej. Najpiękniejsza dziewczyna na osiedlu. Rodzice – prawnicy. Kasa i klasa. Byłem w niej zabujany. Tą piękną, osławioną przez literaturę pierwszą miłością. Z dodatkowym elementem biologicznym, bowiem oszuści-literaci pisali o wszystkim, tylko nie o połączeniu czystych uczuć młodzieńczych z uciskiem spermy na przysadkę mózgową u szesnastolatka. Może kiedyś się uda połączyć z Elą, te dwa niesprzeczne problemy.
Około dwudziestej drugiej wyczerpał mi się repertuar pieśni obozowych w stylu „Majka”, „Gdybym miał te oczy” itd. Wyrecytowałem wszystkie pamiętane wiersze i zaczęło być trochę chłodno i straszno. Kanapki zjedzone, śpiwór sięgał najwyżej do pasa, zostały cztery fajki (przynieśli, a potem dupki, sami wypalili).
Wyszedłem na zewnątrz. Wilgotno było, rosa zaczynała się osadzać na trawie, kamieniach i przerastającym szczeliny skalne, mchu. W oddali jarzyły się okna czterech wieżowców osiedla „Nowotki”. Mój pokój jest w jednym z nich. Konkretnie pod numerem dwanaście.
Wróciłbym, ale nie mogę. Ambicja, honor, zawziętość, głupota (test wielokrotnego wyboru) nie pozwalała się poddać.
Ależ byłoby super, jakbym tu umierał. Jakież wyrzuty sumienia rodziców, szkoły. Skonałbym, zostawiając ich pełnymi winy, a oni darliby szaty, wyjąc, jak bardzo mnie skrzywdzili. A Ela by płakała.
Cóż za piękna scena!
*
Ciemno było jak w dupie u Murzyna. Śliskość kamieni była wyjątkowo zdradliwa i noga pojechała, zabolało w kostce i poleciałem na dół. Kurczowo zacisnąłem palce na jakiejś krawędzi skały. Pod stopami (chwała Bogu!), wyczułem półkę, która, dając minimalną podporę na nogi, upuściła mi z tyłka trochę strachu wynikającego z lęku wysokości plus dwudziestu metrów wolnej przestrzeni pode mną. Ale i tak lęk ścisnął mi gardło do tego stopnia, że tylko coś cicho zaskrzeczało w tchawicy. Sparaliżowany nie mogłem się poruszyć. Jezus, Maria! Jest noc, co ja zrobię?
Ratunku!
Jakaś dłoń zacisnęła się jak imadło na nadgarstku. Mirek szarpnął mnie w górę, aż chrupnęło w barku. Wciągał sapiąc, a moja twarz ryła po wystających kamieniach. Ciepło popłynęło po ramieniu, po brzuchu, po nodze...
Wyciągnął.
Ciężko dysząc, leżeliśmy na trawie przed wejściem do jaskini. Jakże pięknie pomrugiwały gwiazdy, na które patrzyłem rozszerzonymi ze strachu i wyczerpania, oczami.
– Skąd żeś się tu, kurwa, wziął? – wychrypiałem.
– Wiedziałem, że będziesz potrzebował... słyszałem, jak darłeś mordę i świrowałeś wiersze... Poczekałem... Mnie też pewnie szukają. Chodź, wracamy – wyrzucił z siebie z trudem.
Chciałem już wracać.
*
Panika wybuchła, jak weszliśmy na klatkę schodową. Spory tłumek sąsiadów kłębił się na półpiętrze.
Mamuśka dopadła mnie jak szpak świeżą glistę. Kompres na nogę, kartkowa czekolada od matki Joli, wyciągnięte z pawlacza pomarańcze, trzymane przez rodzicielkę Wojtka na czarną godzinę.
Trochę już czekały, więc nieco się zeschły.
Wycierała mi wilgotną gazą zaschniętą krew i opatrywała zadrapania. I cały czas ryczała. Instynkt macierzyński na razie zdecydowanie przeważał nad cholerycznym charakterem. Jakby bardziej spuchła od płaczu, to łzy popłynęłyby jej za uszami. Czyli wygrałem.
Ojciec milczał. Kiedy opatrzony leżałem w łóżku, wpieprzając deficytową czekoladę, podszedł, spoglądając ponuro.
– Musimy jutro porozmawiać.
Poczułem się jak galernik, który po całodziennym wiosłowaniu dowiedział się, że właściciel galery ma ochotę na narty wodne.
*
Następnego dnia choleryczny charakter matki wziął górę nad cudownym, rodzicielskim instynktem.
Kiedy na jej głupie pytanie „co robiłem na skałce?” – odpowiedziałem „gówno” – poczułem drewniaka na głowie. Znowu zaczęła krzyczeć i lamentować, a ojciec zawiózł mnie do szpitala, gdzie założono mi cztery szwy.
Po co się tak odezwałem? Mizerna jest ludzka inteligencja w zderzeniu z brutalną rzeczywistością.
"Zakaz spożywania w przedziale"
Tydzień temu
„... z ostatniej chwili! O trzynastej dwadzieścia zawaliła się część dachu nad wybudowanym w ubiegłym roku centrum handlowym w Radomiu. W chwili katastrofy w obiekcie przebywało prawdopodobnie kilkaset osób. Nieznana jest obecnie liczba poszkodowanych i czy są ofiary śmiertelne. Na miejscu pracują ekipy ratownicze, dojeżdżają również zespoły ratownictwa medycznego. O przebiegu akcji będziemy informować Państwa na bieżąco. A teraz dalszy ciąg informacji...”
Usłyszałem przypadkiem głos spikera w wiadomościach i westchnąłem. Jakaś kobita poszła po chleb i mleko. O trzynastej piętnaście skończyła zakupy. Przy wielkich, obrotowych drzwiach zawahała się i zawróciła. Takie piękne są te buty na wystawie w pasażu! Oglądała je od tygodnia, dopasowując do sukienki i torebki. Mój Boże, jak ja będę w nich ślicznie wyglądać! Wypłata za tydzień, ale... ale jeszcze raz popatrzę.
No i wzięło, gruchnęło, huknęło i nie ma czyjejś matki, żony, córki. Nie ma mleka, chleba, butów i kobity.
Cztery dni temu
„Służby poinformowały o zakończeniu akcji ratowniczej. Budowlańcy przystąpią teraz do odgruzowania terenu za pomocą ciężkiego sprzętu. Znamy już oficjalną liczbę ofiar: zginęło dwadzieścia siedem osób – no, to mogła tam być jednak ta moja kobita od butów – siedemdziesiąt sześć jest rannych, w tym dwadzieścia trzy w stanie ciężkim. Premier Rządu i Prezydent Miasta wyrazili głębokie współczucie rodzinom ofiar i zapowiedzieli wszelką, możliwą pomoc. Obecnie rodziny poszkodowanych objęte są opieką władz.
Na miejscu tragedii rozpoczęła działalność komisja do spraw zbadania przyczyn zawalenia się dachu.
Firma budowlana „Budor” z Warszawy – główny wykonawca, jak i biuro projektowe S&S z Kielc, nie poczuwają się do odpowiedzialności za ewentualne błędy. Sprawą zajmuje się prokuratura w Radomiu...”
Mój pięcioletni syn uwielbia chodzić do pobliskiego centrum handlowego, które powstało jako novum we wczesnokapitalistycznej rzeczywistości. Mógłby tam siedzieć godzinami. A to pokój bawialny, te wszystkie trampoliny, małpie gaje, basen z kulkami, a to lody, sklep z zabawkami, zoologiczny...
Szlag mnie trafia, jak tam idę. Teraz chociaż będę miał pretekst, żeby nie iść i żonę powstrzymać.
S&S... S&S z Kielc. Coś mi dzwoni w głowie, kołacze, ale nie mogę sobie przypomnieć. Skądś znam tę nazwę.
Mam. Przypomniałem sobie zupełnie z głupia frant, siedząc na kiblu i patrząc bezmyślnie na logo producenta proszku do prania wydrukowane na pudełku.
S&S – Syskowski & Syskowska, rodzice mojego przyjaciela z młodości, Wojtka, ksywa Sysek. Przed osiemdziesiątym dziewiątym rokiem jego staruszkowie pracowali na państwowej posadzie, aż rzucono hasło „bogaćcie się!” i odkopali w sobie tłamszone przez komunę pokłady kapitalizmu, zakładając prywatne biuro architektoniczne. Idealnie wstrzelili się w boom budowlany lat dziewięćdziesiątych, szybko wyrastając na poważnego gracza w branży. Zmusili Syska do zaocznych studiów na polibudzie, choć matura, którą zrobił dawno temu, była szczytem jego intelektualnych możliwości. Myślę, że nawet przesadziłem z tym szczytem. Sysek osiągnął go dawno przed maturą. Plątał się wcześniej po jakiś biurach jako referent ds. czegoś tam. Rodzice uznali, że teraz będzie pracował w rodzinnym biznesie, a jak się zestarzeją...
No i został biedak inżynierem, ale męczył się strasznie. Takie to teraz piękne czasy – płacisz i masz.
Logo proszku to strasznie najeżony byk.
Sześć lat temu
Jedziemy na dwa samochody do jakiejś pipidówy koło Tarnowa. Do bmw Syska władowałem się razem z Rysiem Kolarzem i Jolką Adamik. Rysio Kolarz, ma naprawdę na imię Darek. Rysio Kolarz, to ksywa urobiona od pewnego znanego polskiego szosowca rowerowego z lat siedemdziesiątych. Mimo to nie chodzi bynajmniej o zamiłowania Darka do jazdy na bicyklu, ale o szczegół mechanizmu napędu tego ustrojstwa. Konkretnie o pedały.
W ostatniej chwili przednie siedzenie zajęła, z miną udzielnej księżnej, Ela Leśniak. Odstawiona w jakieś wystrzałowe ciuchy, miniówę, przywitała się zdystansowana, mnie omiotła zimnym wzrokiem, rzucając jakieś zdawkowe „ How do you do?” Cholera! Panienka z okienka w wieku trolejbusowym z instrukcją obsługi po angielsku. Może zresztą słusznie, że jest instrukcja. Słyszałem, że jest wielu amatorów ujeżdżania tego trolejbusu, a tu już widać trochę rdzy, nadwozie ciutkę spęczniało i silnik jakiś taki narowisty. A i może nie wszyscy kierowcy rozumieją po polsku?
Do toyoty Krzyśka zapakował się Mirek i Szeryf. Zadzwoniło szkło. Kątem oka zobaczyłem jak Mirek – asystent w katedrze arabistyki na UJ – wyciąga z plecaka wino marki „Patyk” i daje je Szeryfowi. Prosty murarz – Andrzej, zawsze był pod wpływem i urokiem Mirka. Ten „lekki” inteligent, który grał na kilku instrumentach, pisał wiersze, kręcił amatorskie filmy, malował, rzeźbił, a dziewczyny sikały na jego widok, zawsze wywierał na Szeryfa ogromny wpływ. Teraz chłop się krygował, ale tokowanie Mirka było całkiem w jego stylu.
– Andrzejku drogi! Spotykamy się całą paczką po tylu latach, a ty nie chcesz nawiązać do uświęconych tradycji naszych kontaktów interpersonalnych. Trochę frenetycznego hedonizmu, wolnego od drobnomieszczańskiej obłudy jest konieczne...
Dalej już nie słyszałem, ale Andrzej zabrał się za zrywanie plastikowego korka zębami.
Reszta dziewczyn miała dojechać później. Kaśka mieszkała i pracowała w Warszawie. Byliśmy na jej ślubie i hucznym weselu w dobrej restauracji. Mąż, elegancki chłopak po anglistyce, był tłumaczem w jakiejś centrali handlu zagranicznego, więc stać go było na taką uroczystą stypę po pogrzebie własnej wolności.
Ależ dogmaty potrafią nas zryć.
Po drodze miał zabrać Ankę z jakieś Sosnówki. Ta z kolei zakotwiczyła się trwale z organistą wiejskim na Ponidziu. Dziewczyna sprawiała zawsze wrażenie trochę opóźnionej umysłowo. Była nawiedzoną działaczką jakichś religijnych stowarzyszeń, pielgrzymkowała i wypielgrzymowała swojego Stasia. Fura dzieci była bonusem religijnym tego świętego związku, a może kupili w Częstochowie podrabiany kalendarzyk?
Ciekawe jak tam jej, bo lubiliśmy naszą malutką Anię. Takie żywe srebro i bardzo dobre dziecko.
Chętnie przesiadłbym się do toyoty, bo w bmw wiało od Eli rześkim powietrzem ze szczytowego okresu glacjalnego. I bynajmniej nie chodziło o podmuch z klimatyzacji.
Coś fałszywego, sztucznego pobrzmiewało w enuncjacjach Mirka. Nie, żebym nie napił się wina, ale stać nas na kupienie jakiejś „Finlandii” po drodze, szczególnie przy takiej okazji. I nie muszę obudowywać chęci napicia się w tanią filozofię, dobrą dla Andrzeja. Mirek zawsze lubił łyknąć, no ale teraz? „Finlandii” jeszcze nie ma, a on przyszedł już z tymi winami. Może głupio byłoby mu po prostu zaproponować „szczeniaka” po drodze (w końcu poważny naukowiec), a tak mamy filozoficzno-psychologiczne uzasadnienie. Ostatecznie nieważne co się pije, ważne, żeby zaczęło poniewierać.
*
Zaprosił nas Jarek – ostatni z naszej grupy.
Na studiach w Krakowie poznał swoją „żabcię” i w zgodnym, acz grzesznym pożyciu z nią, otrzymał prezent od bociana – kijankę o imieniu, bodajże, Józef – to od patrona parafialnego kościoła (taka była wola teściów, a kto ma pieniądze, ten ma władzę) – i dodatkowo od ojca panny młodej, dom z gospodarką w Daskach pod Tarnowem. Pasowało, jak nie wiem co, bo oboje skończyli Akademię Rolniczą. Nie wiem, czego się naćpał albo co mu się przyśniło po ciężkostrawnym grillu – dość, że zaprosił nas na wspominki młodości. Oby to nie były wypominki.
– No, nareszcie!!! Przez Gdańsk jechaliście!? Wysiadać! Wysiadać! – Jarek całował dziewczyny z dubeltówki, z nami uskuteczniał niedźwiedzia na sterydach. Aż dech zapierało!
– Szeryf!... o w mordę! Coś cię chwieje! – Andrzej wygramolił się z toyoty – no i dobrze. Basia szykuje takiego grilla, jakiego żeście w Kielcach nie widzieli. Będziesz rozgrzany jak seksoholik na widok cycków Teresy Orlowski. He, He – dobre, co? – sam już chyba był po wstępnej rozgrzewce. – Jutro u nas dożynki, to poimprezujecie po wsiowemu. Rano teść będzie robił wyroby, to spróbujecie, a i do domu coś weźmiecie... no siadajcie. Aa, dziewczyny dzwoniły – niedługo będą.
Zaprowadził nas do ogrodu pod wielki namiot. Basia – „żabcia”, była drobną blondynką o nieładnej twarzy. Miała jednak w sobie coś ciepłego, życzliwego i to wyczuwało się w niej natychmiast. Chyba dobrze zrobił Jarek, umiejscawiając Józiokijankę w jej brzuchu.
Basieńka właśnie przewracała na grillu smakowicie skwierczące przysmaki.
Przy stole siedziało już kilka osób; jakieś trzy miejscowe piękności i chyba ich bodyguardzi z lokalnej siłowni. Pewnie potem dowiem się, kto jest kto. Jakby to Ela powiedziała, „Who is who?”.
Ale potem zrobiło się gwarnie i wesoło, i nie było czasu na inwigilacje. „No to za stare czasy!”, „Za spotkanie”, „Za tych, co nie mogą!” itd. Zresztą w miarę upływu czasu coraz więcej z uczestników imprezy coraz mniej mogło.
Ściemniło się, słychać było intensywne cykanie świerszczy, a z oddali dudniło „Mydełko Fa”.
Impreza w centrum wsi rozkręcała się na całego.
Z otwartej na oścież stodoły buchało intensywnym zapachem siana. Aż w nosie kręciło. Zresztą miałem wrażenie, że nasze spotkanie powoli przenosiło się do tego budynku. Coraz częściej dobiegały stamtąd podniesione głosy, jakieś śmiechy, popiskiwania itp. Sądząc z tego, że trzech miejscowych pakerów pochrapywało teraz na stole, a ich bogdanek przy nich nie było, konfiguracje dwustronne musiały być inne niż na początku spotkania. Moje podejrzenia wzmocniła nieobecność Wojtka, Szeryfa i Mirka.
Anka z Kaśką siedziały przy dalszym końcu stołu i śmiały się bez przerwy. Pewnie mężów obgadywały.
Kiedyś czytałem reportaż, jak to w latach siedemdziesiątych przeprowadzono proste badania krzyżowe krwi pod kątem ustalania ojcostwa w pewnym amerykańskim miasteczku, którego nazwy przezornie nie podano. Był to jakiś projekt uniwersytecki, a rzecz odbywała się całkiem anonimowo. Okazało się, że już te proste badania w 20% wykluczyły biologiczne ojcostwo prawnych, szczęśliwych tatusiów. No i dobrze. Niech się geny mieszają. Te w Daskach pod Tarnowem też.
Ach, te wiarołomne baby! Gdyby historia cywilizacji potoczyła się tropem nie myśliwego-wojownika, a matriarchatu, mielibyśmy taką samą ilość burdeli, w których swe wdzięki prezentowaliby dwudziestoletni Adonisi.
Pierwsze nietoperze pojawiły się na tle ciemniejącego nieba. Siedzieliśmy w siódemkę przy stole: ja, Ela, Kaśka, Anka, Rysio i dwóch autochtonów (o ile przybijanie czołem gwoździa w blat można nazwać siedzeniem), bo przed chwilą ten trzeci przyszły, prawny a szczęśliwy tatuś, zsunął się z ławy, mamrocząc „csssso jest, kurwa z tym łóżkiem, Halina!?” Milczeliśmy. W stodole słychać było tych, co upili się na wesoło. Tu została grupa smutasów.
Kroki. Ojciec Basi wyłonił się z mroku.
– Może Państwo chcecie się położyć? Basia przygotowała pokoje na piętrze. Poszła z Jarkiem na zabawę we wsi. Prosiła, by zapytać... – spojrzał na nas wyczekująco.
Kawał chłopa. Jeśli pewna partia ludowa sporządziła w swej centrali algorytm idealnego działacza terenowego, to na pewno pan Henryk się w niego wpisywał. Kolor nosa, pomnożony przez wielkość dłoni (łopata), podzielony szerokością klaty, odjęta długość siwych wąsów (Witos), a dodana chęć rządzenia mierzona w obowiązującej walucie i z tego pierwiastek kwadratowy, silnia i... wypisz, wymaluj – cały pan Henryk. Jarek mówił, że w najbliższych wyborach jest kandydatem na wójta. No, z takim algorytmem już jest wójtem.
Spojrzałem na Elę. Podniosła głowę. Cienie rzucane przez naftowe lampy rozwieszone wkoło altany zagrały na jej twarzy i w szklance, którą bezmyślnie obracała w palcach. Nie jest jeszcze tak źle, jak sądziłem na początku. Naprawdę ładna z niej dziewczyna. A ponieważ jednak jestem dalekim, choć mało udanym potomkiem myśliwego-wojownika, to może by tak człowiek pomyślał o pomieszaniu genów?
– Nie będziemy kłopotać. Może prześpimy się tu... – Spojrzałem na pana Henryka i skinąłem głową w stronę otwartych wierzei stodoły. – Co o tym Elizabeth myślisz? Nie mogłem sobie podarować tej instrukcji po angielsku. Zresztą z tym mieszaniem też przesadziłem. Słyszałem, że ona nie może mieć dzieci. Pozostaje zatem przyjemność czystego seksu.
Obróciła głowę w stronę jednej z lamp i przez dłuższą chwilę patrzyła w migoczące światło.
– Spierdalaj!
Chociaż tyle dobrego, że nie powiedziała „fuck off”.
Rysio roześmiał się krótko.
*
Źdźbło siana wierciło w nosie, aż wybudziło mnie całkiem. Spojrzałem na zegarek. Szósta.
Gadzina drobiowa wrzeszczała na całe podwórko, przypominając o swoim istnieniu i dopominając się o codzienną strawę. To w zasadzie tak samo, jak człowiek. Drze się jako dziecko o swoje, żeby potem i tak iść na rzeź tego świata. Jeszcze głośniej, za zamkniętymi drzwiami innego budynku ryczał byk. Wiem, że byk, bo to on ma być dzisiaj zaszlachtowany na owe zapowiedziane „wyroby”. Świnka padła już wczoraj, a jak nam uświadomiono najlepsze wyroby kiełbasiane, to te wieprzowo-wołowe. Trzeba by pójść się umyć do domu, pomyślałem.
Cofnąłem się od wrót. Przy nieposprzątanym stole nerwowo krzątał się Mirek, zerkając co chwila to na dom, to na stodołę. Sprawdzał zawartość butelek, ale ten przegląd nie wypadł chyba najlepiej, bo uwijał się coraz szybciej i chaotyczniej. Rozejrzał się jeszcze raz wokoło i zaczął zlewać resztki z kieliszków do kufla z piwem. Ręce latały mu jak w zaawansowanym stadium Parkinsona. Trzymając oburącz szkło, duszkiem zaczął pić zawartość. Aż tu słychać było, jak zęby dzwonią o brzeg. Nagle coś chrupnęło. Gwałtownie zaczął pluć szkłem z ugryzionej szklanki. Z rozciętej wargi krew popłynęła do naprędce przygotowanej mikstury, zabarwiając ją na rubinowy kolor. Znowu się rozejrzał i szybko wypił to coś.
Biedny Mirek.
*
Ruch na podwórzu zaczął się o ósmej. Wszyscy w miarę oczyszczeni z siana kręcili się przy przybudówce, gdzie coraz głośniej zawodził byk. Czyżby czuł, co go czeka? Do wnętrza w końcu wszedł teść Jarka z jakimiś fachowcami. Narzędzia, jakie nieśli, nie spowodowały u mnie przypływu serdecznych, pełnych humanizmu uczuć.
– Mirek, która to ci tak wczoraj przylała? – zapytała z troską i lekką nutą sarkazmu Jola, przyglądając się jego wardze.
Jarek stał koło mnie, popijając piwo.
– Chcesz? – zwrócił się do mnie.
– No pewnie.
– Tutaj to jest cały rytuał – no, z tym szlachtowaniem. Jak jeden walnie bydlę obuchem między ślepia, to drugi w tym momencie użyna mu jaja. Muszą zgrać się idealnie. Podobno mięso jest wtedy lepsze... hm. Jako przedstawiciel w końcu tej samej płci, sądzę, że to niczym nieuzasadnione barbarzyństwo. No, ale chłop potęgą jest i basta. Siła tradycji.
W oczach dziewczyn widziałem niezdrowe, starannie maskowane podniecenie. Ciekawe czy zawsze mają mokro, jak urzynają jaja samcowi...? Jest szansa, że nie mają empirycznych doświadczeń, więc to tylko moje czcze spekulacje.
Byk, uwiązany do pionowego słupa i unieruchomiony w czymś w rodzaju kojca, smętnie porykiwał. Jeden z członków klubu samarytańskiego „Animal”, ubrany w gumowy fartuch chirurga polowego, zamachnął się siekierą i w tym samym momencie pan Henryk sprawnym ruchem dokonał kastracji. RANY BOSKIE!!! W momencie zamachu siekiera wypadła ze styliska, a uderzenie samym drzewcem pewnie nie nabiło buhajowi nawet guza. Ale jaja odcięte!
Nie wiem, jak bym się zachował, gdyby obcięto mi jądra bez znieczulenia. Ale już wiem, jak zachowa się byk w tej sytuacji. Trzasnęła belka, do której był przywiązany, a dach zaczął trzeszczeć i pochylił się na jedną stronę. Wszyscy rozbiegli się przed rozszalałym zwierzęciem, rycząc głośniej niż ono. Zdążyliśmy schować się w stodole, a Sysek zawarł wrota solidną belką. Z podwórka dobiegał wściekły ryk, chrzęst rozdzieranego metalu (przez szparę w deskach widziałem tratowaną toyotę Wojtka), a potem rozjuszony buhaj wziął się za odrzwia naszej stodoły. Łup! dup! chrup!
Drzwi zatrzęsły się i jednocześnie zatumaniło chmurą kurzu. Belka jęknęła, zatrzeszczała.
Dziewczyny uciekły po drabinie na coś w rodzaju stryszku, skąd dobiegał również pisk jednej z wczorajszych, miejscowych gwiazd. Pewnie dopiero harmider ją obudził.
Męska część grupy stała na dole, wpatrując się jak urzeczona w wyginającą się dechę. Łup! łup! łup!
Rysio wydalił z siebie przedziwny dźwięk – ni to łkanie, ni śmiech.
– Jezu! Za tydzień mam jechać do ciotki do Niemiec!– łup!– Zróbcie coś! – łup!
– Zamknij się. Jak chcesz, to uciekaj za babami.
– Siedźcie na dole i pilnujcie tych cholernych drzwi – zapiszczała z góry Kaśka. – Ja też stąd spadam. Andrzej wylosował zieloną kartę. Jedziemy do Stanów. Nie potrzebuję byczego rogu w dupie przed wyjazdem.
– A coś tam potrzebujesz? – warknąłem. – Mam na myśli dupę.
– Idiota. Zatłuczcie to bydlę, czy co?
Usłyszałem płynące z góry „Ojcze nasz, któryś jest…”. Rany! Nasza kochana Ania.
No tak, prawdziwi wojownicy nie uciekają przed głupią krową, lecz ją zabijają. Tylko czym? Nieważne. Honorowy Polak-wojownik stanie naprzeciwko czołgu z szabelką. Najwyżej w chwale i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku da się rozjechać.
Łup! łup! łup!
Sysek położył rękę na moim ramieniu, bezwiednie coraz bardziej ją zaciskając.
– Wytrzyma – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Wytrzyma...
– Skąd wiesz, durniu?
Rzeczywiście, durnie się zaśmiał.
– Przedwczoraj zdałem egzamin na polibudzie z wytrzymałości materiałów.
Sądzę, że wytrzyma...
Łup! Lekki trzask.
– Sądzisz, czy już obliczyłeś?
– Nie wkurzaj mnie! Gość od materiałów robi u moich starych prace zlecone... zapierdala... jak mrówka za dobrą kasę... niechby spróbował mi nie zaliczyć!
– No to sądzisz, czy wiesz?!
–Wytrzyma. Wytrzyma. Wytrzyma ?!
Głośny trzask. Nie wytrzymała.
Dzisiaj
Praca kuriera była przedmiotem moich marzeń od urodzenia. Magister historii powinien czuć i rozumieć przypadkowość dziejów i związaną z tym zmienność kolei losu.
Kto przeczytał opowiadanie Lema o profesorze Corcolanie, wie, czym jest bezwzględny, mechanistyczny determinizm, połączony ze stoicyzmem, wyjaśniający również dziwne przypadki déjà vu. Dzisiaj ten prąd filozoficzny został obdarzony własną nazwą – „mam to wszystko w dupie”
No więc targam tę dwudziestokilogramową paczkę do restauracji „Kolorowa” i nawet specjalnie się nie burzę.
Siedział przy barze, a przed nim stała szklanica jakiegoś drinka. Sysek nie wyglądał na gościa cieszącego się życiem, głowa kiwała się nad blatem i wciskał jakiś tani bajer dziewczynie za ladą.
Gdyby nie krzyknął, nie zwróciłbym uwagi na pacjenta, taszcząc nieszczęsną paczkę na zaplecze.
– Pani Moniko!? – położyłem przesyłkę na podłodze – Przyjmie pani?– Uśmiechnęła się jak zwykle.
– Sychu! Co się tak katujesz?
Popatrzył na mnie zamglonymi oczami, bujając się na barowym stołku.
– Taka firma! Taka firma i dupa... Źle obliczyłem i pierdolnęło!!! No popatrz, pierdolnęło...!!!
Nie wiedziałem, o czym bredzi, a poza tym, śpieszyło mi się lekko. Nagle zatrybiłem. Galeria w Radomiu!
– Patrz i ucz się. – złapała go czkawka. – Ludzie zawsze za mnie przeliczali te pierdolone obciążenia, wytrzymałości i te inne pierdoły, ale założyłem się... po chuj ja się założyłem? Założyłem się na jakiejś głupiej imprezie, że przeliczę... śmiali się ze mnie, że inżynier ze mnie jak z koziej dupy trąba... no to przeliczyłem. Stary nie wiedział, że to ja... Tak poszło, no... poszło do wykonawcy. I pierdolnęło. Pójdę siedzieć!... Firma... o Jezu... jak się stary dowie! – zwilgotniały mu oczy.
Monika dyskretnie dolała mu „Wyborowej” do szklanki.
– Prawnicy... tylko prawnicy. Jolka już jest adwokatem. No, co się gapisz? Jolka Adamik. Nasza szanowna przyjaciółka z młodych lat. Mówiła, że wyciągnie... ale kasy też wyciągnie... przyjaciółka, cholera. Może inna działalność? Znajomy namawia mnie na założenie biura deweloperskiego... to... podobno przyszłość... stary... – dyszał ostro. – Odżałuje... pomoże... byle nie siedzieć... Jolka. – pociągnął łyka i otrząsnął się jak pies. – Damy Piotrek, radę.
Obyś tylko stary nic już nie liczył. Nawet wytrzymałości belki w drzwiach stodoły – pomyślałem, wychodząc z „Kolorowej”. I tak wypłyniesz. Tacy jak ty są w tym kraju niezatapialni. Może lepiej, że będziesz sprzedawał domy niż sam je projektował. I może kiedyś zobaczę te osiedla, które zbudujesz?
Jasny gwint! Lecha 5/16! Czwarte piętro, a paczka dobre dwadzieścia kilogramów.
"Normalny donikąd"
dzisiaj
Witaj drogi przyjacielu. Ile to już mówisz lat? Dwadzieścia pięć? Trzydzieści? Więcej? No popatrz, jak się zestarzeliśmy. Co tak siedzę na tej hałdzie ziemi? A tak. Nie mam nic specjalnie do roboty, to siedzę i patrzę. Widzisz, jak się uwijają. Tam pracuje spychara..., o, a tu rżną, tam wycinają. Łopatami też energicznie machają – ech, za komuny to by stali, piąte piwo pili i trzeciego papierosa palili, a teraz – kapitalizm. Zresztą poznajesz? Nie kogo, tylko co – drzewo. No to, co ścięte leży. Nie? No tak, wszystkie drzewa są takie same. Szczególnie ścięte.
Napijesz się? Że rano? Każda pora jest dobra. A co? Dzisiejsze przepisy zabraniają? Nie wolno w miejscach publicznych? Ha, ha, czy to nie ty jesteś jednym z tych, z którym w tym sadzie piliśmy jabcoki? No i co? Wyrosłeś na porządnego człowieka. Nie idziesz dzisiaj do pracy? No widzisz. Świat na chwilę zapomniał o tobie i podarował parę godzin wolności. Cóż za luka w systemie. Ileż w tym czasie mógłbyś wyprodukować, skonsumować, załatwić. Co ty z tym porankiem? Rozejrzyj się, słonko świeci, ciepełko, zielono, ci faceci pracują jak mrówki na swój kieliszek chleba i nową plazmę do domu, a ty masz na skutek awarii Matrixa trochę czasu dla siebie.
Co ja? Ja jestem już poza systemem. Nie, nie mam szkła – z gwinta drogi przyjacielu. Jak za starych, dobrych czasów. A poza tym lepiej się pije, kiedy spotykasz starego druha i jest jeszcze dodatkowa okazja. Jaka? Aa, dziś podwójna. Likwidują nasz sad, a poza tym wczoraj był ostatni dzień mojego życia.
*
Pytasz, co się stało? Właściwie nic się nie stało. Jakiś wypadek? Nie, przecież nie wyglądam na ducha unoszącego się nad własnym ciałem. Tak prawie wyglądam? Ha, ha, dowcip ci się wyostrzył po paru łykach.
Tych parę zadrapań, plastrów i siniaków? To chwalebne, polskie rany. Czemu polskie? Donkiszoteria. Tak, tak, donkiszoteria zawsze była u nas podnoszona do rangi cnoty. U mnie też. Zresztą, czy musi się coś stać, żeby umrzeć? Zaraz wypadek, rak, srak. A nie można umrzeć ot, tak sobie, choć czujesz, że pracuje w tobie skołatana pompa przepychająca lepką, czerwoną ciecz? Głupia maszyna, która nie wie, że już cię nie ma i cały jej wysiłek jest daremny. Rosną włosy, paznokcie, komórki dzielą się z uporem, choć nikomu i niczemu to nie jest potrzebne. Cóż za marnotrawstwo energii kosmosu lub Boga. Ten ustrój, o który podobno walczyliśmy ty i ja, bardzo nie lubi marnotrawstwa. Przerabia kości zwierząt na pyszne wędliny, odpady z ropy na soki owocowe lub piękne i ciepłe polary, a krowie bździny na jakże cenną energię... Że za dużo wypiłem? Mylisz się stary. Za mało. Jak będzie właściwa ilość, to nawet na chwilę to wszystko trochę mi się podoba. Problem w tym, że te chwile są coraz krótsze, a niezbędna ilość płynu coraz większa.
Oo, a sad? Popatrz. Tyle godzin tu spędziliśmy, najpierw jako szczyle, udając Indian, chowając się przed starymi, potem ogniska, pierwsze wino i papieros, dziewczyny... orzesz w mordę, widzisz tego palanta z siekierą, zmagającego się z tą wielką jabłonką? Pod nią rozprawiczyłem Elkę.... no jaką Elkę? Leśniak. Nie śmiej się, też kiedyś była dziewicą i... i nawet byłem w niej zakochany. Jak każdy z nas, no może poza Rysiem Kolarzem. Ej stary, nie pamiętasz Kolarza? Tak, Darka, Darka. Tak bardzo chciał pedałować, a praw takich jak teraz to oni nie mieli, no to prysnął gdzieś do Niemiec i słuch po nim zaginął.
A kojarzysz, jaka była kiedyś Elka? Najpiękniejsza na osiedlu, bogaci rodzice, olewająca nas – nie dla psa kiełbasa. Że potem z każdym i wszędzie..., no cóż, widocznie rozdziewiczyłem najpiękniejszą kurwę na świecie.
Czy wiem co z nią? Wiem. Jak posiedzimy dłużej to może ci powiem. No to po łyku.
*
No, nie krzyw się. Ja nie twoja żona, żebyś musiał udowadniać jak bardzo nie lubisz tej nafty. A potem w trakcie grilla, idziesz z kumplem do kuchni i po cichu walicie po szklanie.
Co, ty tak nie robisz? To ma kobita szczęście. Taki skarb... Nie rzucaj się, nie żartuję... Czy jestem żonaty? Zdziwisz się, ale tak. Mam piękną, kochającą żonę. Sam kocham ją tak samo, jak dwadzieścia lat temu i dlatego jest mi tak ciężko. Nie rozumiesz? No cóż. Ja jestem jak socjalizm – dzielnie zmagam się z przeciwnościami nie występującymi u innych ludzi. Dzięki mnie ona też.
Jak mówisz...? Że trzeba być silnym, walczyć, leczyć się? Ale ja nie jestem silny, walczyć nigdy nie chciałem i nie umiałem.
Pamiętasz?... Syskowi w sadzie dałem po zębach, to była niezapomniana impra... Znowu nie pamiętasz? A ja pamiętam... nie uwierzysz. To był jedyny raz, kiedy się biłem… Noo, do wczoraj. Zawsze wolałem uciec.
A leczyć się? Czasami się leczę i... i co? I nic. Ja nie chcę być zdrowy. Ja nie chcę tylko być chory. Boże, na tym świecie są też słabi, geje, garbaci, popaprańcy i mordercy. Wszyscy mają prawa, bo mniejszość, bo niepełnosprawny, bo prawa człowieka... To dlaczego nie ma dla mnie miejsca?
- Kurwa mać! Nie pij tyle! Kończy się... A, chyba że postawisz. No to w porządku.
wiele lat wcześniej
Liście nawet nie drgały. Duszne, ciężkie powietrze lipcowego upału, w połączeniu z wypitym winem, spowodowały, że pot lał się ze mnie ciurkiem. Płynął strugą, łaskocząc pory ciała, zlepiając zwichrzone jej dłońmi, włosy.
Najpiękniejszy wysiłek, jaki do tej pory w życiu wykonałem, powodował drżenie każdego włókna mięśniowego. W oku, palcu, w... Cudowne drżenie, które daje sercu przyśpieszenie rakiety kosmicznej, krwi – parametry paliwa jądrowego, a mózgowi otwiera przestrzenie niedostępne Einsteinowi.
Pierwszy seks szesnastolatka. Jej – szesnastolatki – też. Poznałem to, patrząc ukradkiem na lekko zakrwawioną, wewnętrzną stronę opalonych ud Eli.
– Wstawaj, wołają nas – dotknąłem koniuszkami palców jej wilgotnej skóry.
Twarz Eli delikatnie zadrgała, ale nie otworzyła oczu. Zawstydzone, tym co widziało, zaczerwienione, wieczorne słońce, prześwietlało delikatny puszek na policzkach, tworząc aureolę, którą zawsze podziwiałem u gwiazd filmów starego kina. Mam czasami taki moment nadrealistycznego widzenia, typowego dla egzaltowanych gówniarzy.
Słyszałem trzaskające w ogniu polana i coraz głośniejszy gwar całej paczki. Na nich wino też już zaczęło działać. Dopinając spodnie i koszulę, wygrzebałem się spod namiotu utworzonego ze zwisających do ziemi gałęzi zdziczałej jabłonki.
Mirek katował gitarę, próbując znaleźć chwyty do „Mimozami...” Tuwima. Reszta dostosowała się do jego aktualnych możliwości, wyjąc jak wilki w rui. On naprawdę nieźle gra, a oni z reguły fajnie śpiewają, ale nie dziś. Zresztą dziś świat i tak jest naprawdę piękny, a ja tak bardzo kocham Elę. Tak naprawdę, bardzo, jeszcze bardziej może (przewinął mi się fragment wiersza Stachury).
– Wychrobotałeś ją? No, stary. Taki sukces. Dobra chociaż była?– Sysek czknął. – Trzeba to było zrobić pod naszym drzewkiem. Lepiej by rosło... – Zachwiał się i cofnęło go.
Odruchowo złapałem jego łokieć. Sysek miał zawsze słabą głowę.
Dziś jest dwudziesty drugi lipca. Komunistyczne święto, z okazji wydania jakiegoś tam dekretu. Mamy to głęboko w dupie, ale jest obowiązek czynu społecznego ku czci... itd. W tym roku to akcja sadzenia drzew, upiększania socjalistycznego świata, pokaz zaangażowania, etos pracy (niepotrzebne skreślić). Brr. Obłuda się leje, ale damy radę. Zawinęliśmy z ciężarówki najpiękniejszą sadzonkę klonu i wkopaliśmy ją w naszym ogrodzie. Klon nijak się ma do sadu, ale to silne, żywotne drzewo, które poradzi sobie. Czasy chujowe, gleba nie taka, deszcze kwaśne, a on rośnie. Przerasta te spaczone jabłonki, zdziczałe wiśnie i powykrzywiane życiem grusze.
Rośnie zawzięte bydlę, choć potem nikt się nim nie zajmuje, nie podlewa, nie użyźnia.
Spojrzałem wściekły na pijanego Syska. Jak on to powiedział? „Wychrobotałeś ją?”. Coś dziwnego stało się ze wzrokiem, przestałem widzieć normalnie. Wszystko zawęziło się do jego postaci, wyostrzyło kontury. Rysy twarzy wykrzywiły mu się jak w jarmarcznym, krzywym zwierciadle. Fala krwi uderzyła mi do głowy, ręce zaczęły drżeć, a świat zamknął się w zaciśniętej pięści.
Uderzyłem. Coś chrupnęło i poczułem ból w nadgarstku. Adrenalina znieczuliła efekt pękniętej kości.
Upadł w płonące ognisko, wzbijając snop iskier. Krzyk. Tupot nóg. Całkiem już zawstydzone słońce, schowało się za granatowo-purpurowym horyzontem. Jabłonka była prawie niewidoczna, a listki młodego klonu połyskiwały w świetle przytłumionego ogniska jakoś tak ironicznie, prześmiewczo, szyderczo.
Nie mów, że nie kojarzysz? To ty trzymałeś mnie wtedy za ręce z tyłu. Chyba bym go zabił. A przecież naprawdę lubiłem Syska.
dzisiaj
– No, nareszcie jesteś. Kolejka? Nie mają te ludzie co robić do południa, czy co? Że ja też nie mam co robić? No fakt.
Myślałem o tym, co mi opowiadałeś. To pięknie życie ci się ułożyło. Mówiłem, że będą z ciebie ludzie. Dom jest, firma prosperuje, dzieci zakuwają, żona u kosmetyczki. A propos, czy widziałeś ostatnio jakieś dzieciaki na naszym boisku? Nie patrzyłeś? Ach, za późno wracasz.Ten kontrakt na wykańczanie mieszkań w tych blokach, to rzeczywiście życiowa szansa. Patrz, jak pięknie mury wychodzą z ziemi. Szybciej niż drzewa. Rzucił w przestrzeń.
No właśnie, siadaj na tej kłodzie. Wczoraj ścięli... Patrz, jeszcze liście nie zwiędły, są zielone. To klon... e, nie jestem dendrologiem, ale dotknę tej kory i wiem. Po prostu wiem. A ty ciągle go nie poznajesz?
Nie? Przecież też go sadziłeś.
Nie, siadaj tutaj. Taki piękny garnitur. No, jak kasy będzie dużo z tego kontraktu, to niejeden taki się kupi i będzie super. Ale po ci to? No, nie pobij mnie. Wiem, wiem, trzeba inwestować, wizerunek dorobkiewicza, samochód już stary, a i dom większy potrzebny. Zepsuł się? Nie, nie dom, tylko samochód... nie? To po co zmieniasz? A, zapomniałem, bo stary rzęch. Ile ma? Osiem lat.
No, młodszy to ty nie jesteś, też trzeba by cię wymienić.
Cholera! Nawet kubki kupiłeś? Dwa? Dwadzieścia groszy. Dla głodujących dzieci w Etiopii byś je dołożył. Kojarzysz, jak w piwnicy piliśmy z wydrążonego ogórka? Jeden kapciowaty ogórek, a nas pięciu. Niehigienicznie? Parcha nie dostałeś.
Szczęśliwy jesteś? Nie zastanawiałeś się nad tym? No właśnie, a ja? Zastanawiałem. I jest do dupy. No, faktycznie, tym sposobem nie ma różnicy. Zastanawiasz się czy nie, przecież nie zaklniesz rzeczywistości. Gdzie się nie obrócisz, to dupa. Istotnie, masz perspektywy, a ja siedzę na umartej? Drzewie? Pniaku? Ludziu...?
Jezu, zaczyna mi trochę się pieprzyć. Wczoraj...
dwadzieścia cztery godziny wstecz
Wczoraj kolejna porażka.
Obijam się od roku, o ścianę przepisów, procedur, kwalifikacji, braku kursów, papierów, certyfikatów. Tu brakuje umiejętności obsługi komputera, tam lekarz mówi o złych wynikach wątrobowych (a jakie mają być?), tu wyczują piwo (koncentratu z fiołków nie zażywam), tam jestem za stary, w pośredniaku za młody (nie obejmuje mnie program 50+. Na dodatek za krótko jestem na bezrobociu – tylko półtora roku – więc jakiś inny program aktywizacji też mnie nie obejmuje.)
Gdy w siódmej rubryce ankiety personalnej pt. „Dodatkowe kwalifikacje i umiejętności” nieśmiało nadmieniam, że znam literaturę starofrancuską, piszę wiersze, jestem entuzjastą neoplatonizmu, fascynują mnie paradoksy Zenona z Elei, wiem, ile jest dwa razy dwa i jeszcze podejrzewam. że ludzie to świnie, to... to już jest jazda. Bez trzymanki.
Zatroskane panie z wyżej wymienionego biura z westchnieniem pochylały się nad tą sytuacją, żonglując moim przypadkiem pomiędzy kursem florystyki, a dogoterapii, z obowiązkowym przeprowadzeniem badań psychiatrycznych. Nawet je rozumiem. W końcu walka z bezrobociem najbardziej efektywnie wychodzi poprzez mnożenie programów aktywizacyjnych, wytycznych, okólników itp. Ileż to osób jest potrzebnych do interpretacji, realizacji, pozoracji i innych ...sracji, duperacji, abberacji...
Znowu porażka. Odwalona w Armaniego, pachnąca szanelką bizneswoman, krytycznie przyglądała się moim zużytym butom i niemodnemu golfowi. Zapewne zapach wody po goleniu i dezodorantu za pięć złotych z Biedronki drażnił jej wysublimowane nozdrza.
Och, nie. Nie była arogancka lub niemiła. Minęły już czasy burakowych nuworyszy Z wystudiowanym wdziękiem przekrzywiała utlenioną główkę, pozorując głębokie zainteresowanie.
Okute w stare srebro chopinowskie palce delikatnie masowały brodę, a oczy wyrażały proces głębokiej zadumy nad tym, co mówię. To tak mile łechta moje ego!
A mówiłem głupoty i durnoty. Przecież ja wiem i ona wie, że stanowisko dyrektora prywatnej szkoły to niezbędne znajomości plus umiejętność skłonienia nauczycieli i uczniów do maksymalnego wolontariatu.
Zysk sto, koszty – zero. Ideał biznesu oświatowego na poziomie Oksfordu z Ruchodupek Górnych.
*
Sad to ponad pół hektara działki w centrum miasta. Zarośniętej, nieefektywnej, zaniedbanej i zaśmieconej. Znowu marnotrawstwo (kluczowe słowo w naszym racjonalnym kapitalizmie) powierzchni inwestycyjnej. Kultywowanie tradycji picia wina było w tym miejscu godnie podtrzymywane przez następne pokolenie. I tyle się tu działo. I syf był niemiłosierny.
Najpierw z zamyślenia otrząsnął mnie hałas, a potem ruch. Wokół placu budowy, na miejscu naszego ogrodu, uwijało się kilku robotników. Obok, już od paru miesięcy wyrastały podwaliny apartamentowców, ale prace budowlane skrzętnie omijały ogród. Miałem nadzieję, że tak zostanie.
Głupią nadzieję.
Taka piękna architektura wyłania się już z gleby, więc dlaczego w środku miałby tkwić zdziczały sad?
Chłopy z siekierami i piłami, kopary, spychacze, a do kompletu dupek z teodolitem. Industrialny „dance macabre” z wykorzystaniem nowoczesnych środków wyrazu artystycznego.
*
– Przesuń się pan. – Piłem piwo, obserwując twórczo poruszających się ludzi. Mrówkolandia.
. Zaciskałem dłoń na puszce za każdym razem, kiedy padło kolejne drzewo.
Chrzęst miażdżonego aluminium. Puszka była już całkiem zgnieciona.
– No, przesuń się człowieku, bo przeszkadzasz. Nie widzisz, co się tutaj robi? Co to w ogóle za picie w miejscu publicznym? Policję wezwę! Panie Henryku!
Siedziałem sobie na betonowym fragmencie ławeczki. Drewnianych szczebli już dawno nie było, a wystające, pordzewiałe kotwy nie powinny zachęcać żadnego spacerowicza do siadania na tych strupieszałych szczątkach siedziska. Chyba że byłby to masochista z nutką nekrofilii. W końcu to tylko strupieszały szkielet ławki jest... Alea iacta est.
Ale zajebisty skrót myślowo-poetycki mi wyszedł. Zrobiłbym karierę w polityce.
Spojrzałem ukradkiem. Skądś gościa znam.
Niedaleko stała srebrna beemka. Gruby, czerwononosy pan Henryk (tak przypuszczam, że to on), biegł ociężałym kłusem konia po wyczerpującym westernie. Żeby tylko nie padł przed samymi drzwiami saloonu.
Dobiegł. I żyje. Wytrzymałość koni i ludzi jest niezmierzona.
– Słucham panie prezesie. Coś się stało?
Sapał jak parowóz Stephensona. Zawory wypluje. Spojrzeliśmy jeszcze raz na siebie z panem prezesem. O kurwa jego mać! Sysek.
– Wojtek?
– Piotrek?– poklepał mnie po ramieniu jak kobyłę na wybiegu.
Wytrzymałość koni i ludzi jest niezmierzona.
Sysek pieprzył coś od rzeczy. Jest prezesem firmy deweloperskiej, która buduje to osiedle. Będzie pięknie, nowocześnie, tanio.
– Ile?
– No, ze cztery koła za metr. Naprawdę, to okazja! A może ty byś chciał? Dla ciebie rabacik po starej przyjaźni.
Westchnąłem.
Miesiąc temu wziąłem ostatni zasiłek w wysokości sześćsetpięćdziesiąt zł.
Zajęczała odpalana piła.
– A sad?
– Jaki sad?... a... parking... Chyba nie sądzisz, że ludzie będą zostawiać bryki na ulicy. Za coś w końcu płacą.
Piła pisała na pięciolinii popieprzone requiem. Minuta, dwie, pięć, dziesięć. Zmieniają się tonacje, smutne – mol, radosne – dur. Tempo: tnie – szybkie allegro, wyciągnął piłę z rzazu – powolne andante i w miarę jak silnik się uspakajał – omdlewające adagio. Bolało. Chrobotnęło jak złamana kość i teraz dopiero strasznie zabolało. Skoczyłem jak oparzony, patrząc, jak facet wcina się w pień drzewa. A ono w mojej głowie wyło, krzyczało – trociny sypały się spod łańcucha, aż pomyślało „dość” i z prawie ludzkim stęknięciem, trzaskiem, klon upadł na ziemię zamiatając gałęziami ziemię
. Liście spazmatycznie zadrgały, kurz zawirował i... i uspokoiło się.
Sysek westchnął.
– Najgrubsze bydlę, ale poszło. IIe ja musiałem się nachodzić do ochrony środowiska, żeby wydali zgodę na wycięcie. Na owocowe nie trzeba papierka, a na głupiego klona? Całkiem zdrowe było. No, Ela załatwiła. Jest kierowniczką wydziału... nie mów, że nie pamiętasz Eli? Leśniak? Niemożliwe. No, kto jak kto, ale ty, he, he, powinieneś kojarzyć. Uwierzyć nie mogłem, dobrze, że sama mnie poznała. Gruba jak beka, brrr, w życiu byś jej nie poznał. Taka laska kiedyś była. Dziwnie była zawzięta na ten sad, ale dla mnie to dobrze. Inwestycja rozumiesz.
Odwrócił się.
– Panie Heńku! Pociąć na kawałki i na dostawczaka. Tak, tak, do mnie. Będzie do kominka.
*
Retrospekcja i teraźniejszość.
Coś dziwnego stało się z moim wzrokiem, przestałem widzieć normalnie, wszystko zawęziło się do jego postaci, wyostrzyło kontury... itd. Nie było tylko ogniska, snopu ulatujących w niebo iskier, ale za to był pan Henryk i inni pracownicy, którzy przybiegli na krzyk prezesa.
Drugi raz w życiu się biłem. Znowu pęknięta kość. Nawet w ten sam ryj trafiłem.
Tylko tych moich siniaków i zadrapań wtedy nie było.
Uh, stary. Ale dostałem od tych gości wpierdol.
dzisiaj
Gdybym wcześniej wiedział, że Sysek załatwił ci ten kontrakt to bym cię zaj... zapier... za... zaaa... No ale? Jakie zzzznac... no, Huston, mamy problem z wymową, Znaaa… czy, faktycznie nie ma to już znaczenia. No widzisz... ach tak, już niewiele widzisz...
Siedzę na ściętym klonie, a właśnie padła jabłonka. Mam obitą gębę i nikt mnie nie potrzebuje. Skończył się zasiłek, a za chwilę skończy się flaszka. Zjadłem swoją ostatnią kromkę chleba. Dobra, dobra... nie zrywaj się. Nie do sklepu po chleb... co innego miałem na myśli...
Znasz Grzesiuka? Nie, nie chodził z nami do klasy. Pisał o obozach koncentracyjnych i... i o chlebie. A Sołżenicyna? No taki Ruski, też o chlebie. Nie lubisz Ruskich?
Siedź na dupie! Żona nic nie mówiła o zakupach.
Chleb to był najważniejszy temat ich rozmów. No jak to jakich? Koncentracyjnych. Więźniów.
Zamknij się! Ty nigdzie nie pójdziesz.
Chleb to przetrwanie, bez niego się umiera. A było go tak strasznie mało. Nie, nie w sklepie, durniu, tylko w obozie! Jego podział to była celebra, najważniejsze wydarzenie dnia, mistyka egzystencjalnej prostytucji. Albo odwrotnie: prostytucja egzaltowanej mistyki. Wiem, wiem, zawsze tak pierdolę po alkoholu. Aaa..., ale niektórzy dzielili go na malutkie kawałeczki, jedzone co godzina. Przez pięćdziesiąt dziewięć minut skręcali się z głodu, żeby tuż po zjedzeniu, znowu być głodnym. Znowu pięćdziesiąt dziewięć minut myślenia o chlebie, o głodzie, czy nikt go nie ukradnie z szafki. A kradli... Przede wszystkim ci, co zżerali cały przydział od razu. Przez moment mieli poczucie sytości, a potem... a potem, no potem, co ja chciałem powiedzieć?
Aha... Zawsze wpieprzałem od razu swoją porcję życia i oglądałem się na te kawałki innych.
. Czy ukradłem? Nie... cholera..., a może?
Wczoraj poszła moja ostatnia kromka i chyba już nikt mnie nie poczęstuje.
No to jest ostatni dzień życia, czy nie?
*
Śpisz głupolu na glebie, w tym pięknym garniturze. Ciesz się, że nie ma dzisiaj tu Syska. Jakby cię zobaczył w takim towarzystwie i w takim stanie, to szlag by trafił kontrakt. No, ale dziś palanta nie widać. Pewnie leczy złamany nos. Ci goście też omijają mnie szerokim łukiem.
No i chwała Bogu.
Naczerpiesz sił z tej gliny jak mityczny Anteusz. Jasne, wilka też można złapać. Ale… ale ta glina z czegoś powstała... zwierząt, roślin... Da kopa.
Może to prochy największego na świecie bohatera? Że ci mają pomniki? E tam. Najwięksi nie mają pomników.
Są tylko składnikiem gleby.
Może tu są prochy jakiegoś szesnastowiecznego, obleśnego Tatara, który nawalił się tym swoim, kobylim kumysem i oszczędził twojego pra... pra... Potem zdechł na palu. Może kości siedemnastowiecznego, szwedzkiego żołdaka, który zgwałcił twoją pra... pra..., zanim zarżnęli go chłopi polscy w jakimś chlewie? Przecież to najwięksi dla ciebie bohaterowie. Może dzięki temu, co zrobili lub nie zrobili, ty żyjesz i tu jesteś... .
Może tu wsiąkły soki największych kochanków świata, którzy mieli pecha, że za prześcieradło nie robił im niejaki Szekspir?
Może też rósł tu jakiś klon, pod którym się kochali?
Durny i przypadkowy jest ten świat.
*
Dobra, zostało jeszcze trochę w kubku.
To za zdrowie stary, śpiący przyjacielu. W końcu jest podwójna okazja. Wycinają sad i dziś jest pierwszy dzień mojej śmierci.
"Ulgowy do końcowej stacji, proszę"
Wczoraj
Duszność zbudowana była z ciężkiego zapachu kwiatów (głównie kalii) i panującej na zewnątrz temperatury (powyżej trzydziestu stopni). Z pewnością nie przyczyniła się do niej liczba osób zgromadzonych w domu pogrzebowym „Eden”, należącym do miejskiego przedsiębiorstwa komunalnego.
Bo ludzi było akurat niewiele.
Cmentarz też był komunalny, więc wszystko zgodnie z procedurami i biznesową kalkulacją. Kasa płynie do jednego źródła.
Kilkanaście postaci z pochylonymi głowami, może w prawdziwej, a raczej udanej zadumie, nie tworzyło zwyczajowego tła dla tak doniosłych (podniosłych?) wydarzeń jak pogrzeb pięćdziesięciodwuletniego faceta. Z reguły wtedy jest tłum jeszcze żyjących kolegów, przyjaciół, bliższej i dalszej rodziny. Żona płacze, dzieci mają ponuro spuszczone głowy, wnuki kręcą się znudzone.
Ale nie na pożegnaniu Rysia taki zestaw.
Obok mnie siedział Jarek Dziwoński ze swoją nieodłączną Basią. Wygląda zdrowo i czerstwo. Wybór, jakiego dokonał wiele lat temu – życie na wsi pod Tarnowem – wyjątkowo dobrze mu służy. Dalej Wojtek. Sam. Nie wiem w związku z tym, czy jest ktoś, kto opiekuje się tym starym, schorowanym ramolem, powoli i z trudnością przemieszczającym się o kulach. Podobno dwie operacje panewek biodrowych. Dalej Szeryf – głowa też pochylona (znaczy, przeżywa). Obok niego farbowana na rudo niewiasta w beżowej garsonce i sandałach à la Bollywood. Świecące, jaskrawe, z kolorowymi paciorkami i nijak pasujące do górnej części stroju. Trzymała go za rękę, więc wygląda na to, że będzie miał się kto zająć chłopem, gdy przyjdzie jego kolej na endoprotezy. Sysek, za moimi plecami co chwila wciągał gluta. Boże! Wytrzyj w końcu ten czerwono-fioletowy porowaty organ powonienia.
Być może zresztą, sam nie dostrzegam zmian we własnej fizjonomii. W moim wieku nie lubi się już luster, ale kto ci powie prawdę.
Mirek przyjechał najpóźniej. I najgorzej z chłopem. Biedny Mirek. Te wyleniałe, nadpsute zwłoki, z plamami wątrobowymi, to mój stary przyjaciel, za którym szalały dziewczyny. Już dawno nie jest asystentem na wydziale arabistyki na UJ. Co najwyżej jest asystentem u ponurego, krakowskiego bimbrownika, bo waliło od niego jak z murzyńskiej chaty.
Jola i Ela siedziały po drugiej stronie nawy, ściskając kolorowe łodygi. Jakaś młodzież pląsała koło nich. Nie wiem – dzieci? Wnuki? A co mnie to obchodzi.
Z Elą – wiadomo – może współczesna medycyna uczyniła cud, bo Ela nie mogła mieć potomstwa. Wiele lat temu widziałem ją w parku. Była strasznie gruba. Jola mówiła mi, że to po jakiś lekach hormonalnych. Ale może warto było stracić figurę najładniejszej dziewczyny na osiedlu dla uaktywnienia instynktu macierzyńskiego. Pewnie ją krzywdzę takimi przemyśleniami.
No, chyba że coś adoptowała.
Jola – szacowna pani mecenas – to była taka fajna dziewczyna o biodrach stworzonych do rodzenia. Może ktoś to docenił i liczba jej dzieci pomnożona przez liczbę wnuków, dała sumę znaczną. Ktoś musi pracować na moje utrzymanie w jakimś przytułku.
Kaśka jest w Stanach. Jakiś czas temu utraciliśmy kontakt. Podobno jakąś tragedię przeżyła w związku ze śmiercią córki. Słyszałem, że dziewczyna się zabiła.
Ani nie było. Nikt nie wiedział dobrze, czemu. Podobno chora.
Reszty szczupłego towarzystwa nie kojarzyłem. Z rzędów z tyłu słyszałem cichą rozmowę po niemiecku. Obejrzałem się. Cholera, za mną dwóch siwiejących facetów trzymało się dyskretnie za ręce!
Na mównicę stojącą przed malachitową urną wszedł starszy, szpakowaty pan z bródką. Poprawił wiszący na złotym łańcuchu ryngraf z koronowanym orłem. Umilkła dyskretnie sącząca się znikąd muzyka.
– Drodzy zebrani. Z reguły przygotowuję się do mowy pożegnalnej, rozmawiając z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi zmarłego, poznając go niejako, jego najlepsze cechy i dokonania. Lecz w tym wypadku odstępuję od tej zasady w związku z wyrażoną ostatnią wolą Dariusza Kowalczyka, przekazaną mi przez niemiecką firmę pogrzebową z Kolonii. Wszystkie koszty pogrzebu również przez nią zostały pokryte. Zmarły Dariusz zabezpieczył odpowiednie środki na ten cel. Życzeniem jego było odczytanie tu i teraz listu, co też uczynię – sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Cisza. Słychać było szum samochodów z pobliskiej drogi szybkiego ruchu.
Ciekawe jak się zestarzał. Nawet nie wiem, na co zmarł. Nie widziałem go dziesiątki lat. Może więcej. Daty mają znaczenie głównie dla historyków. Dla innych wydarzenia.
My widzieliśmy się po raz ostatni na sławnym zarzynaniu byka w Daskach u Jarka. Potem wyjechał do Niemiec.
„...dlatego pożegnam was jako Rysio Kolarz, bo takim mnie pamiętacie, a nie żaden Darek” – Cholera, zamyśliłem się i uciekł mi początek. – „Wiecie, jaki byłem, i kim byłem. Nigdy żadne z was nie nazwało tego po imieniu. Pedał, homoś czy ruchodup nigdy nie padło. I za to was kochałem. Tak bardzo, jak może kochać gej w czasach, kiedy byliśmy młodzi. A dla takich jak ja to były ciężkie czasy. Prawo można zmienić, na zmianę w mentalności ludzi trzeba poczekać co najmniej dwa pokolenia. Dlatego wyjechałem do Niemiec i tam zostałem. Przez wiele lat miałem starszego od siebie partnera, który zmarł w ubiegłym roku. Był dobrym, kochającym człowiekiem. Tam nie musieliśmy się ukrywać. Bardzo mi go brakowało przez ten ostatni rok. Miałem też tam przyjaciół, którzy są zapewne obok was...”
Jola z Elą kręciły się niespokojnie. Zerkały na grono swojej młodzieży i za siebie (pewnie też usłyszały niemiecki język), nie wiedząc, czy zatkać uszy i oczy przyszłości narodu, czy dyskretnie ją wyprowadzić.
Nie wypadało, ale widać było, jak moralność wczesnochrześcijańska walczy z obowiązującymi konwenansami konieczności ostatniego pożegnania przyjaciela.
Masz rację Rysiu. Ze dwa pokolenia będą potrzebne. W tym kraju przynajmniej dwa.
„...stać mnie było na odszukanie was i zobowiązanie firmy z Kolonii do powiadomienia o pogrzebie. Jako prezesa dużej firmy consultingowej, stać mnie było na wiele, tylko po co?”
Usłyszałem za plecami westchnienie Syska.
„Dzieci, siłą rzeczy, mieć nie mogłem, rodzeństwa nie miałem, a rodzice nigdy nie zaakceptowali mojego życia. Bolało. Pomagałem im ukrytymi kanałami, jak mogłem, ale tak bardzo chciałem się z mamą spotkać na święta. Podobno też chciała, no ale...
Teraz już spotkałem się z nimi. Jedno z was mnie w tej pomocy wyręczało, co może będzie mu policzone tam, gdzie jestem, o ile jestem tam, gdzie myślicie, że nie jestem. Jak większość moich wierzących rodaków. Nie, nie martwcie się. Nie mam nadziei na Eden z moim Andreasem. Takich jak my tam nie wpuszczają. Chodzi tylko o sprawiedliwy sąd przed obliczem Boga. Przecież się kochaliśmy i nikomu świadomie nigdy nie zrobiłem krzywdy. Zresztą ten z was, który pomagał w ciężkich czasach moim staruszkom, był mi szczególnie bliski. Nawet nie wiedział jak bardzo. Chyba to nawet lepiej dla niego, że nie wiedział. Może coś pamięta i tak bardzo się wstydzi do dziś. Widziałem obrzydzenie w jego oczach, nazajutrz...”
Kurwa mać! Rysiu! Nie powinieneś tego pisać! Te marki, a potem euro, które czasami razem z listem przesyłałeś, zużyłem zgodnie z twoją prośbą. A to leki dla twojej matki, które niby to z darów były, elektryczny superwózek inwalidzki dla twojego ojca. W papierach podarowanych przez jakąś kochającą Polaków fundację z Niemiec. Ale nie musiałeś, kurwa, przypominać o...
Gdybym był głęboko wierzący, to bym się zastanawiał, czemu Bóg Starego Testamentu nie zesłał na Rysia i tego Andreasa potopu, ognia, siarki. Dziś, w dobie nauki, selektywnego grzyba atomowego, sarinu lub pandemii „ pedaus trupus”.
Gdybym był zatwardziałym materialistą, zadałbym pytanie, czemu nie wyeliminował nierozmnażających się dewiacji, zgodnie z teorią ewolucji Darwina.
Ale oni żyli.
Dziwne poruszenie zapanowało w pierwszych szeregach. Wszyscy dyskretnie spoglądali na siebie. Tylko dziewczyny siedzące po drugiej stronie, wolne były od jakichkolwiek podejrzeń. Siłą rzeczy. Reszta spoglądała spode łba na siebie.
Ale numer.
Dzisiaj
Upierdliwe pieczenie w klacie towarzyszy mi dziś od rana. Przychodzi i odchodzi. Większe lub mniejsze. Bardziej lub mniej piecze.
Pod jakimś idiotycznym pozorem wycofałem się z wczorajszej imprezy stypowej, ad hoc zorganizowanej przez stare towarzystwo, w knajpie „Koń Polski”. Wyczuwało się nutę podniecenia wywołaną słowami Rysia. Jakby to miało teraz jakiekolwiek znaczenie.
Ale jakoś tak lubimy bełtać historię, przyjaciół, wydarzenia... Jakże pięknie emanujemy na tle zepsutych i upośledzonych.
No to po wyjściu cmentarza się zaczęło. Kto? Kiedy? Nie żartuj?... On? A feee! Zboczeńcy! Zawsze podejrzewałem, podejrzewałam, że on z nim.
Głupie kutasy i cipy, osaczające równie głupiego kutasa i cipę.
Nie chcę się już z nimi spotykać. Czas pospychał nas na osobne tory. Niektórzy wysiedli na stacji i wegetują w dworcowych barach, kasach i butikach. Część nie wysiadła i wykoleiła się na zepsutych rozjazdach.
Część żyje świetnie, dostatnio i nijako.
Już nas nie ma.
Strasznie lubię być sam. Przeciskać przez coraz bardziej dziurawą pajęczynę pamięci – twarze, nazwiska, wydarzenia. Czasami przy okazji jakiś przypadkowych spotkań udaję, że wiem, pamiętam... „No jasne. Ale było fajnie” – i męczę te poplątane i zwłókniałe synapsy, żeby powiedziały mi, z kim rozmawiam i „o co kaman”.
Takie bycie samym, kiedy słychać tykot starego zegara (elektroniczne nie tykają).
A na ścianie wisi taki śmieszny chiński kwarc z motywem tarczy Big Bena, który lekko zaskrzeczy, jak mija kolejna minuta. Ale nie cyka. Już nie odmierza sekund – cyk, cyk, cyk.
Trzasnęło – to tylko wskazówka odchrzęściła kolejną minutę – ale to nie ta moja miara czasu.
Nie cykają już sekundy kończącej się wędrówki.
Zapach kurzu wierci w nosie. Taki stary kurz. Osiadły na pożółkłych książkach i starym, frędzlowanym abażurze nocnej lampki. Na powiązanych różową wstążką kartkach śmiesznych wierszy pisanych po nocach. Trochę Staffa, Tuwima i Gałczyńskiego, udających moje własne wiersze. Przepisywanych na przerwie na jakimś zdezelowanym „Łuczniku” w pracowni szkolnej.
Kto słyszał wtedy o laptopie? Chciało się i tyle.
Powinienem być sam. Nie rozsiewać niepotrzebnych genów, zamęczających świat własnymi wizjami rzeczywistości.
Żona po dziesięcioleciach zrozumiała, że nie zmienia się niezmienialnego. Więc poszła na zakupy z wnukiem do galerii.
Och, oczywiście nie formułuje już wyższych teorii psychologii behawioralnej w celu zmiany mojej osoby. Doszła do jedynie słusznego wniosku, czyli po prostu ma to głęboko w dupie. I dobrze. Stosunek, do stosunku, po stosunku, jest dziś jedyną podstawą dla zdrowego życia z wrażliwymi palantami.
Powinienem być sam w głębokim lesie. Egzystować ze zwierzątkami, drzewami, śniegiem i wyłażącymi wbrew warunkom pogodowym, krokusami.
Ale nie lubię robali, pająków i szczurów, które tam egzystują. Lubię za to ptaki, zapach żywicy i nagrzanej słońcem ziemi. Nie mam papierów na leśnego pracownika (no wiecie, gospodarka zasobami leśnymi, ekonomika przetwórstwa przemysłu drzewnego, kiedy rzekotka zielona ma okres ochronny? Poronny? Itd. Ale mam chęci.
Podsumowując – nie mam nic, poza kurzem, nietykającym zegarem, starymi fotografiami...
A propos zdjęć popełnionych aparatem marki „Ami”. Po oddmuchaniu słusznej porcji roztoczy, otworzyłem stary album.
Siedzimy na schodach muzeum regionalnego w Chęcinach. Ja mam w zębach „Ekstramocnego” (były kiedyś takie papierosy, które przywracały do rzeczywistości jednym machem). Skończył się rajd niebieskim szlakiem. Za małe buty ucisnęły mnie strasznie i z rozkoszą siedziałem, marząc, żeby nigdzie już się nie ruszać. Gitara przewieszona przez klatę. Oliwkowa „kangurka” dopełniała stroju wagabundy à la Stachura.
Mirek obok też z gitarą. Na stopniach wyżej siedzi reszta: Ela, Jarek, Wojtek i Jola, Kaśka i Anka. Nad wszystkimi góruje Szeryf, strojąc głupie miny. Z lewej strony Rysio oparty głową o moje ramię.
Pod koniec studiów pojechałem do Krakowa. W zasadzie po materiały do pracy magisterskiej dostępne na UJ. Mirek brylował jako stary krakus, nawigując po uczelnianych zakamarkach. Wreszcie trafiliśmy na imprezę do akademików Akademii Rolniczej.
Nie wiedziałem, że Rysio tam studiuje razem z Jarkiem. Cóż to była za impreza. Dziwna to była impreza. Do dupy... Do dupy była to impreza!
Poczułem język Rysia na swoim uchu. Gorący, alkoholowy oddech owionął mi policzek. Poczułem jego usta na swoich i... i przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia! Chyba wyczuł, bo szarpnął się gwałtownie do tyłu. Ale potem uległem.
Nie wiem, co mi się stało. Nie wiem dlaczego. Nie wiem po co... Strasznego „moralniaka” miałem przez wiele lat, aż udało się wyprzeć z pamięci to wydarzenie. Czasami mi się śniło i budziłem się spocony jak mysz. A obrzydzenie? Oj, było!
Po coś to trupie jeden w tym durnym liście o tym przypomniał?!
Telefon.
– Coś się tak zawinął? Posiedzieliśmy... pogadaliśmy – Sysek tokował jak bażant w rui – Zastanawialiśmy się...
No tak. To było do przewidzenia. Zastanawiali się. Ciekawe, co wymyślili?
– Źle się poczułem. Coś mnie w klacie drażni.
– E tam. Całuj psa w nos. O czym on pisał w tym swoim głupawym przemówieniu?
– Jak pisał do mnie z Niemiec... – za późno, jak zwykle, ugryzłem się w język.
– Do ciebie pisał? Do nikogo z nas nigdy nie pisał!
Usłyszałem gulgocący śmiech.
– A może to o tobie było? – gulgot – Bolało, jak..., nooo, wiesz?
Gdyby tu stał, przydarzyłaby się retrospekcja z sadu numer dwa.
Teraz już nie produkują rzeczy z wiecznotrwałym zamiarem przetrwania. Nawet firma „Mercedes” tego nie robi, bo nie opłaca się to w dobie nakręconego do granic możliwości, konsumpcjonizmu.
Telefon rozpadł się po pierwszym walnięciu o ścianę.
Jutro
Nad ranem zapiekło w mostku. Tak bardzo, że myślałem, iż nie będzie żadnego jutra.
Ale było. Mam jeszcze trochę do pokołowania na tym świecie.
Lekki zawał. No, patrzcie ludzie – nie trzustka, wątroba, nerki, tylko to twarde, malutkie serduszko.
Zwolnienie lekarskie, więc jest trochę czasu na uszczegółowienie własnych wspomnień.
Komentarze (364)
Dzięki Iwona.
Ktoś tu czyta coś dłuższego, niż kilkanaście zdań? Typowo literackie podejście.
wyjdź już stąd
To zdarzało się często, bo kawa na ławę.
Po różnych portalach się plątałem, ale nigdy nie doświadczyłem podobnego chamstwa. I to od osoby, która wydawała się na poziomie.
Zatkało mnie po prostu. Taki ordynarny atak z wyzwiskami.
Na portalu literackim.
Portal więc sobie wystawił śwadectwo.
Ludzie też.
Ja wiem, co jestem wart jako literat, ale nie da się w takim zalewie kretyństwa, gdzie nikt nie panuje nad forum
Zapewne wszyscy się cieszą, że mnie nie będzie. Popierdolą o dupie Maryni i jest dobrze.
Nuncjusz, mało kiedy tak się na ludziach zawiodłem.
Mogleś powiedzieć, co Ci się nie podoba, ocenić tekst, ale tylko wyzywałaś.
To nie jest miejsce dla mnie, refluksino.
Gdzieś jest granica poziomu. Nawet w depresji.
Baj.
kurwa, jakbym nie widział twoich jebanych komentarzy na głównej to bym się nie odzywał, ale na dodatek non stop wymieniasz mój nick
stul ryj i wypierdalaj
To strasznie przykre, kiedy człowieka oceniam zupełnie inaczej, niż nim jest.
Napisałem, że odpowiadam na komentarze pod swoim tekstem.
Nic nowego tu nie wrzucę i komentować nie będę.
Jeśli tu zamilkną ludzie, to ja też zamilknę.
Osiągnąłeś to, o czym wielu tu marzyło i pisało.
Tylko poziom jest poniżej dna.
Myślałem, że w miarę ładnie zakończyliśmy naszą znajomość, wykonałem gest dobrej woli w twoim kierunku, ale ty nie odpuszczasz
Baj
Bez odbioru
Baj
Bez odbioru
huj ci w dupę
Ja oceniam po wpisach, bo to wirtualna przestrzeń.
Ukazałeś się jako agresywny idiota bez hamulców.
Nawet za inwektywy nie byłeś w stanie przeprosić, bo co sobie o mnie myślisz, to Twoje, ale nie wyzywamy się na portalu literackim.
Nie wiem, co Ci jest.
Pewnie jest jakiś statystyczny numer choroby, ale to Twój problem.
Tu ten numer z pewnością pasuje.
Nic tu nie kumają z metafor, tylko od razu CHUJ w dupę.
Raczej bliskiego.
Jesteście chorzy z powodu takiego, a nie innego funkcjonowania tego portalu.
Wszyscy szukacie personalnych ataków i obrażania kogokolwiek.
Ty też, refluksjo i dlatego wam tu jest dobrze.
Bo tego tu nie ma.
Piszesz pod jakimś tekstem i go nie znasz?
Czyste jaja.
To po co tu piszesz?
brudne jaja
Byłem, powalczyłem, poległem będziesz znowu happy, jak mnie nie będzie.
Jak wielu tutaj.
Będziesz znowu pod tekstami pieprzył od rzeczy.
Jaja sobie po prostu umyj.
Mózgu się nie da.
Właśnie dla takich nie warto tu publikować.
To miejsce jest przeznazone dla rozmowiy o tekście. Tak jest na portalach literackich.
A tu mam ciebie i bandę anonimów.
Przecież to wiem.
Nawet nie przeczytasz tekstu, a robisz pod nim oborę.
I naucz się czytać choć parę zdań.
To ostatni tekst i udielam się pod nim.
Kto cię wystrugał? Dżepetto?
Jesteś tu przyspawany, nie opuścisz Opowi, ono nadaje sens twojemu do dupy życiu
Nic ci nie próbuję udowadniać, jestem jaki jestem i będziesz mnie musiał łykać codziennie, bo codziennie coś ci nasram
smacznego
Jestem tu chyba ok. 2 miesiące.
Nie zdzierżę takich idiotów jak ty pod moimi tekstami, bo właśnie oni są przyspawani do gównoburz, a nie do rozmowy o literaturze.
I nigdy bucowaty.
To jest różnica między nami.
Zmień dilera.
Dlaczego robisz tu oborę?
Czemu mnie nie ignorujesz?
To ty pod nim śmiecisz.
Zamknij się po prostu i wytrzeźwiej.
Przestrzeń pod tekstem należy do użytkwoników
Możesz napisać coś o samym tekście? (choć wie, co napiszesz nawet go nie czytając) (((:
Twoje wpisy są poniżej najlepszej depresji.
Żal tak się mylić w stosunku do ludzi.
Przepraszam, że tu byłem i odpowiadam tylko na wpisy pod własnymi tekstami.
Nie napisałeś nic o opku.
Zaatakowałeś autora i kompletnie nie wiem, dlaczego.
No i styl, w jakim to zrobiłeś.
Nigdy, nikogo i nigdzie nie potraktowałem w ten sposób, więc nawet nie rób porównań.
Okazałeś się imbecylem.
oceniasz mnie wg siebie, niestety
Nikogo bez powodu nie atakuję, zasłużyłeś sobie na to
Wystawiłeś sobie świadectwo.
Dzęki za ustosunkowanie się do tekstu.
Reszta udaje głupa, bądź nim jest.
To drugie dużo bardziej prawdopodobne.
Ale po ataku refluksa, strasznie mi żal autora, bo z boczku, to wygląda na zmasowany atak, a wiadomo, że refluks ma chysia, i nie trzeba za bardzo przejmować się tym, co bazgrze pazurem, jak kura.
refluks, nie znasz się, bo refluksino trochę brzmi, jak psino, ale czy nazwanie kogoś psem jest tak bardzo uwłaczające?
Pies jest przyjacielem człowieka, bardziej niż refluks, bo kto chciałby mieć refluksa? a małego pieska do przytulania chce większość, a dużego, żeby innym dupy powygrtzał, chce druga większość.
Bo
Wszyscy kochamy psy, bardziej niż koty, chyba że te dzikie, jak puma. No, puma jest super.
Więc się nie zżymaj tak bardzo refluks.
Autor odchodzi z opowi, machaj chustką haftowaną a nie jakieś CHWDPE odstawiasz :/
Nie, ale serio już nie wrócę.
Dzięki za refleksję o opku.
Słowem.
Zrezygnuj.
Pokaż alternatywę.
Nic więcej.
Dzisiaj, to nie Twoje wczoraj.
Zapomnij o sobie.
O literackim świecie.
Dzisiaj nie ma czegoś takiego.
Dlaczego tu jesteś dwa miesiące?
Chciałeś edukować?
Zmieniać nas?
Wiesz, że się nie da.
Jak Ciebie.
Twoje przekonania.
Wszyscy Cię cenią.
Nie odtrącaj ludzi.
Współżyj z nimi.
Nie odrzucaj ludzi tylko dlatego, że nie umieją pisać, tak jakbyś sobie tego życzył.
Twój literacki trud nie poszedł na marne.
Zostań.
Ucz się pokory i ucz z pokorą !
Pozdrawiam :-
jestem tu najbardziej spolegliwym juzerem.
piękny i czuły był mój wpis zapraszający puścinę (to spieczczotliwowanie nika) do rozważenia pozostania, a ta flądra mi atak zarzuca. żeby cię, Asiaku posrało.
i można się tu nauczyć dużo. jeśli się chce.
ja swego czasu narobiłam tu rabanu na okoliczność napisania, że haiku pasji koło haiku nawet nie stało.
przeczytałam, ze ludzie tu piszą z rożnych powodów.
zebrałam merytorycznie po nerach za swoje opowiadania.
bo nie ma tak, ze tylko ochy achy.
podpatruję jak piszą inni, w sensie jakie środki stosują, jak ubierają w słowa temat, jakie zagadnienia poruszają, co ich inspiruje, uczę się interpunkcji, itd.
a Nuncjusz jest po prostu po ojcowsku karcący.
może to spiecie miedzy wami to walka samców?
no alfa to jet Nuncjusz.
idę, bo słaba jestem
Odmeldowuję się
Ubarwiłem omegą bo taki miałem kaprys
A ty kurwo puszczyku stul ryj pizdo
xD
bardzo mi się podoba twój komentarz.
Ale dawniej od tego były portale literackie.
Sam dostałem na nich i dobrze, że dostałem.
Wy chcecie bić pianę.
Funkcjonować w chorym systemie, bo jest faktycznie dla chorych.
Kiedyś mądry poeta napisał: Pokora jest dla słabeuszy i Polaków.
Dobzi są do odstrzału.
Miał rację. To klasyczna, Mickiewiczowska magma.
Jednej z najlepszych powieści, jakie czytałem.
Merytoryczną i kompetentną.
To do "kurwy nędzy" powinieneś przywyknąć - "jebany alienasie" za przeproszeniem.
A tekst naprawdę wporzo :) Pozdro serdecznie :)
Baj idę spać
Nuncjusz: no i bardzo dobrze, spadaj chamie i bucu
Jakie twórcze i literackie określenia. Aż żal dupę ściska.
Ale to nie jest już dla mnie problemem.
Nie pasuję - nie ma sprawy.
Mirek widzę, że doświadczasz tego, co ja. Oceny mamy podobne. Jesteśmy jak widać dobrzy...ha, ha.
Mirek widzę, że doświadczasz tego, co ja. Oceny mamy podobne. Jesteśmy jak widać dobrzy...ha, ha.
Rewanż za śmiecia
Czyli krowa zrobiła na tobie wrażenie, dobrze wiedzieć
Ja myślałem, że to na poziomie gość.
Może mnie nie lubi, ale chamstwem mnie zajechał totalnie.
Jeśli jestem buc, to jestem z tego dumny w zastawieniu z podobnymi tekstami.
Mnie się mogły inne teksty nie podobać.
Mogłem być złośliwy.
Ale nigdy nie użyłem wobec interlokutora podobnych inwektyw.
Kretyńskich, chamskich i żulowych.
Jeśli tu mogą funkcjonować i admin nie reaguje, to niech się wali, jako admin.
Jestem zaskoczony poziomem, który wyznacza Nuncjusz.
To idiocznie portalowy poziom, skoro nikt nie reaguje.
Czytam tylko o ryjach, wypierdalaniach itp.
Gratulejszyn.
możesz napisać wszystko i nikt sie śmiertelnie nie obrazi.
zapal se dobrego faja, pizgnij piwo, albo poczytaj Margeritę (to już dla zaawansowanych w odlocie), poczujesz klimat, rozluźnisz się.
Mam swoje zasady, poglądy i nienawidzę chamstwa.
Jestem ortodoks wobec ludzi na poziomie, na portalu LITERACKIM.
Jeśli jest dopuszczalne coś takiego, to nie ma tu dla mnie przestrzeni.
Nerw zawsze się zdarzyć może.
Mnie też się zdarzał, ale umiałem przeprosić.
To przestaje wtedy być kwestią nerwów, a jest synonimem klasy.
Z chamstwem, udowadniającym swoje chamstwo, gadać nie ma co.
A przerażająca jest akceptacja tego chamstwa.
Wygląda na to, że mnie znajdziesz w sieci, jeśli chcieć będziesz.
możesz mnie odwiedzić na pejsbuku na Refluksja cośtam
Daj sobie spokój z tym przygłupem.
Wnieś tu trochę światła dla tych młodych, którzy zaczynają, bo zrobią z nich grafomanów.
Jestem Mirek i nienawidzę chamstwa
Ryje i wypierdalaj sa konkretne istniejące.
Nie kombinuj i nie relatywizuj.
Jak coś się nazywa PORTAL LITERCKI, to obowiązuje nas pewna kultura wypowiedzi, choć się nie zgadzamy.
Jeśli są tak brutalne teksty, to reaguje admin, modern, bądż użytkownicy.
Nic takiego się nie stało
Więc się mylę, to dlatego stąd idę, bom idealista głupi.
Nikt nie zwrócił uwagi userowi. Nikt nie ocenił jego chamstwa.
To wystarczy.
Niejednokrotnie.
Chyba z dziesieć razy pisalem kim jest puszczyk, gdzie jest i pod jakim nickiem występuje.
nie mam kłopotu z kojarzeniem, ale od samego początku wlazłeś mi za skórę i dlatego wcale nie chciałam cię kojarzyć
Masz wyładowania afektywne pod skórą.
Jesteś bez szczelny i proszę mnie nie obrażać
Jesteś bez szczelny i proszę mnie nie obrażać
Powiedz mi lepiej co słychać u naszego kolegi alchemika, bo nie mam z nim kontaktu, przeszły mu już te baby czy nadal szaleje?
Mar Ty ogólnie mało kojarzysz, więc daj sobie spokój...
Dacie mi spokój.
Dojeżdżają mnie psychczni, chamy, albo niedouczeńce ortograficzne.
Wyłączcie się i sobie zniknę.
Ja tu naprawdę widzę kika osób, które piszą dobrą poezję, czy prozę.
To utalentowani ludzie.
Ale nie da się funkcjonować w szambie.
Popełniać takich pomyłek osobowościowych.
Za głupi jestem, mimo wieku, i dlatego mam, jak mam.
Zamknijcie się pod tym tekstem, bo nikt go w zasadzie literacko nie ocenił.
Niektórzy nawet nie czytali. a jadą tu z koksem.
Zostawcie mnie w spokoju.
.
Refluks wstaw tutaj ten tekst, pogadamy.
Taki literacki talent i intelekt, autorze...
O to pewnie szło.
I inne takie perełki.
wiesz co lepiej znów wyjedź
wredna zołza lepiej ze mną nie zadzieraj i nigdzie się nie wybieram
chyba, że jako uosobienie zarazy.
uosobienie znajdziesz se w guglu
i pomyśleć że miała być dziewczyną ogrodnika Dave
już wyleciała z mojego opowiadania Kim nią zostanie
jesteś wredna a Dave będzie gwiazdą i nie może sobie pozwolić na skandale
mgła przeszywa nieznośnie wilgotna zimnością.
trzepie człowieka i niepokoi.
i przez nią jeszcze ciszej z rana , niż zwykle.
na razie zanalizowałam i zrefleksjonowałam pierwsze zdanie.
chora jestem.
tak, aspiryna jest w drugiej szufladzie, zrób mi jeszcze herbaty z miodem i cytryną, skocz do apteki po renii, bo po aspirynie jeszcze bardziej mi refluks dokucza, podusie wyczep, pilota podaj, krakersów bym zjadła, są w półce z kubkami, o skręc mi kilka papierosów.
i szybciej to rób, łamago
Mgła
Przenika mnie zimnością
Drżę z zimna
i niepokoju
Co za tą mleczystością?
Czy gdy zniknie
świat będzie taki,
jak i wcześniej?
Czy kurtyną jest
dla nowego narodzenia?
Ma rację, nic tu po mnie.
admin na polecenie Nunczesku się kazał wylogować puszczykowi?
Odczep się ofermo ode mnie!
!!!!!!!!!!!!!
Naprawdę, szkoda kurwa słów.
Czy znasz dogłębie przebieg naszcych komentarzowych relacji?
Czy po prostu wrzucasz wszystkich do wora przez pryzmat wygodnictwa?
Sorry, nigdy jakoś nie byłem do Ciebie w opozycji, nigdy nie miałem z Tobą spiny i umieliśmy koegzystować, ale strasznie mnie rażą tak daleko idące uproszczenia.
WIelokrotnie mi pomogłąś w różnych tekstach i nawet jeśli nie zawsze się do sugestii stosowałem, nigdy nie dochodziło na tej linii do żadnych napięć.
Masz żal? Twoje prawo.
Dalej będę czekał na Twoje komentarze i z mojej strony nie ma żadnej względem Ciebie napinki.
puszczyk prosił byy już tu zamilknąć, gdyż chce odejść. W takich okolicznościach rozdmuchiwanie opka pod jego pracą jest niestosowne.
Ja sam czuję się nieswojo mądrząc tu, bo nawet nie przeczytałem tego tekstu i to niegrzeczne, jeśli się ma dużo do powiedzenia o wszystkim pod tekstem, ale o tekście nic. Zatem z mojej strony to tyle.
Miłęgo wieczoru (tak szczerze). Idę oglądać drugą połowę meczu.
Z mojej strony to też tyle. Baw się dobrze.
Trudno tu kogoś hamować jak się rozbisurmani, bo nie mamy tutaj moderacji.
Od mieszania w gównoburzy syf się tylko bardziej rozbełta. A problemu anonimowych ocen nie rozwiąże.
Jest konkretny powód?
Nie wydaje mi się.
Odszedł, bo...
nie mógł znieść, że nie jest ogólnie podziwiany.
taki mały piszczyk, puchaty rogaty.
wróć z ładnym wierszem.
Lirycznym.
takim, jak e.e.cummingsa
Weź się odwal mazepo.
takie same piszczykowe teksty, co wy macie z tymi lekarzami?
Ok, jesteście starzy, zniedołężniali i macie schizy, ale inni czują się świetnie.
Za dobrze. Niestety.
Daj se siana. Nie pisz mojego imienia. Nic o mnie.
Nie potrafisz przestać?
Nie chcę pisać, i nie chce się udzielać.
Nie ma mnie.
Nie odszedłem, bo mnie ktoś i o coś podjebał, tylko nie da się funkcjonować w takiej atmosferze.
Kasiu, Ty jesteś strasznie głupia. Kompletnie nie rozumiesz problemu i wszystko widzisz przez pryzmat dopieszczenia
Może masz z tym problem?
Mam w dupie pochwały, Krytyką cenię, jeśli jest merytoryczna.
Nie czytałaś komentów i odpowiedzi, tylko uprawiasz pseudo-intelektualny samogwałt.
Wartość swoją znam. Nie potrzebuję dopieszczeń, tylko rozmów o tekście.
Bo wiem, że też robię błędy, a to był mój pierwszy tekst prozatorski.
Napsiany wiele lat temu, ale jasteś za głupia, aby z niego cokolwiek zrozumieć.
Odszedłem, bo nienawidzę chamstwa.
To się zdarza, ale tak naprawdę wszyscy wyraziliście na to zgodę, nie reagując na kurwy, wypierdalanie i ryje.
Czyli akceptujecie taki styl wypowiedzi i taki język.
Ja nie, więc żegnam.
Baj
Trzeci raz próbuję wykasować tekst i nie mogę?
Albo pisz do admina, żeby ci faktycznie wykasował
Śpij spokojnie, chamszczyku.
Nie mierz innych miarą swojego chamstwa.
Ja mam honor, skoro nikt nie reagował.
Znowu obrażasz...
Nigdzie Cię nie wyzwałem, poza konstatacją faktu, że jesteś cham, ale i tak byłem i jestem grzeczny w porównaniu z tym, co ty pisałeś.
Zamknij się już pod tym tekstem. Wszyscy myślący wiedzą, kim jesteś..
Do admina już wysłałem prośbę, skoro tak cię goni, abym zniknął.
Będziesz tu faktycznie najbardziej idiotyczną osobą.
ty, który nie akceptujesz chamstwa, sam je stosujesz, podając swoje wynaturzenie w sposób elegancki, elokwentny, i w białych lśniących rękawiczkach.
Rzeźnickich.
pomyśl przez chwilę, dlaczego społeczność nie chce z tobą czynić dysput?
i nie zasłaniaj się nadmierną wrażliwością na chamstwo N, bo kto ma trochę oleju w głowie, ten wie, że to tylko słaba wymówka.
kto by cię nie znał, to by cię kupił.
tak, jak i N.
i wiesz twoja opinia o mnie kompletnie mnie nie interesuje, bo w moich oczach na zawsze pozostaniesz chełpliwym piszczykiem, który co prawda nieźle pisze, ale za głośno piszczy o swoim geniuszu i debiliźmie większości wokół.
Opowi, to mały portal, ale spacerując tu i ówdzie, można napotkać potężne umysły i skromne charaktery.
I chwała bobu za Takich Ludzi.
twoje głośne odejście nie przyniesie ci chwały, a jedynie spotęguje o tobie opinię, człowieka bijącego pianę we własnym kubeczku.
Ale sam wiesz, nicki przychodzą i odchodzą.
czy portal na tym straci?
hmmm, jeśli na twoje miejsce miałoby przyjść 20 Canów, Zaciekawionych, Ozarów, Justysek, DD, JarawanówĄsząteż, Okropnych, NMP, refluksów, Nachszonów, Rithów, pasją, Szu, to wybieram tę dwudziestkę od ciebie
Jednego.
Jesteś małą Kasią z z małym mózgiem.
Portal nic nie straci.
Będzie, jaki był.
A na moje miejsce nie przyjdzie żaden puszczyk, choć przyjdzie dwadzieścia Kaś.
i będzie istniało po.
E, tam, nie przyjdzie dwadzieścia Kaś.
nie strasz.
dlaczego piszczyk obraża Kasię?
bo anonimów się nie da.
dlaczego nikt nie stanie w obronie Kasi?
bo to tylko internety.
I nic więcej.
żegnam cię piszczyk.
nie piszcz na innych portalach i nie dokuczaj innym.
Nie dokuczam.
Diagnozuję.
Zostaw już to miejsce.
Miałaś nie być i tu choć bądź konsekwentna we własnej, intelektualnej grotesce.
W tej chwili jesteśjuż tylko trollem
Jesteś obrazem Tragedii.
a moim byciem w niebycie, nie interesuj się zanadto, nie obciążaj przeciążonego umysłu, nie zadręczaj się. nie ma takiej potrzeby. zniknę, i nawet nie zauważysz.
rozleję się atramentem w niebycie.
biedaku nie masz z kim gadać?
:(
biedny piszczyk.
A prawie się zagnieździłam. Dodupnie.
Mirek bezbronny nie jest, ale takie teksty to gruba przesada.
Taki szlam to nie dla mnie.
debilu.
Porażka.
Pewnie nawet udało Ci się kawałek przeczytać.
Resetowałem tym, które go miały.
Nie jesteś zagrożona.
Mam nadzieję, że to nie było do mnie.
Refluksjo, o co kamaman?
idziesz czy nie idziesz stond i napierdalasz we kółko puszczyka o chamstwie, a łomot by się według twa Aisak przydał.
nawet zaproszona przez tła jest zażenowana.
przeprosisz Aisak i to natychmiast, albo zaraz ci po rajtach pojadę
Ja nic nie poradzę, że jest głupia i szuka tylko możliwości uderzenia we mnie.
Wszędzie, gdzie się pojawię.
Najlepszym sposobem jest kasacja konta, ale tego się doczekać nie mogę, a temperament pozostaje bez zmian. :)
Kasiu kochana, przepraszam, że uważam, iż jesteś głupia!
To obrzydliwe pomówienie, bo Twoje komenty są merytoryczne i wiele wnoszą do poprawy pisania na portalu.
xD
piszczyk, to jest 2 portal, na którym mam z tobą styczność.
naprawdę masz jakąś psychofankę?
ale nie jesteś aż tak bardzo seksowny, uroczy i szarmancki, bym to była ja.
sorry xD
Urządzała niesamowite jazdy.
Ja się nie wypowiadam ( a ty tak) o mojej seksowności.
Ale o poziomie intelektu na podstawie wpisów już mogę.
Ludzkość by wyginęła, gdybyśmy zostali sami na świecie.
Tak samo mnie poprosił Nuncjusz i mu wybaczyłem. :)))
Cóż, było minęło xD
piszczyk, nie stresuj się, nie denerwuj, w twoim stanie to niewskazane.
:)
Refluksjo, niech natychmiast przeprosi!
Tak, to wygląda, i zaczynam się bać.
Nie miej obsesji, proszę cię.
Boję się takich osób.
ile ci zostało?
płuca?
galopujące wykończenie.
postanowiłeś wyżyć sie na forum
psycholog szpitalowa ci to doradziła?
chciałbyś ja przelecieć.
i dopierdolić wszystkim w mordę, bo twój czas się kończy.
co za niesprawiedliwość.
tak bywa.
zapamiętamy cię jako kurwę
Niestety :(
Strasznie mi z tym źle.
Ale trudno, życie jest brutalne.
Nie ma na to rady.
Nie bywaj tylko u mnie, jak solennie obiecałaś.
Przecież ja nie bywam u Ciebie.
Pogodziłaś się z tutejszym chamstwem, a mnie chcesz obijać?
Masz literówkę.
Mirek przepraszam, że naraziłam Cię na masę nieprzyjemności, nie przypuszczałam jednak, że podłość nie ma żadnych hamulców. Ta moja wiara w człowieka...straszne. Raz jeszcze przepraszam. Trzymaj się.
Do zobaczyska po drugiej stronie.
Życzę Ci dużo zdrowia.
Powodzenia.
Wstawiłem tu ostatni tekst w innym celu.
Chyba oceny literackiej i pytania o wrażenia.
broniłam cie do momentu, gdy napisałeś, że Aisak łomot by sie przydał.
nie miałeś odrobiny klasy, by przeprosić.
twoja mecenaska dże japę o urażoną godność na okoliczość wyzwiska.
ale tu klapy na ślipiach.
dla mnie dilit kompleksowy
Zresztą komu by przyszło na myśl, aby utożsamiać bohatera z autorem i na tej podstawie formułować oceny?
Tylko mały głąb może w ten sposób pisać o tekście, łącząc go z autorem.
Napisałaś o mnie, że jestem tragiczny, bo tekst jest o tragizmie?
No właśnie nie.
Jesteś jednym z najlepszych komentatorów, jakich znam.
I poetką też.
A jak napiszesz coś, z przekazem, z którym się nie zgodzę, to jesteś fatalna, jako człowiek?
To literatura.
Ją oceniam.
Gdzie jest "Flesz spoza" i "Klark Kent"?
Poezja dla tutejszych lotników, bo oni ocenią Cię tylko przez pryzmat Mirka, a nie tekstu.
Na chwilę się dostosowałem.
Złap inne jej wpisy.
Jak nie śledzisz na bieżąco (a nie śledzisz), to nie formułuj pośpiesznych ocen.
Poczytaj sobie choćby jej poglądy pod wierszem betti, a potem gadaj.
Totalna głupota tego wymaga.
Podobnie, jak totalne chamstwo.
Te są nie do przejścia dla mnie.
To mój tekst. Powiedz mi, ile jest tu o nim komentarzy?
Są durne jazdy o autorze i znajdujesz uzasadnienie?
Bo Kasia się wypowiada, a czuje się niedowartościowana gdzie indziej?
Gdzieś jestem pod jej tekstami?
Pamiętasz, co podobny profil ze mną robił?
Nie pamiętasz tej psychopatki.
W całokształcie
Jestem beton jak Nuncjusz, tylko bardziej kulturalny.
Z gołębicami się nie da dyskutować na poziomie.
Podobnie, jak z chamami.
Wpis Kasieńki nijak się ma do tekstu.
Jest tylko żałosną próbą kontynunacji nocnej wymiany.
Z akcentem na żałosnej.
Ile tu przeczytałaś ocen tekstu?
Dwa zdania do kupy?
A ile ocen autora?
Nie rozbawiaj mnie, bo za bardzo Cię cenię, jako komentatora i człowieka.
To ponoć czasem pomaga.
Taki reset mózgu."
Skoro Ci nie wstyd, to nic tu po mnie.
Przeczytaj całość, a później mów.
chociaż to tylko internety, to wstydź się.
Nie jestem wierząca, ale byłoby miło, gdybyś został kiedyś rozliczony z tych słów.
Chyba, że już dostałeś karę...
Czy nikt nie widzi tego drobiazgu?
Nie zrozumiałam.
Wolałabyś, zebym miała?
kurde, to przepraszam, nie wiedziałam, że jesteś homoseksualistą...
Trzech moich synów to zaświadczy:)))
Ciebie się nie da nie obrażać i refluksja z Tjeri nic tu nie poradzi.
Strosmajer do potęgi.
Podyskutowałabym jeszcze, ale nie jesteś w centrum (mojej) uwagi.
Baw się, póki jeszcze istniejesz.
:)
pójdziesz sam w kwaterę, sam samiuteńki.
po przejściu granicy będzie ci łyso, tylko już nie będziesz mógł przeprosić.
Mam gdzieś tutejsze avatary.
Nie znam ich.
Znam ich teksty. Ich poziom.
Z tym można się już ewakuować i nikomu nic do tego jak, gdzie i dokąd.
To szalony błąd betti.
Refluksjo, kompletnie nie czaisz problemu, a szkoda.
Skasuj swoje teksty, to łatwe, wystarczy, że zamiast tytułu wstawisz kropkę, gwiazdkę, krzyżyk...
a na miejsce tekstu wstawisz bla bla, nikt nie będzie do ciebie wówczas zaglądał, bo nadzwyczajnuej w świecie, przestaniesz JUŻ istnieć.
Tylko, że nie zrobisz tego, przekonany o swoim geniuszu.
Bo
Tylko ty, zawsze ty, i nikt więcej...
Tak się deklarowałaś.Dlaczego tego nie zrobiłaś?
Nie jetem gdziekolwiek u Ciebie.
jesteś.
ile masz lat? to chyba nie demencja...
Umiem zrobić to, czego tu się nie umie zrobić.
Masz talent
Proszę, nie róbmy już zamieszania.
Umiem zrobić to, czego tu się nie umie zrobić.
Ta jego bufonada i megalomania.
I to wyganianie spod jego tekstu!
Też umiem przeprosić,ale tylko wtedy, gdy stwierdzę, że się pomyliłem. Jak na razie, swojej pomyłki nie widzę.
Baj
Przecież nawet takich słów nie jesteś w stanie napisać.
Dlaczego bywasz pod tekstem, którego nie znasz?
Człowieku, spadaj stąd, bo właśnie tacy ładują to miejsce w mrok.
Sama widzisz, Sowo, jak jest.
Zwyczajnie przeprosiłem, a od razu uaktywnił się....
Jeszcze raz proszę obie strony - odpuście już...
To Ty jesteś tu źródłem obory i nikogo to nie rusza.
Na innych portalach jesteś grzeczny, bo wiesz, czym skończyłoby się Twoje chamstwo.
Tu możesz być sobą.
Jasne i logiczne.
Logiczne i jasne
Baj
Baj
Baj
Przeprosiłem Kaśkę, bo przegiąłem.
To umiem zrobić.
Na ludziach, jak widać z moich tekstów, pewnie się nie znam.
Chamstwo same się uaktywnia i tragedią miejsca jest, że nie ma tamy.
Nie ma reakcji wśród ludzi.
Klasyczna neuroza.
Normalni milczą - głupota rządzi.
Dlatego tak wygląda ten kraj.
Wychodze, wiec odp. pozwole sobie nie przeczytac. Dla przekory.
Puszczyk be, bo pisze prawdę pod tekstem, a jak ktoś chamsko odpowie, to też dojedzie, niemniej, że puszczyk dojechał, widzi każdy, że ktoś inny, to cacy, nie ma problemu.
Hipokryzjatu rekordy.
Widzicie wszystkich tylko nie siebie, a potraficie być chamscy jak mało kto. Tubylcy, których jeżeli się nie chwali, to won. Tylko o to wam chodzi i o to cała drama...
Ha ha ha
Ha ha ha
Złaknieni jesteśmy nowych wieści
To się chwali, mam nadzieję, że zmieni swoje nastawienie do tego miejsca, użytkowników, i zacznie pisać.
Bo jeśli chce uczyć innych, jak dobrze pisać sam pisać musi, by pokazać, jak to się robi.
Mimo głupich jedynek.
Dziękuję puszczyk.
Jeśli chodzi o betti, to nie znajduję słów.
Ciąglę oskarża mnie o posiadanie kilku kont.
A to absolutnie nie leży w moim charakterze.
Może kiedyś, dziesięć lat temu, bym się tak pobawiła, ale teraz????
Na to trzeba mieć czas i chęci, a mnie brakuje jednego, jak i drugiego.
No i sił mi zupełnie brak na to wszystko.
To tyle, jeśli chodzi o mój głos w "dyskusji".
Ave Szatan
Puszczyka chcieli upokorzyć i to im się udało, dzięki Tjeri po części, która nie zauważyła, że jest wykorzystywana, bo gdybyśmy naprawdę musieli przepraszać za swoje zachowania, to każdy musiałby tu przepraszać... a tak tylko Mirek. Ty Kaśka szczególnie, bo to przez ciebie są jazdy, wyprowadzasz tą swoją głupotą z równowagi, boś zawzięta i natrętna, no ale Nuncjusz teraz ciebie nie kurwia, to masz szansę istnieć przez chwilę.
Bawiłaś się 10 lat temu i do dziś przywiązanie do zabawek ci pozostało, ale co mnie to obchodzi, ja wiem, kiedy włazisz pod innym nickiem, tylko patrzeć jak reszta to zobaczy, bo jesteś specyficzna, w każdym przebraniu.
Powodzenia.
Tu jest inne miejsce, niż nasz macierzysty portal.Tu się odbywa "walka o ogień" z imbecylstwem i chamstwem na cyrkowej arenie głupoty.
Przepraszanie, to porażka.
Zobacz, kto się pod te przeprosiny podpiął i jak.
Nie wołałem do Ciebie "Ratuj".
Pisałaś, kiedy chciałaś i nie zarzucaj mi, że Cię w cokolwiek wciągnąłem.
A tu afera, bo nazwałem rzeczy po imieniu i przeprosić było trza za imię.
A co się stało później?
Ano właśnie.
Ja znikam szumnie.
Mogę tak lubić i trzeba mnie za to tępić?
Tylko dlatego, że się degeneruję?
lepiej cicho siedź Andrzeju
bo dostaniesz znowu burę
:]
A to kompletne brednie
betti, czy ty nie masz domu?
rodziny?
psa?
książek?
ptaków ćwierkający za oknem?
faceta, z którym można pogadać?
Weź coś zrób ze sobą, na litość pana boba.
Znowu mnie atakujesz.
Szukasz zaczepki.
Lubisz ze mną pisać?
xDDD
pokłócimy się inną razą :)
oho, Andrzej się wkurwił.
hahahahaha
To była wyjątkowo mądra rada.
To porażka.
piszczyk
puszczyk
pyszczyk
xD
Prywatnie też.
Szalone dzięks obydwóm.
Nadającjąc to imię nie miałam nikogo konkretnego na myśli, oprócz żartów o Grażynach, Januszach, Halinach czy Andrzejach właśnie.
Taki żarcik.
Bo przede wszystkim internety to taki żarcik.
Nie zapominaj o tym.
No, jestem gupolem, i nikt mnie nie chce chlip chlip hurra xD
Idę przeczytać bajkę o Szklanej górze :]
Szalenie śmieszne i wszyscy znają pełno żartów o Andrzejach.
Nic już nie czytaj, bo nie da się nadążyć za taką lotnością i jest mi wstyd.
Jakichkolwiek.
:)
puszczyk, dobrze się czujesz?
Może odpocznij?
:)
Pamiętaj, nie denerwuj się :)
Tutaj wszyscy są bardzo sympatyczni.
:)
betti i puszczyka
(przed chwilą popełniłam for U)
***
aferzyści zadymiarze
puste wasze kałamarze
klik klik klik
ktoś już znikł
klik klik klik
szybko w mig
zadymiarze aferzyści
plują w ekran dla korzyści
egoizmu
buty pychy
tym się karmią
te oprychy
skandaliści warchołowie
to nie boscy aniołowie
to szubrawcy i przestępcy
którzy żyją w emo nędzy
błyszczą w piekła firmamencie
erudycja i nadęcie
klik klik klik
i kolejny dobry
znikł
Nawet Cię przeprosił.
Może te przeprosiny pozostawiały nieco do życzenia, ale sama wiem, że to niełatwe.
Proszę więc i Ciebie - odpuść, bo przegapiłaś moment, w którym mogła się skończyć już ta niepotrzebna burza. Teraz to już naprawdę wszystko ode mnie.
To człowiek stary i zżera go rak, ale jest naprawdę niezłym chójkiem.
Oto teksty po niby przeprosinach -
puszczyk
I podtrzymujesz wszystko, po tych, ostatnich wpisach niejakiej Aisak?
To porażka.
*
puszczyk
Fakt.
Szalenie śmieszne i wszyscy znają pełno żartów o Andrzejach.
Nic już nie czytaj, bo nie da się nadążyć za taką lotnością i jest mi wstyd.
*
Więc po tych słowach drogi puszczyku mam ochotę napisać, żebyś zdychał w męczarniach...
Ale tak nie wolno, i to jest niegrzeczne, więc tylko tak pomyślę.
I teraz możemy zakończyć :)
Bo mądry głupim zawsze ustępuje.
Bo mądry jest mądry i życiem się raduje.
Ave 666
Niech mnie wyzywają, szturchają, a ja będę siedziała cichutko, jak myszka pod miotełką...
Jasne, jasne, Canulas.
Nie bądź sędzią w mojej sprawie, jeśli nie widzisz winy drugiej strony.
Niektórzy nawet trochę wcześniej.
Ciao.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania