Podróż na Tamtą Stronę i z Powrotem

gatunek: fantastyka/surrealizm/przygoda

 

"Podróż na Tamtą Stronę i z Powrotem"

 

Przedmieścia niedużego miasta nad oceanem, daleka zwrotnikowa planeta, środek ciepłego i słonecznego dnia. Lata 1990-2000.

 

Dwudziestokilkuletni mężczyzna, który był prozaikiem, malarzem i podróżnikiem, szukał inspiracji do kolejnej książki, którą planował napisać. Poszedł na dalekie przedmieścia. Spacerował po lasostepie i łące. Co jakiś czas natrafiał na staw albo małą rzekę.

 

— Inspiracjo! Gdzie jesteś?! — pytał retorycznie, rozglądając się dookoła siebie, podziwiając okolicę którą stanowił słoneczny lasostep, a także patrząc się w niebo i powoli przesuwające się na jego tle chmury.

 

Zauważył, że był otoczony przez niekończące się ilości roślin zielnych, owadów i piasku, a miejscami także przez skały, krzewy kwitnące i drzewa owocowe. Wyobrażał sobie, że z takiej przyrody zbudowany był cały wszechświat, w którym żył. Przyjrzał się z bliska kilku małym kwiatom o wielkich płatkach. W ich cieniu rosły grzyby. Nagle, tuż przed nim, wyrósł spod ziemi piękny parterowy dom w stylu wiejskim. Po ścianach spacerowały ślimaki i stawonogi, takie jak kosarze i zaleszczotki, a na tarasie wygrzewały się jaszczurki oraz ropuchy.

 

Artysta podszedł do pobliskiego stawu. Bliżej brzegu, spacerowały po piaszczystym dnie bądź pływały traszki, kraby, krewetki i homary, podczas gdy nieco bliżej środka zbiornika wodnego, w toni wodnej unosiły się łodziki i kałamarnice, a także bystrzyki. Człowiek wrócił na łąkę. Na niebieskim kwiecie hibiskusa przesiadywał fioletowy szarańczak wielkości myszy. Miał wyłupiaste oczy, powoli kręcił swoimi długimi cienkimi czułkami w różne strony i wyglądał jak stworzenie nie z tego świata.

 

— Yeah! Ale niezły żar leje się z nieba! Czuję się jak na pustyni amerykańskiej, australijskiej albo marsjańskiej! I ten smak starych dobrych czasów, kiedy ludzie chodzili z radiomagnetofonami po ulicach, tańczyli na balkonach, chodnikach, wszędzie! — mówił podróżnik jakby sam do siebie, ale tak naprawdę mając nadzieję, że słuchają go dobre i mądre istoty z zupełnie innej oraz znacznie lepszej rzeczywistości, tymczasem szarańczak myślał że te słowa zaraz zamienią się w dzikie strusie, więc zeskoczył z kwiatu hibiskusa, który następnie stał się drzewkiem bananowym, a sam owad zmienił się w długoszyjego i długonogiego, oliwkowozielonego krokodyla wielkości szopa pracza, po czym pofrunął pod złoto-pomarańczowo-różowo-fioletowe obłoki, gdzie żyły skrzydlate istoty w togach, nieco podobne do ludzi ale wielokrotnie od nich lepsze.

 

Pod chmurami powoli przefrunęło stadko nandu, dodo i pingwinów. Zwierzak przyłączył się do tych stworzeń. Razem z nimi poleciał do innej i lepszej rzeczywistości, a dokładniej do niezwykłej oraz przedziwnej krainy wiecznej wiosny, pełnej garnców złota, gadających dwunożnych królików z rogami jelenia, gigantycznych grzybów i koniczyn, oraz zielonych ludzików.

 

Tymczasem człowiek nagle spostrzegł że w oddali, pośród drzew i krzewów, coś zaczęło świecić. To przykuło jego uwagę i zainteresowanie. Podszedł, a wtedy, pośród kwitnących krzewów i wysokich roślin zielnych, znalazł kamienny łuk, emanujący wielokolorowym i powoli poruszającym się światłem. To niecodzienne znalezisko wyglądało jak jakiś portal, mogący prowadzić do innego świata albo wymiaru.

 

— Co to może być? Wygląda niewiarygodnie przepięknie! — powiedział spacerujący człowiek sam do siebie, będąc pełny podziwu dla wyglądu tego niezwykłego przedmiotu.

 

Zdał się na odwagę i, bardzo ciekawy tego co może znajdować się po drugiej stronie, postanowił przejść przez ów portal. Wpadł do środka, gdzie panowała nieco większa gęstość powietrza, a grawitacja była trochę lżejsza. Trafił do niezwykłego świata, w którym absolutnie wszystko miało inny wymiar. Zwierzęta, rośliny, słońce, księżyc, niebo, gwiazdy, chmury, praktycznie wszystko wyglądało w mniejszym lub większym stopniu dziwnie, obco, fantazyjnie.

 

Na niebie wisiały dwa słońca, trzy księżyce, a także pomarańczowe, żółte i zielone mgławice, wyjątkowo bardzo jasne gwiazdy, oraz galaktyki będące drzwiami prowadzącymi do innych światów, na przykład do tajemniczej niebiańskiej rzeczywistości, z chmurami jako podłogą. Bezkręgowce osiągały tam rozmiary krów i owiec. Istniały płazy morskie i roślinożerne. Po lasach, z wielkimi grzybami zamiast drzew, biegały dwunożne jaszczury podobne do strusi, kazuarów i bażantów, jakby dinozaury albo specyficzny, rzadko spotykany rodzaj smoków.

 

— Gdzie ja jestem? Co się stało ze światem? Czy to się dzieje naprawdę, czy to tylko sen, halucynacja albo mistyfikacja? — zastanawiał się pisarz.

 

W pewnym momencie, spostrzegł wyprostowane, dwunożne, człekokształtne istoty o kolorach ciała takich samych jak barwy lasów i łąk wiosną oraz latem. Jedne z tych postaci miały żółte tęczówki, albo niebieskie włosy, a inne były absolutnie całe zielone jak trawa albo ogórki, od stóp do głów. Nagle człowiek uniósł się w powietrze i wylądował w bardzo pięknym świecie, gdzie podłogę stanowiły żółto-pomarańczowo-czerwono-różowo-fioletowe obłoki, a tłem było jasnoniebieskie jakby niebo, z widocznymi w niektórych miejscach białymi chmurkami. Na znajdującym się w oddali horyzoncie można było zobaczyć miasteczka, lasy, łąki, plaże i morze albo ocean.

 

W polu widzenia artysty, odbywającego podróż która nie wiadomo czym właściwie była, zjawiło się osiem istot bardzo podobnych do ludzi, ale mających piękne białe skrzydła, podobne do łabędzich albo bocianich. Postacie te potrafiły zmieniać kształty i kolory swoich ciał oraz wzrost, a także umiały fruwać, przechodzić przez ściany i teleportować się.

 

— Kim lub czym jesteście? Jesteście prawdziwi, czy tylko mi się śnicie? Jesteście dobrzy, źli, czy neutralni wobec ludzi? — pytał zaskoczony podróżnik, podczas gdy stworzenia, unosząc się w powietrzu ale nisko nad podłożem, powoli przyfrunęły bliżej niego, na odległość trzech do pięciu metrów.

 

Zabrały one go ze sobą do kolejnego niezwykłego miejsca, teleportując się tam wraz z nim. Absolutnie wszystko, co się w tamtym obszarze znajdowało, miało kolor który można by było określić jako zmiksowana paleta kilkudziesięciu różnych kolorów. Wszystko było dosłownie skąpane w barwach jakiejś wyjątkowo rzadko spotykanej tęczy, posiadającej mnóstwo różnych odcieni. Artysta został zaprowadzony do samego centrum przepięknego miasta, zbudowanego z wielkich kamieni w kształcie różnych figur geometrycznych, takich jak graniastosłupy, kule, walce i stożki. Znalazł się w wielkim, monumentalnym budynku jakby zamku, posiadającym mniejsze oraz większe baseny z mostami i bez, potężne kolumny, rampy, łuki, a także obszerne balkony. Tajemniczy i niezwykły budynek stał niedaleko wybrzeża morza, zatoki lub oceanu, przy bardzo pięknej i szerokiej plaży, gdzie leżało mnóstwo ciemnobeżowego, drobnego piasku. Do wielkiego zbiornika wodnego prowadziły w jednych miejscach łagodne plaże, a w innych - nieco bardziej strome klify, usypane z piasku i gdzieniegdzie porośnięte niską roślinnością nadmorską, taką jak wiatroodporne trawy oraz twardolistne kwiaty.

 

— Czymkolwiek te wszystkie miejsca, budynki i istoty by nie były, wyglądają po prostu przepięknie! — mówił pełny podziwu i zachwytu człowiek, jakby sam do siebie, nie mogąc uwierzyć w te wszystkie rzeczy, stworzenia, zjawiska i zdarzenia, które widział.

 

Przepłynął przez płytki basen o przejrzystej, jasnoniebieskiej wodzie, po czym natknął się na jasne i miejscami porośnięte kwitnącymi roślinami pnącymi, kamienne otwarte drzwi w kształcie łuku, przejście przez które było wypełnione jasnym oraz kilkukolorowym światłem, bez przerwy ale bardzo powoli zmieniającym swoje barwy. Przeszedł przez portal, wchodząc w kolorową poświatę, emanującą jasnością. Nagle zniknął.

 

Plaża, nad którą leżało nieduże miasto, na co dzień zamieszkiwane przez owego mężczyznę. Popołudnie...

 

Zmęczony podróżnik wyszedł z morza, położył się na plaży i zasnął. Został znaleziony przez dziesiątki ludzi, spacerujących wzdłuż wybrzeża. Był szczęśliwy i uradowany, bo został uratowany, a także dlatego, że wrócił do świata który w jakimkolwiek stopniu znał od dwudziestu kilku lat.

 

Kilkadziesiąt dni później...

 

On i ośmioro jego dobrych znajomych, a dokładniej czterech kolegów i cztery koleżanki, szło wzdłuż plaży, tej samej na której został znaleziony. Artysta, spytany przez przyjaciół, jakie miał wrażenia podczas niezwykłych, doświadczonych przez siebie zjawisk i zdarzeń, odpowiedział że wtedy czuł się dosłownie rewelacyjnie, jakby naprawdę znalazł się w innym lepszym świecie, niezależnie czy to działo się naprawdę, czy było tylko jakimś złudzeniem. Wspomniał także o tym, że istoty, które go spotkały i zabrały na krajoznawczą wycieczkę do ich niezwykłego i przedziwnego świata, zaoferowały mu daleką podróż w jedną stronę wraz z nimi, do innego oraz dalekiego wszechświata. On jednak zdecydowanie wolał wrócić do znacznie bardziej przyziemnego życia, w swoim codziennym świecie, do którego był względnie przyzwyczajony od lat.

 

Grupka składająca się z pięciu kolegów i czterech koleżanek, poszła w stronę biało-beżowego, drewniano-murowanego hotelu. Na miejscu, spacerujący ludzie spotkali jeszcze jedną swoją koleżankę. Dziesięcioro przyjaciół przeszło razem przez bardzo urodziwy ogród i weszło do posiadającego unikalny styl wnętrza luksusowego budynku. W dzień, grupka kolegów i koleżanek kąpała się w basenie i popijała oranżadę lub kakao. O zachodzie słońca, wszyscy razem tańczyli zabawne i wesołe tańce wieloosobowe na dosyć długim i w miarę szerokim balkonie, z którego było widać część basenu, trawnik, pole kempingowe oraz wspaniały tropikalny ogród, który to wszystko otaczał, a także większą część okolicy, aż po horyzont.

 

Trzydzieści minut później, gdzieś daleko w przestrzeni kosmicznej...

 

Na czarnym tle, usianym świecącymi punkcikami o różnych kolorach, unosiła się kula, posiadająca pstrokate plamy barwy czerwonej, różowej, pomarańczowej, żółtej, jasnofioletowej, beżowej i niebieskiej. Powoli obracała się wokół własnej osi. Potem stopniowo coraz szybciej, aż w końcu rozpadła się na mnóstwo drobnych kawałków, a wtedy wszystko stało się bardzo jasnym światłem.

 

Koniec.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • indri 28.11.2019
    Zapewne musiałeś się dużo napracować pisząc ten tekst, za co szacun. Ale nie przemawia jakoś do mnie ta abstrakcja. Parę błędów stylistycznych zauważyłem,
  • Piotrek P. 1988 29.11.2019
    Indri, myślę że to opowiadanie nie zajęło mi ani za dużo, ani za mało pracy. Pozdrawiam :-)
  • Dekaos Dondi 29.11.2019
    Piotrek P. !988→ Twe tekst są niesamowite. W tym sensie, że tak inne od innych.
    A ja lubię inność. Może trochę brakuje konkretnej akcji, ale to rekompensują pomysły w opisywaniu obiektów wszelakich.
    Takie me subiektywne odczucie:) Wyobraźnia jest jedną z istotnych spraw, w tego typu tekstach.Pozdrawiam:)→?????
  • Piotrek P. 1988 29.11.2019
    Dekaos Dondi, lubię pisać i czytać opowiadania alternatywne. Wyobraźnię chyba od zawsze mam dużą. Mogłem już wcześniej w moim życiu zacząć pisać opowiadania, ale wtedy o tym nie pomyślałem, a jak próbowałem, to mi na początku się nie udawało. Dopiero powoli stopniowo, wraz z czasem. Pozdrawiam :-)
  • Piotrek P. 1988 29.11.2019
    Dziękuję za oceny i komentarze, oraz zapraszam ponownie :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania