Projekt "Polska 2021" Część 1&2

Witam, bez przedłużania prezentuję druga część mojego opowiadania "Polska 2021". Opowiadanie to przedstawia losy Ariela, chłopaka którego życie wywróciło się do góry nogami przez globalny konflikt zbrojny. Zobaczcie jak potoczą się jego losy.

 

*********************************************

 

 

Projekt "Polska 2021"

ROZDZIAŁ 1

„Pytania bez odpowiedzi”

Polska, rok 2021.

Dochodziła godzina 21, rodzice Ariela szykowali się już do snu z racji tego, że wcześnie rano musieli wstać do pracy. Ariel krzątał się jeszcze w kuchni, szukając czegoś, co mógłby na szybko przegryźć.

Ostatecznie nie wziął niczego na ząb, pożyczył rodzicom dobrej nocy, i poszedł do swojego pokoju.

Włączył telewizor i przeskakiwał z kanału na kanał, zatrzymał się na kanale informacyjnym, a tam jak zwykle od pewnego czasu, tematem przewodnim była groźba wybuchu globalnego konfliktu zbrojnego.

Ariel niespecjalnie wierzył w to, że w dzisiejszych, jak się mu wydawało, normalnych czasach, może dojść do wojny. Kto chciałby narażać całą ludzkość na globalną katastrofę? W imię czego?

Owszem, Ariel wiedział, że lokalne konflikty się zdarzają, przecież w każdym małżeństwie są kłótnie ale żeby w jedną kłótnię angażować cały świat? Czy naprawdę wszyscy ludzie w jednym momencie, każdy z osobna, chce się kłócić? Czy do wojny potrzeba angażować cały świat? Arielowi wydawało się to głupie i bez sensu, nie wierzył w to, co mówią media, że światu grozi wojna. Nie wierzył, że w Polsce może dojść do czegoś takiego. Pamiętał lekcje historii ze szkoły i opowiadania starszych o tym, jaka wojna była straszna, ale nie wierzył, że w Polsce, w jego ojczyźnie, może znów nastać czas wojny.

Kiedyś, często zanim zasnął, Ariel rozmyślał leżąc w łóżku, co by zrobił gdyby wybuchła wojna.

Czasem wyobrażał sobie, że ratuje inne osoby, które uciekały przed kulami wrogich karabinów, a potem ci ludzie traktowali go jak bohatera. Innym razem wyobrażał sobie, że ukryłby się i nie wychodził, nie reagowałby na prośby o pomoc. Potem zazwyczaj zasypiał a jego rozmyślenia rozmywały się w głębokiej czerni snu.

Ariel przeskoczył jeszcze kilkanaście kanałów, jednak nie znalazłszy niczego interesującego postanowił pójść spać. Wyłączył telewizor, spojrzał jeszcze przez okno, wszystko było jak zwykle, na ulicy prawie nikogo już nie było, pod samochodem zaparkowanym pod blokiem chował się kot, wiatr lekko poruszał koronami drzew a niebo było czarne jak jego sny. Ariel śnił rzadko, zawsze miał spokojny, twardy sen aż do samego rana. Ten sen, który miał nadejść dzisiejszej nocy, również zapowiadał się tak samo. Spokojnie, łagodnie i kojąco. Wskoczył więc do łóżka, opatulił się ciepłą kołdrą i zasnął.

Nie wiedział jednak, że jego sen, może być ostatnim tak spokojnym snem w życiu.

*************************************************************************

Nagle rozległ się huk eksplozji, nie jednej a wielu, eksplozje następowały jedna po drugiej, budynek drżał, Ariel obudził się zdezorientowany, z zewnątrz dobiegały rozpaczliwe krzyki, przekleństwa, ktoś kogoś poganiał, słychać było dźwięk odpalanego silnika samochodu.

Ariel szybko wyskoczył z łóżka, podszedł do okna i zobaczył widok rodem z filmów katastroficzny, na których to ludzie uciekali w pośpiechu przed tornadem, tsunami bądź innym niszczycielskim żywiołem.

Ale to nie przed dziełami natury uciekali teraz ludzie, na których patrzył, a może jednak…. Wszak człowiek to również dzieło natury.

Patrzył przez okno nie mogąc jeszcze uwierzyć w to, co widzi, a widział ognisty deszcz, rakiety niczym igły z rozdartego worka spadały z nieba. Co ciekawe żadna nie trafiła w blok mieszkalny, właściwie rakiety te nie trafiały w nic konkretnego, jedynie w gołą ziemię, może to miał być celowy zabieg, żeby przestraszyć ludzi, a może to po prostu fart i zasługa niezbyt dobrze skalibrowanych celowników.

W pierwszej kolejności pomyślał o rodzicach, była godzina 7.43 więc już od jakichś 40 minut powinno ich nie być w domu. Podbiegł do ich sypialni i tak jak się spodziewał nikogo nie zastał.

Jasna cholera, czy to, co mówili w telewizji, ta cała wojna, czy to mogło okazać się prawdą? Co mam zrobić, dokąd iść.

Ariel zaczął się zastanawiać, ale wiedział, że nie ma na to czasu i musi jak najszybciej opuścić mieszkanie.

Zabrał z półki telefon, portfel z dokumentami oraz klucze do mieszkania, zbiegł po klatce schodowej, na której walały się jakieś przedmioty, które zgubili ludzie w pośpiechu opuszczający swoje mieszkania.

Wybiegł na zewnątrz, wszyscy biegali w jedną i w druga stronę, jedni popędzali drugich, Ariel miał wielką chęć spytania kogoś, kogokolwiek o to, co się dzieje, ale nie miał szans, każdy był zajęty swoją własną, prywatną, misją. Ucieczką.

Ludzie pakowali się do samochodów, niektórzy zabierali znajomych i sąsiadów, jeden facet był tak przerażony sytuacją, że zapomniał zabrać swojej żony, opamiętał się dopiero po przejechaniu jakichś stu metrów, zawrócił i zabrał kobietę, która wewnątrz pojazdu wymachiwała rękoma, niewątpliwie mając mu za złe, iż o niej zapomniał.

- Ariel! Chłopaku, żyjesz, Ty?! – zacharczał znajomy głos, który Ariel poznał natychmiast. Głos należał do Jakuba Witkiewicza, sąsiada mieszkającego naprzeciwko drzwi Ariela.

- Co się dzieje ? Wojna? – zapytał go Ariel.

- Na walentynki mi to nie wygląda – odparł Jakub Witkiewicz – Trzeba uciekać, gdzie podziałeś rodziców?

- Powinni być w pracy, ale w tej sytuacji nie mam pojęcia gdzie mogą być. Kto atakuje? Ruscy?

W tej chwili rozległ się grzmot silników odrzutowych, Ariel spojrzał na niebo, przeraził się. Wprost na niego leciały trzy myśliwce, widać było podwieszone pod skrzydłami rakiety, po jednej na skrzydło.

- Szybko, za budynek – krzyknął Witkiewicz.

Ariel, czym prędzej nie oglądając się na Jakuba pobiegł za budynek, przyległ do ściany i przykucnął.

Gdzie jest sąsiad? Gdzie podział się Jakub Witkiewicz? Wychylił się zza ściany budynku, przeskanował oczyma teren, szukał znajomych kręconych siwych włosów pana Witkiewicza. Nie znalazł.

Usłyszał odpalane rakiety, rozległ się huk, ziemia zatrzęsła się niby od kroków olbrzyma. Zobaczył martwą kobietę, która nie zdążyła się schronić i oberwała odłamkiem. Leżała martwa, twarzą w kałuży. Oblał go zimny pot.

Krzyk, przeraźliwy krzyk. Ktoś jęczał z bólu, Ariel błagał w myślach żeby to się skończyło. Skończyło się, myśliwce odleciały równie szybko jak się zjawiły. W oddali było jeszcze słychać grzmot silników, ale było już po wszystkim. Tak się przynajmniej zdawało być.

Wyszedł zza ściany bloku, która zapewne uratowała mu życie i stanął niczym zamurowany. Zrobiło mu się słabo i miał chęć zwymiotować. Wszędzie martwi ludzie, kilku z brakującymi częściami ciała, w miejscu, w którym jeszcze chwilę temu był placyk porośnięty trawą była wypalona dziura. Ktoś wił się w konwulsjach, prosił o pomoc, która nigdy nie nadejdzie. Wiedział o tym, ale miał nadzieję. Nagle umilkł, umarł… a może zemdlał.

Arielowi przez głowę przelatywało tysiące myśli, ale najbardziej pulsowała jedna, najważniejsza. Gdzie podział się sąsiad, siwy Jakub Witkiewicz? Powoli ruszył do przodu, przestawiał nogę za nogą, wahając się czy za chwilę nie wyłoni się kolejny myśliwiec i nie zasypie go pociskami.

- Panie Jakubie! – zawołał w nadziei, że ten mu odpowie. Cisza.

Szedł dalej rozglądając się na wszystkie strony, wszędzie martwi, okaleczeni ludzie. Coś uderzyło o ziemię za plecami Ariela, chłopak odskoczył, obrócił się za siebie.

- Jasna cholera to tylko dachówka.

Poszedł dalej naprzód, usłyszał szept, cichutki, chrapliwy głos.

- Tu jestem – powiedział głos niewątpliwie należący do Jakuba Witkiewicza, dochodził on ze strony schodów do bloku, w którym mieszkał Ariel.

Podbiegł szybko do ceglanego murka, tworzącego korytarzyk do ów schodów. Zobaczył Jakuba, leżącego na ziemi, zakrwawionego i bladego.

- Matko, trafili pana. Dlaczego pan się nie schował? – pytał go Ariel uklękając przy ledwo żywym sąsiedzie. Spojrzał na jego brzuch, z którego sączyła się ciemnobordowa krew.

- Musisz… - zaczął ciężko mówić Jakub Witkiewicz, lecz zmuszony był zrobić pauzę, musiał odkaszlnąć. Wypluł krew.

Ariel przestraszony tym widokiem, z którym nie miał nigdy wcześniej do czynienia, miał ochotę odsunąć się od Witkiewicza, na widok krwi zazwyczaj robiło mu się słabo i miał ochotę zemdleć. Tym razem wytrzymał.

- Idź w stronę granicy niemieckiej – wyszeptał jednym tchem Jakub. Jak się okazało, był to jego ostatni dech.

W stronę granicy? Po cholerę w stronę granicy z Niemcami? Ariel zastanawiał się, w czym miałoby mu to pomóc. Lepiej schować się w jakimś bunkrze, ktoś na pewno już organizuje schronienie dla cywilów. Polska armia nie jest przecież bezbronna, dodatkowo w razie wojny z pomocą przyjdą sojusznicy z NATO. Po co opuszczać własny kraj? Nie jestem szczurem, w razie potrzeby zaciągnę się do armii i będę bronił ojczyzny, myślał Ariel, lecz nie mógł zostać przy trupie Jakuba Witkiewicza.

Nagle przypomniał sobie o ziemiance, którą kilka miesięcy temu stworzył razem ze znajomymi, Mateuszem i Damianem. Rzut beretem, trzeba tylko iść polami w stronę małego lasku.

Wstał od ciała Jakuba i pobiegł w stronę ów lasu, który widać było już z osiedla, sama ziemianka pozostawała niewidoczna nawet dla tych, którzy nad nią przechodzili. Wejście było doskonale zamaskowane i tylko trójka przyjaciół – Ariel, Mateusz oraz Damian – znali wejście do środka.

5 minut drogi od lasku było kolejne osiedle, na którym to mieszkał Damian i Mateusz, Ariel często na nim bywał, mieścił się tam sklep spożywczy, w którym zaopatrywali się w papierosy i piwo, a zapasy zabierali potem do ziemianki gdzie spędzali razem czas.

Ariel był już na miejscu, gdy usłyszał znajomy huk silników, nadlatywały kolejne myśliwce, które zdecydowanie nie były nastawione pokojowo a tym bardziej nie leciały w celach prezentacyjnych . Ariel szybko odsunął metalowe wieko, które służyło za wejście do ziemianki, wszedł do środka zasuwając za sobą pokrywę, teraz trzeba było znaleźć włącznik światła. Owszem, w ziemiance było światło, co prawda dosyć słabe, ale darmowe i wcale nie trzeba było ciągnąć żadnych kabli.

Wystarczyło przez 20 minut pokręcić pedałami na rowerze pozbawionym kół żeby zapewnić sobie słabe światło na jakąś godzinę. To zasługa Damiana, złotej rączki z zamiłowania.

Pstryk, i słabe światło leniwie rozjaśniło pomieszczenie. W środku było dość skromnie, nie panował tam luksus, na środku stał stół, na którym często rozgrywane były turnieje w pokera bądź gry planszowe, wokół stołu stały cztery czarne skórzane pufy, pod ścianą była jasnozielona, podniszczona starodawna kanapa w kratę z frędzelkami zwisającymi z podłokietników, a nad nią wisiał obrazek przedstawiający londyńską czerwoną budkę telefoniczną. Ściany to po prostu gołe, białe pustaki, dlatego że Arielowi i spółce zabrakło pieniędzy na wykończenie ziemianki. Ponadto w rogu pomieszczenia stała szafka, która powinna kryć jakieś drobne zapasy. Ariel podszedł do niej i otworzył drzwiczki. Lekko podrdzewiałe zawiasy skrzypnęły i oczom chłopaka ukazały się trzy paczki papierosów, dwa piwa oraz paczka cebulowych chipsów. Długo tu nie zabawię, pomyślał.

Wziął butelkę piwa oraz paczkę papierosów, usiadł na kanapie, która pod jego ciężarem lekko się zapadła jakby chcąc powiedzieć: „Złaź ze mnie, jest mi za ciężko”.

Wyjął papierosa, z kieszeni spodni wyciągnął zapalniczkę, która pod naporem jego kciuka zrobiła „pstryk” i pojawił się mały płomyk. Zaciągnął się dymem, wygodnie oparł plecy o oparcie kanapy, lekko wypuścił dym, który w świetle słabo świecącej żarówki zdawał się tańczyć, otworzył piwo i pogrążył się w namyśle.

Co teraz? Muszę odnaleźć rodziców, ale co jeśli oni są teraz w mieszkaniu a mnie tam nie ma?

Pomyślą jeszcze, że zginąłem. Nie, na pewno uznają, że uciekłem i schowałem w bezpiecznym miejscu, o ile jeszcze takie istnieje. Nie mogę wrócić do bloku, co jeśli znów będą ataki? A co z chłopakami? Mateusz mógł uciec z rodzicami, ale Damian mieszka sam, znając go powinien być w ziemiance przede mną. Wiele razy wspominał, że taka ziemianka jest na wagę złota, jeśli dojdzie do wojny. Czyżby zginął? Niemożliwe, jest zbyt inteligentny żeby umrzeć. Przez cały ten okres, kiedy w telewizji mówili o możliwości wybuchu wojny, tylko on się tym przejmował z całej naszej trójki. Układał jakieś plany, co zrobić, jeśli dojdzie do konfliktu. Brał nawet pod uwagę możliwość ataku nuklearnego, ale wtedy podkreślał, że nawet ziemianka nie uratowałaby nas przed promieniowaniem.

Gdzie się podział w takim razie? Wiele bym dał żeby teraz móc z Nim porozmawiać, na pewno wiedziałby o co chodzi, jak mało kto interesował się sytuacją na świecie, wiedziałby co trzeba zrobić, jak postępować. Był jak stacja telewizyjna albo radiowa. Stacja radiowa, właśnie. Przecież czasem podczas naszych spotkań słuchaliśmy radia w ziemiance. Gdzie ono jest, gdzie radio? Ariel wstał z kanapy niczym wystrzelony z procy, lub jak kto woli, rakieta wystrzelona z myśliwca, zaczął przeszukiwać zakamarki pomieszczenia, otworzył wszystkie możliwe szufladki i szafeczki, które były w ziemiance. Nie znalazł.

Ostatnią szansą był schowek na pościel w kanapie. Podniósł siedzisko i oczom ukazało mu się srebrno-niebieskie pudełko z głośnikami. Wyjął je, postawił na stole, przysiadł na pufie i z nadzieją, że baterie nie są wyczerpane nacisnął guzik „Power”. Zadziałało, dioda zamrugała na zielono, teraz wystarczyło pokręcić gałką, znaleźć stację i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego myśliwce bombardują miasto. Z głośników urządzenia zaczęły wydobywać się trzaski i skrzeczenie, po kilku kombinacjach gałką, przypominających próbę włamania się do sejfu bez znajomości kodu, radio zaczęło mówić ludzkim głosem.

„… sojusze przestały być przestrzegane, wielu dawnych sojuszników dołącza do armii wroga. Musicie wytrwać, pomoc nadejdzie, zabierzcie dokumenty, leki i żywność, jeśli to możliwe schrońcie się przed nalotami w piwnicach bądź innych nisko położonych budynkach….”

Nagle sygnał się urwał i głos, który niedawno wydawał instrukcje, zamienił się w szum.

- No działaj do diabła – wycedził Ariel przez zaciśnięte ze złości zęby, klepnął dwa razy otwartą dłonią w gadającą do niedawna maszynkę, ale nie przyniosło to rezultatu, ruszył kilka razy antenką, radio zatrzeszczało i znów zaczęło przemawiać:

„… które było do niedawna przyjazne Polsce, deklaruje zamiar użycia broni nuklearnej, nie szukajcie w tym kraju azylu, nie zbliżajcie się do ich granic. Nastał czas wojny, w najbliższym czasie przywódcy państw zasiądą do stołu w celu dyplomatycznego zażegnania konfliktu, bowiem tylko w ten sposób możemy przywrócić pokój na świecie. Bóg z Wami rodacy. Niech żyje wolna Polska”.

W tym momencie sygnał urwał się, nie z winy radia Ariela, po prostu stacja przestała nadawać. Inne również nie odbierały. Może rozwalili nadajnik, pomyślał chłopak. Tak wiele pytań a tak mało odpowiedzi.

 

Zbliżał się wieczór, w barku pozostały już tylko dwie paczki papierosów, piwo i chipsy już dawno były w żołądku Ariela, trzeba było zacząć zastanawiać się nad zorganizowaniem wypadu po zapasy. Były dwie opcje, właściwie trzy ale trzecia była zbyt ryzykowna.

Pierwsza opcja to wrócić do mieszkania, zabrać jedzenie i ile sił w nogach zwiewać do ziemianki, druga opcja była podobna, tylko polegała na włamaniu się do sklepu spożywczego, co nie powinno być trudnym zadaniem ze względu na konstrukcję sklepu. Zbudowany był on z niezbyt solidnych desek –kiedyś może i były solidne- teraz to próchno, wystarczyłby mocniejszy kopniak w ścianę żeby zapewnić sobie dostęp do wnętrza spożywczaka.

Bał się, nie chciał opuszczać bezpiecznego schronienia, lecz bez zapasów czeka go powolna śmierć głodowa a od takiej lepsza jest kulka w głowę.

Dobra stary, weź się w garść, jutro wcześnie rano, zanim się rozwidni, migiem lecisz do sklepu, bierzesz tyle rzeczy ile uniesiesz i pędem do ziemianki. A jeśli inni też wpadli na taki pomysł i już nie ma czego zabierać ze sklepu?

Siedział i rozmyślał, z zewnątrz nie dochodziły już odgłosy ryczących silników samolotów ani wybuchów. Było spokojnie jak zawsze o tej godzinie ale wiedział, że mimo to nie jest jak zawsze. Było coś w powietrzu, dało się to wyczuć, to coś miało specyficzny zapach i pozostawiało w ustach słodkogorzki smak. Tym czymś był strach.

Chłopak wyciągnął z paczki jeszcze jednego papierosa, sięgną dłonią do kieszeni z zamiarem wyciągnięcia zapalniczki ale znalazł coś całkiem innego, coś o czym zapomniał a co mogło odwrócić jego los.

 

-Niech mnie szlag ! Jak mogłem o tobie zapomnieć?!

 

Z dżinsowych spodni wyjął komórkę, szybko zaczął w niej wyszukiwać numer swojej mamy.

 

-Bateria zdycha – powiedział – Obyś odebrała.

 

W głośniku telefonu rozlegało się tylko Bip, bip co oznaczało, że sygnał był jednak nikt nie odbierał, w końcu włączyła się automatyczna sekretarka, która poprosiła o zostawienie wiadomości po sygnale.

 

- Mamo, to ja. Gdzie jesteście? Oddzwoń do mnie, jestem cały, schowałem się w ziemiance w lasku, wiesz w tym koło naszego bloku. Proszę, odzwoń. Kocham Was.

 

Zdążył tylko odłożyć słuchawkę i telefon wyłączył się.

 

- K**wa, no nie ! Nie wierzę. –zaczął krzyczeć, właściwie było to rozpaczliwe wołanie człowieka, który znalazł się w nieciekawej sytuacji.

 

Przynajmniej wiedzą gdzie jestem, pomyślał chłopak. Teraz musiał myśleć o przeżyciu, o zebraniu zapasów. Musiał wierzyć w to, że los się do niego uśmiechnie. Cały ten los tak rzadko się uśmiecha, można by go było porównać do kobiety, na pierwszy rzut oka pięknej ale nieuśmiechającej się ze względu na brzydkie uzębienie.

Ariel szykował się do snu, rano czekało go ciężkie zadanie zebrania zapasów. Nie wiadomo czy nie trafi na wrogie wojska albo coś jeszcze gorszego, choć co mogło być gorszego od uzbrojonych po zęby wrogich żołdaków ? Położył się na kanapie, zamknął oczy i zobaczył twarz mamy, na twarzy miała łagodny uśmiech, jej bląd włosy były elegancko i starannie ułożone, pomimo tego uśmiechu wyglądała na smutną, Ariel przestraszył się tego widoku, otworzył oczy, bał się zamknąć je z powrotem. Bał się widoku twarzy mamy, ten jej łagodny, spokojny uśmiech, zawsze miała go na twarz, gdy musiała przekazać tacie bądź Arielowi złą wiadomość.

Przez ułamek sekundy przez jego głowę przeleciała myśl: Mama nie żyje!

Szybko jednak wyrzucił ją z głowy, nie chciał nawet dopuszczać takiej możliwości.

Postanowił spróbować jeszcze raz, lecz ciągle ją widział. Postanowił myśleć o czymś przyjemnym, wspominał wspólne chwile z przyjaciółmi, przypomniał sobie czasy z podstawówki, gdy wsadzili Mateusza do wózka na zakupy i spuścili z górki, najwyraźniejszym obrazem z tego wspomnienia była kraksa ów wózka i zakrwawiona twarz kolegi. Mateusz stracił wtedy zęba i od tamtej pory mówił jakoś inaczej. Nagle jednak zobaczył go bladego z kamienną twarzą i dziurą po kuli w głowie:

 

- Ja nie żyję. Ty też wkrótce umrzesz – powiedział Mateusz, wyglądał jak prawdziwy, Ariel niemal chciał go dotknąć.

 

Wkrótce widział coraz więcej twarzy, niektóre znajome inne całkiem mu obce, wszystkie spokojne i blade. To były twarze martwych ludzi a na pierwszy plan wysuwała się twarz mamy Ariela.

 

- Chodź synku, jestem tu ja i tata. Czekamy na ciebie, jest nam tu dobrze.

 

Nagle zobaczył Jakuba Witkiewicza, jego twarz jednak nie była martwa jak pozostałe, jego oblicze było pełne energii, pełne życia.

 

- Nie słuchaj ich, walcz. Musisz przeżyć, oni są słabi, dlatego chcą żebyś umarł ale ty jesteś silny.

 

Jakub Witkiewicz nagle podniósł głos i zaczął niemal krzyczeć, przypominało to przemowę motywacyjną jakiegoś generała przed wielką bitwą.

 

- Musisz uwierzyć w siebie. Pamiętaj co mówiłem Ci o granicy niemieckiej. Idź tam. Idź tam i zabij każdego poza tą granicą Pomścij moją śmierć. Umarłem przez Ciebie, jesteś mi to winien Ariel. JESTEŚ MI TO WINIEN !

 

Nagle rozległ się łomot, ktoś walił pięściami w wieko od ziemianki, Ariel obudził się zlany potem, serce waliło mu jak oszalałe jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej i uciec gdzieś daleko, byle jak najdalej od właściciela.

 

- Ariel, otwieraj! Wiem, że tam jesteś, tylko ty zawsze przytrzaskujesz siatkę maskującą. Słyszysz mnie?! Otwieraj stary – wydzierał się energiczny głos o inteligentnym brzmieniu, choć przez ten wrzask nabrał bardziej skrzeczącego niż inteligentnego tonu.

 

Damian, pieprzony Damian walił w wieko od wejścia. Ariel o mało nie krzyknął z radości, zapomniał o niedawnym śnie, który niemal doprowadził go do palpitacji serca.

Chłopak przesunął dźwignię w lewo, zamek puścił a wieko powędrowało na bok odsłaniając szczurowatą twarz Damiana, która w świetle księżyca wyglądała jeszcze bardziej komicznie niż zazwyczaj.

Damian wczłapał się do kryjówki, miał zranioną rękę, więc Ariel musiał wyręczyć kolegę i zasunąć wieko za niego.

Szczurowaty kolega pociągnął za sznurek i zapaliło się słabe światło, teraz można było dostrzec Damiana w całej okazałości. Jego blond włosy, jak zwykle potargane – jak to określał, był to nieład artystyczny – na nosie miał kocie okulary „zerówki” w czarnej oprawce a na sobie zieloną wiatrówkę i spodnie moro.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Kondzio00 18.04.2015
    Dla mnie genialne ! Kilka błedó by się znalazło ale ogólnie opowiadanie ma potencjał ;) Czekam na ciąg dalszy. 5/5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania