Prawnuczka pani Jadwigi
Wyciągnął papierosa z paczki, włożył do ust i sięgnął po zapalniczkę. Podpalił go i dwanaście setnych sekundy później nastąpiła eksplozja.
– Co to? – zdziwił się.
Podszedł do okna, otworzył je i zobaczył porozrzucane na podwórzu fragmenty aparatury do pędzenia bimbru.
– Kiedyś wysadzą całą kamienicę! – krzyczała wychylając się przez okno stara Jurczyńska. – Cholerne pijaki.
– Pani Jadziu – dobiegł ochrypły głos z dołu. – Sama żeś pani kupowała od nas.
– Ja? To mój chłop kupował.
– Ale pani żeś piła z nim.
– A idź w cholerę. Sprzątać mi to, bo się psy zjawią i ja się będę tłumaczyć.
Jadwiga Jurczyńska była właścicielką domu. Miała sto dwanaście lat i trzymała się wyjątkowo dobrze jak na swój wiek. Jej mąż Ludwik był młodszy, miał zaledwie dziewięćdziesiąt osiem wiosen i codziennie biegał po dziesięć, piętnaście kilometrów po parku. Dziewczyny z sąsiedztwa często mówiły, że całkiem z niego jeszcze przystojniak. Podrywał je zresztą przy każdej okazji, kiedy tylko żona nie widziała.
Z piskiem otworzyła się brama i na podwórze weszli dwaj policjanci.
– No masz – mruknęła Jurczyńska.
– Co to za hałasy? – zapytał jeden z funkcjonariuszy.
– Wanna mi wypadła z okna panie władzo – z uśmiechem powiedziała w stronę mężczyzn na dole.
– Wanna? A co tak śmierdzi?
– Śmierdzi? Nic nie czuje.
– Pani Jurczyńska tu się bimber nielegalnie pędzi, ot co.
– Jaki bimber, kochany, w moim wieku?
– Nie mówię, że osobiście, ale pozwala pani na te procedery.
Z szopki w głębi podwórza wyłoniła się prawnuczka pani Jadwigi, Anita. Była to dwudziestolatka obdarzona nieziemską urodą. Ubrana była właśnie w obcisłą sukienkę podkreślającą jej kształty. Podeszła do policjantów.
– Panowie, zepsuł mi się samochód. Pomożecie?
Funkcjonariusze z opuszczonymi z wrażenia szczękami nie mogli oderwać od niej wzroku.
– Samochód, samochód – mówili na przemian. – Gdzie?
– No tam, dwie przecznice dalej. Rozkraczył się i nie wiem co z nim.
– Tak, tak, proszę prowadzić.
Kołysząc biodrami Anita poszła przodem. Policjanci poczłapali za nią jak dwa wygłodniałe kundle.
– Co pieski, to pieski – skwitowała pani Zofia.
Mężczyzna wyrzucił niedopałek, zamknął okno i położył się spać.

Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania