Piękno schorowanego umysłu
I.
Zacznijmy od prostej konstatacji. Stoję nad własnym grobem.
Dokonując szerszej kwerendy, grobem wybudowanym za pozorną możliwość odcięcia.
Wykopałem dół. Powolnym, mozolnym ruchem, którego pierwszy takt wybił... nie pamiętam. I nigdy sobie nie przypomnę.
Błogi stan natchnionej nieświadomości.
Zatrać się we mnie.
Nie musisz mnie namawiać. Idę za tobą. Kropla po kropli, odkąd kazała mi patrzeć.
Idę. Jeszcze trochę. Jeszcze.
Co jest na końcu?
Czy to płacz niemowlęcia? Nigdy nie potrafiłem stworzyć więzi wystarczająco silnych, żeby... ta dziecięca rączka... czuły, miękki dotyk.
Nie myśl o tym. To tylko okruchy naniesione na obraz. Nic nie znaczą.
Chciałbym się w tym zatracić.
Możesz. Uwierz mi, możesz.
Zamykam oczy. Stoję nad wielkim jeziorem, którego nazwy nikt już nie potrafi wymówić. Chcę skoczyć. Nie, chcę zanurkować. Dotrzeć do możliwości zapomnienia.
Możesz.
Biorę rozpęd i... co to za odgłos? To znowu ona. Wrzeszczy. Moja wina? Nie pamiętam. Nie chcę pamiętać.
Możesz.
Widzę wiszącego człowieka. Miał otwarte usta. Jakby próbował powstrzymać nadciągający sztorm. Moment, który pozbawia złudzeń każdego człowieka. Szeptem wypowiada imię.
Kim on jest?
Zapomnij.
Czuję ukłucie. Fale wspomnień wędrują w odwiecznej wędrówce.
Dźwięk strzału.
Krzyk.
Krew.
Naprzeciw mnie most, który prowadzi do światła latarni. Za mną migocząca polana. Mogę też zostać. Na rozstajach zawsze jest miejsce dla bezimiennych.
Wybór to tylko igraszka umysłu.
II.
Wędrujemy polną ścieżką. Ja i ona. Nieopodal płynie rzeczka, którą spowija srebrzysty blask.
Wędrujemy od wielu dni.
Chcę na nią spojrzeć, choć nie mogę. Gdy wybiegła nam na spotkanie, lśniła niczym gwiazda na wieczornym nieboskłonie. Mała, różowa twarzyczka.
Mieliśmy tylko siebie.
W milczeniu. W cierpieniu.
Słowa straciły swoją moc.
Tęsknię.
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania