POBORCA – Rozdział I : Dom
[Od autora : Wszelkie błędy związane z układem tekstu wynikają z programu do pisania]
[To znowu ja, Narrator.
Minęło sporo czasu odkąd spotkaliśmy się po raz ostatni, nieprawdaż?
Cóż... Na dobre historie warto poczekać...
Chciałem aby ci przypomnieć o panujących w historii zasadach.
Znak [""] oznacza sytuację, która może, lecz nie musi się spełnić.
Znak [*] informuje, że podjęte przez ciebie wybory zmieniły bieg historii.]
Spoglądając przez delikatnie zaparowane okno, widział gromadzące się nad Londynem chmury, które z niecierpliwością zwiastowały nadejście ulewnego deszczu.
Jake Pawell ziewnął głośno, wpatrując się w bezkres mglistego świata.
– Jesteś gotowy? – zapytała stojąca na korytarzu Susan. – Wszyscy jedzą śniadanie, więc powinniśmy dać radę się wymknąć.
Chłopak zerwał się z krzesła, rozciągnął całe ciało, a następnie wyciągnął schowaną pod łóżkiem sakwę. Materiał delikatnie otarł jego szorstkie dłonie.
– Myślę, że to nam w zupełności wystarczy. – zmrużył oczy. – Bezpieczniej będzie wynosić małe porcje, by personel się nie zorientował. Od ostatniego razu i tak wszyscy stali się bardziej podejrzliwi. Myślę, że łatwo przyjdzie im zauważyć naszą nieobecność…
– Zadbałam także i o to. – puściła dziarski uśmieszek. – Edward z pewnością wymyśli dla na nas jakąś wymówkę.
["– Czy kiedykolwiek byliście ze mną szczerzy?!"]
Chłopak wstał i pozbywszy się resztki porannego zdezorientowania, postanowił po raz ostatni przed zamknięciem drzwi rzucić spojrzeniem po swoim lokum. Pomieszczenie było tak ciasne, że nie było gdzie nogi postawić. Przy jednej z poplamionych ciemną pecyną ścian, postawiono proste łóżko oraz mizerny stolik do czytania, z kolei w kącie stała stara szafa na ubrania, a obok niej powieszono na gwoździach dwa ponure obrazy, których zrozumienie graniczyło z abstrakcją. Ogólnie rzecz biorąc, prócz widoku na pokrzepiającą panoramę miasta, jego cztery ściany niewiele miały do zaoferowania.
Drzwi do pokoju się zamknęły, wydając przy tym osobliwe skrzypnięcie.
– Ruszajmy więc. – szepnął Jake.
W chwilach takich jak ta bardzo zazdrościł przyjaciółce kondycji. Susan bez problemu pokonywała kolejne korytarze i schody, podczas gdy jej przyjacielowi serce zaczynało podchodzić do gardła na myśl o bieganiu. Chłopak odetchnął z ulgą, gdy wreszcie udało im się dostać na parter.
„Ale jestem słaby” pomyślał.
– Jesteśmy na miejscu. – powiedziała, spoglądając na drzwi prowadzące do spiżarni. – Poczekam tu na ciebie i powiem, gdy ktoś będzie się zbliżał.
– Dobrze.
Sierociniec Marshall Noble miał dosyć specyficzny system wydawania pokarmu. Najmłodsi jego mieszkańcy spożywali trzy posiłki dziennie, natomiast wraz z upływającymi latami racje malały. Wynikało to z kosztów utrzymania budynku oraz zmian demograficznych; biedni ludzie byli bardziej narażeni na śmierć od chorób, a ich potomstwu oferowano schronienie. Oczywiście oznaczało to, że najstarsi mieszkańcy – jak Susan czy Jake – praktycznie nie dostawali nic do jedzenia, dlatego właśnie zmuszeni byli podjąć się kradzieży.
Schodząc na dół, Powell zauważył półki z różnej maści słojami, konserwami, owocami, chlebem, jak i innymi pysznościami, na których myśl każdemu poleciałaby ślina. Dalej, to znaczy za tymi półkami, stały skrzynki z szynką i serem, za to w samym kącie wisiały pęta suszonej kiełbasy. Jednak jemu nie zależało na żadnej z tych rzeczy. Wiedział bowiem, że prędzej zostanie zauważony brak rzadko wydawanego jedzenia, aniżeli tego częstego. Otworzył więc sakwę i szybko zaczął pakować do niej lekko zeschnięte bułki oraz parę jabłek, jednocześnie walcząc z irytującym uczuciem głodu.
– Przecież nie możesz teraz nic zjeść. – skarcił samego siebie.
Spiżarnia była naprawdę wyjątkowym miejscem. Pomimo panoszących się tu i ówdzie pajęczyn, nieprzyjemnego dla nosa odoru przemokniętego drewna, czy strasznego rozgardiaszu; było to najczęściej odwiedzane przez personel miejsce. Z pozoru duże zaplecze jedzenia wyczerpałoby się zapewne w miesiąc, gdyby nie ścisła kontrola. Teoretycznie można by powiedzieć, że była to jedna z zalet tego miejsca.
– Co ty tu robisz?! – usłyszał wołanie dorosłego.
***
Londyn.
– Panie Marelove. – zabrał głos Timothy. – Jak już mówiłem, łączny kapitał naszych banków drastycznie zmalał w ciągu ostatnich paru lat. W dodatku istnieje duże prawdopodobieństwo wprowadzenia do obiegu zupełnie nowej waluty, która z pewnością nas zniszczy, jeśli nie zrobimy nic z zanikaniem pieniędzy.
Po przeciwnej stronie pomieszczenia – tak daleko od rozmówcy, jak tylko było możliwe – siedział popijający kawę mężczyzna o ciemnych włosach, bladej twarzy i srogim spojrzeniu.
– Hmm… Mam pewną teorię… Pozwoli jednak pan, że spotkam się z moim pierwszym podejrzanym twarzą w twarz.
***
Głośne wołanie o mało nie wystraszyło młodego Pawell’a na śmierć. Chłopak powoli pchnął sakwę w szary kąt spiżarni, a następnie wyściubił głowę za drzwi.
– Co ty tutaj robisz? – zawołała ponownie kobieta w fartuchu.
– Chciałam pójść na obiad. – odpowiedziała Susan, zaciskając z podenerwowania pięść.
– I tak się złożyło, że stałaś przy drzwiach, za którymi są całe nasze zapasy?
Jake wiedział, że w tej sytuacji może zrobić dwie rzeczy.
[A] Pomóc Susan, ryzykując utratę jedzenia.
[B] Poczekać i zdobyć jedzenie kosztem ukarania Susan.
Komentarze (7)
Pozdrawiam ciepło :)
PS.: Wybieram opcję B, bo moja mroczna strona mi szepcze do ucha. >:D
"Przecież nie możesz teraz nic zjeść. – skarcił samego siebie." - bez pierwszej kropki w tym przypadku
"Pawell’a" - bez apostrofa
No, całkiem spoko. Dwa wątki póki co, obydwa dość tajemnicze, ale to raczej kwestia czasu nim wszystko zacznie się zazębiać. Narracyjnie i technicznie jets naprawdę dobrze - czyta się płynnie, sceny są dobrze, interesująco skonstruowane.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania