Poprzednie częściPogromca Smokobójców [1]

Pogromca Smokobójców [2]

Hantaba sławna była na całe księstwo i dalej, w czasem najludniejsze zakątki Imperium, ze swego smoka. Mimo iż wiele cywilizowanych siedlisk w szerokim świecie posiadało nawiedzające je czupiradła, tylko w Hantabie nie bano się gadziny jako takiej.

 

Jaszczur ten bowiem żył w ustroni, pod samymi Górami Sędziego o niemal pół dnia drogi od opłotków miejskich. I jeno w góry na żer wylatywał, na tamtejszych halach a lasach uszczuplał muflonów stada.

 

Jego mieszczaństwo się nie lękało, bowiem jeno najstarsze dziady proszalne Hantaby pamiętały jak przez mgłę jeden, dwa może przeloty ogniste nad miejską zabudową. Strach pojawiał się z reguły kiedy to ktoś pytał o drugim lokatorze leża, Pogormcy. Choć bazylika w mieście już dawno przemianowana została na bazar sukienniczy, to ciżba lękliwie składała dłonie do modlitwy na jego wspomnienie.

 

Był więc gad i szaleniec. Od dawna też z dworku burmistrzowego wychodziły obwieszczenia nagrody za ubicie nieboskiej maszkary.

 

Zdarzało się przez to, mniej więcej okresowo, iż do Hantaby zjeżdżały się cudaki. Różne ich było zagęszczenie, tych pewnych siebie a łasych na zaszczyty, złotych kufrów głodnych samozwańczych sztukmistrzów od gromienia gadów wszelkich.

 

Na zimę często pojedynczy byli to śmiałkowie, ponurzy wędrowcy na zaprzęgach z reniferów i z dalekich księstw. Wiosną niejednokroć spore bandy rozwalały się pod miejskimi murami, łowcy kryptyd, kompanie najemnicze, awanturnicze hanzy a insze tałatajstwa ino w kupie odważne.

 

Jesienią zaś nikt do Hantaby nie przybywał. Nie tylko z Pogromcą Smoków się próbować, ale w ogóle. Wszak drogi Imperium znane były na całym świecie ze swej marności li magicznego wręcz przekształcania się w błotne rzeki po byle deszczach.

 

Jako że obecnie nad miastem w zenicie panowała parna pogoda letnia, przybysze stanowili mieszankę samozwańczych herosów, kupców czy będących jeno przejazdem podróżnych.

 

***

 

Kolorowa hałastra najlepiej widoczna była na bogatym w atrakcje targu gdzie naturalnie kotłowało się miejskie życie. Tam też pod wielką tablicą z na pół przeciętych bali zbitą, stało dwóch dziwacznych jegomości. Parka niczym z jakowegoś starego dowcipu.

 

Jeden był elfem szczepu wysokich. Nosił garbaty kapeluszu z zabrudzonego kurzem filcu, sajan z bufiastymi acz oklapłymi jak ośle uszy rękawami i potargane bryczesy żywcem wyjęte z jakiegoś pogańskiego zapiecka zapomnianego przez bogów a śmiertelników. Wizerunku zawadiaki dopełniał kłos płaskurki zwisający spomiędzy warg.

 

Drugi był masywnej postury siłaczem zakutym w zbroję upodabniającą jego postać do głazu narzutowego. Napompowany kirys niemal zwierciadlanie wypolerowany, kanciaste blachy na kończynach wzorem kory pokryte, hełm natomiast z rodzaju psich pysków, kitą czerwoną ozdobiony. Górował nad swym nieniskim towarzyszem znacznie.

 

Elf zastukał ściętym równo paznokciem w spory arkusz papieru, wywieszony pośrodku tablicy wizerunek smoka. Zgoła heraldyczny, wyblakły mocno od wystawiania na zewnątrz lecz wciąż mogący straszyć dziatwę kwiecistym szkicem wypluwanego ognia.

 

- Jego szlacheckość, szacowna magnateria, Hantaby burmistrz Treta herbu Antaba ogłasza wszem li wobec... bla bla... społeczne niepokoje... bla bla... w zgodzie ze wrodzoną swą szczodrością... psia krew! Kto pisał to cholerstwo!? Jeszcze ściśnięte te literki jak wszy w kocim uchu, oślepnąć idzie! - mamrotał zirytowany elf wysoki.

 

- Smok - wyburczało pancerne indywiduum.

 

- Tak, smok. Jeszcze jakieś spostrzeżenia profesorze? - odburknął szpicouchy i wrócił do rozszyfrowywania ogłoszenia. - Jest! Nagrodą za łeb smoka jest waga jego w złocie li tona kruszcu owego do upłynnienia u miejskich rzemieślników. Ponadto roczna opieka w lazarecie oraz zakwaterowanie w Marmurowej Dzielnicy.

 

Elf przekręcił kłos w ustach i poprawił kapelusz. Szczerząc się szeroko dał kuksańca w beczkowaty tors towarzysza.

 

- I co Gon? Brzmi zajebiście, c'nie?

 

- Gentyt, my nigdy dorosłego smoka nie zabiliśmy - odpowiedział Gon.

 

- I to się nie zmieni! Słuchaj dalej... nagroda za niesławnego Pogormcę Smokobójców takaż sama z naddatkiem tytułu honorowego obywatela Hantaby li pięciu jednorożców z burmistrzowej stajni. Teraz to brzmi bardziej niż zacnie, c'nie!?

 

Pancernik wzruszył sztywnymi ramionami kołacząc blachami zbroi.

 

- Nagroda za smoka duża. Za Pogromcę większa. Znaczy... on większy od smoka.

 

- Szczegół! - odparł Gentyt machając ręką.

 

Gon westchnął z lekka zakłopotany, przestąpił z nogi na nogę hałasując przesuwającymi się płytami kadziowego pancerza. Odezwał się po chwili, kiedy to już zebrał swoje myśli.

 

- Nie mogę jeździć konno, jednorożno też nie. Za duży jestem.

 

Elf ścisnął wargi w grymasie niezadowolenia. W wymownym a teatralnym geście złożył prawy kciuk li palec serdeczny na swych skośnych oczach. Pokręcił głową wachlując przy tym rondem kapelusza.

 

- Kobyły się sprzeda. A o tego całego Pogromcę to się nie martw! Kto jak kto, ale ty mój niezbyt mądry golemie, powinieneś wiedzieć jak skutecznie sobie z nim poradzimy.

 

- Hybris - zaburczał Gon.

 

- Słucham co?

 

- Że ten demon z mitologii. Ten co był pewien że czarując mgłę, udusi Słońce.

 

Gentyt zamrugał zbity z tropu. Szybko się jednak ocknął i roześmiał gromko pozwalając by kłos wypadł mu z ust. Znów dał kuksańca Gonowi, tym razem głośniej stukającego o zbroję.

 

- Skąd żeś to wytrzasnął!?

 

- N... nie wiem. Od jakiegoś kaznodziei... nie wiem... - wymamrotał wstydliwie wielkolud.

 

Niezgorsza atmosfera została w mig zbezczeszczona. Cień padł na złociste lico elfa wysokiego, hełm pancernego zazgrzytał o kołnierzyk zbroi fertycznie. Towarzysze bowiem usłyszeli znajomy głos wybijający się ponad gwar rynku.

 

- Niech mnie inkub wydyma! Toż to mój ulubiony skośnooki!

 

Grubiańsko przepychając się przez tłum, parł w ich stronę dziwacznie ubrany facet z rasy mrocznych elfów.

 

Rozłożysty słomkowy kapelusz z otworami w rondzie na długie jak kindżały, cienkie uszy. Skórzany płaszcz wiszący jak teatralna kotara, poprzecinany bandolierami z fiolkami oraz doszywanymi sakwami a tobołeczkami. Wysokie kozaki na startych obcasach z komicznie długimi noskami. Alchemik jak się patrzy.

 

Mroczny elf taszczył na plecach obszerny kufer mający za uchwyt pordzewiały łańcuch. Przy każdym równym kroku niby na jakowejś rewii, zarzucał bagażem niejednokroć uderzając przechodniów za wolnych by zrobić unik.

 

Stanął przed dwójką najmitów szczerząc pożółkłe zęby. Między nimi trzymał jak fajkę, pipetę napełnioną pomarańczowatą mazią. Nim odezwał się, wyssał z naczynia odrobinkę owego dziwnego narkotyku.

 

- Ciebie Wżer, to powinni na stryku buzdyganami perforować - odwarknął Gentyt.

 

Kredolicy poprawił pipetę dziwnie wąskim językiem. Źrenice rozszerzyły mu się rozpychając ametystowe tęczówki.

 

- Ha ha! Cóż za ostra odzywka! Co tam u ciebie, żółtku z kurzej dupy?

 

- A tak sobie stoję, słoneczko łapię. Tobie też by się przydało, larwo szambojada.

 

- Widzę że nie zgubiłeś swojego chłopaka. Pewnie niewygodnie jest z nim dzielić łoże - zaszczebiotał Wżer zmieniając temat.

 

- Wolę spać na ziemi. Często w stajni. Nie lubię łóżek. Za duży jestem - zaburczał spokojnie Gon.

 

Alchemik prychnął i krzywo się uśmiechnął.

 

- Nie jesteś zbyt bystry klocu. C'nie?

 

- Moja zbroja się błyszczy.

 

Wyraźnie zdenerwowany Gentyt wystąpił do przodu i bez precedensu wkroczył w osobista przestrzeń Wżera. Elfy jęły świdrować się oczami niby gotowe porozpruwać swe gardła bezdomne koty.

 

- Gadaj czego chcesz Wżer. Zważaj że nie zapomniałem ci tej kabały z kuroliszkiem co okazał się bazyliszkiem - ozwał się kosooki.

 

- Stare dzieje Gentyt! Przyszedłem tylko poradzić wam, byście już pakowali manatki. Nagrodę za Pogromcę zgarnę ja. Za smoka też! - zasyczał chełpliwe alchemik.

 

- Połamania nóg. I kręgosłupa - powiedział Gentyt.

 

- Więc miłego dnia pacany! Pozdrowię was jutro z balkonu mojego pałacyku w Marmurowej Dzielnicy.

 

To powiedziawszy, Wżer w piruecie odwrócił się li zamaszyście zamajtał swoim sporym bagażem. Elf wysoki zdołał uniknąć stłuczenia lica lecz skrzynia zahaczywszy o jego kapelusz, zrzuciła go z krzywo przyciętej głowy.

 

- Żeby ci to szkło pękło w mordzie... nienawidzę wpadać na tego patafiana... - wymamrotał przez zaciśnięte zęby Gentyt.

 

Podniósł kapelusz, otrzepał go starannie i wbił go na czerep zakrywając blond włosy poprzecinane bliznami z wielu awantur a polowań.

 

- Może on nas śledzi? - zasugerował nieśmiałym tonem Gon.

 

- Wcale bym się nie zdziwił. To alchemik i do tego mroczny elf. Oczywiste że jest walnięty.

 

***

 

Gospoda Bandurk jak zwykle tonęła w smrodzie palonego tytoniu i przypalanych na ruszcie prosiaków, zaś siedzący przy ladzie Gentyt podtapiał się w kuflu miodu. Jego zbrojny towarzysz stał tuż obok, ciężki cień swój rzucając na aż trzy taborety na które to bał się siadać.

 

- Pójdzie i przyjdzie, nagrodę odbierze. Już to widzę. My Pogromcę ubijemy! C'nie Gon!? - zawodził elf.

 

Wielkolud kiwnął łepetyną trzęsąc przy okazji kitą u hełmu. Niezgrabnymi ruchami wciskał ociekającą wodą łyżkę parującej owsianki pod uchyloną przyłbicę. Co rusz brudził blachy zbroi li ciamkał strasznie głośno.

 

Wycierający półmisek brudną szmatką karczmarz wlepiał w Gona świńskie oczka uporczywie. Człowiek wreszcie odrzucił naczynie pod ladę i podkręcił krzaczastego wąsa iście po szlachecku.

 

- Już nie takich walidębów Pogormca wytracał. I wam gnaty poprzestawia, rach ciach. Dobrze wam ten alchemik gadał, tfu! Mroczny elf paskudny! Bardziej od tych kredomordych nie lubię chyba jeno krasnali - ozwał się dalej kręcąc wąsem.

 

Gentyt zniesmaczony zwrócił wzrok na barmana. Wypluł łyczek napitku z powrotem do kufla i nie wiedząc jak się odgryźć, powiedział:

 

- Chujowe macie trunki tawerniarzu. A w łóżku znalazłem wczoraj pluskwiaki większe niż paluchy Gona.

 

Człek niewzruszony, zupełnie jakby był onych wad w pełni świadomy, kontynuował mało pozytywną wypowiedź:

 

- Siedem wiosen temu na Pogromcę się porwała banda stu awanturników. Z groty wylazł ino ich kundel, zdechł zaraz potem. Jak będziecie wariaty tam iść, to psie kostki leżą na skale mchem w garści trzymane. Łacnie to nawet wygląda.

 

Elf syknął i odsunąwszy od siebie kufel wyrwał z tobołka u pasa Gona butelczynę mętnej brei. Trzasnął nią o blat i odczekał zanim Gon zaskakująco delikatnym ruchem ją odkorkuje. Wąsaty karczmarz zaciągnął się z ciekawości a w mig odskoczył charkając jak na wymioty.

 

- Duchy Wszechświata! Cóż to za ściek? - zakrzyczał przez zaciśnięty nos.

 

Gentyt wzruszył ramionami i dolał do miodu swojego własnego trunku. Uczyniwszy to, wchłonął miksturę w trzech łykach. Lico mu pokrzywiło się przy tym w wielce chorobliwych grymasach.

 

- Na szlaku żeśmy spotkali kiego krasnala handlarza. Gadał że to alpaga z jakiejś osady orków w górach. Z trawy pędzona. Dobre całkiem.

 

Karczmarz zbladł, otarł pot z czoła i aż przysiadł nie mogąc wytrzymać bijącego od elfa zielnego odoru. Gentyt natomiast zaczął chichotać niekontrolowanie aż kapelusz mu się nie przekrzywił.

 

- Przepraszam... kolegowie podróżnikowie... może raptem jakim, nie chcielibyście się w trójkę zebrać i grupą iść na smoka?

 

Elf przestał się śmiać. Odwrócił się do pytającego go osobnika i zdębiał chwilowo. Otarł oczy, wziął łyk trawiastej alpagi, załzawił się a zatrzasnął z goryczy przeżerającej mu gardziel. Znów przetarł ukośne oczy aż nie ogarnął umysłem że z lewej siedzi przy nim jaszczurat.

 

Spory gad o łbie warana pod kapalinem skrytym i żółtawej łusce po całości wyblakłej. Na liniejących rękach miał górkowate naramienniki rzemieniami dowiązywane do porysowanego kirysu. Kolczuga w formie kiltu spadała spod napierśnika na blachy okrywające nogi oraz poszramiony ogon zwinięty wokół taboretu. Pazurzaste stopy bose świeciły końskim odchodem w jaki jaszczurat był wdepnął.

 

- Najpierw mroczny elf teraz jaszczurka. Wszystkich tu wpuszczasz tawerniarz, to wy ludzie nie jesteście rasistami!? - zabełkotał Gentyt drżąc chwilowo od dawki niemieszanej alpagi.

 

Karczmarz zaśmiał się chrumkająco i odparł:

 

- Jakby mi zapłacili tobym nawet hobgoblinowi za drużbę robił.

 

- Doceniam pańską otwartość, gospodarzu. Wracając... moja propozycja brzmi... - zagaił ponownie jaszczur nachylając się do elfa.

 

- Kim tyś, jaszczurko? - spytał przerwawszy rozmówcy szpicouchy.

 

Jaszczurat napiął się jak struna, odchrząknął dumnie i przedstawił się iście heroldycznie:

 

- Jam Wync'h, błędny rycerz w poszukiwaniu chwały. Bogi dadzą a prawdziwe szlachectwo zyskam z rąk księcia tych ziem i obiorę za swój herb Zaskrońca! Lecz wpierw, smoka ubiję! Pogromcę myślałem... by się w większej grupie zebrać i no... jakoś uradzić...

 

Gentyt czknął a łzy pociekły mu na podbródek. Oblizał szyjkę butli z alpagą pozwalajac by gorzki dreszcz zagryzł go w język. Ozwał się w końcu, wyjątkowo grubiańsko.

 

- Nie. Ty w ogóle wiesz kim jesteśmy jaszczurko? Powiedz mu Gon!

 

- Najemnikami - burknął pancernik skrobiąc po pustej już misce.

 

- To też, jasne pusty kotle. Ale przede wszystkim jesteśmy sławni na gro księstw południowych rubieży Imperium! Ja, Gentyt Finalny Strzał i mój wspólnik Gon Sekwoja, dwuosobowa armia eksterminacyjna! Pogromcy stymfalid znad Jeziora Rźeśnia! Pogromcy Całożercy spod Grakhugrodu! Pogromcy Aklonosta Przeraźliwca! A już za niedługo, pogromcy Smokobójców Pogormcy.

 

Rzekłszy to, elf wysoki wylał resztę samogonu z trawy do miski Gona.

 

- Weź se golnij. Ja to sobie zaraz po tym kiszki na nice wykręcę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Joan Tiger 3 tygodnie temu
    Tę część czytało mi się lżej, niż poprzednią. Kawał dobrego tekstu. Gratuluję zasobu słownictwa. Jest akcja, bardzo wyraziste opisy, różnorodność postaci oraz istot, humor i to, co lubię najbardziej - klimat swawoli i bestialstwa, kreowany przez grupkę nie baczących na nic zawziętych i walecznych bohaterów, osadzony w mrocznej otoczce. 5. Pozdrawiam. :)
  • Wieszak na Książki 3 tygodnie temu
    Bardzo motywujący komentarz. Dziękuję za poświęcony czas!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania