Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Pauza - Rozdział I - Wszędzie pójdę, za pieniądzem pobiegnę.

Kopnął kamień, wyobrażając sobie na nim twarz tego gnoja, tego skurwiela, który niecałe trzydzieści minut temu zwolnił go z pracy. Szarpało nim, kurwa, bo to był jedyny jego sposób na zarobek. Nic nie umiał, no po prostu nic, skończył niby fartem tą szkołę średnią, ale nie zdał matury, więc i tak nigdzie go nie przyjmą. Poza tym co, taki upieprzony od gruzu i cementu pójdzie gdzieś się zatrudniać? Nierealne. Dotąd woził jakieś taczki, nosił cegły na budowie i dostawał te dwie stówy. Niby tandeta, niby nic, niższa wypłata niż najniższa krajowa, ale co? Pójdzie na policję i sam się wyda, że pracował na czarno? A za te dwieście pare złotych to już może się schlać do zgona i kupić fajki. Na mieszkanie nie ma co oszczędzać, mieszka sobie w tym kartonie i chyba jeszcze długo pomieszka.

Wkurwiony włóczył się po mieście, rozglądając się za jakimś pieniądzem. Miał przy sobie tylko pięć złotych i na razie nie zapowiadało się, że zarobi więcej. Teraz, kiedy szef zwolnił go z tej nieuczciwej roboty. No po prostu nim szarpało, miał ochotę, kurwa, przeklinać, kurwa, co drugie słowo. Co teraz będzie? Zdechnie z głodu, jak reszta tych jego kumpli śmieci śpiących po dworcach? Przez chwilę nawet pomyślał, żeby odwiedzić starego wilczego dilera, od którego kiedyś kupował płyn. Ale raz, że nie miał kasy, a dwa, nie chciał już się bawić w heroinę. To przez nią wyrzucili go z domu rodzice, odrzucili go przyjaciele. Pierdolone narcyzy, a nie przyjaciele. Już powoli się uspokajał, no naprawdę powoli przestało nim trzepać. Ale oczywiście, musiał spotkać tego gnoja. Musiał spotkać Zacharego, tego śmiecia z budowy, który doniósł, że Wiktot przyszedł na budowę pijany. Przez niego stracił pracę. To teraz on przez niego straci zęby.

— E, śmieciu! — krzyknął Wiktor, już zaciskając w kieszeniach czarnej, ubrudzonej bluzy kangurki pięści.

— Do mnie mówisz, menelu? Co, chcesz pożyczyć na wódę? — kpił z niego dawny znajomy z pracy.

— Od ciebie to bym, kurwa, nawet miliona złotych nie przyjął, choćbyś mi je przyniósł w zębach!

Teraz mężczyźni byli już niebezpiecznie blisko siebie. Oddaleni o około pół metra, patrzyli sobie groźnie w oczy. Obaj mieli ochotę rzucić się wzajemnie na siebie, ale coś ich trzymało w bezruchu.

— Opłacało się donosić na mnie szefowi, konfidencie? Co, dał ci podwyżkę? — kontynuował atakowanie Wiktor, który już naprawdę był gotowy przywalić mu w zęby.

— Jeżeli cię to interesuję, to tak. A wiesz czemu? Bo ja pracuję, a nie chleję po kątach, jak nikt nie patrzy. — zaśmiał się Zachary, wyciągając koszulkę ze spodni.

— Nie mów do mnie tym piszczącym głosem, frajerze.

— Tak, frajerem mnie nazywasz? Tak się składa, że idę do sklepu, mogę ci dać pieniądze na jakąś Żubrówkę, czy co ty chlejesz po parkach.

Panowie przybliżyli się jeszcze bliżej siebie. Teraz omal nie dotykali swoich twarzy nosami. Wiktorowi się to nie podobało, dlatego odepchnął jedną ręką Zacharego na jakiś metr do tyłu, denerwując go tym. Krótkowłosu blondym, jakim był ten konfident rzucił się w odwecie na Wiktora, jednak ten przerzucił go na drugą stronę. Teraz to on zaatakował, wyprowadzając lewego sierpa w twarz przeciwnika. Ani jeden, ani drugi nie przejmowali się, że obok chodzą ludzie i patrzą z okien. Bili się na środku jednego z blokowisk.

— Kurwo ty! — wyzwał Zachary, podnosząc gardę przed kolejnymi uderzeniami.

Wiktor miał więcej sprytu i doświadczenia w bójkach. Skoro jego wróg nieumiejętnie, ale jednak trzymał gardę przed twarzą, to dwudziestotrzyletni chłopak miał szansę go położyć. Z całej siły oraz szybko kopnął swoim zabłoconym kozakiem w brzuch Zacharego, przewracając go na betonowy chodnik. Ten syknął, ale zanim zdążył wstać, to Wiktor już go dosiadł i zaczął okładać pięściami po twarzy. Nic nie było w stanie opisać zachwytu chłopaka, kiedy zobaczył rozwalony ryj donosiciela. Naukę, aby tępić takie osoby, wyniósł jeszcze z sosnowskiego blokowiska, na którym się chował.

— To cię gnoju nauczy, aby nie sprzedawać. — Wstał z niego i splunął na zakrwawioną twarz Zacharego, obracając się na pięcie. Walka trwała może minutę. Dla Wiktora była to łatwizna, bo jak dało się zauważyć, jego przeciwnik nigdy chyba się z nikim nie bił. Czując mocną adrenalinę, łączoną ze wkurwieniem, odszedł w kierunku baraków, gdzie miał swój karton.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Angela 07.07.2017
    Jest dobrze, lepiej niż spodziewałam się po lekturze Twoich wierszy. Tekst może mało głęboki, za to realistyczny.
    Pozdrawiam : ) 5
  • Owca ZSH 07.07.2017
    Dzięki, będą nastęlne części ;)
  • detektyw prawdy 07.07.2017
    Co to jest? Nawet tego nie oceniam, bo poziom tego opowiadania jest ponizej 13-latka, a co sie z tym wiaze, historia bedzie dosc nudna...
  • Owca ZSH 07.07.2017
    Twoje zdanie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania