Pierwszy Nekromanta Erudii część 1 - dzień 1

Dzień 1

 

- Wielmożny Waldrefie, żyjecie? – Wysoki elf o kruczoczarnych włosach potrząsnął masywnym krasnoludem. Niespodziewanie poszkodowany otworzył oczy.

- O kurwa, ale pierdylło! – wykrzyknął z podnieceniem, po czym rozejrzał się dookoła. – Znaczy, chciałem powiedzieć, że niebo spadło nam na głowy i, jak widzę – jeszcze raz spojrzał w górę, lecz tak jak poprzednio zamiast błękitu nieba i bieli chmur ujrzał tylko czerń skał – zamieniło się miejscami z ziemią.

Podciągnął się na wyciągniętej dłoni elfa i wstał z gruzowiska.

- Ładnie rąbnęło – stwierdził, dotykając guza. – Gdyby nie hełm, byłoby ze mną krucho.

Jako drużyna do zadań specjalnych, będąca pod bezpośrednią jurysdykcją wielkiego księcia Edrica, władcy Nowej Erudii, zostali posłani w celu przeprowadzenia inspekcji ośrodka resocjalizacji minotaurów. Ośrodek znajdował się poza miastem, wspaniałym Minoteur; zespół wracał właśnie na naradę do księcia, gdy to się stało. Zatrzęsła się ziemia i grunt osunął im się spod nóg.

- Gdzie wylądowaliśmy? – Rozglądał się elf.

Paręset metrów ponad nimi można było dostrzec kamienne sklepienie, które rozpościerało się nad całym miastem i obniżało przy jego granicach, przeradzając w skaliste ściany. W niektórych miejscach przy ziemi ujrzeli ciemne otwory o średnicy kilkunastu metrów.

- W podziemiach – odparł Waldref. – Całe Minoteur musiało spaść w dół.

- Widzieliście kiedyś tak olbrzymie podziemia? – prychnął.

- Owszem. W trakcie wypraw z Pierwszym Rycerzem Erudii, potężnym Orrinem, walczyliśmy z najróżniejszymi stworami, właśnie w takich podziemiach. – Krasnolud zamknął oczy, przypominając sobie odległe wydarzenia. – Wielkie sale, szerokie korytarze, którymi przechodziły całe armie. Największym problemem było oświetlenie, ale tym zajmowali się nasi magowie.

- Może macie rację, Waldrefie – mruknął. – Lecz w podróże z legendarnym Orrinem to wam nie wierzę…

- Szlachetni Panowie. – Do dwójki nieludzi podszedł mag, przerywając im. Jak na czarodzieja nie wyglądał staro, a przyodziany był w czerwoną szatę zdobną złotem. – Cieszę się, widząc was żywych. Czy dostojnikowi starszej rasy także nic się nie stało? – pytanie było skierowane do elfa.

- Jest dobrze – odpowiedział niewyraźnie zapytany. W zębach trzymał fajkę, a jednocześnie przetrząsał sakwy, przytroczone do pasa. – Oby gdzieś tu było, nie mogło przecież wypaść – mruczał do siebie. W końcu najwyraźniej znalazł poszukiwany obiekt, bo w jego rękach pojawił się mały woreczek. Wsypał część jego zawartości do fajki i pstryknięciem ją zapalił.

- U-za-leż-nie-niec – wysylabizował z lekką trudnością krasnolud, odwracając się z niesmakiem od wniebowziętego elfa, stojącego w oparach słodkiego dymu. – Srebruś! – krzyknął nagle i zaczął machać rękami.

Mag także odwrócił się w stronę, w którą patrzył jego towarzysz. Zarejestrował przy okazji wielkie gruzowisko kilkaset metrów dalej, w miejscu, gdzie przed trzęsieniem ziemi znajdowały się ich kwatery. Zastanawiał się, o co chodziło krasnoludowi, gdy na tle kamiennego sklepienia dostrzegł zarys srebrnych skrzydeł, a po chwili całą postać gryfa. Za stworem ujrzał też nieco większy kształt, który niewątpliwie należał do smoka.

Leci i Czaruś, pomyślał z lekką ulgą. Smok tak naprawdę miał na imię Czarnoskrzydły, lecz podobnie jak w przypadku gryfa najczęściej stosowali zdrobnienie.

- Bez mojego wiernego Srebrnoskrzydłego życie nie byłoby takie samo – stwierdził z łezką w oku krasnolud. Zebrał już cały swój sprzęt i teraz podpierał się na stylisku topora, czekając na swojego wiernego wierzchowca. Złocistych włosów i brody nie mącił najlżejszy podmuch wiatru, Waldref wyglądał więc jak złota kulka nabita na srebrną zbroję.

Wierne stworzenia w łopocie skrzydeł wylądowały przy drużynie i przywitały się ze swoimi panami. Elf poklepał smoka po szyi, po czym z gracją wskoczył na siodło, założone permanentnie między skrzydłami stwora. Krasnolud najpierw uspokoił gryfa, kładąc mu rękę na łbie, następnie z juków przy siodle wyciągnął małą, białą myszkę. Srebrnoskrzydły jednym kłapnięciem dzioba połknął przysmak, po czym opadł na kolana, by krasnolud mógł wdrapać się na jego grzbiet. Po chwili Waldref znalazł się na swoim rumaku i zakrzyknął gromkim głosem:

- Do księcia! – Podniósł topór, który zajarzył się nadnaturalnym blaskiem.

- Czekajcie! – rozległ się głos z dołu.

Mag spojrzał przez ramię i ujrzał Christiana Sandro, podbiegającego do nich. Miał on na sobie czarną szatę, a w rękach trzymał ciemną torbę z książkami o mrocznie brzmiących tytułach. Jedynie blond włosy burzyły obraz całości, nadając mu wygląd nieudacznika lub atrapy prawdziwego nekromanty.

- Idzie przyszłość Erudii! – zaśmiał się ze smoka elf, po czym spoważniał pod ostrym spojrzeniem czarodzieja.

Książe Edric też czasem tak mówił o nadbiegającym czarnoksiężniku: Przyszłość Erudii. Podobno w dniu narodzin Christiana miało miejsce zaćmienie słońca i stare wieszczki uznały to za znak. Zawsze jednak takie stwierdzenia władcy wzbudzały tylko cichy śmiech w drużynie i zniesmaczenie wśród postronnych: nekromanta u boku księcia, gotowy oddać życie w walce ze złem? Niemożliwe. Przecież nekromanci to słudzy zła, tworzący wielkie armie posłusznych tylko sobie szkieletów. Żaden nigdy nie służył siłom dobra.

- Chcieliście lecieć beze mnie? – zapytał Sandro. – A jak wam plan nie wyjdzie, to kto was przywróci z powrotem do życia?

Nekromanci potrafili też wskrzeszać, lecz bardzo rzadko korzystali z tej umiejętności. Bezpieczniej było tworzyć prywatne wojska nieumarłych. Poza tym część osób nie rozróżniała wskrzeszania od wzywania ożywieńców – dlatego Christian zazwyczaj nie afiszował się ze swoimi zdolnościami przed postronnymi. Drużyna znała się jednak bardzo dobrze, chociaż z tolerancją dla cudzych działań czasami było różnie.

- Nam by plan miał nie wyjść?! – zagrzmiał krasnolud.

- Spokój! – zarządził mag. – Świat nam się zawalił na głowę, nieba nie widać, gruzy wszędzie, a wasza dwójka się kłóci. Szlachetny Waldref słusznie prawi: trzeba iść do księcia Edrica. Siły powietrzne – zwrócił się do dwójki jeźdźców magicznych stworzeń – sprawdźcie teren wokół. Ja z Christianem Sandro pójdziemy pieszo. Spotykamy się pod wieżą księcia.

Dwa stwory oderwały się od ziemi i zaczęły krążyć nad głową pozostałych. Elf skierował smoka nad miasto. W większości krajobraz zdominowały gruzy. Na rynku widać było zbierające się grupy ludzi i zielonoskórych troglodytów, trochę żołnierzy stało w szyku przed ratuszem. Na północ od centrum tkwił niewzruszony trzęsieniem ziemi zamek, a na lewo od niego widniała wysoka wieża Gildii Magii, także nietknięcia kataklizmem. Wokół niej rozpościerały się ogrody, własność zgromadzenia, a ze szczytu baszty rozchodziło się magiczne światło. Smok zrobił pętlę nad miastem, po czym wylądował u stóp zachodniej wieży Minoteur, będącej jednocześnie mieszkaniem i gabinetem księcia. Byli tam przed resztą drużyny, więc czarnowłosy miał czas przyjrzeć się temu, co pozostało z wieży. Kamienie, trochę mebli, dużo popiołu.

Wygląda, jakby najwyższe piętro wybuchło, a reszta po prostu zapadła się w dół, składając się jak domek z kart, pomyślał.

- Coś masz? – Obok wyhamował Waldref i z gracją, o którą nigdy nie posądzano krasnoludy, zeskoczył z gryfa.

- To nie jest wynik zwykłego trzęsienia ziemi. – Smoczy jeździec wskazał na ruiny. – Widzę skutki ognia i silnej fali uderzeniowej. Tu coś wybuchło.

- A przed czy po trzęsieniu? – zastanowił się krasnolud.

Elf zaciągnął się mocniej fajką, nie chcąc urazić przyjaciela słowami, które cisnęły mu się na usta. Na szczęście w tym momencie przyszli pozostali.

- Wierzchowce zostają, my idziemy zbadać wieżę – nakazał mag, nawet się nie zatrzymując.

Weszli między porozrzucane kamienie, poszukując jakichkolwiek śladów Edrica.

- Szlachetny panie! – krzyknął Waldref.

- Ciszej. – Czarodziej położył dłoń na jego ramieniu. – Księcia tu nie ma. Daj nam pomyśleć.

- To gdzie jest? – zdziwił się.

- Gdzieś, gdzie my, mam nadzieję, nieprędko trafimy. – Nekromanta wskazał leżący na ziemi szmaragd. Otaczała go malutka kałuża zastygłego srebra. – To są resztki sygnetu księcia. Otrzymał go od Orrina w ramach odznaczenia za zasługi podczas Wielkiej Wojny.

- Nigdy się z nim nie rozstawał – zauważył mag. – Musiał mieć go na dłoni, gdy to się stało.

- Jeśli nawet srebro się stopiło, to nie sądzę, abyśmy znaleźli wiele pozostałości po wielmożnym Edricu – dodał elf.

Stali w milczeniu, patrząc na otaczający ich popiół. Po chwili Sandro schylił się i podniósł kilka szarych kostek. Popatrzyli na niego z nadzieją.

- Jesteście w stanie go posklejać, Christianie? – zapytał niepewnie przedstawiciel starszej rasy.

- Millardzie, do wskrzeszenia potrzebna jest większość ciała zmarłego – powiedział. – Z tego to nawet spirytysta miałby problem z wezwaniem ducha.

- Spirytyści zawsze mają problem – mruknął mag. – Nekromanci jak widać także.

- Triamerci. – Popatrzył mu prosto w oczy. – Jeśli masz jakieś zastrzeżenia co do moich umiejętności albo chcesz zakwestionować moją przydatność w drużynie, powiedz wprost.

- Nie o to mi chodziło. – Czarodziej odwrócił wzrok. – Jest już późno i wszyscy jesteśmy zmęczeni wydarzeniami dzisiejszego dnia. Jeszcze tylko kilka godzin mobilizacji i odpoczniemy. A teraz zajmijmy się przeszukaniem…

- Znalazłem! – przerwał mu okrzyk krasnoluda. – Wiedziałem, że gdzieś tu musi być, no i znalazłem.

W rękach ściskał miecz. Rękojeść była zniszczona, lecz jelec i głownia nie straciły blasku nowości.

- To miecz księcia – wyjaśnił Waldref. – Legendarna broń, wykuta dawno temu w krasnoludzkiej kuźni.

- Mam jakąś okładkę – dodał Millard. – Nadpalona, ale widać tytuł. Bolmard.

- Jesteś pewien?! - Mag przyskoczył do niego jak oparzony. – Nic więcej tam nie jest napisane? Szkoda. Musiała ulec pożarowi, tylko to się ostało.

Popatrzył na nic nie rozumiejących towarzyszy, po czym dopowiedział:

- Według legend Bolmard był starożytnym miastem magów. Badano tam magię w trochę inny sposób niż jest to robione obecnie. Wiele lat temu ta cywilizacja została zniszczona, nikt do końca nie wie przez kogo. Jedynym śladem istnienia miasta były legendy oparte na relacjach podróżników i właśnie księgi o takim tytule. Znajdowały się w nich starożytne zaklęcia lub operacje magiczne, lecz nikt nie umiał ich aktywować, więc dzieła nie były używane.

- Najwyraźniej szlachetnemu Edricowi jakoś się udało – powiedział elf.

- To niemożliwe – zaprzeczył Triamerci.

- Tak jak niemożliwe jest, żebyśmy nagle znaleźli się w podziemiach! Prawdopodobnie cały świat zmienił swoją strukturę. – Wsypał kolejną porcję ziół do fajki i zaciągnął się dymem. - Żaden mag, a nawet duże ich zgromadzenie, nie byłby w stanie tego dokonać.

- Jedźmy do Gildii Magii – zaproponował niespodziewanie Christian. – Może tam coś nam podpowiedzą.

- Musimy porozmawiać także z burmistrzem. – Waldref nadal ściskał miecz księcia. – Może potrzebować pomocy w opanowaniu sytuacji w mieście. A co najważniejsze, będzie mógł przygotować godny pogrzeb księcia.

Krasnolud ze czcią owinął w chustę resztki pierścienia i drobne kostki Edrica, a następnie całą drużyną udali się na rynek. Rozgonili bandę troglodytów, po czym ofiarowali burmistrzowi zebrane rzeczy władcy. Pod naleganiami krasnoluda zarządca miasta zobowiązał się sporządzić wspaniały pogrzeb księcia, lecz dopiero, gdy spacyfikuje panoszące się wszędzie bandy – w tym momencie złożył je w ratuszu.

Następnie udali się do Gildii Magii. Stanęli pod wieżą i Waldref załomotał w wielkie drzwi. Czekając, aż im ktoś otworzy, przeczytali napis wyryty w drewnie:

 

Gwiazda zakryła swój blask, zasłaniając się miesiącem

Miesiącem godziny narodzin przyszłości

Przyszłości, śni ci się śmierć nieśmiertelności

Nieśmiertelności w nekromancji ukrytej

 

- O, to o tobie – zaśmiał się krasnolud klepiąc nekromantę po ramieniu.

- Nie sądzę. – Doleciał ich wysoki męski głos.

Nie zorientowali się, w którym momencie drzwi stanęły otworem; niespodziewanie przed sobą ujrzeli siwowłosego czarodzieja odzianego w niebieską, zwiewną szatę.

- Czyżby zaszczyciła nas drużyna szlachetnego księcia Edrica? – W jego melodyjnym tonie można było wyczuć nutkę ironii.

- Owszem. – Triamerci nie był w humorze na przepychanki słowne. – Mamy sprawę wagi państwowej, jeśli nie światowej. Możemy wejść?

- Zapraszam do środka wyłącznie maga i nekromantę. – Odwrócił się i dopowiedział:

- Nieludzie niech przypilnują zwierzątek.

Krasnolud zaczerwienił się momentalnie, lecz szybkie słowo Triamerci doprowadziło go do porządku. Zaproszeni weszli do środka, przeszli monumentalnym korytarzem i skręcili za gospodarzem w małe drzwiczki. Dotarli do niewielkiego, przesadnie zdobionego pokoju. Siwowłosy czarodziej zasiadł w fotelu i gestem dłoni wskazał gościom dwa siedzenia, lecz oni woleli stać.

- Nie mamy dużo czasu. – Triamerci od razu przeszedł do konkretu. – Nieznany Mi Magu, co możesz powiedzieć o Bolmardzie?

- Było to starożytne miasto… – zaczął gospodarz.

- Wiem – przerwał mu. – Chodzi nam o książkę. – Wyciągnął nadpaloną okładkę. – Co w niej było i czy posiadacie na stanie jakiś egzemplarz, do którego moglibyśmy zerknąć.

- Niestety – czarodziej nie wyglądał ani na bardzo zdziwionego, ani na zasmuconego – jedyny egzemplarz, jaki posiadaliśmy, pożyczyliśmy księciu. Podejrzewam, że zwrot nie jest już możliwy?

- Nie jest – wycedził Triamerci. – Ale na pewno dysponujecie odpisami lub opracowaniami.

- Znowu będę musiał was zawieść, jednak nasze zgromadzenie zajmuje się wyłącznie zaklęciami dającymi jakieś widzialne efekty. Rozwijamy je, dogłębnie badamy. Najbardziej rozwinięta jest u nas magia ognia, jeśli jednak chcielibyście poznać coś na przykład z magii wody, to ja, jako specjalista w tej dziedzinie…

- Milcz, akolito! – Nakazał mu Triamerci. – Przejrzałem cię. Gildia najwyraźniej nie traktuje nas poważnie, skoro nie rozmawiamy jeszcze z żadnym z arcymagów. Gdzie możemy znaleźć opracowanie tej księgi i wyjaśnienie tajemnicy trzęsienia ziemi?

- Udajcie się do Śnieżnych Magów, oni chlubią się posiadaniem wszystkich ksiąg traktujących o magii i zajmują się wszelkimi dziedzinami badań nad mocą.

- Dziękujemy. – Odwrócił się i wyszedł, za nim podążył nekromanta.

- Odnośnie tego napisu na drzwiach – doleciał ich głos z pokoju. – To jako specjalista od dawnej literatury mogę jasno stwierdzić, że ten utwór jest jeszcze starszy od księgi Bolmard, więc na pewno nie może być o waszym towarzyszu. Jest to poemat o przyszłości, autor…

W tym momencie wyszli z wieży i odetchnęli z ulgą.

- Nigdy więcej – odezwał się Sandro. – To jest powód, dla którego nie zostałem magiem; trupy są dużo ciekawsze od tego typa.

Niespodziewanie ziemia lekko się zatrzęsła, a z kamiennego nieba spadło parę głazów.

- Musimy się pośpieszyć– zauważył Triamerci.

– Jak nam sufit wyląduje na głowie, to nawet zaklęcia tych jełopów nie pomogą – dodał krasnolud, z niepokojem zerkając w górę.

Jako że czuli dość duże zmęczenie, a światło ze szczytu wieży Gildii osłabło, co zapewne oznaczało, że jest noc, udali się do zamku. Zbliżając się do rynku, zorientowali się, że ratusz płonie. Waldref chciał biec i ratować resztki księcia, lecz wyperswadowali mu, że przez ogień władca zostanie najwspanialej pogrzebany. Zostawili więc budynek w spokoju, i tak nie będąc w stanie pomóc przy jego gaszeniu, po czym kontynuowali drogę do twierdzy. Przyjęto ich tam niezbyt gościnnie; kapitan tylko się przywitał, nakazał wierzchowcom przebywać poza fortyfikacjami, a całą drużynę ulokował w jednym, nie najlepszym pomieszczeniu. Jednak gdy poprosili o posiłek, podano im ciepłą strawę, Waldref więc zrezygnował z pomysłu wszczęcia bójki i wszyscy poszli spać.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania