Pomalowany dom 2
Przyjaciele jechali w milczeniu, słuchając jednej z popularnych piosenek pop, której tekst i melodie znał niemal każdy, jednak tytułu już nie koniecznie. Bruno patrzył bez przerwy za okno, lustrując zmieniający się krajobraz. Pomimo, że znał go doskonale, odbierał go inaczej niż wcześniej.
- Jak się nastawiasz, co do naszej podróży? - zaczął Armand, ściszając przy tym radio.
- Normalnie. Przecież bez przerwy jeździmy do pobliskiego lasu.
- Ale nie o tę podróż mi chodzi – powiedział blondyn, nie kryjąc rozbawienia. Bruno uderzył się otwartą dłonią w czoło. Nie wierzył, że po jednym piwie przestawał już kontaktować.
- Sorry, dużo wypiłem. A tak naprawdę mało. Za mało.
- Ty już tyle nie pij, bo staruszka do grobu zaprowadzisz.
- Słuchaj, jestem dorosły. Może nie od bardzo dawna, ale jednak.
- Może i jesteś, ale jego to nie interesuje. Mojego starego również, czy ja jestem. Najlepiej dla nich by było, gdybyśmy całe życie kosili trawniki i znosili im drzewo do pieca, ale wiesz, co? Koniec z tym, kurwa! – wyrzucił Armand z entuzjazmem, parkując furgonetkę na skraju lasu.
Armand skierował się do bagażnika, z którego wyjął wiatrówkę pożyczoną od ojca. Odkąd tylko ją zobaczył, wiedział, że będzie często z niej korzystał.
- Masz jakieś puszki? - zapytał Bruno, by po chwili i tak podejść i przejrzeć bagażnik.
- Są, ale tylko puste – rzucił Armand, lekko uderzając przyjaciela po ramieniu.
- O puste mi właśnie chodziło – odpowiedział chłopak z obojętnością, choć w środku poczuł wkurzenie. W zasadzie od dłuższego czasu mało, co go nie wkurzało. Każdy najmniejszy, nieprzychylny gest, nawet rzucony w niewinnych żartach, sprawiał, że krew zaczynała mu się gotować. Najpewniej wynikało to z dużych zmian, które miały niebawem nadejść w jego życiu albo przez niezaspokojenie skrywanych potrzeb, które zawsze spychał na drugi plan. Chłopak nie miał stuprocentowej pewności, co do głównego powodu swojego obniżonego nastroju, jednak wiedział, że musi szybko temu zaradzić, by nie było jeszcze gorzej.
Bruno zabrał się za przyczepianie tarczy strzeleckiej do ogromnego dębu, stojącego na skraju polany. Ustawił również trzy puszki na pniu. Wolał strzelać właśnie do nich, ponieważ dźwięk uderzenia w aluminium był zdecydowanie bardziej satysfakcjonujący niż głuche trafianie w tarcze.
Armand usiadł na ławce wykonanej z dwóch pni i deski, którą przybił do nich dobre parę lat temu za pomocą młotka pożyczonego od ojca. Pożyczał od niego niemal wszystko, łącznie z furgonetką, którą przyjechał tamtego dnia. Według Armanda posiadała ona tylko jedną wadę: nie była jego. Blondynowi coraz bardziej doskwierał fakt, że niczego się jeszcze w życiu nie dorobił. Skończył dopiero 24 lata, a miał nieodparte wrażenie, iż zaprzepaścił duży kawał swojego życia. Westchnął głęboko, po czym zabrał się za ładowanie magazynku za pomocą śrutów. Bruno w tym czasie dumał nad własnym losem, gapiąc się w puste, bezchmurne niebo, raz po raz zaciągając się papierosem.
- Zaś palisz?! Żartujesz sobie, tak?! - krzyknął Armand, wstając na równe nogi.
- Mam nadzieję, że ty żartujesz! – odpowiedział brunet, bez większego przejęcia. Palenie w jego przypadku nie było regularne, ale wracało niczym bumerang, gdy jego nastrój przybierał ponury ton.
Armand zbliżył się do przyjaciela i wyciągnął wiatrówkę, by dać mu do zrozumienia, że ma zacząć strzelać. Bruno wyrzucił kiepa i odebrał broń, kierując ją do wcześniej ustawionej przez siebie puszki. Wziął głęboki oddech i nacisnął spust, uwalniając śrut z lufy, którym niestety chybił.
- Dawaj młody. Może mi się uda – rzucił pokrzepiająco blondyn, po czym przykucnął, opierając się na jednym kolanie o ziemię. Szybkim ruchem przeładował broń, a następnie zadał strzał; dźwięk uderzenia śrutem o materiał puszki sprawił, iż Armand napuszył się niczym paw. Stał zadowolony i dumny z siebie, jednak widząc minę kompana postanowił się nieco przystopować.
- Bruno pamiętaj, ja jestem kompletnie trzeźwy, a w dodatku nic nie paliłem.
- Dzięki za pocieszenie, ale jedno piwo i papieros nie mają raczej nic do rzeczy – rzekł brunet obojętnie.
- Mają, bo jakbyś wypił więcej to pewnie byś trafił – rzekł Armand, śmiejąc się jak głupi do sera. Bruno tylko przewrócił oczami, po czym wycelował muszkę w stronę puszki, stając na nieco zgiętych nogach. Energicznym ruchem przesunął rękę z bronią do siebie, po czym wypchnął ją do przodu, przeładowując tym sposobem broń. Miał wtedy milion myśli w głowie, nad którymi nie był w stanie zapanować, lecz postanowił potraktować je jak małe utrudnienie, niemogące ostatecznie przeszkodzić mu w trafieniu. Dźwięk aluminium znów rozbrzmiał w uszach dwóch przyjaciół, tym razem sprawiając, iż na twarzy Bruna nareszcie zawitał uśmiech.
Przyjaciele postanowili rozsiąść się na ławce, by móc porozmawiać o wspólnych planach na przyszłość, które skutecznie skrywali przed wszystkimi wokół. Armand czuł się dobrze z tego powodu, ponieważ nie dawał sobie żadnej presji, by dzielić się czymkolwiek z kimkolwiek. Od zawsze był indywidualistą, którego zdanie innych na temat jego życia mało, co obchodziło. Inaczej było z Brunem, który od dłuższego czasu czuł się jak istny oszust. Na każdym kroku unikał bezpośrednich odpowiedzi dotyczących tego, co zamierzał bądź po prostu kłamał. Nie był w stanie znieść reakcji innych na prawdę.
- Wykapany synek znów nie zacznie studiów – rzucił blondyn, by podrażnić swojego odwiecznego kompana.
- Nie wiem po co mówiłem mu, że tym razem się ich podejmę – zaczął brunet, drapiąc się po palącym czubku głowy.
- Przejmujesz się zdaniem starego, co świadczy o tobie dobrze, ale pora przestać. Wyjedziemy do Norwegii i zaczniemy nowe życie.
- No tak. Nowe, beztroskie życie. Coś wspaniałego – rzekł Bruno beznamiętnie, co bardzo nie spodobało się Armandowi.
- Trochę entuzjazmu! Jesteś młody, powinieneś cieszyć się życiem, a nie dołować się z powodu ojca. Żyj, kurwa. Żyj! - wykrzyknął blondyn, podnosząc wiatrówkę opartą o bok ławki.
- Ostatnie strzały i wracamy? - dopytał Bruno, ciesząc się, że będzie mógł wrócić do domu i wypić piwo.
- Tak, młody – rzekł jego przyjaciel, krocząc pewnie w stronę dębu. Szybko przeładował broń i zaczął skupiać wzrok na tarczy, korzystając z muszki wiatrówki znajdującej się na końcu jej lufy. Zmrużył wzrok, po czym zadał strzał, trafiający w niemal sam środek.
- Kurde, dziś mam cela. Szkoda, że zbiera się na burze – oznajmił Armand, przechylając głowę w stronę zachmurzonego nieba o różnych odcieniach szarości – Strzelę jeszcze dwa razy i jest cała twoja – rzucił blondyn, wykonując czynność niemal identycznie, lecz z nieco gorszym rezultatem.
- Założę się, że ostatni będzie w sam środek – rzekł Bruno, chcąc nieco zdekoncentrować przyjaciela. Ku jego zaskoczeniu, Armand zamiast wycelować do tarczy, uniósł broń do góry i strzelił w przelatującego akurat wróbla. Ku nieszczęściu ptaka, udało mu się trafić.
Bruno i Armand szybko podbiegli w stronę rannego.
- Mówiłem, że mam dziś cela – oznajmił blondyn, pochylając głowę nad zwierzęciem.
- Kiedy powiedziałem o samym środku, chodziło mi o tarczę, a nie czyjś brzuch – wycedził Bruno, przyglądając się zarysowaniu wgłębienia na ciele ptaka, które dalej ruszało się w agonii. Widok ten sprawił, że poczuł smutek, ale przede wszystkim gniew, który został od razu wychwycony przez Armanda.
- No co tak patrzysz? Dobij go, by się nie męczył – rzucił blondyn, zwalając odpowiedzialność na przyjaciela.
- Sam go dobij! To ty go zastrzeliłeś – odpowiedział oburzony Bruno, zaciskając ręce w pięść.
- Jak dla mnie może się tak męczyć do jutra, to tylko głupi ptak – rzucił blondyn beznamiętnie. Bruno dobrze wiedział, że Armand nie był bez serca, po prostu nie był w stanie dobić rannego, kiedy zobaczył go z bliska. Zmusiło go to jednak to zakończenia katuszy wróbla, poprzez zgniecenie jego głowy butem.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania