Po prostu bądź

Opowiadanie jest oparte na jednej z prawdziwych sytuacji, dlatego przepraszam za wypowiedź bohaterki, która może jest naciągana, ba, nawet na pewno, patrząc na stan, w jakim wtedy się znajdowała, ale było to dla mnie bardzo istotne.

Pozdrawiam.

 

Prolog

 

- Jak mogłeś to zrobić! - krzyczałem na chłopaka stojącego przede mną. - Wiesz, co narobiłeś? Ona może umrzeć! Z twojego powodu!

Nie panowałem nad złością, która mną zawładnęła. Lily walczyła o życie, a on... A jego to nie obchodziło.

- Nie chciałem, żeby tak wyszło. - Jordan spojrzał na mnie. - Nie wiedziałem, że...

- Czego nie wiedziałeś? Pytam się, czego! Tego, że Lily cię kocha? Że jest w stanie... Że była w stanie poświęcić dla ciebie wszystko? W takim razie marny z ciebie obserwator.

Po tych słowach odwróciłem się. Byłem wściekły. Jak cholera wściekły. Znałem Lily krótko, lecz na tyle, by stwierdzić, że nie zasłużyła na takie potraktowanie. On nie miał prawa jej tak skrzywdzić, a mimo to dokonał tego przestępstwa. Tak, to było przestępstwo.

- Przepraszam - usłyszałem. Nawet się nie odwróciłem.

Przepraszam to zdecydowanie za mało. Tu było trzeba czegoś więcej. Ale czy kiedyś będzie to "coś więcej"? Tego nie wiedział nikt. Wszystko było zależne od tego, czy Lily przeżyje. A ona wciąż walczyła. Walczyła uparcie i wytrwale. Walczyła, bo miała w sobie siłę, o jaką bym jej nie podejrzewał.

 

Część I

 

- Kochanie, idziesz? - zapytałam, wchodząc do pokoju.

Miałam na sobie spódniczkę, a włosy opadały mi na ramiona. Oczy pomalowałam delikatnie, to samo zrobiłam z ustami. Mieliśmy iść razem na szkolną dyskotekę.

- Tak, skarbie, już idę - odpowiedział, lecz nie był już taki chętny jak dwa tygodnie temu.

- Wszystko w porządku? - Podeszłam do niego. - Martwisz się czymś.

Stwierdzenie, nie pytanie.

- Wydaje ci się, kochanie - odparł. - Jesteś przewrażliwiona.

Skinęłam głową, lecz wcale mnie to nie przekonało. W głębi serca czułam, że coś jest nie tak. Nie patrzył mi w oczy, gdy zaprzeczał mojemu spostrzeżeniu.

- Nie wierzę w to - oznajmiłam w końcu.

- Mówię ci, że przesadzasz. Chodź, bo się spóźnimy.

Ujął mnie za rękę, nawet na mnie nie patrząc. Zabolało, lecz nie odezwałam się ani słowem. Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce.

- Lily, Jordan! - zawołała Caroline, podbiegając do nas. - Nareszcie jesteście!

- Lily, jak ślicznie wyglądasz! - zawołał Louis, patrząc na mnie. - Jak gwiazda, słowo daję!

- Dzięki. - Uśmiechnęłam się, starając się za wszelką cenę zachować dobrą minę do złej gry.

Louis był pierwszą osobą, która w dniu dzisiejszym powiedziała mi, że ładnie wyglądam. Tylko dlaczego on, a nie Jordan? Naprawdę mnie to zabolało.

- Wszystko OK, maleństwo? - zapytała Caroline, pochylając się w moim kierunku.

- Jasne - odpowiedziałam.

- Jordan w ogóle na ciebie nie patrzy - zauważyła.

Więc nie tylko ja to widziałam. Zaczynało się robić bardzo niebezpiecznie.

- Wiem - odparłam. - A wiesz, co jest najgorsze? Że nie chce mi nic powiedzieć. Twierdzi, że jest wszystko w porządku, podczas gdy ja czuję, że jest zupełnie inaczej.

Moją twarz wykrzywił grymas, lecz szybko się opanowałam.

- Ale nie ma co gdybać. Mam nadzieję, że w końcu pęknie. Zatańczymy?

- O nie, moja droga. - Przed nami zmaterializował się Louis. - Ty idziesz ze mną.

Nie zaprotestowałam. Lubiłam go. Był przystojny. Szczupły, wysoki... Podobny do chłopaka z moich marzeń. Kiedy zaczęło się "Nothing's Gonna Changed My Love For You" poczułam, jak przyciąga mnie do siebie. Pozwoliłam mu na to. Przez jakiś czas tańczyliśmy w milczeniu.

- Jordan w ogóle nie zwraca na ciebie uwagi - stwierdził.

- O nie! - jęknęłam. - Więc ty też?

- Co ja też? - zdziwił się.

- Ty też to zauważyłeś - powiedziałam. - Jesteś drugą osobą, która mi to mówi. Mało tego. Jesteś drugą osobą, która nie mówi mi niczego nowego.

- Wiesz, dlaczego tak jest? - zapytał.

- Myślisz, że gdybym wiedziała, tańczyłabym teraz z tobą? Nie, Lou, nie wiem, ale mam nadzieję, że w którymś momencie życia się dowiem. Nie dam rady żyć w takiej niepewności.

Westchnęłam. Dostrzegłam spojrzenie chłopaka, pełne zrozumienia i współczucia.

- Niezależnie od tego, co się stanie, pamiętaj, że masz nas - mnie, Rose, Caroline. Nie martw się, razem damy radę.

- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się blado.

Po jakimś czasie usiedliśmy. Odetchnęłam głęboko, czując, że zaczyna mnie mdlić. Ostatnio często miewałam takie napady, lecz nie przejmowałam się tym, sądząc, że to wszystko wina zdenerwowania.

- Lilka, wszystko w porządku? - Louis spojrzał na mnie z niepokojem. - Zbladłaś tak nagle...

Nie odpowiedziałam. Zerwałam się i pobiegłam do łazienki, na tyle szybko, na ile byłam w stanie. W drzwiach niemal wpadłam na Rose.

- Matko Bo... Jezu, Lilka! - krzyknęła, chwytając mnie. - Wyglądasz jak śmierć!

Podprowadziła mnie do toalety, gdzie uklęknęłam. Zaczęłam wymiotować niemal natychmiast. Odwróciłam się do przyjaciółki po pięciu minutach.

- Już dobrze - odezwałam się, usiłując nadać mojemu głosowi normalny ton, choć - tak naprawdę - wcale nie było dobrze.

- No chyba nie - oznajmiła. - Mała, co ci jest?

- Nie wiem - odparłam.

Prawda była inna. Miałam pewne podejrzenia, lecz za wszelką cenę starałam się ich nie dopuszczać do siebie. To nie mogło mieć miejsca. Dziewczyna pomogła mi wstać. Wróciłyśmy do tańczących, lecz nie poszłyśmy tańczyć. Usiadłyśmy przy stoliku Louisa i Caroline. Oboje wyglądali na zaniepokojonych.

- Lily - odezwała się Caroline poważnie. - Louis mi powiedział. Matko, jak ty wyglądasz!

- Nic mi nie jest - skłamałam.

- Jasne, jasne, a my ci uwierzymy - odezwała się Rose. - Co to w ogóle ma być?

Nie odpowiedziałam, czując, że oczy robią mi się mokre. Odwróciłam wzrok. Nagle poczułam jak ktoś mnie obejmuje. Gdy spojrzałam w tamtą stronę, dostrzegłam Louisa stojącego tuż obok.

- Słońce, powiedz, co się dzieje? - zapytał cicho. - Naprawdę się o ciebie martwimy.

- Ja... ja chyba jestem w... w ciąży - wyszeptałam z przerażeniem.

Wszyscy troje utkwili we mnie wzrok.

- Co ty powiedziałaś? - zapytała Rose.

Nie zdążyłam jej odpowiedzieć.

- Lily, możemy porozmawiać?

Wzdrygnęłam się na dźwięk głosu Jordana. Odwróciłam się w jego stronę. Stał z tyłu za mną.

- Oczywiście - odpowiedziałam.

Dostrzegłam jak moi przyjaciele wymieniają między sobą ukradkowe spojrzenia. Chłopak ujął mnie za rękę. Zauważyłam w jego oczach zdenerwowanie.

- Niedługo wrócę - powiedziałam cicho.

Moi przyjaciele pokiwali głowami, a my oddaliliśmy się.

 

Część II

 

- O co chodzi? - zapytałam po dłuższej chwili milczenia.

- O nas - odpowiedział poważnie.

- O nas? - zdziwiłam się. Poczułam jak coś ściska mi się w żołądku.

- Tak, Lily - odrzekł poważnie.

Zatrzymaliśmy się w cieniu parasola, po czym usiedliśmy na ławce.

- Nie możemy być razem - oznajmił.

- Co? - zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

- Nie mogę z tobą być - powtórzył.

Siedziałam z szeroko otwartymi ustami, nie będąc w stanie przemówić. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, czego właśnie się dowiedziałam.

- Dlaczego? - zapytałam, gdy w końcu udało mi się odezwać.

- Nie czuję nic do ciebie - odpowiedział. - Miałem nadzieję, że mi serce zadrży, ale nie zadrżało.

Poczułam jak blednę. Siedziałam, patrząc na niego, lecz tak naprawdę go nie widziałam. Jego słowa mnie przeraziły.

- Więc... - zaczęłam wolno. - Chcesz mi powiedzieć, że to, co było między nami... Że to nie miało dla ciebie znaczenia? Nie ma dla ciebie znaczenia?

- Tego nie powiedziałem - zaprotestował.

- Powiedziałeś - odcięłam się. - Twoja wypowiedź była jednoznaczna.

On nie odpowiedział, co utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Wstałam.

- Skoro tak... - zaczęłam. - To w takim razie nie mamy o czym rozmawiać.

- Ale... Lily...

- Słucham? - zapytałam.

Nie odpowiedział. Usiadłam.

- Przykro mi. Jest mi strasznie przykro. Myślałam, że jesteś odpowiedzialny. Że wchodząc w związek... Że myślałeś o nas poważnie.

- Ale ty pierwsza powiedziałaś kocham - zauważył. - Ja powiedziałem to później.

- To nie ma znaczenia - odezwałam się. - Powiedziałeś, a to jednak ma znaczenie. Ogromne znaczenie, bo mówiąc to, zobowiązałeś się do okazywania mi tego uczucia. Jeżeli nic do mnie nie czułeś, to dlaczego od razu mi tego nie powiedziałeś?

Znowu nie odpowiedział. Westchnęłam zirytowana.

- Jesteś mało komunikatywny.

- A ty za bardzo surowa.

- Ja? To ty mnie w tym momencie ranisz. a nie ja ciebie, - Podniosłam się z miejsca. - Żegnaj, Jordan. Tylko nie myśl, że przyjdę do ciebie w najbliższym czasie. Jeżeli będziesz chciał ze mną porozmawiać, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Po tych słowach odeszłam, czując, że znowu robi mi się niedobrze. Zignorowałam to i wróciłam do przyjaciół. Na mój widok poderwali się.

- Lily! - zawołali jednocześnie. - Lily, co się stało?

Zamiast odpowiedzieć, opadłam na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach. Po moich policzkach zaczęły staczać się łzy. Spojrzeli na mnie z przerażeniem.

- Lily, co się dzieje? - zapytała Rose.

- Jordan... Jordan mnie... zostawił... - wyszlochałam.

Poczułam jak któreś z nich mnie przytula. Nawet nie zarejestrowałam kto, nie obchodziło mnie to. Byłam zrozpaczona.

- Co za debil - odezwał się Louis. - Kretyn, tępy jak obuch od siekiery.

Zaśmiałam się, lecz nie bardzo mi to wyszło przez łzy.

- Fajne porównanie - odezwała się Caroline. - I niestety trafne. Co mu odbiło! Powiedział chociaż, dlaczego odchodzi?

Pokiwałam głową. Kiedy się uspokoiłam na tyle, że byłam w stanie mówić, opowiedziałam im o rozmowie, którą przeprowadziliśmy. Dostrzegłam jak Louis zaciska pięści.

- Nie powiedziałaś mu, że jesteś z nim w ciąży? - zapytała cicho Rose.

- Nie - odparłam. - Nie mogłam. Nie jest to pewna informacja, a poza tym, na nim nie zrobiłaby ona wrażenia.

- Uważam, że powinien wiedzieć - powiedział Louis poważnie. - Jeśli tak jest jak podejrzewasz, on będzie ojcem waszego dziecka, a to się jednak wiąże z odpowiedzialnością.

- Wiem o tym - przyznałam. Masz rację, ale... po tym, co usłyszałam... nie miałam w sobie dość siły i odwagi, by go poinformować.

Pokiwali głowami ze zrozumieniem.

- Zabiję go - poinformował Louis. - Ja go zamorduję, nogi mu z dupy powyrywam i za jaja powieszę!

- Taak, myślę, że to będzie godna i uczciwa śmierć - odezwała się Caroline.

- A nie lepiej mu je przypiec? Znaczy upiec? No wiecie, żeby poczuł ból. Jak go powiesimy za jaja, nie będzie takiego efektu - podsunęła Rose.

- Eee nie, najlepiej złamać mu co nieco - powiedział Louis. - Wtedy będzie cudowny efekt.

- Zostawcie - poprosiłam. - To niczego nie zmieni.

- Zostawić? Mamy to zostawić? - Caroline była niemal sina na twarzy z wściekłości. - Zostawił cię! Na dodatek najprawdopodobniej zostawił cię z waszym dzieckiem, a ty mówisz, że mamy to zostawić?

- Caro, proszę - powtórzyłam. - To niczego nie zmieni. Nie sprawi, że on wróci albo coś z tych rzeczy.

- Słuchaj, kochana, jeżeli ktoś jest debilem, to debilem pozostanie i na to nie poradzisz - oznajmiła Rosalie.

Z tym trudno było się nie zgodzić. Westchnęłam ciężko, czując w sercu ogromną pustkę. Chłopak, którego kochałam, któremu powierzyłam własne życie, któremu się oddałam mnie zostawił, a ja musiałam żyć dalej. Musiałam, bo nie miałam innego wyboru.

- Przepraszam was - odezwałam się w końcu po kilku minutach. - Ja chyba wrócę do domu. Nie mogę tu zostać.

- Odprowadzimy cię - zasugerowała Rose.

- Nie, wrócę sama - odparłam. - Poradzę sobie.

- A jak coś ci się stanie? - zapytał Louis. - Myślę, że Rose ma rację.

- Nie martwcie się. - Uśmiechnęłam się lekko, chcąc ich uspokoić. - Wszystko będzie dobrze.

- W porządku. - Caroline podeszła i położyła mi dłoń na ramieniu. - Ale gdyby coś się działo, to pamiętaj, że jesteśmy z tobą i dla ciebie o każdej porze.

- Dziękuję.

Kiedy po jakimś czasie dotarłam do domu, otworzyłam drzwi i wszedłszy do środka, osunęłam się po ścianie na ziemię, czując, jak się rozpadam. Po policzkach zaczęły spływać kolejne krople łez, a ja nawet nie miałam siły się powstrzymywać. Było mi wszystko jedno.

 

Część III

 

Siedziałem przy niej, trzymając ją za rękę. Aparatura podtrzymująca pracę serca pikała cicho, a ja wpatrywałem się w jej twarz, na której nie było widać żadnych emocji. Wciąż słyszałem w uszach przerażony głos Caroline: "Louis, Lily leży nieprzytomna. Przyjedź". Przyjechaliśmy z Rosalie jak najszybciej mogliśmy. Znaleźliśmy ją, tak jak mówiła, nieprzytomną, z opakowaniem po jakichś silnych lekach w zaciśniętej dłoni. W drugiej natomiast ściskała kartkę zapisaną drobnym druczkiem, którą przyniósł nam lekarz, gdy czekaliśmy w poczekalni. Wiedziałem, że puszczenie jej samej do domu nie było dobrym pomysłem. Nie sądziłem jednak, że tak źle to się skończy. Czułem rozpacz i pustkę, bo najprawdopodobniej traciłem przyjaciółkę. Nagle drzwi otworzyły się.

- Louis, chodź - usłyszałem czyjś głos.

Gdy spojrzałem w tamtą stronę, dostrzegłem moją mamę, patrzącą na mnie z troską.

- Nie możesz tak ciągle siedzieć - powiedziała. - W ten sposób jej nie pomożesz.

- Chcę przy niej być - odparłem. - Chcę, żeby czuła czyjąś obecność.

- Chodź, odpoczniesz, a w tym czasie posiedzi z nią któraś z dziewczyn - nalegała.

W końcu pozwoliłem się od niej zabrać, lecz robiłem to tylko ze względu na mamę, która naprawdę się o mnie martwiła. Ledwo weszliśmy, podeszła do nas Caroline, równie blada jak ja.

- Co z nią?

- Nadal bez zmian - odparłem. - Rozmawiałaś z lekarzem, mówił coś?

- Powiedział, że te środki bardzo jej zaszkodziły i że może minąć dużo czasu, zanim się wybudzi. A nawet jeżeli tak będzie, może nie być w pełni sprawna. Rozumiesz?

Pokiwałem głową, jednocześnie nie mogąc sobie wyobrazić niepełnosprawnej Lily.

- I oto, do czego doprowadził nasz niewinny Jordanek - powiedziałem z ironią.

- Przestań! - Caroline rzuciła mi spojrzenie pełne przerażenia i rozpaczy. - Jak go spotkam...

Nie musiała kończyć.

- Zobaczcie, kto tam stoi? - zapytała nagle moja mama.

Oboje spojrzeliśmy w kierunku, w którym wskazywała. We mnie aż się zagotowało.

- Co on tu robi? - zapytała Caroline.

- Stoi - odparłem z przekąsem.

Caroline podbiegła do chłopaka. Sam chciałem za nią iść, lecz delikatny dotyk ręki mojej mamy na ramieniu sprawił, że zostałem w miejscu. Mimo wszystko słyszałem ich doskonale.

- Jordan, co ty tu robisz? - Głos Caroline był zimny jak stal. - Czy ty naprawdę uważasz, że przychodząc tu jej pomożesz? Sądzisz, że ona chciałaby, żebyś tu był po tym, co jej zrobiłeś?

- Ja... - zaczął.

- No, co? Nie powinno cię tu w ogóle być! Ona umiera, rozumiesz? Umiera!

Ostatnie słowo wypowiedziała z mocą.

- Mamo, poczekaj - odezwałem się w końcu.

- Ale... - zaczęła z przerażeniem.

Nie zareagowałem. Podszedłem do nich.

- Możemy porozmawiać?

- Nie, Lou, zostaw to mnie - odezwała się Caroline. - Ty wracaj do Lily.

Pokiwałem głową i oddaliłem się.

 

Część IV

 

Zamrugałam powiekami, usiłując otworzyć oczy. Nic z tego, nie chciały się unieść ani odrobinę.

- Lily, proszę...

Słyszałam czyjś głos, lecz nie wiedziałam, kto i co do mnie mówi.

- Lily, proszę... Błagam, wróć do nas. On nie zasłużył na... On nie zasłużył na ciebie. Naprawdę. Proszę, walcz. Przecież masz siłę.

Po raz kolejny zamrugałam powiekami.

* * *

- Jak mogłeś to zrobić! - krzyczałem na chłopaka stojącego przede mną. - Wiesz, co narobiłeś? Ona może umrzeć! Z twojego powodu!

Staliśmy na dworze, niedaleko budynku szpitala. Nie panowałem nad złością, która mną zawładnęła. Lily walczyła o życie, a on... A jego to nie obchodziło.

- Nie chciałem, żeby tak wyszło. - Jordan spojrzał na mnie. - Nie wiedziałem, że...

- Czego nie wiedziałeś? Pytam się, czego! Tego, że Lily cię kocha? Że jest w stanie... Że była w stanie poświęcić dla ciebie wszystko? W takim razie marny z ciebie obserwator.

Po tych słowach odwróciłem się. Byłem wściekły. Jak cholera wściekły. Znałem Lily krótko, lecz na tyle, by stwierdzić, że nie zasłużyła na takie potraktowanie. On nie miał prawa jej tak skrzywdzić, a mimo to dokonał tego przestępstwa. Tak, to było przestępstwo.

- Przepraszam - usłyszałem. Nawet się nie odwróciłem.

Przepraszam to zdecydowanie za mało. Tu było trzeba czegoś więcej. Ale czy kiedyś będzie to "coś więcej"? Tego nie wiedział nikt. Wszystko było zależne od tego, czy Lily przeżyje. A ona wciąż walczyła. Walczyła uparcie i wytrwale. Walczyła, bo miała w sobie siłę, o jaką bym jej nie podejrzewał.

- Louis, ja naprawdę przepraszam - usłyszałem znowu.

Tym razem odwróciłem się w jego stronę i dostrzegłem, że za mną idzie. Zatrzymałem się, czekając, aż mnie dogoni.

- Wiesz co? - zapytałem. - Myślę, że jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wiesz, a o której dowiedzieć się powinieneś. Lily jest w ciąży.

- Co? - zapytał, otwierając szeroko oczy.

- To - odpowiedziałem, nie umiejąc się powstrzymać. - Także sam widzisz, do czego doprowadziłeś.

- Ale... w takim razie dlaczego... dlaczego mi nie...

- Dlaczego ci nie powiedziała? Jesteś naprawdę głupi, skoro tego nie wiesz. Jak miała ci to powiedzieć, skoro ty powiedziałeś jej, że nie chcesz z nią być i że jej nie kochasz? Jak miała ci to powiedzieć? Zastanów się trochę, zanim zadasz takie pytanie!

Znowu poczułem ogarniającą mnie złość. To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Oni oboje mieli być szczęśliwi, w przyszłości mieli wziąć ślub i mieli mieć dzieci. No właśnie. Dzieci. Westchnąłem z irytacją.

- Wiesz co? Nie pokazuj mi się lepiej na oczy, bo zrobię ci krzywdę, a tego bym nie chciał, mimo wszystko.

Chłopak odwrócił się.

- Może faktycznie będzie lepiej, jak zejdę tobie z oczu - stwierdził.

- Też tak twierdzę - odezwałem się.

- Zanim jednak sobie pójdę... - zaczął niepewnie. - Mogę mieć do ciebie prośbę?

- Jak musisz...

- Jeżeli Lily się obudzi... - zaczął. - Daj mi znać.

Pokiwałem tylko głową. Nie chciałem się odzywać, by nie powiedzieć czegoś za dużo.

- Dziękuję - rzekł, spoglądając na mnie.

Zanim zdążyłem powiedzieć cokolwiek, rozległ się dzwonek mojego telefonu.

- Tak? - zapytałem.

- Lou, wracaj do szpitala! Szybko! - W głosie Caroline słyszałem błaganie.

- Zaraz będę - odparłem i rozłączyłem się.

Czyżby coś się stało? Czyżby Lily przestała walczyć?

 

Część V

 

- Jesteś! - Caroline podbiegła do mnie, ledwo mnie zobaczyła. - Lou, och, Lou!

- Co się stało? - zapytałem, czując ogarniającą mnie panikę.

- Lily... Ona... przestała walczyć... - wyszeptała.

- Co? Jak to? Gdzie ona jest?

- Reanimują ją - odpowiedziała.

Poczułem jak nogi się pode mną uginają. Osunąłem się po ścianie.

- Nie... - wyszeptałem.

Caroline nie powiedziała nic. Oboje wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu, a jedyne, o czym myśleliśmy, to o tym, by Lily przeżyła. By podjęła walkę.

- A co, jeżeli ona...

- Nawet tak nie mów! - zawołała Caroline, na jej twarzy pojawiło się przerażenie. - Ona musi, musi przeżyć!

Nie odpowiedziałem. Nagle drzwi poczekalni otworzyły się i stanął w nich lekarz. Poderwałem się natychmiast. Oboje stanęliśmy obok siebie, wbijając w niego spojrzenia.

- Co z nią? - zapytaliśmy jednocześnie.

- Podjęła walkę - odparł. - Lecz mimo wszystko jej stan jest bardzo ciężki.

Pokiwaliśmy głowami, dostrzegłem, że Caroline blednie jeszcze bardziej. Położyłem jej dłoń na ramieniu.

- Możemy ją zobaczyć? - zapytała cicho Caroline.

- Tak, ale nie na długo i po kolei. Nie możecie jej przemęczać.

Znowu skinęliśmy głowami.

- Idź pierwszy - odezwała się Caroline. - Ja przyjdę za jakieś dziesięć minut.

Pokiwałem głową i bardzo ostrożnie wsunąłem się do sali. Leżała, podpięta pod aparaturę podtrzymującą życie. Przysiadłem na krześle stojącym przy łóżku. Chciałem ująć jej rękę, lecz nie wiedziałem, czy mi wolno. Siedziałem więc tylko, wpatrując się w jej twarz.

- Lily, walcz, proszę cię. Walcz - błagałem. - Przecież masz siłę i potrafisz.

Wpatrywałem się w nią błagalnie, wręcz z rozpaczą. Niczego tak nie pragnąłem, jak tego, żeby przeżyła. Mijały minuty, a ja wciąż siedziałem, czekając na jakiś cud. Nagle usłyszałem uchylające się drzwi, co wyrwało mnie z odrętwienia.

- Lou, mogę? - zapytała Caroline.

Poderwałem się.

- Jasne - odpowiedziałem. - Wchodź.

Minęliśmy się w drzwiach. Poklepałem ją po ramieniu, chcąc dodać jej otuchy. Uśmiechnęła się blado.

- Będzie dobrze - powiedziała.

Odpowiedziałem jej uśmiechem, po czym zostawiłem ją samą. Nie mogłem się jednak skoncentrować na niczym konkretnym, bo myślami byłem nadal z Lily. W końcu poszedłem do automatu, gdzie kupiłem sobie kawę. Jedyny płyn, który był mi w stanie dać odrobinę energii. Modliłem się, by przeżyła. Tylko tyle mi pozostało. Modlić się i wierzyć, że tak właśnie będzie.

 

Część VI

 

- Lily... Lily, tak strasznie cię przepraszam... Gdybym wiedział, nigdy bym nie doprowadził do tego. Proszę, wybacz mi.

Słyszałam jego głos. Słyszałam, lecz nie miałam siły otworzyć oczu. Tak właściwie, o co mu chodzi? Gdzie ja w ogóle jestem?

- Lily, walcz. Przecież masz siłę. Naprawdę przepraszam. Proszę, wybacz mi.

Poczułam jak dotyka mojego brzucha. Po co on to robi? Usiłowałam się podnieść, lecz moja głowa była ciężka niczym ołów.

- Gdybyś mi powiedziała, że jesteś w ciąży... Zanim ci powiedziałem, że z tobą zrywam... Och, Lily, tak strasznie mi przykro. Naprawdę czuję się winny.

Co on mówi? Jemu się w głowie poprzestawiało? Zrywa? To on ze mną zerwał? Co się stało? Nic z tego wszystkiego nie rozumiałam, czułam totalną pustkę. Miałam dziurę w pamięci.

- Błagam, jeżeli mnie słyszysz, powiedz coś. Powiedz słowo. Albo chociaż ściśnij moją rękę.

Nie miałam siły spełnić jego prośby. Usiłowałam się skoncentrować na tym, co do mnie mówił, lecz nie było to wcale proste. Poczułam jak gładzi mnie po ręce.

- Skarbie, słońce, proszę, wróć. Zacznijmy wszystko od nowa. Proszę... Będę dobrym ojcem, postaram się być dobrym ojcem, tylko wróć do mnie.

Wciąż milczałam, nie będąc w stanie odezwać się choćby słowem. Nagle poczułam, że powraca mi pamięć. Ostatnie wydarzenia uderzyły we mnie z podwójną siłą. Nie... Z trudem otworzyłam oczy.

- Wyjdź... - wyszeptałam, ledwo siebie rozpoznając.

- Lily! - Poderwał się. - Ty żyjesz!

- Wyjdź - powtórzyłam jeszcze ciszej.

- Ale... Lily...

Zebrałam w sobie całą energię jaką posiadałam. Nie chciałam się z nim kłócić, nie miałam na to najmniejszej ochoty, lecz on sam nie pozostawiał mi wyboru.

- Posłuchaj... - odezwałam się bardzo cicho.

Pochylił się w moją stronę, najwyraźniej po to, żeby lepiej mnie słyszeć.

- Jordan, co ty sobie wyobrażasz? Że wrócę do ciebie? Że będzie wszystko jak dawniej? Ja nawet nie wiem, czy przeżyję, a ty mnie prosisz, żeby zacząć wszystko od nowa?

- Lily, proszę, ja naprawdę nie wiedziałem...

- Czego nie wiedziałeś? Tego, że cię kocham? Że jestem... byłam w stanie zrobić dla ciebie wszystko? Jordan, czy ty naprawdę uważasz, że jestem dziewczyną, którą można rzucić jak się znudzi? Jeżeli od początku traktowałeś mnie jako zabawkę albo swoją własność, to trzeba było się w związek nie angażować.

- Kochałem cię. Naprawdę cię kochałem - odezwał się.

- Tak? A niby na jakiej podstawie mam w to uwierzyć? - Mój głos nieznacznie się podniósł, lecz nadal mówiłam bardzo cicho. - Teraz mam ci uwierzyć? Mam uwierzyć w twoje słowa po tym, jak powiedziałeś mi, że miałeś nadzieję, że ci serce zadrży, ale nie zadrżało? Tak, Jordan, pamiętam, co powiedziałeś i sądzę, że jeszcze długo we mnie to będzie siedziało.

Zamilkłam na chwilę, by zebrać się w sobie po raz kolejny.

- Zdecyduj się, czy mnie kochałeś, czy nie kochałeś. Osobiście twierdzę, że musiałeś coś do mnie czuć, choćby dlatego, że uważam, iż nie da się przez cały czas udawać, że się kogoś kocha i że się za kimś tęskni. A już na pewno nie można... - zawahałam się. - Nie, właściwie, można. Niestety, seks można uprawiać bez miłości. Jakie to przykre i bolesne. Szkoda tylko, że nasze dziecko ma na tym ucierpieć. Właściwie nie musi. Wychowam je sama. Bez twojej pomocy. No co się tak na mnie patrzysz? Nie ogłuchłeś, nie martw się. Nie jest jeszcze z tobą aż tak źle. Jeżeli przeżyję, wychowam je sama, a tobie nic do tego.

Po tych słowach odetchnęłam głęboko, czując, że oczy mi się zamykają oraz że tracę kontakt z rzeczywistością.

- Wyjdź... - powtórzyłam słabo, a potem była już tylko ciemność.

 

Część VII

 

- Mogę wejść do Lily? - zapytałem, patrząc na pielęgniarkę.

- Nie możesz. Ona ma już gościa - zaprotestowała, spoglądając na mnie z ukosa.

- Gościa? Jak to? Kto tam wszedł?

- Jakiś chłopak. Twierdził, że musi koniecznie ją zobaczyć.

Poczułem wzbierającą złość. Czyżby Jordan przyszedł do Lily?

- Muszę tam wejść -- powiedziałem stanowczo. - On nie miał prawa tu przychodzić.

- Dlaczego? - zdziwiła się.

- Nieważne. To nieważne. Proszę mnie wpuścić. Błagam.

W końcu odpuściła, a ja niemal wbiegłem do sali, w której leżała przyjaciółka. Jordan stał przy drzwiach i przypatrywał się jej bezradnie. Ręce miała opuszczone po bokach, oczy zamknięte, na twarzy grymas ogromnego wysiłku. Czyżby otworzyła oczy?

- Co ty tu robisz! - warknąłem, czując, że jeżeli ktoś mnie nie powstrzyma, to zrobię mu krzywdę, nie mając przy tym żadnych skrupułów.

- Ja nie... - zaczął.

- Ty nie co? - zapytałem. - Zapomniałeś, co Ci powiedziałem? Że masz tu nie przychodzić. Widzisz w jakim jest stanie? Nie trzeba, żebyś jej go pogarszał, naprawdę.

- Kiedy ja musiałem ją zobaczyć. Nie mogę sobie darować tego, że przeze mnie...

- Tak, przez ciebie - wpadłem mu w słowo. - Właśnie przez ciebie tu leży. Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę. To nie zmienia faktu, że jest już za późno. Czasu nie cofniesz. Tylko ostrzegam. Jeżeli ona nie przeżyje, ty też nie dożyjesz dnia następnego. Nie daruję ci tego. Wiesz? Sądziłem, że jesteś odpowiedzialny i że jej nie zranisz. Jednak się myliłem. Twoja postawa oraz twoje zachowanie są karygodne. Usiłowałem z tobą rozmawiać, prosiłem cię przecież, żebyś jej nie zranił, a ty - jak zwykle zresztą - musiałeś zrobić po swojemu. Nic nowego.

Westchnąłem z irytacją, po czym kontynuowałem dalej.

- Szkoda tylko, że w tym momencie Lily na tym cierpi. Cierpi, bo leży tu, niewinna i krucha. A leży tu tylko dlatego, że ty podjąłeś niemądrą decyzję, która doprowadziła, że Lily jest obecnie w takim stanie, a nie w innym. Mieliście być szczęśliwi, mieliście mieć razem dzieci, mieliście założyć rodzinę... Mieliście być parą przykładną, a ty to spieprzyłeś i nawet ci nie jest przykro z tego powodu.

- A co ty wiesz? - zapytał, kiedy przestałem mówić. - Skąd wiesz, co ja czuję? Nie wiesz, co czuję. Nie wiesz, bo nie siedzisz w mojej głowie, więc z łaski swojej, nie wypowiadaj się w tej kwestii. Dobrze ci radzę.

- Grozisz mi? - zapytałem. - Jeżeli tak, to wybacz, że cię z błędu wyprowadzę, ale źle trafiłeś, bo ja nie należę do ludzi, którzy dają się zastraszyć. Przykro mi. A teraz grzecznie proszę, wyjdź i więcej tu nie przychodź.

Nawet się nie ruszył. Czy on naprawdę chciał, żebym zrobił mu krzywdę? W tym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich lekarz.

- Pana proszę o opuszczenie sali - oznajmił, patrząc na Jordana. - Pacjentka potrzebuje odpoczynku.

Jordan nic nie odpowiedział, tylko bez słowa opuścił salę.

- Czy ja mogę... mogę przy niej zostać? - zapytałem.

- Tak, możesz - odpowiedział. - Dziewczyna potrzebuje obecności osób ważnych w jej życiu. Jest szansa, że wyjdzie z tego, lecz potrzeba czasu.

- A dziecko? - zapytałem.

- Dziecku nic na szczęście się nie stało, rozwija się prawidłowo. Trzeba mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

- A co z powikłaniami w mózgu? - spytałem. - Przecież sam pan powiedział, że Lily zażyła bardzo dużą ilość leków.

- To prawda - potwierdził. - Musimy jednak być w dobrej myśli. Nic innego nam nie pozostało.

Lekarze... Westchnąłem z irytacją. Tylko potrafią powiedzieć: "Trzeba być w dobrej myśli", "Proszę wierzyć, że będzie dobrze" albo "Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy". Czy oni kiedykolwiek nauczą się wyrażać bardziej kreatywnie?

- Ale nie może pan ich wykluczyć, prawda? - zapytałem.

- Niczego nie można wykluczyć. Wszystko jest możliwe w takich przypadkach, jak przypadek twojej przyjaciółki. Trzeba być przygotowanym na najgorsze.

- Wcale mnie pan nie pocieszył - oznajmiłem bez ogródek. - Ale dziękuję, że pan próbował.

On tylko uśmiechnął się.

- Starałem się - rzekł. - Taka jest moja praca. Nie tylko zajmuję się leczeniem, ale także wspieraniem bliskich moich pacjentów.

Podszedł do Lily, przyjrzał się jej uważnie.

- Walcz - powiedział. - Masz dla kogo. Twoi przyjaciele za tobą tęsknią. Walcz.

Gdy wyszedł, westchnąłem, patrząc za nim. Tak strasznie chciałem wierzyć, że Lily do nas wróci. Chciałem uwierzyć w słowa tego lekarza, ale czy potrafiłem?

- Lily, Lily, proszę, otwórz oczy. - Ująłem jej rękę. -- Liluś, proszę cię. Strasznie za tobą tęsknimy. Ty musisz do nas wrócić. Musisz żyć.

Zacisnąłem powieki. Po raz pierwszy chciało mi się płakać. Po raz pierwszy czułem się tak bezradny i zagubiony. Siedziałem przy łóżku mojej przyjaciółki i nie mogłem nic zrobić, żeby jej pomóc. Mało tego. Czułem, że z każdym dniem przywiązuję się do niej coraz bardziej, że staje mi się coraz bliższa i nic nie mogłem na to poradzić. Nie miałem zamiaru walczyć z tym uczuciem, bo i tak prędzej czy później ono wzięłoby nade mną przewagę. Ukryłem twarz w dłoniach. Nagle usłyszałem cichy jęk. Podniosłem wzrok.

- Lily?

 

Część VIII

 

Słyszałam jego głos. Siedział i trzymał mnie za rękę. Kochany Louis, zawsze niezastąpiony. Z trudem otworzyłam oczy.

- Lou... - wyszeptałam.

- Lily... - odpowiedział równie cicho. - Jak się czujesz?

- A jak myślisz? - zapytałam. - Jakby mnie przejechał walec.

- Jakoś się nie dziwię - stwierdził. - Wszyscy strasznie się o ciebie martwimy.

Nie odpowiedziałam. Było mi naprawdę źle, nie miałam siły na rozmowę.

- Lou, co się... stało? - zapytałam w końcu. - Czy Jordan... On tu był, prawda?

Skinął głową.

- Tak, Lily, był - odpowiedział. - Rozmawiał z tobą. Nie wiem, co ci powiedział, ale...

- Ja... - Zawahałam się. - Wiem, że był... Nawet wiem, że z nim rozmawiałam, ale... ale nie pamiętam, co mu powiedziałam... Lou, mam taką pustkę w głowie i czuję się taka zagubiona...

- Spokojnie - odezwał się. - Wszystko się ułoży. Teraz musisz odpoczywać.

Przymknęłam oczy. Poczułam jak obraz mi się zamazuje.

- Lily? - usłyszałam.

- Lou... Lou... - Z trudem otworzyłam je po raz kolejny.

- Proszę, nie zasypiaj - poprosił. - Nie odchodź. Proszę.

Nie chciałam odchodzić. Tak bardzo nie chciałam po raz kolejny zasypiać. Chciałam zostać przy nim. Dostrzegłam jak drzwi się otwierają i wchodzi jakiś młody lekarz.

- Lily, słyszysz mnie? - zapytał.

Ledwo zauważalnie pokiwałam głową.

- Dziewczyna jest bardzo osłabiona. Potrzebuje czasu. Jeżeli zaśnie, pozwól jej na to.

- Ale... jeżeli ona...

- Złapała z nami kontakt. Po prostu teraz trzeba przy niej być.

Po kilku minutach usłyszałam jak wychodzi. Zaczęłam odpływać.

- Co mogę zrobić? Lily, słoneczko, jak mogę ci pomóc?

Z trudem skoncentrowałam się na wypowiedzeniu trzech słów. Zebrałam w sobie wszystkie siły.

- Po prostu bądź.

Rozchyliłam powieki akurat, by dostrzec, jak patrzy mi prosto w oczy.

- Zawsze - odszepnął, a ja - uspokojona jego zapewnieniem - odpłynęłam.

Następne częściPo prostu przyjaźń

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • KarolaKorman 29.02.2016
    Celtic, przeczytam jutro, bo długi tekst, a powinnam iść już spać. Pozdrawiam :)
  • KarolaKorman 01.03.2016
    Piękna i jakże smutna opowieść ze szczęśliwym zakończeniem :) Wszystko chciałam ująć w jednym zdaniu i wyszło może trochę zagmatwane, ale wiesz, o co mi chodzi. Mam nadzieję, że teraz Lily i Lou dalej trzymają się za ręce i cieszą sobą, a Jordan, cóż też żal mi chłopaka. Może w momencie kiedy mówił przykre dla Lily słowa sam był na życiowym zakręcie, a ona za szybko podjęła decyzję o odejściu z tego świata. Jedno i drugie szybciej działało niż myślało, a to czasem nie popłaca :( Pozdrawiam Cię Celtic i pisz dalej :)
  • candy 04.03.2016
    Niestety bardzo życiowa i prawdziwa historia, ale podoba mi się styl pisania, bo od razu trafia do czytelnika i można się utożsamić z każdym, kto akurat się wypowiada ze swojej perspektywy. Lubię takie krótkie opowiadania, także czekam na kolejne :D
  • Celtic1705 20.03.2016
    O, dziękuję. Cieszę się, że się podobało. :) Na razie mam deficyt czasu i weny, ale jak coś powstanie, na pewno się podzielę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania