"Kroimy owoce na dwadzieścia osób, odpiekamy pieczywo w piecu, odnajdujemy zaginioną blachę z creme brule na grupę. Dzwonek. Poszło. Czeki wiszą. Jajecznice zdychają pod lampami grzewczymi. Walę kilkukrotnie w dzwonek, kelnerka puka się w głowę. Idzie do stolika. Wraca druga. Wchodzą kolejne stoły. Jajka po benedyktyńsku, jajecznica, jajko na twardo, dwie owsianki, omlet na słodko, jajecznica ze wszystkim. Świetnie. Kończy się pieczywo. Zamówienie wyschło, no tak. Jeszcze raz. Kurwa. Dokładam chleb. Czek. Dwa razy racuchy z miodem. Jest dziewiąta trzydzieści, menadżer czeka na catering. Dziesiąta, walę w drzwonek. Przychodzi grupa. Czeki. Zmywający się spóźnia, przyjeżdża dostawa z warzywami, trzeba sprawdzić. Po pachy w gównie, przychodzą kucharze na drugą zmianę, jęczą... Jedenasta. Walę w dzwonek, nie mam talerzy, nie ma zmywającego, dwanaście stolików. Zmywamy sami. Dwunasta. Tabaka, wszystko czeka, kelnerka płacze, cztery ostatnie stoliki. Smażymy naleśniki dla dzieci. Wracają, miały być na mące ryżowej. Tłumaczę, że nie mamy mąki ryżowej. Jak to nie ma mąki ryżowej? No nie ma mąki ryżowej. Goście wychodzą. Trzynasta i koniec, finito, spierdalać. Sprzątamy burdel, owijam rękę bandażem. Zbieramy się, wyglądamy jak zombie. Kucharze cisną bekę. Życzę kolegom udanej zmiany i pozdrawiam ciepło środkowym palcem. Myślę tylko o łóżku. Błagam. Browar, serial, łóżko, sen. Proszę."
Przykładowo, z tego odcinka drobiłbym kilka:
"Kroimy owoce na dwadzieścia osób, odpiekamy pieczywo w piecu, odnajdujemy zaginioną blachę z creme brule na grupę. Dzwonek. Poszło.
Czeki wiszą. Jajecznice zdychają pod lampami grzewczymi. Walę kilkukrotnie w dzwonek, kelnerka puka się w głowę. Idzie do stolika.
Wraca druga. Wchodzą kolejne stoły. Jajka po benedyktyńsku, jajecznica, jajko na twardo, dwie owsianki, omlet na słodko, jajecznica ze wszystkim.
Świetnie. Kończy się pieczywo. Zamówienie wyschło, no tak. Jeszcze raz. Kurwa! Dokładam chleb.
Czek. Dwa razy racuchy z miodem.
Jest dziewiąta trzydzieści, menadżer czeka na catering.
Dziesiąta, walę w drzwonek. Przychodzi grupa. Czeki. Zmywający się spóźnia, przyjeżdża dostawa z warzywami, trzeba sprawdzić. Po pachy w gównie, przychodzą kucharze na drugą zmianę, jęczą...
Jedenasta. Walę w dzwonek, nie mam talerzy, nie ma zmywającego, dwanaście stolików. Zmywamy sami.
Dwunasta. Tabaka. Wszystko czeka, kelnerka płacze, cztery ostatnie stoliki. Smażymy naleśniki dla dzieci. Wracają, miały być na mące ryżowej. Tłumaczę, że nie mamy mąki ryżowej. Jak to nie ma mąki ryżowej? No nie ma mąki ryżowej. Goście wychodzą.
Trzynasta i koniec, finito, spierdalać. Sprzątamy burdel, owijam rękę bandażem. Zbieramy się, wyglądamy jak zombie. Kucharze cisną bekę.
Życzę kolegom udanej zmiany i pozdrawiam ciepło środkowym palcem. Myślę tylko o łóżku. Błagam. Browar, serial, łóżko, sen. Proszę."
"Wrzucam papierosy, komórkę, klucze i czysty kitel do plecaka. Wychodzę. Wracam się po torbę z nożami. Znowu wychodzę. Odpalam samochód i jadę do pracy" - ja pierniczę, jakoś tu przypadkowo wdepłam i tu tak ciekawie się zapowiada
"W samochodzie syf. Pod nogami niedopałki papierosów, fotel zalany piwem, wszystko się klei. Mam kaca, walczę z mdłościami. Modlę się w duchu żeby nie było patrolu. Udało się, centrum, szukam miejsca. Wsypuję garść drobnych do parkometru. I tak dostanę mandat. Luz" - podoba mi się, serio, krótkie, urywane, konkretne, płynie się przez kolejne wypunktowane obrazy
"zaspany recepcjonista wyzywa mnie od pań lekkich obyczajów (stojących z resztą nieopodal)" :)
"zdalnie sterowany marsjanin" :)
"Obchodzę bar z dwoma cudownie zimnymi Red Bullami w garści. Później się rozliczę. Może. Chyba... Raczej nie" - i to, ma coś w sobie, jakiś taki luz i szczerość
"Rozkładają bufet, rozmawiają o studiach. Mają sesję. Gapię się na ich tyłki udając, że przecieram szmatą brudną wydawkę. One udają, że nie widzą" - tu powtórzenie o "udawaniu", umiejętne, git
" Gość nalegał żeby jego pokój wypełnić po brzegi piaskiem z bałtyckiej plaży, kurwami i butelkami zimnej wódki. No problem. Recepcjonista. Patrzę na niego. Cwaniak z Pragi, w lśniącym garniturze i w butach z czubami, jakimś cudem władający trzema językami. Biegle. Pracuje tu sześć lat i potrafi załatwić wszystko. Od biletów na jutrzejszą premierę po torbę koksu o trzeciej nad ranem... Serio, sprawdzałem" - i ten fragment
"Następni goście. Następne jajko. Dwie jajecznice" - i tutej
"Zamówienia stoją. Dzwonię. Wkurwiam się. Oddech." - te krótkie zdania, wstawki itp., normalnie bym się w pewnym momencie przyczepiła, ze jest ich za dużo i czasem jakieś złożone by się przydało, ale tutaj to jest całość/jedność i ten tekst wręcz, hm, hipnotyzuje
"creme brule" - creme brulee* chyba
Jezu, tu jest tyyyle jajecznic <3
"Wracają, miały być na mące ryżowej. Tłumaczę, że nie mamy mąki ryżowej. Jak to nie ma mąki ryżowej? No nie ma mąki ryżowej" - 4 x powtórzone i się nie gryzie, noo, meastro
"Goście wychodzą. Trzynasta i koniec, finito, spierdalać. Sprzątamy burdel, owijam rękę bandażem. Zbieramy się, wyglądamy jak zombie. Kucharze cisną bekę. Życzę kolegom udanej zmiany i pozdrawiam ciepło środkowym palcem. Myślę tylko o łóżku. Błagam. Browar, serial, łóżko, sen. Proszę" - idealne na 1 h przed weekendem
"a żona zdradziła z trenerem jogi chorym na AIDS" :D (ja pierniczę, nie patyczkujesz się)
Koncówka boska, frustracja, sarkazm, flow.
Kurdę, jesteś dość świeży widzę, i już takie początki.
Witamy :)
Komentarze (10)
Trochę popracowałbym nad stylem, ale jest OK. 5
Co najbardziej przeszkadzało?
Przykładowo, z tego odcinka drobiłbym kilka:
"Kroimy owoce na dwadzieścia osób, odpiekamy pieczywo w piecu, odnajdujemy zaginioną blachę z creme brule na grupę. Dzwonek. Poszło.
Czeki wiszą. Jajecznice zdychają pod lampami grzewczymi. Walę kilkukrotnie w dzwonek, kelnerka puka się w głowę. Idzie do stolika.
Wraca druga. Wchodzą kolejne stoły. Jajka po benedyktyńsku, jajecznica, jajko na twardo, dwie owsianki, omlet na słodko, jajecznica ze wszystkim.
Świetnie. Kończy się pieczywo. Zamówienie wyschło, no tak. Jeszcze raz. Kurwa! Dokładam chleb.
Czek. Dwa razy racuchy z miodem.
Jest dziewiąta trzydzieści, menadżer czeka na catering.
Dziesiąta, walę w drzwonek. Przychodzi grupa. Czeki. Zmywający się spóźnia, przyjeżdża dostawa z warzywami, trzeba sprawdzić. Po pachy w gównie, przychodzą kucharze na drugą zmianę, jęczą...
Jedenasta. Walę w dzwonek, nie mam talerzy, nie ma zmywającego, dwanaście stolików. Zmywamy sami.
Dwunasta. Tabaka. Wszystko czeka, kelnerka płacze, cztery ostatnie stoliki. Smażymy naleśniki dla dzieci. Wracają, miały być na mące ryżowej. Tłumaczę, że nie mamy mąki ryżowej. Jak to nie ma mąki ryżowej? No nie ma mąki ryżowej. Goście wychodzą.
Trzynasta i koniec, finito, spierdalać. Sprzątamy burdel, owijam rękę bandażem. Zbieramy się, wyglądamy jak zombie. Kucharze cisną bekę.
Życzę kolegom udanej zmiany i pozdrawiam ciepło środkowym palcem. Myślę tylko o łóżku. Błagam. Browar, serial, łóżko, sen. Proszę."
ode mnie 5
"W samochodzie syf. Pod nogami niedopałki papierosów, fotel zalany piwem, wszystko się klei. Mam kaca, walczę z mdłościami. Modlę się w duchu żeby nie było patrolu. Udało się, centrum, szukam miejsca. Wsypuję garść drobnych do parkometru. I tak dostanę mandat. Luz" - podoba mi się, serio, krótkie, urywane, konkretne, płynie się przez kolejne wypunktowane obrazy
"zaspany recepcjonista wyzywa mnie od pań lekkich obyczajów (stojących z resztą nieopodal)" :)
"zdalnie sterowany marsjanin" :)
"Obchodzę bar z dwoma cudownie zimnymi Red Bullami w garści. Później się rozliczę. Może. Chyba... Raczej nie" - i to, ma coś w sobie, jakiś taki luz i szczerość
"Rozkładają bufet, rozmawiają o studiach. Mają sesję. Gapię się na ich tyłki udając, że przecieram szmatą brudną wydawkę. One udają, że nie widzą" - tu powtórzenie o "udawaniu", umiejętne, git
" Gość nalegał żeby jego pokój wypełnić po brzegi piaskiem z bałtyckiej plaży, kurwami i butelkami zimnej wódki. No problem. Recepcjonista. Patrzę na niego. Cwaniak z Pragi, w lśniącym garniturze i w butach z czubami, jakimś cudem władający trzema językami. Biegle. Pracuje tu sześć lat i potrafi załatwić wszystko. Od biletów na jutrzejszą premierę po torbę koksu o trzeciej nad ranem... Serio, sprawdzałem" - i ten fragment
"Następni goście. Następne jajko. Dwie jajecznice" - i tutej
"Zamówienia stoją. Dzwonię. Wkurwiam się. Oddech." - te krótkie zdania, wstawki itp., normalnie bym się w pewnym momencie przyczepiła, ze jest ich za dużo i czasem jakieś złożone by się przydało, ale tutaj to jest całość/jedność i ten tekst wręcz, hm, hipnotyzuje
"creme brule" - creme brulee* chyba
Jezu, tu jest tyyyle jajecznic <3
"Wracają, miały być na mące ryżowej. Tłumaczę, że nie mamy mąki ryżowej. Jak to nie ma mąki ryżowej? No nie ma mąki ryżowej" - 4 x powtórzone i się nie gryzie, noo, meastro
"Goście wychodzą. Trzynasta i koniec, finito, spierdalać. Sprzątamy burdel, owijam rękę bandażem. Zbieramy się, wyglądamy jak zombie. Kucharze cisną bekę. Życzę kolegom udanej zmiany i pozdrawiam ciepło środkowym palcem. Myślę tylko o łóżku. Błagam. Browar, serial, łóżko, sen. Proszę" - idealne na 1 h przed weekendem
"a żona zdradziła z trenerem jogi chorym na AIDS" :D (ja pierniczę, nie patyczkujesz się)
Koncówka boska, frustracja, sarkazm, flow.
Kurdę, jesteś dość świeży widzę, i już takie początki.
Witamy :)
Pozdrawiam!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania