Pięć gęsi
1 Styczeń 2022 roku.
Leżał zakrwawiony w białej pościeli. Znaczy ja leżałem i nic nie rozumiałem. Powinienem czuć ból, a jednak nie. Można powiedzieć, że nigdy nie byłem w tak doskonałej formie. Wstałem, nie przejmując się nagością i dotarło do mnie, że po raz pierwszy od bardzo dawna nie było mi zimno. Spałem, a nad ranem wciąż było ciepło! Rewelacja! No i w końcu się wyspałem. Czego nie pamiętałem, a może co pamiętam? Te pytania nie były istotne, w każdym razie nie warto było się nimi przejmować. A może warto? Rozterki psujące dobre samopoczucie zdecydowanie nie były potrzebne. Niepotrzebne, niepotrzebne, zdecydowanie nie!
Pomaszerowałem do łazienki i wziąłem tak potrzebny prysznic. Zimna woda mieszała się z pozostałością krwi, ja zaś niejako z zaciekawieniem obserwowałem tworzący się lej przy otworze wylotowym. Woda kręciła się i spływała z zajebistą prędkością, potwierdzając kawał dobrej roboty fachowca, lub fachowców montujących brodzik. No i tych, co zrobili odpływ. Ich chyba w szczególności. W końcu nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. To było wspaniałe: zimna woda, czerwień krwi, działający odpływ i ja w tym wszystkim. Czysty, wyspany i zadowolony z siebie.
– Ja pierdzielę! – wrzasnąłem zachwycony. – Jaki zajebisty dzień – dodałem nieco ciszej.
Ręcznika nie było, ale byłem ja, nieco mokry z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Tylko kogo to obchodziło, jeżeli byłem sam? No i świeciło słońce, w którym mogłem się wysuszyć, wystawiając doskonałe ciało na działanie ciepełka. Tylko po co, jak brzuch woła "jeść!" i kieruje mnie do kuchni.
– Cholera – jęknąłem.
Świeża krew na kafelkach nie dała szans na inne zakończenie. Wyglebiłem się. Tak po prostu, zwyczajnie jak jakiś leszcz. Nie bez trudu wstałem i kolejne rozczarowanie. Nie wiem, czy tak można to nazwać, jednak dobór słów w tym przypadku wydaje się wtórny. W zielonym garnku wciśnięta była gęś (opierzona) bez głowy, a jej głowa wystawała z wazonu stojącego na środku stołu.
– Kurde – wymsknęło mi się.
Coś było wyraźnie nie tak albo wyraźnie nie tak coś było. Wciąż nagi, zastanawiałem się, czy ubrać się, nim podejmę kolejne kroki, czy też podjąć kroki, nim one podejmą mnie. Myśli nie wydawały się już tak czyste, jak jeszcze chwilę temu. Brudne też nie. Przełamując niezdecydowanie, z niejaką nieśmiałością podszedłem do lodówki.
– Nie możesz mnie rozczarować – powiedziałem do niej z czułością. – Stać cię na naprawdę dużo – dodałem, jakby miało to zmienić jej zawartość.
Wciąż było we mnie trochę fizyka, a kot Schrödingera kusił abstrakcją fizyki kwantowej. Lodówka mogła być pusta lub też pełna, dopóki jej nie otworzę. To obserwator wpływał na jej zawartość. Tylko czy aby na pewno? Dobra gospodyni nie miałaby wątpliwości, tylko czy byłem dobrą gospodynią, będąc facetem? Zalewające jaźń pytania nie ułatwiały zadania i tylko medytacja mogła pomóc. Ta wywodząca się ze wschodu technika rozeszła się po świecie jak nietępione króliki w Australii, lecz jej wartość dla człowieka była o niebo większa, a wachlarz zalet nieskończony. Wdech, wydech, wdech, wydech, wdech, wydech. Myśli odpłynęły, świat zamarł, a ręka mimowolnie wyładowała na rączce lodówki. Wciąż skupiając się na oddechu, pociągnąłem za rączkę, a drzwiczki nieco skrzecząc, otwarły się.
– Wdech, wydech, wdech, wydech – bełkotałem i lustrowałem zawartość lodówki. – Wdech, wydech, wdech wydech – wciąż powtarzałem, patrząc na trzy opierzone gęsi wciśnięte między pułkami. Ich głowy leżały w szufladzie.
– Nie ma kota – stwierdziłem niezbyt głośno, a może i głośno, ale niezbyt.
Wdech, wydech, wdech wydech, wdech wydech. W końcu wróciła zdolność myślenia i analizowania. Medytacja zrobiła swoje. Polecam.
Trzy gęsi, czyli liczba nieparzysta. Jeżeli tak jest, to powinny przynieść mi szczęście. Niestety czwarta była w garnku, a więc liczba parzysta, co świadczyło o tym, że ktoś nie życzył mi dobrze. Jednak były w innym miejscu, a więc nie tworzyły spójnej całości. Wszystkie były w kuchni, a tym samym mógł to być zbiór rzeczy podobnych. Niejednoznaczności nie pozwalały na obiektywną ocenę sytuacji, a obiektywna ocena sytuacji nie była jednoznaczna. A więc pozostawało jedno – musiałem sprawdzić, czy w mieszkaniu nie ma większej liczby gęsi. Martwych niestety. Co z tego, jeżeli mogły one zostać podarowane z dobroci serca? Zresztą każdy chyba wie, ile kosztuje jedna gęś, a ja miałem już cztery. Liczbę parzystą mogłem interpretować dwuznacznie, co wykluczało właściwe zrozumienie sytuacji. Innego wyjścia nie było, bo nie wyjścia w sensie dosłownym szukałem.
Tylko działanie pozwalało się zbliżyć do prawdy i to one pchnęło mnie do otwarcia zamrażarki. A tam? Wciśnięte były rzeczy z lodówki i nic ponadto. Niewielki zawód był sformułowaniem zbyt skomplikowanym dla cudzoziemców uczących się języka polskiego. Dla mnie był powodem do zmiany sposobu działania na bardziej metodyczny. Otwierałem kolejne szafki i nie znajdując w nich żadnego ptactwa, wróciłem tam gdzie szansa była najmniejsza. Łazienka, bo o niej mowa, nie kryła żadnych tajemnic, chociaż to właśnie to miejsce często jest fortecą nie do sforsowania. I to wtedy kiedy potrzeba najsilniejsza. Teraz jednak przymus fizjologiczny nie wystąpił, a więc pozostała sypialnia, a właściwie jedyny pokój mojej kawalerki. Chyba mojej. Niestety i tam żadnej gęsi nie było.
Pocieszające było jedynie to, że przeschnąłem i mogłem spokojnie się ubrać, co też uczyniłem. Ubrany w garnitur czułem się nieco lepiej, jednak wciąż z tyłu głowy czułem, że ktoś nie życzy mi dobrze. Pewnie byłem przeczulony, a może musiałem zapalić? A więc miałem nałóg! Czy jedyny?
Chwyciłem paczkę papierosów leżącą przy budziku. Wyciągnąłem jednego i zapaliłem. Papierosa znaczy się. Dym momentalnie dostał się do płuc, wypełniając pustkę, a pustka kazała wyjść na balkon.
– Rozkaz wykonany – stwierdziłem, bo i wynik był pozytywny.
Na fotelu turystycznym siedziała ostatnia upierzona gęś bez głowy. Wypuściłem dymek.
– Oj długo szukałeś, długo. – Z pokoju doszedł do mnie skrzeczący głos.
– Coś ty za jedna? – krzyknąłem w jej kierunku zawiedziony, że to nie młoda dupa, znaczy się laska.
Barwa jej głosu nie pozostawiała wątpliwości, to nie mogła być dziewczyna ze Słonecznego Patrolu.
– Znajdziesz piątą głowę, to pamięć wróci – zarechotała cyganka, bo chyba nią była. Tak przynajmniej się ubierała, znaczy jak cyganka. Chusta, takie obszerne spódnice i takie tam. Każdy zresztą wie.
– Coś ty mi zrobiła?
Zadałem pytanie, ale ważniejsze było to, że byłem odpowiednio ubrany. Mimo, że nie sądzi się ludzi po ubiorze, to sądzi się ludzi po ubiorze. A więc przynajmniej w tym obszarze osiągnąłem sukces.
– Znajdziesz głowę to ci się przypomni – uśmiechnęła się, ukazując zdrowe dziąsła.
I nagle zniknęła! Starucha znaczy się, a może "się znaczy". "Się" na końcu zdania to chyba rusyfizm. Tyle tylko pamiętam. Niestety ostatnia głowa gęsi jest naprawdę dobrze schowana jeżeli w ogóle jest.
10 styczeń 2022 r.
Kilka dni i nic. Już nie wiem, czy wciąż szukać, czy po prostu zacząć żyć od nowa.
9 marzec 2022 r.
Umówiłem się do lekarza pierwszego kontaktu. O dwunastej mam telewizytę. Może to pomoże? Trzymajcie za mnie kciuki. Może on podpowie jak znaleźć tą cholerną głowę.
18 marzec 2022 r.
Umówiłem się na wizytę u psychiatry.
14 kwiecień 2022 r.
Jest! Znalazłem głowę gęsi! Była w spłuczce sedesowej, na szczęście włożona do woreczka foliowego. Pamiętam! Już wszystko opamiętam.
20 kwiecień 2020 r.
Wróciłem do pracy.
21 kwiecień 2022 r.
Tłumaczyłem studentom złożoność fizyki kwantowej. Chyba zrozumieli. Po powrocie do mieszkania przywitał mnie kot, którego wcześniej nie miałem. Fizyka kwantowa przeniosła się do tradycyjnej fizyki.
1 maj 2022 r.
Teleportowałem się. Chyba mi głowę rozwali.
Komentarze (29)
Dzięki
Fizyka kwantowa, wykracza poza zwyczajowe zrozumienie świata. Można się pogubić. Choćby najpierw skutek, a zaś przyczyna... lubię czytać takie teksty↔Pozdrawiam:)?↔%
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania