Pierwszy Anioł, Początek, rozdział 3, Orędzie

„Wokół starca zebrał się tłum wiernych, chcący wysłuchać kazania od tego,

kto rozmawiał z Vertesem tak, jak rozmawia przyjaciel z przyjacielem.

Ten uciszył zebranych gestem ręki, po czym tak oto do nich przemówił:

»Wielu odrzuca mądrość niebios, przywłaszczając sobie prawo do osądzania innych.

Wypominając grzechy innych, nakazują poprawę i przestrzegają przed konsekwencjami,

chociaż sami pozostają ślepi na własne niedopatrzenia, nie usiłując należycie ich poprawić.

Mając się za sędziów, staną się jeno błaznami, kiedy Vertes zejdzie do nas z nieba,

bowiem jeśli nie przemawia przez was mądrość niebios, nie wolno osądzać innych«”.

Święty Kodeks ~ Księga przykazań 14:26-31.

 

~~~Czasy dzisiejsze~~~

 

Tego dnia salę tronową mógł odwiedzić każdy, nawet przedstawiciel chłopstwa. Miało to związek z tajemniczym orędziem, które miał wygłosić król, a którego szczegółami nie zechciał podzielić się nawet z najbardziej zaufanymi doradcami. W takich okolicznościach tłum był czymś naturalnym, jednak bielona marmurem sala mogła pomieścić o wiele więcej niż kilkuset gości.

Po lewicy władcy znajdował się jedynie pusty tron, na którym zwykła zasiadać królowa, nim zmarła ze starości. Z kolei po prawicy Leoryka stał jego ulubiony ochroniarz, Thomas, wraz ze swym giermkiem, Arthurem.

Samego króla znano z dość osobliwego sposobu sprawowania władzy. Rzadko słuchał duchowieństwa, a jego wierze w Jedynego daleko było do gorliwej, jednak z racji na jego zdolności dyplomatyczne i ekonomiczne, starano się to tolerować. Przynajmniej dopóki nie trzeba było przemawiać do innych. Starał się robić to samodzielnie jak najczęściej, jednak wyniszczony wiekiem i chorobami organizm nie zawsze mu na to pozwalał. Aby ułatwić sobie życie i mówić mniej, pomijał większość konwenansów i przechodził od razu do sedna sprawy. Bursztynowymi oczyma pod przesłoną siwych włosów żywo obserwował tłum zgromadzonych. Wstał ociężale, odrzucając asystę giermka.

— Obywatele Patriam! — zakrzyknął ochrypłym głosem — Jak wszyscy wiedzą, Argatam od tysiącleci nawiedza wielkie zło, przebrzydłe, stare demony oraz pierwszego z upadłych aniołów, Lucyfera. Czas położyć kres ich panowaniu. Oferuję milion sztuk złota dla każdego z osobna, kto bezpośrednio przyłoży rękę do ubicia chociaż jednego z nich. — Przez salę przeszedł szmer niedowierzania. W większości przypadków nawet szlachcice nie mieli możliwości operowania taką sumą pieniądza. — Z uwagi na trud misji nie mogę sobie pozwolić na wprowadzenie ograniczeń, przyjmę więc z radością każdą, niekaraną osobę. — Znów spoczął na tronie, czekając na ochotników.

Rozgorzały dyskusje. Nad pieniądzem, zadaniem, stanem wojska... Szybko przerodziło się to w awanturę, w której dało się dostrzec dwa obozy. Nierówne sobie nawzajem, choć krzyczące jednakowo głośno, z pasją godną tworzenia życia. Jedynie możliwość bycia zesłanym do lochów powstrzymywała ludzi przed przejściem do rękoczynów.

Pierwszy, stanowczo najliczniejszy ze wszystkich, składał się głównie z biedniejszego mieszczaństwa i chłopów. Popierali oni pomysł króla, namawiając resztę do zgłoszenia się, chociaż z nich samych nie zgłosił się nikt. Nakręcali się wzajemnie, wygłaszając przemowy o nadziei i złu, jakie zaznali ich przodkowie, podając za przykłady sławne wydarzenia sprzed dekad. W ich głosach czuć było mieszaninę radości i lęku.

Podstawę opozycyjnej strony stanowiło bogatsze mieszczaństwo i duchowieństwo. Większość z nich po paru minutach dostrzegła, że nie zmienią nastawienia reszty, zaczęła więc wychodzić z sali. Ci, którzy zostali, posuwali się czasem do okrzykiwania Leoryka heretykiem, a jego wyprawę nazywali nieczystym bluźnierstwem. Ku niezadowoleniu starca, ser Thomas poparł ich, choć nie ośmielił się zejść ze stanowiska czy głośno tego wyrazić. Rzekł jedynie pod wpływem szoku, iż wolą Jedynego jest bronienie się przed demonami, nie atakowanie ich.

Poza strażą, nieliczni tylko pozostali bezstronni.

„Milion sztuk złota?! Przygoda?!” — pomyślał Lanilan, nie zważając na kłótnie dookoła. Zapłonął młodzieńczym zapałem, przeciskając się ku tronowi. Poruszał się żywo i energicznie, niemalże biegał, zamiast chodzić. Od dawna dusił się na tym dworze, pracując całe dnie i nie mogąc nawet zaspokoić swoich potrzeb odnośnie do pieniądza. Taka wyprawa, nawet jeśli wiązałaby się z narażeniem życia, była spełnieniem wszystkich jego marzeń. Niczym dar od smoków, czekający jedynie na przyjęcie go.

— Ja się zgłaszam! — rzucił ochoczo, kiedy w końcu tłum został za nim.

Paladyn polecił mu się zatrzymać, na co król nie zareagował. Prawdę mówiąc, Leoryk III nie wyglądał na zbytnio zadowolonego z tego zgłoszenia, chociaż nie odrzucił arlekina.

— Ktoś jeszcze? — odezwał się Leoryk. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, król w końcu westchnął więc głośno i rzucił od niechcenia. — Masz no jakąś broń, błaźnie?

— Nie jestem błaznem, mój panie. — Lanilan przybierał minę, jakby rozgryzł coś gorzkiego.

— Tylko błaźni służą jako błaźni na dworze króla — skwitował krótko starzec, nie patrząc nawet na rozmówcę. — Nie ignoruj moich poleceń, bo wtrącę cię do lochu. Mów, czy masz broń — dodał ostro.

— Owszem. Mam dwa ostre noże i dar panowania nad żywiołami — rzucił krótko, uśmiechając się z lekka. Był pewny swego, jego zapału nie ugasiły nawet pomruki dezaprobaty dla faktu, że ma magiczne zdolności.

— Ruszysz więc kiedy uznasz to za słuszne — kontynuował Leoryk, pokasłując nieco. — Wieczorem moi zwiadowcy przekażą ci wszystkie potrzebne informacje, jakie dotychczas zebrali. Już teraz jednak pouczam cię jednak o tym, że samemu nie dasz sobie rady, będziesz mógł jednak werbować towarzyszy, posługując się moim imieniem.

— Rozumiem, dobry panie. Jeśli jednak wasza wysokość pozwoli, mam jedno pytanie. — Młodzieniec ukłonił się nisko.

— Mów.

— Kiedy już razem z kompanami wrócę z wyprawy, będę mógł zabiegać o rękę szlachcianki? — Pozytywna odpowiedź na to pytanie była czymś, czego pragnął nawet bardziej niż życia przyszłych kompanów. Tę ekscytację było po nim dobrze widać.

— Jak rozumiem, jesteś jednym z tych, co uważają, że kobiety nie powinny mieć tych samych praw co ludzie i nie mogą same wybierać sobie partnerów? — rzekł żartobliwie, a przez salę przeszedł chichot. — Rób, co chcesz, królowie nie mają czasu przejmować się takimi błahostkami jak cudze małżeństwa.

— Nie o to mi chodziło — rzucił przerażony Lanilan. — Raczej o fakt, że nie wypada, żeby taki biedny arlekin prosił o rękę kobietę z wysokiego rodu.

— Może. — Monarcha obojętnie wzruszył ramionami. — Rób z tą nagrodą, co chcesz. Przecież będzie twoja. Masz może jakieś ważne pytanie? — dodał, kładąc szczególny nacisk na przedostatnie słowo.

— Już nie, panie.

— Dobrze więc. — Ponownie spojrzał na zgromadzenie. — Ostatni raz pytam, są jeszcze jacyś chętni?

Arlekin tymczasem ruszył ku wyjściu, gotów wyruszyć na niebezpieczną wyprawę! A przynajmniej przygotować się na to.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • KarolaKorman 02.11.2017
    Jak w wielu bajkach i baśniach tylko jeden śmiałek wyraził chęć walki ze złem :) Podobała mi się postawa arlekina. Młody, ambitny, chłonny przeżyć i przygód, chętny nawet oddać życie, by tylko nie gnuśnieć wciąż w tym samym miejscu - popieram :) Król zachwycony nie był, ale może go arlekin zaskoczy. Kto wie? 5 wstawiłam, pozdrawia :)
  • Roze_i_bratki 02.11.2017
    Dziękuję bardzo. :D Król zachwycony nie był, bo z Laniego żaden zawodowy żołnierz, mam nadzieję, że dość jasno to wyjaśniłem. A czy go zaskoczy? Zobaczymy.
    Również pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania