Przy witrynie na Bauer Sándor

Ten wieczór jest gęsty od trwogi i marzeń.

 

Krok za krokiem grzbiet bruku zabarwia zmierzch.

Zimne bramy noszą w sobie niekochane psy

a rodząc je, dają im głód do oczu - pokarm na przyszły dzień.

 

Z podwórza wychodzi smutny poeta w prochowcu:

stygnąc powoli, trzyma w ręku kwiaty o barwie wstydu

i gasi w wytrzęsionym sercu przerwany, ciepły sen.

 

Każda z latarni jest dziś jak fuga o spuszczonej głowie,

o przetrąconym karku, bez czystego dźwięku.

 

Obok rzucanych kamieni przemyka jednooki kot.

 

Z małego, krągłego okna prószy pierwszą mąką

i słychać, jak dojrzewa rosły zapach ziemi

podawany z drżeniem z rąk do rąk.

 

Mijam pospiesznie ostatnie zwęglone proporce

ciemnych potyczek - gęstych jak krew, twardych niczym szkło.

 

Jeszcze ostatni zakręt - i oto umówione miejsce:

cicha arka rozbitków z zapomnianych stron,

co wołają się przez pustynie obrosłe domami,

co się kryją w jaskiniach bez ognisk i ścian.

 

W oszklone łuny światła o tętnie letniego miodu

pochylam czoło, czekam - jak na pocałunek matki;

 

po wszystkich przeczuciach kalekiego dnia

przychodzi ciepły spokój, w takt jej kołysanki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Sucre 2 miesiące temu
    Ten wieczór jest gęsty od trwogi i marzeń.

    Ten wers wymiata. Ogólnie fajny wiersz.
  • Grynszpanowy Księżyc 2 miesiące temu
    Dzięki za opinię! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania