Pogromca Smokobójców [1]

Poprzez smolisty mrok przedsionka, ni to srebrny ni siwy potwór wczłapał w jadeitowy blask groty. Poruszał się jak wieża oblężnicza po zrytych ostrzałem trebuszetów przedpolu, rozchlapywał jadowicie fluorescencyjne wody jeziorka swymi wielkimi, brudnymi łapami. Dyszał z okonturowanej czarną psią wargą paszczy niby ten wymizerowany niedźwiedź lodowy nad przeręblem koczujący.

 

Cztery solidne metry w garbatym kłębie, barki rozstawione jak pawęże, ramiona w kłębiastych rozrzutach futra w bele taranów scalone z przedramionami. Wilcze ślepia, wilcze kły, wilcze uszy oklapłe li poobdrapywane.

 

Wilkołak, góra mięśnia zamiatająca pędzlowatym ogonem radośnie.

 

Bestia zatrzymała się gdzieś pośrodku groty, sali obszernej, niemal koncertowego pawilonu. Zarzęził wilczur coś jakby rechot, nieskładny szczek i zderzył ze sobą dłonie w awanturniczym geście.

 

Pancerne rękawice z płytek stali poprzetykanej żelaznymi zadziorami huknęły gromko. Jedyne okrycie jakie wilkołak posiadał.

 

Jadeitowy blask płytkiego podziemnego akwenu dobitnie podkreślał ogrom potwora. Fluorescencyjne światło wciskało się w każdy pęk futra, nasycało każdy kosmyk włochatej powłoki. Wilkołak splunął w taflę zielonej cieczy, zawarczał, napiął mięśnie od stóp po masyw karku. Z trzaskiem zacisnął ostrokół kłów.

 

W porównaniu z przetransformowanym w swą pełną dziką a imponująca postać wilczurem, rycerz siedzący na cypelku opodal wyglądał co najmniej licho.

 

Trzewiki o pokrzywionych kolcach, nagolenice walcowate poszczerbione niejednym cięciem wrogiego ostrza. Od nakolanków przez nabiodrki pod trójkątne, grube taszki ślady po grotach strzał, dźgnięciach partyzan. Spod pogniecionego kirysu wyłaziły rozwarstwione plątaniny węzeł kolczugi li pikowanego kaftana rażącego rozdarciami a osmaleniami. Spod lewego boku napierśnika wystawała para złamanych szponów, bogowie jeno wiedzą czy aby nie wilkołaczych.

 

Ryngraf jaki ongiś lśnił pod szyją rycerską, był nieobecny. Ostało się po nim tylko jaśniejsze od reszty blachy pole o kształcie herbowej tarczy jak i rdzewiejące szramy.

 

Ramiona, niechybnie również pancerne choć podniszczone niewiadoma iloma latami spędzonymi w grocie, rycerz miał skryte pod zawilgoconym kropierzem. Leżał ten łach na nim udając pelerynę, taką podartą, pleśnią zarażoną oraz spraną z turniejowych kolorów jakie materiał ten niewątpliwie posiadał za życia.

 

Nad całą tą nędzą stróżowała szmelcowana na onyksowo basteja, hełm typu żabi pysk na krawędziach złotym warkoczykiem liźnięty. Inkrustowanie ledwo widoczne było, lecz wyraźnie stanowiło znak porzuconych na manowcach czasu szlacheckich dostatków.

 

Wilkołak nie dostrzegając choćby drgnięcia na połach kropierza, ni szczęku zjadanych przez wilgoć blach, splunął ponownie. Ozwał się zniecierpliwiony, przeciągając samogłoski jakby miał zaraz przejść do obszczekiwania.

 

- To tyś ten słynny rycerzyk renegat? Ta? Ten co waruje przed leżem smoczym? Ta? Myślałem że będziesz większy...

 

Pauza przeciągnęła się niekomfortowo długo. Żadnej reakcji ze strony renegata, był tylko lepki chłodek groty i z wolna zagotowująca się złość wilkołaka.

 

- Gdzie masz miecz? He? Będziemy się bić! Co to za rycerz bez miecza? Masz miecz? Ta? Dziwadło... - zawarczał niecierpliwy potwór.

 

Wtem zagruchotały o wyszlifowaną na gładko skałkę blachy. Postrzępione we frędzle skraje kropierza pierwsze zetknęły się z taflą jeziorka i od razu opiły się cieczą. Niby ciągnięty w przepaść nietoperz z połamanymi skrzydłami, rycerz osunął się z cypelka. Jakby nie przyklęknął szczękając pancerzem, to do reszty zdawałby się zwłokami przez robactwo wypatroszonymi.

 

Następny ruch wydawał się już w pełni świadomy, otóż renegat wyciągnął spod płaszcza rękę i zanurzył palce przekształcone rdzą na kikuty w wodę. Kiedy uniósł kończynę, zarękawie zbroi luźno opadło w kołnierzyk rękawic nad nadgarstkiem, jak świeża rana ukazały się między płytami włochate od pleśni włosia kaftana.

 

Ogólny rozkład zbroi co ongi zapewne niejeden młyn czy inną wioskową gorzelnię kosztowała, przestał być już najbardziej fascynującą rzeczą w postaci rycerza renegata.

 

Odźwierny smoczego leża jaskiniowych głębi, wydobył z fluorescencyjnego bajorka miecz. Żaden cud, nie flamberg jeżący swe ogniste fale, nie anorektyczny estok z temperamentem szerszenia, wulgarny falchion, zawadiacki katzbalger czy do przesytu efektywny gladius. Zwykły miecz.

 

Metr a jedną jego dziesiątą długości. Głowica mało kreatywnie kulista. Jelec w formie nudnej belki. Zastawa wyraźnie szeroka, środek zwany fachowo mocą płynnie przechodzący w sztych. Kowal znał się na swym rzemiośle, jednak nic więcej. Miecz był na oko ordynarnym żelastwem, gdyby tylko odjąć jadeitową wodę oblepiającą ostrze w całości.

 

Magia jaka błogosławiła jasnością podziemnej wodzie weszła w reakcję z klingą miecza nadając mu połysk jeszcze bardziej oniryczny niż całość groty. Błyskawica co łuk tęczy roztrzaskała i wszystek kolorów w zieleń przeobraziła. Zaś zbrocze klingi zapełnione po brzegi wodą, jarzyło się niby przywołany przez czarnoksiężnika pręt najpaskudniejszych klątw starożytnych.

 

Rycerz powstał na równe nogi, rdza prysnęła spod miseczek pancerza na kolanach, kropierz zaszurał mokro po skale, napięte pod blachami ramię prawicy wygięło się w bok. Okręcony po półkolu miecz wraz z roszącą wodą zostawił za sobą smugę światła wgryzającą się w oczy.

 

Przesunął się w przód, nie podniósł żadnej stopy nad taflę. Przygarbił się aczkolwiek hełm wysforował sztywno wprzódy. Szmata służąca mu za płaszcz opadła na lewą stronę zrytej zębem czasu zbroi, odsłoniła przy tym prawą część renegackiej postaci rycerza.

 

Ten którego zwano Pogromcą Smokobójców, a naprzeciw niego kolejny śmiałek chcący zgarnąć nagrodę a jeszcze większą chwałę. Kolejny co myślał, że to odrąbanie smoczego łba w czeluściach jaskiń będzie piramidalnie trudniejszym wyzwaniem.

 

Kolejny nieszczęśnik który na drodze do leża ognistej poczwary, wkroczył w koczowisko szermierczego demona.

 

Wilkołak zawył strosząc grzywę u kłębu. Rozbryzgując świetliste strugi spod nerwowo spiętych łap, ruszył w sus. Na zgubę rycerzowi powłóczącemu nogami jak nieświeży ożywieniec, zacisnął pięść aż do chrupnięcia ścięgien a stawów pod pancernymi kastetami.

 

Wyprowadził cios, silny a wyćwiczony na licznych łbach rekieterów z bezdroży, czerepach odyńców wściekłych czy litych głazach roztrzaskiwanych dla popisu. Zastygłe powietrze groty rozpruło się na małą różę wiatrów, sadystyczny li błędny ognik zapłoną pod wilczą czaszką. Pięść spadła z góry niczym wyrzut wulkaniczny na pechowo umiejscowione miasto.

 

Nie było jednak mokrego od wyciskanej przez zgruchotany pancerz mózgu grzmotnięcia, jeno syk.

 

Ostry wizg świdrująco jasnej klingi miecza po stali rękawicy. Zaraz potem głuchy a miękki chrobot ostrza zagłębiającego się w przedramię. Deszcz kropel fluorescencyjnej wody, mżawka buchającej z otwartej kończyny juchy.

 

Rycerz w mgnieniu oka rzuciwszy się do cięcia, jakby przesunął się zwyczajem szachowej bierki tuż za wilkołaka. Ony wilczur natomiast zamarł jak statua ze spiżu. Wbijał ślepia w prześwitującą przez skołtunione futro oraz rozorany kanion mięśnia kość. Niedowierzał.

 

Ocknął się dopiero kiedy wytrysk gorzkiej, śmierdzącej surowym żelazem krwi opryskał mu pysk. Obnażył kły ściągając wargi w obłąkańczym grymasie, zawył przez splamione czerwienią zębiszcza jakowąś przerażającą groźbę i odwrócił się by z nowymi siłami uderzyć w rycerza.

 

Renegat do tej chwili nieruchomy i zgarbiony, oklapł jeszcze bardziej. Uchylił się przed pędzącą kometowo pięścią a od upadku uchronił się podpierając mieczem. Kiedy już łapsko wilka przeleciało nad rycerzem, ten wstrząsnął blachami swej zbroi i spazmatycznie rzucił się wykręcając łuk stopą.

 

Jakby drwiąc z uderzeń pięściarza, okuty szpicami trzewik gromko uderzył w prawe kolano wilkołaka. Głucho pacnęło a zaraz potem ślisko zazgrzytało. Rycerz głośno walnął stopą o zalane podłoże groty i wyprostował się na sztorc pstrykając blachami.

 

Wilkołak zaskowytał wibrująco od dreszczy jakie rozlały się po włochatym cielsku. Złapał się za uszkodzony obszar, stal a żelazo zetknęły się z prześwitującym stawem wydobytym spod garści futra oraz oczywiście żywego ciała. Bestia zadrżała, zagryzła ozór w kłach aż do kolejnego potoku juchy.

 

Pogromca Smokobójców nie zwlekał. Załopotał kropierz, połeć tkanki nabita na trzewik zostawiła mętny ślad na fluorescencyjnej tafli. Z wizjera hełmu dało się posłyszeć ciężkie westchnięcie...

 

Szerokie cięcie po udach, rąbnięcie w łydkę jedną a drugą, pchnięcie w lewą stopę zaś na prawą cięcie leniwe. Renegat robił mieczem jakby był to byle kijek, zabawka dla mieszczańskiej dziatwy. Brzytwa nie zostawiała już za sobą szmaragdowej smugi, cała woda zleciała z klingi. Teraz jednak ciągnęły się za nią serpentyny parującej krwi.

 

Wilk okręcał się młócąc rękami niby topiąc się w mętnym od zielonych ogników bajorze. Nie utrafił w tych przeklętych pląsach rycerza ani razu. Żyłki wystąpiły mu na białkach ślepiów, różowa piana wylazła z pyska, serce jęło łomotać jak wyrwany z niewoli słoń w amoku pędzący sawanną.

 

Nagle stało się. Wilkołak pochwycił płaszcz rycerza. Z pyska wyłamał mu się szaleńczy grymas wybłaganego u bogów tryumfu, pokaleczony język wypadł zza kłów trzęsąc się ekstatycznie. Potwór szarpnął za kropierz, renegat przestał pląsać i cofnął się o krok, tuż pod wilcze pięści.

 

Potwór zamachnął się pewny że tym razem trafi, jednak płaszcz rozdarł się w niwecz a renegat znów umknął płynnym ruchem. Lodowiec strachu rozpękł pod czaszką wilkołaka.

 

Woda zachlupotała gdy rycerz w piruecie znalazł się za placami przeciwnika. Włochacz spróbował się zerwać w sus, uciec czym prędzej. Nie zdołał wystarczająco sprawnie poderwać okaleczonych nóg.

 

Zalewając wrzącym bólem, paraliżującym przerażeniem całość wilczej postaci, między udami znalazł się miecz. Od krańców sztychu po zastawę, klinga na wylot wrażona została w mosznę. Pchnięcie było precyzyjnie, raniące nie tylko ciało torturą lecz i ducha horrorem.

 

Bestia wytrzeszczyła oczy obserwując jak płaz ostrza ślimaczym tempem przekręca się wiercąc w tkance. Pogromca obniżył miecz przecinając skórę niby wyraźnik mieszek u pasa.

 

- Dość tego! Kurwa..! Zajebię! Rozkurwię po całej zaszczanej grocie..! Ty karyplu zardzewiały, wywłoko gadzia, lampucero... - bełkotał chwiejąc się na poranionych nogach wilkołak, zatoksykowany szokiem.

 

Szloch a jęk falami wydobywał się z zapienionej paszczy. Krew strugami płynęła po zawilgoconym szkarłatem futrze. Wielkolud wilczy trząsł się otumaniony, pokonany a okaleczony grobowo.

 

Pogromca Smokobójców ciężko sunąc, przeszedł naprzeciw wilkołaka. Uniósł miecz, wypiął pierś, przekrzywił głowę skryta pod hełmem w tył.

 

Potwór zawarkotał płaczliwie. Zdobył się na jeszcze jeden, zamaszysty cios. Błysnęły nagie pazury szmaragdowymi refleksami, jęk li rzężenie wyrwało się z gardzieli stwora. Graba opadłaby niechybnie na renegata gdyby nie wstrząsający całym cielskiem wilczura trzaskający chrzęst.

 

Masyw wilkołaka przechylił się w bok, zawalił a runął na zniszczony fundament wyłamanego ciężarem ciała kolana. Kończyna złożyła się na skos a wilk łupnął całą powierzchnią postaci we fluorescencyjną taflę. Wokół poleciały rozbryzgi eliksiru z juchy a jadeitowej wody.

 

Miecz opadł pom katowsku. Rozrąbał wilczy łeb definitywnie kończąc okrutnie nierówny pojedynek.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Raven18 miesiąc temu
    Bardzo solidne, wyczerpujące opisy, widać spory warsztat w pisaniu, ode mnie 5
  • Wieszak na Książki miesiąc temu
    Dzięki wielkie za pochwałę. Dobrze że teks się spodobał.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania