Proszę zachować bezpieczną odległość od rzeczywistości. Powrót do ustawień fabrycznych.

Rankiem miasto było jak zużyta paczka papierosów — puste, pogięte, ale nadal pachnące czymś, co mogłoby być ulgą.

Prawie 2 miliony ludzi w mieście zbudowanym na fundamentach samotności.

Wracałem przez most, ten sam, którego nienawidziłem za szczerość. Wracałem, bo nie wytrzymałem w tym spokoju którego tak niby pragnąłem.

Mosty w Warszawie mają to do siebie, że niczego nie udają.

Łączą. Albo odcinają.

W zależności od tego, czego bardziej potrzebujesz.

Telefon milczał.

Ona milczała.

A ja znałem ciszę zbyt dobrze, żeby się łudzić.

W kieszeni coś pobrzękiwało.

Mała buteleczka, tania jak wszystkie moje ostatnie decyzje.

Od dawna była wierniejsza niż ludzie.

„Przypomnienie: dbaj o nawodnienie.”

Telefon kurczowo trzymał się roli terapeuty, choć sam ledwo zipał na 6% baterii.

Ja miałem mniej.

Na Starzyńskego mignęła mi apteka nocna.

Ta, którą odwiedzałem częściej niż własne odbicia w lustrze.

Pan z okienka nawet już nie pytał.

Patrzył tylko tym wzrokiem, w którym było wszystko — zmęczenie, politowanie, rutyna.

- Standard?

Kiwnąłem.

Nawet słowa były za ciężkie.

Praga pachniała wilgocią, pyłem i czymś, co mogło być obietnicą albo końcem. Sensem, bezsensem.

Pod bramą stała grupa chłopaków.

Palili coś, co pachniało jak zrezygnowane wakacje.

Kiwali głowami w rytm muzyki, której nikt nie puszczał.

I wtedy dotarło do mnie coś brutalnie prostego.

Ona nigdy nie była moja.

Ale to?

To było zawsze pod ręką.

Zawsze dostępne.

Zawsze blisko.

Jak klucz, którego nie możesz zgubić, bo nawet jeśli chcesz — wraca sam.

Otworzyłem buteleczkę.

Zapach był jak powrót do miejsca, którego nienawidzisz, ale znasz każdy zakręt.

Ciepło rozlało się we mnie szybciej niż wyrzuty sumienia.

„Ostatnie połączenia: Ona."

Brak odpowiedzi.

Telefon ucichł.

Może miał rację.

Może ja też powinienem.

Chwała Bogu za Bolta, 13 złotych.

Siadłem na murku przy Skaryszaku, gapiąc się na stadion.

Noc dogasała, ale jeszcze próbowała udawać, że ma sens.

Patrzyłem na rzadkie samochody, które przemykały jak świadkowie, co udają, że nic nie widzą.

I tak, może to przykre.

Może to żałosne.

Ale alkohole i prochy nie kłamią.

Nigdy nie mówią:

„Zastanowię się.”

„Zadzwonię później.”

„To nie jest dobry moment.”

Nie. One są brutalnie konsekwentne.

Zawsze takie same.

Zawsze pod ręką.

Bliższe niż ona.

A ja — nadal zbyt głupi, żeby wiedzieć, że to nie jest żadna bliskość.

Ale chcę. Chcę być głupi, chcę sobie wmawiać że chociaż im zależy. Bo muszę w coś wierzyć. Tak mówią.

Tak, kurwa, dobitnie.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania