plecak
Nie dowiemy się jak miał na imię i jak się nazywał. I tak wszystkie dzieci mówiły na niego "Plecak". Plecak był niski, rudy, brzydki, nosił okulary i miał garb. Szedł z garbem przez życie jak z wielkim kamieniem na plecach, od jednej klęski do następnej. W szkole nie mógł wkręcić się do żadnej paczki. Nigdzie go nie chcieli. Wszyscy widzieli najpierw garb, a dopiero potem jego właściciela. Przez garb był słaby w sporcie, nie umiał grać w siatkówkę, w kosza, nie grał w piłkę nożną. To go dyskwalifikowało towarzysko. Czasem kiedy szedł korytarzem szkolnym podczas przerwy, słyszał docinki i szydercze śmiechy, albo przynajmniej tak mu się wydawało.
Nienawidził swojego garba, który wpędzał go już na początku życia w śliskie macki samotności.
Raz kiedy chłopcy wybrali się nad staw nadmuchiwać żaby, poszedł za nimi. Trzymał się z tyłu, piętnaście kroków za, ale i tak go przepędzili. Uciekał wśród gradu kamieni i wyzwisk parząc boleśnie nogi o rosnące gęsto pokrzywy. Potem piekła go skóra na łydkach od tych pokrzyw i piekła go twarz od łez, które wypłakał nad swym marnym losem. Choć z drugiej strony, gdzieś w głębi duszy, trochę nawet odczuł ulgę, że go nie zabrali. Żal mu było tych żab i nie miał wcale ochoty ich nadmuchiwać. Więc nie wiadomo, czy by dał radę. A jakby nie nadmuchał żaby przy kolegach, to przypięli by mu następną łatkę. Mięczaka.
Innym razem zabrali go wreszcie nad staw. Myślał, że na nadmuchiwanie. Ale to było coś gorszego. Wrzucili Cygana - bezdomnego kundla błąkającego się po okolicy - do wody z kawałkiem cegłówki przywiązanej do ogona. Kawałek nie był duży, taki w sam raz, aby pies za szybko nie poszedł na dno.
Cygan żałośnie skamlał próbując dopłynąć do brzegu ale cegła coraz mocniej dawała o sobie znać. Plecak nie wytrzymał i rzucił się do wody na pomoc. Ponieważ nie umiał pływać, nie pomógł ani pieskowi, ani sobie. Cygan utopił się tak czy tak, a jego ledwo odratowano. Zapadł w śpiączkę, z której wybudził się po tygodniu w szpitalu na Oddziale Intensywnej Terapii.
W szpitalu, na ostrych lekach, nie mogąc zasnąć modlił się żarliwie do Pana Boga.
"Panie Boże! Zabierz mi garb! Spraw żeby znikł. Nie widzisz jak on mnie niszczy? Nie chcę go mieć. Spraw żeby znikł!"
A potem już w domu, skoro dotychczasowe modlitwy nie pomogły zaczął inaczej prosić Pana Boga.
"Albo zamień mnie w wielbłąda! - błagał - "Spraw żebym stał się wielbłądem".
Plecak kombinował sobie, ze będąc wielbłądem jego garb przestanie być czymś wyjątkowym. Każdy wielbłąd posiada garb, a niektóre nawet dwa, więc jego garb przestanie wzbudzać sensację i złe emocje. Wreszcie stanie się normalny, taki sam jak inni. Co z tego, że będzie wielbłądem? Ale będzie wielbłądem normalnym. Może znikną wtedy wszystkie jego kompleksy? Może uda mu się jakoś wyjść na prostą?
Długo trwało zanim Pan Bóg zrobił coś w sprawie naszego Plecaka. On sam zdążył przez ten czas wyrosnąć na milczącego młodzieńca, z twarzą naznaczoną smutkiem, która ożywiała się tylko wtedy gdy próbował zawrzeć z kimś więzy przyjaźni i natychmiast gasła, kiedy go odrzucano.
***
Pewnego razu stał się cud. Bóg wysłuchał modlitw Plecaka. Kiedy obudził się rano przy wygasłym ognisku, po nocy spędzonej w towarzystwie butelki wódki, przetarł odruchowo oczy i ze zdumieniem stwierdził, ze zamiast rąk ma kopyta. Zataczając się, jakoś się podniósł, stał na czterech nogach. Nie mogło być wątpliwości. Pan Bóg spełnił jego prośbę i zamienił go w wielbłąda.
***
Plecak szybko zrozumiał, że bycie wielbłądem jest jeszcze gorsze od bycia człowiekiem. W dodatku rychło przekonał się, że nie jest takim sobie zwyczajnym wielbłądem. Pan Bóg chyba niezbyt wnikliwie wsłuchał się w jego modlitwy, niezbyt starannie przeanalizował całokształt sytuacji. W każdym razie spełnił na raz OBA życzenia Plecaka. To znaczy zamienił go w wielbłąda pozbawiając jednocześnie garba.
I znowu był Plecak wyrzutkiem! Znowu był dziwolągiem. Straż miejska wezwała pogotowie dla zwierząt. Odstawiono go do zoo, skąd został sprzedany do cyrku. Występował tam jako sensacja. Jedyny wielbłąd bezgarbny na świecie. Kulił się i garbił pod palącymi spojrzeniami publiki. Słyszał śmiechy i gwizdy. Wystawiony na publiczny widok cierpiał katusze i przeklinał swój los. Zrozumiał jak fatalny błąd popełnił modląc się do Boga o zmianę. Wpadł z deszczu pod rynnę. Kiedy próbował zagadać do ludzi (raz widział nawet kierownika cyrku), tłumaczył im, że tak naprawdę nie jest wielbłądem, tylko człowiekiem, ale z jego paszczy wydobywał się jedynie wielbłądzi skrzek i jedyne na co mógł liczyć, to dodatkowe smagnięcie batem od zniecierpliwionego słuchacza. Udowadnianie, że nie jest wielbłądem skończyło się kompletnym fiaskiem.
Potem cyrk sprzedał Plecaka mudżahedinom do Afganistanu, którzy zaprzęgli go do składu przemycającego haszysz przez granicę z Pakistanem.
Było jeszcze gorzej niż w cyrku. Tam przynajmniej dostawał jeść i pić. Teraz z jedzeniem i piciem były wieczne problemy. Woda występowała tylko na postojach, a ponieważ Plecak nie miał garba, nie mógł się napić na zapas, cierpiał więc z pragnienia, inne wielbłądy unikały go, i żaden nie chciał pomóc. Bo był inny, bo nie miał, tak jak one wszystkie garba.
Po nocach, na suchym piasku pustyni, modlił się do Pana Boga, aby wszystko odkręcił.
"Pani Boże" - błagał - "Zamień mnie z powrotem w człowieka! Ale bez garba! Garb sobie zatrzymaj. Nie chcę go. Ale spraw, abym znowu był człowiekiem!"
Wiele nocy upłynęło wypełnionych żarliwymi modlitwami. Wreszcie Pan Bóg wysłuchał próśb Plecaka i zamienił go na powrót w człowieka. Tym razem już bez garba.
W suchym piachu pustyni Plecak obudził się i przecierając oczy zobaczył, że zamiast kopyt, znowu ma ludzkie ręce. Po chwili z radością, której nie da się opisać, wymacał swoimi dopiero co odzyskanymi rękami, brak garba na plecach!
Pan Bóg wysłuchał jego modlitw! Plecak poczuł jak fala szczęścia zalewa mu serce i rozpływa się po całym ciele gorącym strumieniem.
***
Szczęście Plecaka szybko się skończyło. Nieszczęśnik nie pomyślał, że zniknięcie wielbłąda i jego nagłe pojawienie się na pustkowiach Afganistanu, wśród brodatych mudżahedinów parających się przemytem haszyszu, może być przyczyną kłopotów, przy których te które miał do tej pory były tylko kaszką z mlekiem.
Na torturach, łamaną angielszczyzną, próbował im wytłumaczyć, że nie jest obcym szpiegiem i że nikt im nie ukradł wielbłąda. Wyjaśniał, że to on jest tym wielbłądem, którego szukają. Ale nawet nie chcieli słuchać tych wynurzeń. Nie uwierzyli mu.
Po upewnieniu się, że nie dostaną za Plecaka ani dolara okupu, jeden z mudżahedinów poderżnął mu gardło nożem.
W chwili agonii, dławiąc się własną krwią, Plecak myślał o psie Cyganie z cegłą przywiązaną do ogona, skomlącego trochę tak jak on teraz. Może gdyby udało mu się go wtedy uratować, może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej?
Kto wie?
Komentarze (44)
Jednak na koniec wspomnienie psa dałoby o wiele silniejszy i głębszy efekt, gdyby topienie go nastąpiło na początku kłopotów Plecaka, ale wtedy byłaby to kolejna opowieść z przesłaniem, a Ty raczej tego unikasz, jeśli się nie mylę. Poza tym rozmyłby się plecak...
Błędy:
Zataczając się, jakoś się podniósł, i mimo że stał, to był na czterech nogach.
Oj, popracowałbym nad tym zdaniem.
Pan Bóg wysłuchał jego modlitw! Czuł jak fala szczęścia zalewa mu serce i rozpływa się po całym ciele gorącym strumieniem.
Kto czuł? Pan Bóg? Bo tak wynika.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam.
Tera do tekstu. Z racji tego, że boję się, aby podobna chujowizna niezaistniała ponownie, wyślę, co myślę na raty, choć to będzie zaledwie pyłek tamtych przemyśleń, gdyż z przewkurwienia mnie się odechciało.
1.
Tekst bardzo mnie się podoba, do momentu, kiedy plecak wskakuje za cyganem do wody. Potem też, ale już nieco mniej. A nawet nie tyle mniej, co dławi mnie ciekawość kontynuacji bez boskich interwencji.
No i ok. To wartościowy tekst.
Jednak bardzo bym chciał, a wręcz pożera mnie ciekawość, jakby się to wszystko potoczyło odarte ze sfery nadnatyralności, a uchwycone okiem reporterskim.
Myślę, że takie odczlowieczenie, zbutalizowanie tekstu, miałoby szanse osiągnąć wyżyny w zakresie emocjonalnego zaangażowania czytelniczego. Przynajmniej jeśli idzie o mnie, bo jak wyjebali psa do wody, grubo się tu wkurwiłem.
Tyle.
Te trzy komentarze to o tak chuj.
Taka bajeczka dla dzieci, że jeśli nie będą się modlić będzie im lepiej, bo Pan Bóg zbyt często się myli.
Nie był rudy. Teraz są szkoły integracyjne, więc trochę inaczej to wygląda.
Ojciec, matka i dzieci gromadka?
Ojciec na matkę podnosi rękę
Czuj, jakoż czuję moją udrękę
Matka znów z brzuchem
Lecz dziecka nie widać
Stało się duchem
Ech, lepiej nie pytać
A co niedziela to karuzela
Opłatek, wino, rosół, makrela
I tak życie płynie normalnym trybem
A ja znów klecę shit w gównianym rymie
Kto jest prześladowany?
Tylko gromadkę dzieci chować
Wianuszek szkrabów i zamęście
To dla nich jest największe szczęście
Komuna zrobiła Polsce kuku, i długo się nie podniesiemy.
Ponadto twoja sekta będzie biła w dzwon Zygmunta, by do tegp nie dopuścić.
Dobra, ale ty widzisz pedalstwo, no ok, jest to dla polaków niezręczne i niesmaczne, jak dwóch kolesi wpycha sobie jeęzyk w celu przebadania prostaty, bp to niecodzienny widok.
Ale Jezus, twój Jezus każe ci wszystkich kochać. Tych dwóch kolesi, którzy cię brzydzą, a może wzbudzają pragnienia, to normalni faceci. Jeden jest stomatologiem a drugi kucharzem.
Powinni zostać ukrzyżowani, bo lubią od tyłu? Nie kochasz bliźniego swego, jak siebie samego?
Bardzo dobry teskt. Wyżyłeś się na biednym bohaterze, ale nie bez refleksji dla czytelnika.
Podobało mi się.
"Ciesz się głupcze tym co masz, bo zawsze możesz mieć mniej"
Plecak był niski, rudy, brzydki, nosił okulary i miał garb. - był śliczny.
O, była bajka o koniku garbusku!
Chyba rosyjska...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania