Proszę zachować bezpieczną odległość od rzeczywistości. Aktualizacja oprogramowania.

Bez fajerwerków, tylko to, co zostaje po wszystkim.

Kiedy wyszedłem, noc jeszcze się nie zdecydowała, czy wracać do pracy.

Wisiała nad miastem jak zawieszone pytanie.

Cisza była lżejsza niż ostatnio, jakby zmęczona Warszawa sama brała ostrożny wdech.

Szliśmy obok siebie — ona pół kroku przede mną, ja pół kroku za nią, jakby każde z nas bało się pierwsze zrobić ruch w inną stronę.

Nie dotykaliśmy się.

Nie było potrzeby.

Ulica żyła spokojnie.

Późne autobusy, kilku przechodniów bez pośpiechu, neon odbijający się w kałuży tak miękko, że bardziej przypominał aurę klimatu wieczornego Syreniego Grodu, niż światło.

Nikt nie mówił o planach, nikt o uczuciach.

Nie było dramatów ani wyznań.

Tylko zwykła rozmowa o tym, że rano ma prezentację, a ja nie pamiętam, czy wyłączyłem w mieszkaniu światło w łazience.

Normalność.

Cicha jak kot, który wraca do domu o trzeciej nad ranem.

Zatrzymaliśmy się przy przejściu dla pieszych.

Czerwone.

I wtedy ona spojrzała na mnie — nie nachalnie, nie z pytaniem, raczej z tym krótkim, ułamkowym „wiem”, które potrafią dać tylko kobiety, gdy nic nie trzeba tłumaczyć.

Zielone.

Przeszliśmy przez ulicę, a ja zrozumiałem coś, co powinno być oczywiste:

że czasem ważniejsze od tego, czy wyjdziesz, jest to, z kim wracasz.

Albo kto idzie przy tobie, nawet jeśli niczego nie obiecuje.

Odprowadziłem ją pod kamienicę.

Uśmiechnęła się, jakby znała zakończenie, którego ja jeszcze nie czytałem.

– To… dobranoc? – zapytała.

– Dobranoc – odpowiedziałem.

I pierwszy raz od dawna nie czułem, że coś się zaraz rozpadnie.

Kiedy wracałem, miasto było łagodne.

Tramwaje jeździły już rzadko, jakby tylko pilnowały porządku.

Latarnie świeciły ciszej.

A ja szedłem wolno, bez pośpiechu, bez ucieczki.

W mieszkaniu zapaliłem światło, którego rzeczywiście nie wyłączyłem.

Uśmiechnąłem się do siebie.

Nie dlatego, że coś się wydarzyło, tylko dlatego, że nic nie musiało.

Położyłem telefon na stole.

Nie czekałem na wiadomość.

Nie musiałem.

Noc zasnęła.

Miasto zasnęło.

Ja też — pierwszy raz lekko, jakby jakieś ciężkie powietrze odleciało znad mojej głowy.

I to był epilog.

Moimi oczami.

Taki bez puenty.

Ale spokojny.

A spokój to też historia.

Najnowsza.

Średnia ocena: 2.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Grain
    Jest kilka błędów. Tym razem pojawiają się dłużyzny, nic nie wnoszące powtórzenia, Wyliczanki jak z kasy.

    Końcówkę czytam tak:

    Ale spokojny.
    Bierność to też historia.
    Najnowsza.
  • JagVetInte
    Bo koniec się dłuży, uspokaja. Opadają wszystkie emocje, wraca spokój. A spokój jest wolny, spowalnia. Tak chciałem. Przyziemnie, tak, za takim rodzajem życia się tęskni w tym funkcjonowaniu.
  • JagVetInte
    Ale najnowszą podpierdzielam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania